Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Hellfire - Rozdział 2 - część 1.
Najjaśniejsza Ai, zechciej poświęcić chwilę swojemu wiernemu słudze
Wiesz, że jestem człowiekiem prawym, z czego jestem dumny
Najjaśniejsza Ai, doskonale wiesz, że jestem o wiele czystszy niż
Tępy, słaby, zdemoralizowany lud, chodzący po dzisiejszym świecie
Ty, której blask rozprasza najciemniejszy mrok, której światło rozświetla najgłębszą ciemność
Daj swojemu słudze siłę w walce z siłami nieprawymi, zepsutymi, nienaturalnymi
Nie pozwól im kusić mnie
Nie daj im tknąć mojej czystej esencji, którą sama oczyściłaś swoim blaskiem
Chroń mnie Ai
Dopomóż mi Ai
Ty, której twarzy żaden żywy godny zobaczyć nie jest
Czuwaj nade mną zarazem w momentach, gdy ścieżka będzie jasna
A także w tych, w których mrok spowije moje otoczenie
Ciemność oślepi oczy a chłód sparaliżuje ciało
Twoje Światło rozświetli drogę przede mną
Twoje ciepło przyniesie komfort mojej duszy
Zniszcz wrogów na mojej drodze
Zepsutych
Grzesznych
Nieczystych
Niech twoje Światło rozświetli ten świat
Po wsze czasy
A gdy nadejdzie pora na mnie
Chroń mnie od Piekielnego Ognia
Chroń nas wszystkich, godnych, prawych, czystych
***
- Powiedz mu, że jesteśmy już na miejscu – powiedział Lars po prawie godzinie nie odzywania się.
Giermek paladyna, zdaje się o imieniu Teo, skinął głową na znak tego, że zrozumiał informację i odwrócił się w stronę swojego pana.
Grupa jeźdźców kierowała się do obozu E-44, zwanego Krwawnikiem. Kompania zbrojna liczyła dwudziestu ludzi z czego osiemnastu pod komendą kapitana Larsa Nidro i dwóch „gości” wysłanych na polecenie Nadmistrza Zakonu Najjaśniejszego Światła w porozumieniu z samym Imperatorem. Pomysł ten nie podobał się samemu Larsowi, ale nauczył się już dawno by nie drążyć rzeczy na których nie miał wpływu, poza tym nawet zdążył się do nich przyzwyczaić. Póki co „goście” nie sprawiali za dużego problemu, okazjonalnie ciężko było dotrzeć do paladyna, który ciągle pogrążał się w modlitwie tak głębokiej, że tylko jego giermek mógł go z niego wyrwać. Co prawda kilku próbowało dotrzeć do paladyna, ale kończyło się to niepowodzeniem. Od początku podróży odezwał się on dwa razy do Larsa, poza tym tylko i wyłącznie szeptał coś między sobą i swoim giermkiem i oczywiście ciągle się modlił, a przynajmniej tak twierdził. Jego obecność była niepokojąca, cała kompania czuła napięcie osoby z zewnątrz w oddziale a Lars większość czasu próbował robić dobrą minę do złej gry, co nie wychodziło mu zwykle za dobrze.
Po trzech dniach wreszcie jesteśmy na miejscu.
Czas wreszcie dowiedzieć się co tutaj do cholery się stało i kto jest za to odpowiedzialny – pomyślał Lars. – Kto wie, może i nasi towarzysze na coś się tutaj przydadzą, bo co do ich zaangażowania w tą sprawę dostałem bardzo niewiele wytycznych.
Instrukcje, które otrzymał kapitan z góry można było streścić do słów „nie przeszkadzaj im”.
- Panie – giermek szturchnął swojego mistrza. – Jesteśmy na miejscu.
Na początku paladyn zdawał się nie reagować, ale po chwili uniósł pochyloną głowę i rozejrzał się po okolicy. Nosił garnczkowy hełm z wygrawerowanym znakiem dłoni z której wystrzeliwały promienie, symbol Zakonu Najjaśniejszego Światła, przez niektórych w dzisiejszych czasach szanowanego, przez innych uważany za zbiorowisko fanatyków i zwyrodnialców ponad prawem chowających się pod banerem wiary.
Lars nie podzielał żadnej z tych opinii, nie miał zdania w tej kwestii z tego samego powodu dla którego nie toczył debat o większości wiary w Ai, Panią Światła czy Kirie, Panią Wód, nie dotyczyło go to. Nie był człowiekiem bogobojnym, co nie znaczyło rzecz jasna potępiania religii, ale w dzisiejszych czasach, tyle setek lat od kiedy bogowie opuścili świat śmiertelników, ciężko było mu zwrócić się ku mocom wyższym, zwłaszcza patrząc na kierunek w jakim to wszystko zmierzało.
Żyć się odechciewa.
Tak samo traktował „gości”, którzy towarzyszyli jego drużynie w tej podróży. Nie podobało mu się to, że będzie miał osoby trzecie, patrzące i analizujące każdy jego ruch za swoimi plecami, ale z czasem wyzbył się wszystkich uprzedzeń. Nie spowalniali tępa podróży, nie kwestionowali jego dowództwa, mało się odzywali, zwłaszcza paladyn, bo jego giermek czasem zamieniał z nim i jego ludźmi parę słów, nawet mało jedli. Byli mu całkowicie obojętni. Do teraz. Teraz miało się okazać jaką dokładnie rolę odegrają w tym wszystkim i jak przydatni będą.
Lars, goście z Zakonu i reszta jego drużyny zeskoczyli ze swoich koni. Kapitan skinął na jednego ze swoich ludzi by ten zajął się jego koniem. Nadszedł czas zwierzeń i szczerości.
- Panowie, prosiłbym żebyście od teraz trzymali się blisko mnie – zwrócił się do członków zakonu kapitan. – Jak wiecie jesteście tutaj jedynymi osobami, które nie należą do imperialnej armii, a po tym co miało tu miejsce cztery dni temu żołnierze mogą być nerwowi. Czy mogę liczyć na kooperację?
Paladyn stanął przed Larsem. Był od niego o głowę wyższy a sam kapitan nie należał do grona niskich. Ten człowiek miał zapewne mniej więcej dwa metry wzrostu, prawdziwy kolos. Ciężko było dojrzeć jego oczy w hełmie, który ciągle spoczywał na jego głowie z niewiadomego powodu, ale kapitan starał się złapać z nim kontakt wzrokowy.
- Prowadź kapitanie – powiedział donośnym, ciężkim głosem.
Lars widział go tylko kilkakrotnie bez hełmu, z tego najczęściej po zmroku gdy zatrzymywali się by odpocząć, ale mógłby przysiąść, że nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat.
- Zanim jeszcze wejdziemy do obozu, chciałbym poznać nareszcie prawdziwy powód waszej obecności podczas tej operacji. Nie naciskałem do tej pory, ale uważam, że nadszedł już czas. Chyba się zgodzicie?
Paladyn odetchnął ciężko i ściągnął swój hełm spod którego wyłoniły się długie, blond włosy spięte w warkocz i gładko ogolona kwadratowa twarz. Spoglądając w dół na Larsa wojownik zakonny otaksował kapitana od stóp do głowy swoimi małymi, piwnymi oczami i znów westchnął.
- Możemy się trochę oddalić? – zapytał wreszcie paladyn. – Informacja ta jest przeznaczona tylko i wyłącznie do waszych uszu kapitanie i liczymy na zachowanie dyskrecji.
Lars nie odpowiedział nic, jedynie chrząknął na znak tego, że rozumie.
- Teo, chodź! - giermek już zdążył zająć się koniem swoim i swojego pana i teraz zmierzał w stronę swojego pana.
- Zabieramy go ze sobą? - kapitan uniósł brwi.
- On zna powód dla którego tu jestem więc czemu nie? – paladyn wzruszył ramionami. - Sądziłem, że wasi ludzie i wy kapitanie dobrze się z nim dogadujecie.
- Jego obecność jest mi obojętna – Lars zaprzestał badawczo przyglądać giermkowi a jego wzrok znowu skierował się wysoko na twarz paladyna.
- Ruszajmy więc – kapitan nie poczekał aż Teo dołączy do nich i pewnym krokiem ruszył na wschód, rzucając ostatnie spojrzenie na swoich ludzi, którzy dobrze wiedzieli co ich dowódca teraz robi i rozumieli, że nie pozostaje im nic innego jak czekać.
- To wystarczająco daleko? – rzekł Lars po przebyciu około dwudziestu metrów. Z daleka dojrzał jednego ze swoich ludzi spoglądającego dyskretnie w ich kierunku. Miał w ręku naciągniętą kuszę z bełtem.
Ostrożności nigdy za wiele.
Giermek dogonił wreszcie swojego pana i kapitana. Paladyn rzucił swój hełm bez żadnego ostrzeżenia, który do tej pory trzymał w ręce Teo, który złapał go bez większych trudności.
Wojownik Zakonu spojrzał na żołnierza na wieży obozu, który podobnie jak jeden z ludzi Larsa obserwował ich wszystkich. Ten miał w rękach łuk.
- Tak – odrzekł paladyn i oparł rękę na rękojeści swojego miecza u lewego boku. Często to robił dlatego kapitan nie zareagował w żaden sposób. Lars sam miał pewność, że ma jakąś broń pod ręką.
- Jak teraz o tym myślę, to wiem jak twój giermek ma na imię, ale wasze panie paladyn nadaj pozostaje tajemnicą – kapitan otaksował szybko Teo wzrokiem. Ten młodzieniec uśmiechał się cały czas i najwidoczniej nie przeszkadzało u w żaden sposób bycie traktowanym jak popychadło.
Powinienem sobie takiego sprawić – pomyślał Lars.
- Jestem Ser Bastian nelde Treno – skłonił się lekko paladyn z brakiem gracji. Nie był z Imperium ale z jego rysów, akcentu i ciemniejszej karnacji Lars sam już do tego doszedł. – Bardzo zależy mi na tym by moje imię pozostało tajemnicą, dlatego zostało ono zdradzone wam i tylko wam kapitanie. Istnieje możliwość, że ktoś będzie zainteresowany tym, że jeden z nas, członków Zakonu podróżuje w obstawie Armii Imperialnej, badając jeden z waszych obozów. Pomogłoby mi jednak gdyby moje imię nie było znane innym.
Lars uniósł brwi.
- Jeśli ktoś miałby się dowiedzieć, że z nami podróżujecie to przecież i tak imię waszego giermka jest powszechnie znane wśród moich ludzi, a nie upilnuję ich wszystkich, nie ważne jak bardzo bym się starał. Któryś z nich na pewno wypapla tym z obozu jego imię, a to pójdzie dalej, to trafi do kolejnych uszu i kolejnych, dobrze wiecie jak to działa Ser Bastianie z Treno.
- To nie ma znaczenia – machnął ręką. – Nikt z poza Zakonu nie wie jakiego giermka obecnie przy sobie ma paladyn. Teo nie służy mi od dawna, więc taka informacja nie jest nic warta. Nawet jeśli ktoś połączy jego obecność ze mną zajmie to…
Paladyn zamyślił się i wydawał się na chwile odpłynąć.
- Powiedzmy, że – kontynuował po chwili – nie będzie to już miało znaczenia, do tego czasu odnajdę to czego szukam.
Tak się spodziewałem – pomyślał Lars.
- Szukacie tu kogoś konkretnego – stwierdził kapitan i wypatrywał jakichkolwiek reakcji na twarzy paladyna, zdradzającą ewentualne kłamstwo.
- Tak – odpowiedź nadeszła z wyjątkowym chłodem w głosie Bastiana i surowym spojrzeniem przepełnionym pasją i bólem. – Szukamy osobnika, który jest wrogiem Zakonu i zagrożeniem dla wszystkich wokół siebie, wyjątkowo niebezpiecznego i praktykującego czarną magię o jakiej nawet wam się nie śniło. I to wszystko co ode mnie usłyszycie kapitanie.
Sposób w jaki to powiedział upewnił tylko Larsa, że faktycznie niczego więcej już nie usłyszy z jego ust. Zerknął na giermka, który zdawał się przygnębiony po krótkiej przemowie swojego pana, jakby dzielił jego ból. Mimo to uśmiech nie znikał z jego twarzy. Dziwak.
Ruszyli z powrotem w stronę reszty drużyny, których większość zaczęła się już nudzić.
- Teo, mój hełm – mruknął Bastian.
Młodzieniec podał go swojemu panu, który pewnym ruchem znów skrył swoją twarz.
- Ten na wieży na pewno widział was bez hełmu Sir – wspomniał Lars nonszalancko. – Tak samo jak reszta mojej drużyny, zresztą w obozie też musieli was widzieć.
- Nie przyjrzeli mi się, tylko to się liczy – odchrząknął paladyn dając tym samym znak, że nie chce dalej ciągnąć tego tematu.
Nie jest głupcem – pomyślał Lars. – Doskonale zdaje sobie sprawę, że taki wielkolud jak on wyróżnia się na tle innych. Kryje swoje imię, to minimalny sposób na uzyskanie dyskrecji. Śpieszy się.
Kapitan ruszył przodem a tuż za nim paladyn i jego giermek. Dał znak swoim ludziom by podążali za nim. Czuł się dziwnie mając obcych bliżej niż swoich własnych żołnierzy, ale z tego co dowiedział się z raportu zaraz miało się zrobić o wiele dziwniej. W bramie napotkali dwóch żołnierzy, jeden z nich był tęgi i łysy, o świńskim ryju, drugi w kontraście był kościsty i miał haczykowaty nos. Zasalutowali mu.
- Witamy w obozie E-44 panie kapitanie! – wrzasnęli prawie w tym samym czasie, jakby ćwiczyli tą sekwencję kilka razy, aż wreszcie uda im się osiągnąć doskonałą synchronizację.
- Wiecie kim jestem? – spojrzał najpierw na jednego, potem na drugiego Lars.
- Spodziewaliśmy się was panie kapitanie – wystękał ten grubszy.
Strażnicy bramy spojrzeli na Bastiana i Teo z zaciekawieniem i dezorientacją w oczach. Obaj byli wyraźnie pod wrażeniem rozmiarów paladyna.
- Jestem kapitan Lars Nidro z dywizji wulkan. To moi… - Lars obrócił się i wskazał ręką reprezentantów Zakonu Najjaśniejszego Światła. - … przyjaciele z Zakonu. Będą służyć jako doradcy w sprawie zjawisk niecodziennych, bo z raportu, który dostałem działy się tutaj dość nietypowe, mam rację?
Nie odpowiedzieli, jedynie przytaknęli.
- Nikt nie ma prawa ich niepokoić – zaznaczył stanowczo i podał kościstemu strażnikowi rulon papieru, który przygotował wcześniej.
Strażnik rozwinął dokument i zaczął czytać.
- Na mocy tego – westchnął Lars. – Mam prawo tutaj wejść razem z moimi żołnierzami i swoimi zakonnymi przyjaciółmi, o których już wspomniałem. Teraz pierwsze pytanie do was. Czy to wy pełniliście służbę przy bramie gdy zjawił się tamten niedoszły kapitan?
- Nie panie kapitanie – zaprzeczył grubszy spod jego hełmu spływał intensywnie pot. – Tamtej nocy był ktoś inny.
- Zdaje się, że… - dumał chudszy.
- To szkoda – przerwał mu Lars.
Strażnicy spojrzeli na niego nerwowo z zakłopotaniem w oczach, a on bez ostrzeżenia uderzył chudszego pięścią prosto w twarz. Usłyszał jak coś strzeliło a hełm załopotał na jego głowie. Dobry cios, zapewne złamał mu nos a może i pozbawił kilku zębów.
Strażnik leżał oszołomiony a jego towarzysz zakwiczał i teraz już całkiem przypominał wyrośnięta świnkę zakutą w zbroję płytową.
- To szkoda, bo ja jestem zwolennikiem grupowej odpowiedzialności – warknął Lars. – Gdyby ten, który był na twoim miejscu tej nocy sprawdził dokument, który ten uzurpator mu wręczył, o ile był jakiś dokument, bo w raporcie nic o tym nie było, to od razu powinien się zorientować, że coś jest nie tak. Jeśli, powtarzam, JEŚLI – Lars złapał się na tym, że zaczyna tracić nad sobą kontrolę, wziął kilka głębokich oddechów i wyzbył się zbędnych emocji z twarzy. – Jeśli nawet przedstawiony został jakiś dokument upoważniający go na wejście do tego obozu to na pewno nie miał tej tutaj pieczęci – kapitan podniósł leżący na ziemi dokument, który wypadł z ręki uderzonego strażnika, który nadal nie był w stanie się podnieść. – Dostęp do tej pieczęci mają tylko… - spojrzał na głupawą twarz grubego strażnika i uświadomił sobie, że nie ma co strzępić na nich języka. - … bardzo ważne osoby. Teraz wchodzimy więc z drogi durnie, jeszcze do was wrócimy.
Gruby zawył ponownie a kilku z ludzi Larsa parsknęło śmiechem.
Minęli wejście i ruszyli do głównego kompleksu.
- Zostaliśmy już przyjaciółmi kapitanie? – zapytał cicho paladyn.
- Teraz zamierzacie mnie łapać za słówka Ser? – odburknął kapitan.
- Lepiej mieć przyjaciół niż wrogów – dodał giermek.
- Być może, ale zabawniej jest mieć wrogów, chociaż wasza obecność tutaj sugeruję, że nie podzielacie mojego zdania.
Milczeli. Ten, kogo szukali musiał mocno zajść Zakonowi za skórę.
Obóz Krwawnik nie różnił się zbytnio od pozostałych w których ostatnimi czasy bywał Lars, przynajmniej wizualnie. Położenie kwater, placu treningowego, zbrojowni i kuchni były regulowane przez kodeks wojskowy, dlatego też nie było miejsca na finezję podczas organizowania. Smród był najbardziej denerwującą rzeczą, z pobliskich bagien unosił się zapach zepsucia i pleśni, co przyciągało jeszcze więcej robactwa występującego na tych terenach. Kapitan nie zazdrościł tym, którzy tutaj stacjonowali. Słyszał opowiastki, że zsyłano tu żołnierzy za karę, ale do tej pory nie dawał temu wiary. Widząc i czując to wszystko nie był już o tym tak bardzo przekonany.
Na głównym placu, znajdującym się tuż przed nimi żołnierze z obozu zdążyli już się zebrać w trzech szeregach. Było ich stu czterech, a przynajmniej taką notkę dostał w raporcie. Byli przygotowani na ich przybycie, ich zbroje zdawały się świeżo wypolerowane a niektóre z nich wydawały się odświeżone lub wcześniej nieużywane. Wszyscy salutowali, nawet ci, którzy pozostali na wieżach zwrócili się w kierunku Larsa i jego ludzi.
- Co ty wyprawiasz idioto?! – wrzasnął do jednego z tych na wieży. – Twoim zadaniem jest wypatrywanie wrogów i ocena obecnej sytuacji poza tą pieprzoną fortyfikacją, więc nie zmuszaj mnie żebym tam wlazł i pokazał ci osobiście na czym to polega!
Strażnik na którego wrzasnął podskoczył a kusza, którą trzymał w ręku prawie wyleciała mu z ręki. Natychmiast się odwrócił a reszta jego kolegów na wieżach uczyniła to samo.
Bali się go i mieli rację. Widział strach w oczach każdego z stojących na placu, widział go w tych przy bramie, widział go w oczach tego, który szedł teraz w jego stronę. To on musiał być tutaj tym, który tu rządził po śmierci ich setnika. Podobało mu się to, że inni się go boją, bo strach był najpiękniejszą formą szacunku u żołnierza.
- Witamy w obozie kapitanie – zasalutował mu brodaty mężczyzna, na oko koło czterdziestoletni, który w przeszłości musiał mieć poważnie złamany nos, bo nie wyglądało na to by kości na jego twarzy się poprawnie.
- Właśnie widzę – Lars lustrował go wzrokiem jeszcze chwilę. Wytrzymał spojrzenie kapitana oddychając ciężko. – Spocznij, reszta baczność z wyjątkiem tych baranów na wieżach rzecz jasna. Nie chciałbym zostać najechany przez wroga bez wcześniejszego uprzedzenia, nie z taką żałosną bandą przy boku jak wy. Karna kompania, pies na was srał.
Kilku ludzi Larsa wybuchło śmiechem. Kapitan widział wzrok, którym co jakiś czas krzywonosy pełniący rolę tymczasowego dowódcy w obozie obrzucał paladyna i jego giermka. Ich wyposażenie, uzbrojenie, zachowanie, sposób poruszania się a nawet ich mimika zdradzały na kilometr, że nie są członkami armii, oni nie mieli pojęcia czym jest wojna a mimo to nazywali się rycerzami, tytułowali się i obnosili z tym, oczekiwali lepszego traktowania i przywilejów prawdziwych rycerzy, nawet mieli giermków jak ten tutaj Ser Bastian. Niemniej jednak teraz, gdy Lars wiedział po co tu są był pewien, że nie będą przeszkadzać mu w jego śledztwie, a może nawet okażą się pomocni, ponoć mało kto znał się na zjawiskach paranormalnych w dzisiejszych czasach tak dobrze jak Zakon, nie wliczając w to wiedźm, magów i innych parających się magią odmieńców.
- Raczycie się wreszcie przedstawić żołnierzu czy mam was o to specjalnie poprosić? – warknął Lars.
- Sierżant Jenzen, zastępca naszego setnika, bogowie czuwajcie nad jego duszą, pełniący obecnie funkcję dowódcy w tym obozie.
- Obecnie – Lars zacisnął pięść – to ja pełnię tutaj funkcję dowódcy sierżancie.
- Oczywiście panie kapitanie. Oferujemy wsparcie w kwestii waszego śledztwa i jesteśmy wdzięczni za waszą pomoc. Radzi jesteśmy również, że dotarliście do nas w jednym kawałku i mamy nadzieje, że wasza podróż z Nertele przebiegła bez większych trudności – sierżant mówił to w taki sposób jakby do czasu przyjazdu Larsa powtarzał tą formułkę kilkukrotnie aż wreszcie będzie w stanie powtórzyć ją bezbłędnie na jednym wdechu.
Posłuszny z niego pies, chociaż tyle – pomyślał Lars i ruszył przed siebie.
- Moi ludzie są głodni i spragnieni, napoicie ich i dajcie coś do zjedzenia, nasze konie również wymagają poświęcenia uwagi. Rozejść się – rozkazał zebranym na placu. – Jeśli któryś z was będzie potrzebny poślemy po niego. Teraz chcę się udać do namiotu waszego setnika. Prowadźcie sierżancie. Towarzyszyć nam będą jeszcze moi przyjaciele z zakonu.
Sierżant znów szybkim spojrzeniem otaksował wielkoluda zakutego w lśniącą zbroję i jego giermka i wzdrygnął się.
- A wy panie kapitanie nie chcielibyście czegoś zjeść? Nasze strawy nie są aż tak złe jak mówią o tym…
Lars obrzucił go lodowatym spojrzeniem w którym miał nadzieję wyrazić całą pogardę jaką miał dla jego propozycji, dla niego samego i dla całego tego przeklętego miejsca. Nie znosił gdy ktoś młodszy od niego rangą próbował przejąć inicjatywę w rozmowie.
- Od teraz będziecie się odzywać tylko wtedy, gdy będę wam kazał. Czy to jest jasne? – ostatnie słowa wypowiedział bardzo cicho i powoli.
Sierżant nic nie odpowiedział, jedynie skłonił głową na znak, że zrozumiał, obawiając się zapewne, że nie był to moment w którym Lars życzyłby sobie by ten się odezwał.
- Prowadźcie, ale już! Chcę zobaczyć to miejsce w świetle słonecznym, nasze żołądki mogą poczekać. Mam rację przyjaciele? – obrócił się szukając aprobaty swoich niedoszłych przyjaciół.
- Yhym – przytaknął paladyn. Najwyraźniej od tej chwili postanowił ograniczać swoje wypowiedzi. Lars na podstawie jego akcentu, który słyszał w ich wcześniejszej rozmowie podejrzewał, że pochodził z Księstwa Anoele, ale nie miał pewności.
Sierżant przeprowadził ich przez plac z którego żołnierze rozchodzili się na swoje posterunki. Część z nich obstawiali niektóre z namiotów, inni ruszyli do kuchni, niektórzy ruszyli na plac ćwiczeń udając, że ćwiczą, ale co chwilę bezczelnie się im przyglądali. Kierowali się w głąb obozu wolnym krokiem jakby sierżant chciał się upewnić, że nie pogania nazbyt gości. Lars miał zamiar go zbluzgać, ale uświadomił sobie, że nie miał już siły wydzierać się więc zaklął tylko pod nosem co musiał usłyszeć giermek paladyna, bo zachichotał cicho. Czy ten chłopaczek kiedykolwiek był poważny?
- To ten namiot – sierżant Jenzen wskazał ręką jeden z większych namiotów, pomijając rzecz jasne ten, który służył za kuchnię i kilka innych kluczowych punktów obozu. Ten był jednak solidniejszej konstrukcji i miał o wiele więcej zdobień, przed nim stało już dwóch strażników, tędzy bliźniacy.
Czy każdy z tych żołnierzy musiał być albo grubym, kościsty albo połamany? – pomyślał kapitan kręcąc głową. – Ten obóz był przecież kluczowym punktem na froncie, dlaczego tutaj stacjonowała taka dysfunkcyjna zbieranina niby żołnierzy. Oj będzie miał o czym opowiadać w Nertele gdy tam już wróci. To był cud, że na tym froncie armia imperium miała przewagę.
- Ten namiot? – Lars starał się ukryć zirytowanie, choć nigdy mu to nie wychodziło. – Chcesz mi powiedzieć, że ten zbieg przebiegł całą tą odległość – kapitan wskazał początek namiotu byłego setnika i wyjście – a wy nie zdążyliście go pochwycić? To są jakieś żarty?
Sierżant nic nie odpowiedział, ze strachu czy z upokorzenia nie miało to znaczenia. Lars splunął.
- Jak dużo wiedzą wasi przyjaciele panie kapitanie? – Sierżant przełamał chwilę ciszy.
- Wiedzą wystarczająco. Zabierz nas do namiotu. Chcę też zobaczyć ciała. Wszystkie. Nie pochowaliście ich mam nadzieję, zaznaczyłem by w liście było to podkreślone.
- Ciała nie zostały pochowane, chociaż zaczęły już poważnie śmierdzieć.
- Zamknijcie się wreszcie bo napiszę notkę w Nertele żeby was wysłali na północny front albo przejdę do rękoczynów. Zatrzymajcie swoje uwagi dla siebie.
- Tak jest! – Sierżant zasalutował i kontynuował w eskorcie kapitana i jego zakonnych przyjaciół.
Napiszę na niego notkę, zostanie zdegradowany za swoją niesubordynację i bezczelność. – Lars uśmiechnął się sam do siebie na tą myśl. – Gdyby to ode mnie zależało już bym kazał go wybatożyć, ale niestety ja sam mam już za dużo notek o moim wyjątkowo brutalnym traktowaniu niższych stopniem. No ale jak tu się nie denerwować na takich imbecylów?
Stanęli przed namiotem setnika a dwójka bliźniaków, których Lars już wcześniej widział na placu zasalutowała im.
- Czy to oni stali na straży tego namiotu w tamtym dniu?
- Starszy szeregowy Rob i szeregowy Jel, owszem – przytaknął kapitan.
- Zabierzcie ich na plac główny. Sprowadźcie tam też tych, którzy wpuścili tego fałszywego kapitana do obozu i tego, który go eskortował.
- Jeden z nich nie żyje. Czy mam zawlec tam też jego zwłoki? –zapytał śmiertelnie poważnie sierżant.
Debil, przysięgam debil – Lars złapał się za głowę próbując opanować migrenę, którą wywołało to idiotyczne pytanie. Giermek paladyna znów zachichotał. Czy przestraszył go aż tak bardzo, że rozważał taszczenie zwłok?
- Nie – odpowiedział Lars załamanym głosem. – Nie będzie to konieczne.
- A dlaczego mamy stawić się na placu panie kapitanie? – zapytał jeden z bliźniaków, zdaje się Jel, ten młodszy stopniem.
- Dowiesz się w swoim czasie – Lars uśmiechnął się. – Zabrać ich rozkazałem.
Nie był sadystą, a przynajmniej tak uważał. Po prostu lubił zabijać, a śmierć wrogów i niekompetentnych głupców sprawiała mu przyjemność. Widząc przerażenie i pot ściekający po twarzach bliźniaków czuł radość. Jeden z nich prawie płakał. Dobrze wiedzieli co ich czeka.
- Wejdźmy tam wreszcie.
Sierżant wprowadził ich do środka. Od razu Larsowi rzuciła się w oczy prowizoryczna, ale solidnie wyglądająca klatka po lewej stronie od wejścia, która jak domniemywał była celą, w której złapany szpieg spędził tydzień, do czasu jego ucieczki. W środku znajdowały się łańcuchy, w które zapewne był zakuty. Krew na podłodze i sianie, które służyło mu jako posłanie ubrudzone były krwią. Lars zauważył, że nie on jedyny dokładnie bada tą część namiotu. Paladyn podszedł bliżej, zostawiając go w tyle. Rozglądał się pochopnie i mruczał coś pod nosem.
Zapewne kolejne modły, bo co innego – pomyślał Lars.
- Często tu bywaliście? Dobrze przyjrzeliście się temu szpiegowi? – zaczepił sierżanta.
- Każdy się dobrze przypatrzył, codziennie wyprowadzaliśmy go na plac i… - wziął głęboki oddech i zatrzymał swoją wypowiedź, ale widząc wściekła minę Larsa natychmiast wypuścił powietrze i kontynuował. – No próbowaliśmy wydobyć z niego informację się znaczy.
- Torturowaliście go rzecz jasna. Nie jestem ślepy, widzę krew wszędzie, samo spętanie łańcuchami wokół nadgarstków i kostek nie rani aż tak bardzo, na zewnątrz też widziałem ślady. Tyle krwi nie tracą ludzie podczas sparingów a nawet przy mordobiciu. Nie interesuje mnie co z nim robiliście. Mi jednak chodzi o jego zachowania gdy był tutaj. Pisaliście, że nic nie mówił, że prawie nic nie jadł i nie spał, a nawet zaznaczyliście to, że rzadko srał więc pytam o jakiekolwiek inne dziwne zachowania, które mogliście zaobserwować, najmniejsze wskazówki, cokolwiek do cholery. To był człowiek a nie roślina, musiał COŚ robić przez ten czas.
- Nic nie zaobserwowałem panie kapitanie – Sierżant zbliżył się do klatki z zmrużonymi oczami. – On tylko siedział albo leżał bez ruchu, nie reagował na nic, nie stawiał oporu, raz widziałem jak pił wodę i nic poza tym. Wyglądał jakby był w jakimś transie, jakby jego ciało było oddzielone od jego umysłu.
Paladyn odwrócił głowę w stronę sierżanta, który teraz także wpatrywał się w niego zagadkowo.
- Opiszcie mi go, tego szpiega. Tym razem bardziej szczegółowo niż zrobiliście to w raporcie – Lars zasiadł na jednym z krzeseł przy stole, zdjął swój hełm z grawerunkiem kobry kładąc go na stolę i rozsiadł się wygodnie. Przed sobą miał mapę, stacjonujący tu żołnierze musieli do serca wziąć jego instrukcję by wszystko zostawić tak jak było tamtej nocy.
- Był trochę niższy ode mnie, ale niewiele… – rozpoczął Jenzes.
- No to ile wy macie wzrostu sierżancie? – przerwał mu od razu Lars.
- No tak z metr siedemdziesiąt pięć…
- Przyjmijmy, że miał metr siedemdziesiąt – Lars spojrzał na mapę i oznaczone na niej punkty. Większość z nich znaczyła tereny, które zostały już zagrabione przez Imperium a ostatni z nich ukazywał pozycje ich i czterech innych obozów znajdujących się na terenie tych bagien. Po co w ogóle walczyć o takie tereny? – zamyślił się.
- Siedemdziesiąt dwa bardziej – poprawił go sierżant na co Lars nie zareagował.
- Co jeszcze?
- Blady był, biały jak papier prawie. Nie mogę rzec nic o jego bliznach czy znakach specjalnych na ciele bo tak go tutaj obijaliśmy… – sierżant ujrzał niezdrowe zaciekawienie w oczach kapitana, ale tym razem nie dał się speszyć – … że większość jego ciała była brudna to z błota, pyłu no i krwi. Nie pamiętam dokładnie jak wyglądał zaraz po tym jak go pojmaliśmy, proszę wybaczyć. Włosy miał czarne jak noc, tak samo oczy, jak takie dwie wielkie kule, puste i bez życia.
- Bez takich opisów, jesteście żołnierzem a nie pierdolonym poetą.
- Nie – przemówił paladyn, który podniósł się z pozycji klęczącej. Lars całkowicie przestał zwracać na niego uwagę chwilę temu, co on właściwie tam robił w tej klatce tak długo? Powinien był się mu przyglądać a nie skupiać się na tym co ten skretyniały sierżant ma do powiedzenia. Niech to szlag. Teraz zarówno on jak i Jenzes spojrzeli na wojownika zakonnego z zaskoczeniem. – Niech mówi, proszę. Chcę poznać wszystkie szczegóły z nim związane – Ser Bastian starał się jak mógł zamaskować swój akcent i wychodziło mu to całkiem nieźle.
- No to ten, jak żem już mówił – zmieszał się sierżant. Spojrzał na Larsa jakby czekał na pozwolenie by spełnić prośbę paladyna, mimo wszystko nie był z żaden sposób zobowiązany go słuchać.
Lars machnął ręką leniwie.
- Odpowiadajcie na pytania mojego przyjaciela.
Teo stał ciągle przy wyjściu z namiotu, starając się nie zwracać niczyjej uwagi, najwidoczniej nie chciał przeszkadzać swojemu panu przy pracy. Pracy, której Lars dalej nie rozumiał, ale zamierzał przyjąć w obecnej chwili każdą pomoc jaką mógł uzyskać, zwłaszcza patrząc na indywidua z jakimi przychodziło mu tutaj mieć do czynienia.
- Miał czarne włosy, średniej długości – opadały mu na twarz i rzecz jasne były zlepione i brudne. Myliśmy go od czasu do czasu bo pan setnik się skarżył, że mu śmierdzi, ale to nie pomagało zbytnio.
- Jego uzbrojenie – ciągnął dalej paladyn kierując się w stronę pustego kufra obok łóżka. – Było tutaj? Zabrał je. Możesz je opisać?
- No miał miecz, dwa sztylety, ubranie, kilka monet, które zostały skonfiskowane przez pana setnika osobiście… – sierżant rzucił okiem na Larsa, ale ten udawał, że go nie słyszał – i zbroję.
- Jaką zbroję? Podobną do tej? – Bastian wskazał palcem na swojego giermka, który zdawał się tym nie wzruszony.
Jak to podobną do tej? Lars znieruchomiał. Ta sprawa zrobiła się nagle o wiele bardziej ciekawa i niebezpieczna niż się spodziewał. Jeśli Zakon Najjaśniejszego Światła był w jakikolwiek sposób zamieszany w atak na jeden z obozów Imperium Rao, jeśli jeden z nich był odpowiedzialny za kradzież planów na nadchodzące tygodnie na południowym froncie… Skutki mogły być katastrofalne. Kapitan zastanawiał się teraz czy Imperator wiedział o takiej ewentualności gdy nawiązał porozumienie z Nadmistrzem Zakonu by wysłać tutaj tą dwójkę z drużyną Larsa.
Zakon istniał długo, bardzo długo, niektórzy historycy twierdzili, że założyła go sama Ai jeszcze w czasach gdy bogowie stąpali po świecie śmiertelnych, inni, że powstał niewiele później. Nikt nie zna dokładnej daty, a przynajmniej nikt kto chciałby się tą wiedzą podzielić zresztą świata, księgi z tamtych czasach nie zachowały się w dobrym stanie. Zakon powstał zanim Imperium Rao otrzymało miano imperium, zanim Królestwo Andery było zarządzane przez Lożę Lordów. Kilka krajów, które przyczyniły się do założenia Zakonu Najjaśniejszego Światła już nie istniało, zostały wchłonięte przez inne lub inne powstały na ich miejscu. Innymi słowy, Zakon był częścią tego świata. Jak długo to jeszcze miało trwać nikt nie wiedział. Bogowie opuścili ludzi już dawno, obdarzyli ich swoją widzą i umiejętnościami, ale większość z nich była dzisiaj głucha na modlitwy i prośby swoich wiernych. Ai była tą, która jako pierwsza wyciągnęła dłoń do ludzi i ostatnia, która ich opuściła, a przynajmniej tak twierdzą ludziska. Zakon był od zawsze i na zawsze. Każde państwo miało swój wkład w jego utrzymanie, dzięki czemu otrzymywało wstawiennictwo w razie kataklizmu, co ostatnimi czasy zdarzało się coraz rzadziej. Po co komu kataklizmy jak ludzie wyrzynają się nawzajem? Na dodatek Zakon zwalczał istoty przeklęte, złe i niegodziwe. Znany był także z polowania na tych, którzy parali się magią, rzecz jasna nie wysyłano się takich do byle jakiego guślarza, ale Lars słyszał kilka ciekawych historii o polowaniach na czarownice, szlachtowaniu nekromantów i grupowych egzekucjach tych, których po prostu uznali za grzesznych. Rasy inne niż ludzie nie miały lekko w dzisiejszym świecie, ale to paladyni zakonu byli tymi, którzy jako pierwsi pokazali ludziom jak należy traktować tych, którzy się od nich różnią.
Obecnie to Imperium było największym ofiarodawcą na rzecz Zakonu, prawie czterdzieści procent datków jakie otrzymywał pochodziło od Imperialnej Kobry. Nie wielu ludzi posiadało tą informację, ale Lars dzięki swojemu stanowisku i znajomościom dowiedział się sporo o wpływach i wydatkach Rao. Księstwo Andery było drugie w kolejności opłat na Zakon, była to niewiele mniejsza kwota, którą królewscy przekazywali zakonnikom Ai. Nie zmieniało to jednak niczego w pierwszej i podstawowej zasadzie Zakonu, która pozwoliła mu trwać tak długo niezagrożonemu. Regułą tą była neutralność polityczna, całkowita i bezwzględna. Naruszenie tej reguły ciągnęło za sobą poważne konsekwencje. W razie interwencji Zakonu w politykę wewnętrzną czy międzynarodową istniały podstawy by został on obłożony sowitą karą a nawet rozwiązany.
Sierżant przyjrzał się dokładnie pancerzowi Teo. Giermek podniósł swoje ręce do góry, potem odwrócił się w prawo, następnie w lewo i ostatecznie plecami do obserwatora, starając się mu w ten sposób ułatwić wgląd w każdy element rynsztunku. Zbroję miał solidną, zdecydowanie lepsza niż oferowano giermkom w amii imperialnej. Skórzana kurtka wyszywana płytkami metalowymi w kolorze jasnoszarym idealnie przylegała do ciała chłopaka. Zbroja na miarę? Mało który giermek mógł sobie pozwolić na taki luksus w Imperium, zazwyczaj dostawali stare zbroje rycerzy u których służyli.
Cholernym zakonnikom powodzi się a nic nie robią – pomyślał Lars. Czekał na dalszy rozwój sytuacji. Wiedział, że gdy tu już skończą będzie miał sporo do obgadania z Ser Bastianem.
- Całkiem inna – powiedział po chwili sierżant gładząc się po brodzie.
- Możecie sprecyzować? – ciągnął dalej paladyn nie patrząc na niego, nadal wpatrywał się w pusty kufer, w którym trzymano do niedawna rzeczy więźnia.
- Czy tamta zbroja też była brygantyną? – wtrącił Lars.
Sierżant Jenzes spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem a kapitan już wiedział, że popełnił błąd stosując zbyt trudne słowa.
- Widzicie to? – Wskazał ręką na giermka. – On nosi brygantynę, taka skórzana z wyszywanymi lub przynitowanymi płytkami metalowymi. Tania w wykonaniu, skuteczna przeciw broniom siecznym. Ten model posiada płytowe osłony na ramionach, ale to nie ma znaczenia. Czy tamten pancerz też był brygantyną?
Oni nic nie wiedzą, nic do cholery. Tylko jak bić wroga. A może to dobrze?
- Jak już mówiłem, nie
- To powiedz do cholery wreszcie jak wyglądał tamten pancerz bo mnie tu szlag trafi, a was przy okazji też – warknął Lars i rzucił wzrokiem na paladyna, który między czasie zdążył zdjąć jedną z rękawic i jeździł palcem po wnętrzu skrzyni jakby starał się ocenić poziom kurzu. – Myślisz, że zapamiętałem wszystko z waszego pieprzonego raportu? Zresztą nie wydaje mi się by jego ekwipunek został tam opisany, także przestań marnować nasz czas bo jestem bardzo głodny, moi przyjaciele na pewno też, a jak już mówiłem nie zjemy nic póki nie sprawdzimy tego. Odpowiadaj na pytania albo skroję ciebie i zjem twoją wątrobę na przystawkę.
- To była kolczuga, skórzana podstawa, miała płytowe wzmocnienia na klatce piersiowej i prawym ramieniu, skóra była ciemna a pierścienie w kolczudze były luźnego splotu. Nigdy w życiu nie widziałem takiego pancerza na oczy. Nasz były setnik twierdził, że takich zbroi używa się gdzieś na południu.
- Zgadza się – paladyn zakończył badanie kufra i podszedł do stołu. Znalazł się blisko Larsa, za blisko jak na jego gust. Przyglądał się chwile mapie i znowu powtórzył czynność przejeżdżania palcem po całym stole, okrążając go. Lars nie chciał nawet wiedzieć co to ma znaczyć, był już zmęczony. Paladyn podjął dalej dialog z sierżantem. – A jego broń? możecie ją opisać?
- Sztyletom się nie przyjrzałem, zresztą nie wyróżniały się nadto niczym. Pan setnik twierdził, że były solidnej konstrukcji i z dobrej stali wykonane. Na miecz miałem większy wgląd, nie tylko ja zresztą. Co prawda pan setnik nie chętnie pozwalał innym z nim paradować, ja i kilku innych ludzi tutaj mieliśmy go w ręku.
- Coś szczególnego? – mruknął paladyn.
- Jeśli mogę panie kapitanie – Jenzes szukał wzroku Larsa, ale ten zignorował go i ciągle śledził wzrokiem Ser Bastiana. – Stwierdzam, że lepszego miecza nigdy nie trzymałem w dłoni. Dobrze wyważony, świetnie leżał w ręce, konstrukcja solidna i prosta. Miał wygrawerowane coś na ostrzu i coś, co pan setnik nazwał pierścieniami przy jelcu. Nie przekraczał czterdziestu cali długością.
Paladyn zatrzymał się i wreszcie spojrzał na sierżanta. Kol rejestrował każdy ruch ze strony reprezentanta Zakonu. Widać informacja, którą podał kapitan była tą, na którą czekał paladyn. Ser Bastian energicznym ruchem ręki wyciągnął swój miecz z pochwy przy boku.
- Podobny do tego?
Oczy sierżanta błysnęły a na jego twarzy zawitał zarówno strach jak i zdziwienie.
- P-prawie identyczny – wykrztusił Jenzes.
Kol podniósł się z krzesła i spojrzał na ostrze. Miecz był taki jak opisywał je sierżant jeszcze chwilę temu. Inskrypcje, pierścienie przy jelcu, lśniące i piękne, wszystko się zgadzało. Teraz już był pewien, ten szpieg, który dopuścił się kradzieży korespondencji obozu z Nertele i zabójstwa kilku z tutejszych żołnierzy był członkiem Zakonu. Lars nerwowo sprawdził, czy jego ostrze jest u jego boku. Od teraz czekał na jakikolwiek gwałtowny ruch paladyna.
- Te inskrypcje – sierżant przypatrzył się dokładnie mieczowi Ser Bastiana – są inne niż na tamtym. Te połyskują, jakby świeciły, a na tamtym były czarne. Nie dam sobie ręki uciąć, ale tamten miał co innego wyrytego, inny tekst. Nie wiem co to za język i co oznacza, nawet nasz setnik nie wiedział, chociaż zakładam, że wy panie wiecie.
- To nasze credo. Nie ważne co znaczy.
- Rękojeść tamtego była czarna, a wasza jest biała. Zakładam jednak, że wasze miecze się różnią…
- Nie – przerwał mu paladyn. – Każdy z nas ma taki sam miecz. Dostaje się go w momencie w którym kończy się szkolenie. Miecz jest nagrodą i dowodem na to, że jest się paladynem. Dlatego choćby mój giermek takiego nie ma. Przynajmniej jeszcze.
Teo ukłonił się lekko w stronę swojego pana.
Długo milczeli. Lars nadal był niespokojny, wyjaśnienia Bastiana albo mijały się z prawdą albo ją skrywały.
- Z tego co mówicie – powiedział paladyn – to nie był miecz Zakonu. Teraz chciałbym coś usłyszeć o tym fałszywym kapitanie, jeśli łaska panie sierżancie. Możecie go opisać?
- Był wzrostu więźnia, troszeczkę wyższy. Krótko ścięty brunet, chuderlawy z odstającym podbródkiem. Wyposażony był bardzo podobnie do pana kapitana – spojrzał na Larsa, który ponownie go zignorował. – Na jego lewej rękawicy były odznaczenia kapitańskie a na płaszczu miał znak wulkanu, jak wy.
Lars już miał zbesztać sierżanta za to, że obraża ich inteligencję tłumacząc słowa „wyposażony tak jak wy”, ale zauważył z jak wielkim skupieniem paladyn chłonie każde słowo. Poczekamy jak sytuacja się rozwinie – pomyślał.
- Pachniało od niego wanilią – dodał na koniec Jenzes.
- To dość niecodzienne, nie sądzicie?
- No racja. Teraz pozostaje nam znaleźć pierwszego typa, co śmierdzi jak deser i po sprawie – parsknął Lars. – Mamy naszego sabotażystę.
- To wszystko co mogę powiedzieć. Jedyną osobą, która spędziła z nim dłuższą chwilę był pan setnik.
- Rozumiem i dziękuję. To wszystko z mojej strony.
Lars podszedł pewnym i szybkim ruchem do sierżanta. Stanął bardzo blisko. Mężczyzna zbladł.
- Teraz wyjdziesz i zostawisz nas samych – powiedział przez zęby kapitan. – Gdy wyjdziemy będą następne pytania. I konsekwencje. Zbierzesz tych, którzy go tu wpuścili przez bramę i tego, który eskortował go do tego namiotu. To wszystko.
Jenzes zasalutował, minął okrężnie Teo, który nadal stał w wejściu namiotu i ruszył dalej.
- Teraz sobie porozmawiamy – rzucił Lars w stronę paladyna, który zdążył już ściągnąć swój hełm. Nie wyglądał ani na zdziwionego, na jego twarzy nie widniały żadne emocje.
Milczał.
- Mów – warknął kapitan.
Wielkolud westchnął i zasiadł w miejscu w którym jeszcze przed chwilą siedział Lars. Pokręcił głową i wpatrywał się w ziemię.
- Zadajcie pytanie kapitanie a opowiem – jego głos był jakby zmęczony, a jego samego zdawał się opuścić jakakolwiek energia.
- To jeden z waszych? Jeden z Zakonu dokonał tutejszego sabotażu? Jeden z twoich braci ukradł naszą korespondencję wojskową i plany? Ty jesteś tutaj więc oznaczałoby to, że ten osobnik zdradził Zakon?
Kolejna chwila milczenia. Paladyn przerwał ją. Wyciągnął swój miecz. Wpatrywał się w grawerunki na ostrzu. Lars nie znał się ani trochę na sztuce, ale nawet on mógł docenić kunszt i piękno tego orężu.
- Tak i nie.
- Przestań unikać odpowiedzi Ser Bastianie. Tracę cierpliwość. Mówiłeś, że polujecie na kogoś, kto para się czarną magią. Teraz dowiaduję się, że chodzi jednak o kogoś od was. Możesz zapytać moich ludzi, cierpliwość nie jest jedną z moich cnót, a obecnie ta sytuacja nie wygląda dla obu was zbyt dobrze.
- Nazywa się Jona – paladyn mówił powoli, nadal wpatrując się w ziemię. Przypominał dziecko spowiadające się mamie z złego uczynku. – Był jednym z nas. To było dawno temu.
- Jak dawno?
- Pięć lat.
- Nie aż tak dawno – parsknął Lars.
Ser Bastian uniósł głowę. Nie patrzył na kapitana ani na giermka, nie patrzył na nic w namiocie. Patrzył po prostu przed siebie. W oczach miał pustkę.
- Naprawdę? – zapytał półgłosem. – A wydaje się jakby to była wieczność.
- Został wyrzucony z Zakonu pięć lat temu? Długo wam ucieka w takim razie. Dlaczego więc znalazł się teraz w Imperium? To stosunkowo kiepskie miejsce na kryjówkę. Teraz ten Jona pracuje jako szpieg? Najemnik?
Główna siedziba Zakonu, Zamek Najjaśniejszego Światła Bogini Ai leżała w górach Dreindre, które były granicą południową Rao. Mało kto wiedział jak poruszać się po tych górach bezpiecznie. Dreindre graniczyły również z Księstwem Andery, będącym zachodnim sąsiadem Imperium. Głównie podróżowali tamtędy kupcy, chociaż wiązało się to z ryzykiem, bowiem szlaki kupieckie często były nawiedzane przez dzikusów z gór bądź bandytów. Tylko nieliczni znali którędy i jak należy się poruszać w tamtych stronach.
- Na to kapitanie – Bastian podniósł się z siedzenia i znów skupił swoją uwagę na inskrypcjach ostrza – i na wiele innych pytań sam chciałbym znać odpowiedzi.
- Twój miecz. Mówiłeś, że ten użyty tamtej nocy nie mógł pochodzić z Zakonu. Dlaczego więc przyglądasz się swojej brzytwie non stop?
- Tak to się zaczęło – westchnął ciężko paladyn. – Wzmianka o mieczu. Słowa karczmarza, który był pijany własnymi trunkami gdy z nim rozmawiałem. Opowiadał komuś przy szynkwasie o najemniku, który zatrzymał się tam na popas. Powiedział, że ten człowiek miał przy sobie miecz podobny do mojego. Nie opisał go tak dokładnie jak wasz sierżant, ale mi to wystarczyło.
- To niezbyt wiele by stwierdzić, że to człowiek którego poszukujecie – kapitan zdjął rękę z miecza. – Wiecie, że pierścienie przy jelcach nie są używane tylko i wyłącznie przez was. Sam słyszałem o mieczach kutych w taki sposób sprowadzanych zza Wielkiej Pustyni.
- To prawda. Ysmenii także je stosują, ale ja musiałem to sprawdzić – każde kolejne słowo Bastian wypowiadał wolniej i ciszej.
- Dobrze go znałeś? – rzucił bez zastanowienia Lars. Chciał poznać najdokładniejsze szczegóły, nienawidził gdy trzymano go w niepewności.
- Byliśmy braćmi w Zakonie. Wszyscy jesteśmy tam rodziną. Jednak on. On był… dobrze go znałem. Tak przynajmniej sądziłem.
- Nie drążę – wzruszył ramionami kapitan. – Nie interesuje mnie wasze byłe relacje tylko jego obecne powiązanie z Zakonem.
- Jego obecne powiązanie z Zakonem nie istnieje! – Paladyn uniósł się. – A z tego co widzę jest on teraz zarówno tak i waszym wrogiem jak i naszym. Zdradził nas lata temu i ciągle ciąży na nim wyrok, którego zdążył uniknąć. Uciekł.
- Uciekł? Z Zamku Najjaśniejszego Światła? To w ogóle możliwe? Jakim cudem go nie złapaliście? Nawet gdyby zrobił to nocą i podstępnie, to na pewno dalibyście radę go nadgonić.
- Źle się wyraziłem zatem – wielkolud schował wreszcie swoje ostrze do pochwy przy pasie, co nieznacznie uspokoiło Larsa. Do tej pory Bastian wydawał się być rozsądnym człowiekiem, ale po tym co tu usłyszał nagle przypomniały mu się wszystkie plotki i legendy o fanatyzmie i szaleństwach sług Bogini Światła. – Nie uciekł. Zniknął.
- Jak to zniknął? Czy możesz wreszcie przestać unikać odpowiedzi? Wydaje ci się, że nie mogę cię skrzywdzić i dodaje ci to pewności siebie? – kapitan uśmiechnął się paskudnie. – Założę się, że sam Imperator ułaskawiłby mnie na wieść o tym, że was obu kazałem powiesić pomimo moich rozkazów, gdybym wspomniał mu o tym wszystkim co się od ciebie dowiedziałem.
Teo, który do tej pory był przerażająco cichym i prawie nieruchomym obserwatorem podskoczył i patrzył nerwowo to po swoim mistrzu to po Larsie.
- Imperator wie – rzucił niewzruszony paladyn. – Nadmistrz poinformował go o wszystkim o czym z wami podzieliłem kapitanie i innych rzeczach, których nie muszę z wami dyskutować, zwłaszcza jeśli nie przestaniecie mi grozić.
Jednak arogancki skurwiel z tego paladyna. Na razie zagram w jego grę – pomyślał Lars.
- Co więcej kapitanie, jesteście jedyną osobą spośród całego Imperium, poza Jego Imperialną Wysokością, która wie o tym wszystkim, także radzę aby i wam nic się nie wypsnęło podczas popijawy z waszymi ludźmi.
Tylko ja i Imperator? No dobra, niech i tak będzie.
- Wybaczcie Ser Bastianie, poniosły mnie nerwy, zmęczony jestem po podróży, jeszcze tamten imbecyl, którego zrobiono tu sierżantem zszargał moje nerwy. Nie miejcie urazy.
- Nie mam.
Teo westchnął cicho i przyjął swój neutralny, uśmiechnięty wyraz twarzy.
- Więc jak to było z tym zniknięciem?

Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania