Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Historia wihajstra zwanego Wisielcem #1

- "Tu jesteś chędożona twoja mać !!!" – Nagły wrzask brutalnie wyrwał z zamyślenia leżącego na trawie młodzieńca, który wyglądał na ledwie dwadzieścia lat. Gdy tylko odwrócił głowę, ujrzał dwóch nadchodzących, podobnych jemu wiekiem, mężczyzn. Pierwszy był średniego wzrostu, kościsty i łysy. Drugi zaś niewysoki, dobrze zbudowany,

z czaszką pokrytą jasnymi włosami.

Na pierwszy rzut oka obaj nie wyróżniali się niczym szczególnym. Ot, kolejna para parobków.

Jednak nawet najlichszy obserwator musiał zauważyć twarz łysego – pokrytą ospowatymi bliznami

i kontrastującą z nią, wręcz przystojną twarz blondyna.

Gdy tylko się zbliżyli blondyn zaczął wrzeszczeć i wymachiwać ramionami w stronę leżącego :

– "Chędożę ciebie i to, że potrafisz przez cały boży dzień, nie odzywać do nas na trakcie, z jakiegoś gówno-wartego powodu, ale my dostajemy żryć za noszenie tobołów, za KAŻDYM razem gdy nam każą! Podczas gdy ty, siedzisz tutaj z rzycią w krzakach, jakbyś był lepszy od nas i nie urodził się w rynsztoku!"

- "Spokój Komor." - włączył się łysy – "Wracaj do wozów. Ja tym się zajmę."

Leżący na ziemi młodzieniec, dopiero gdy usłyszał drugi głos podniósł się i chwycił za rosnące

w pobliżu drzewo. Następnie mościł sobie pień tak długo, aż przestał kłuć go w plecy, wtedy oparł się plecami i odezwał do gości :

- "Właśnie Komor uspokój się." - rzucił od niechcenia - "Nie chciałbym żeby znów w tobie coś pękło."- Komor gdy tylko usłyszał jego słowa zaperzył się i rzucił z kułakami na siedzącego.

Był tuż tuż, wtem stanął jak wryty, zatrzymany żelazną prawicą łysego.

Ledwie zrozumiał, że nie ma szans na sięgnięcie ofiary zaczął bluzgać w stronę siedzącego :

- "Znowu zaczynasz ty Kurwisynu! Chędożony w rzyć wałachu, każdemu mogło się zdarzyć!"

Pomimo głośnego wrzasku sam „Kurwisyn” wyglądał na nieporuszonego obelgami - siedział z niczym niezmąconym licem, obojętnie przysłuchując się bluzgom napastnika, aż do momentu gdy usłyszał „każdemu mogło się zdarzyć”.

Te słowa wywołały ledwie dostrzegalny uśmiech, na widok którego Komor wręcz oszalał -

szarpał się i wił, próbując sięgnąć niedoszłej ofiary, która dodatkowo obrażała go,

coraz modniejszym ostatnio, gestem łuczników angielskich.

Podczas gdy napastnik daremnie próbował wyswobodzić się z żelaznego uścisku,

jego ospowaty towarzysz konsekwentnie odciągał go, od siedzącego przy drzewie młodzika.

Znać było, że siłowanie się z Komorem znacznie go zirytowało, bo po chwili łysy rzucił w stronę drzewa :

- "Nie pomagasz mi Wisior."- ledwie dostrzegalny uśmiech siedzącego znikł, a po chwili odezwał się ze smutkiem :

- „Wybacz Krost, chciałem być tylko uprzejmy.” - wtedy Komor znów zaczął wrzeszczeć :

- "Puszczaj mnie Krost! Będę dla niego bardziej uprzejmy niż jego własna mać! Jak ja go…"

- "Zawrzeć mordy!" - huknął na obydwóch łysy – "Idźcie obaj w cholere!"

Komor wręcz skamieniał, nawet Wisior nerwowo podrapał się w plecy, a Krost kontynuował :

- "Won mi stąd Komor! Powiedziałem, że to załatwię!" - Komor niezadowolony z takiego obrotu spraw odwrócił się na pięcie i poszedł złorzecząc pod nosem :

- "Chędożony muł, nie dość, że leń to i złośliwiec. Odezwiesz się do takiego na trakcie, to popatrzy się na ciebie taki, jakbyś mu mać obrażał. Psiamać z takimi towarzyszami podróży. Tfu."

- "Pójdziesz stąd, czy nie?!" – warknął w stronę odchodzącego łysy.

Upewniwszy się, że Komor nie ma już zamiaru wracać, odwrócił się w stronę wciąż siedzącego na ziemi Wisiora i zaczął :

- "Coć jest Wisior?" - spytał - "To my, w pocie czoła, drugi raz rozładowujemy wozy w ciągu jednej godziny,

a ty z rzycią w krzakach? To tyle znaczy dla ciebie nasze braterstwo, po tym co razem przeszliśmy?!"

Wisior siedział zrazu, jakby nie wiedział co odpowiedzieć, aż w końcu zaczął mówić,

nie przestając choć na chwilę :

- " Przeszło pół roku włóczymy się po szlaku ze spasłymi wieprzami takimi jak tamten" - machnął w stronę, z której przyszedł Krost – "z mniemaniem o sobie godnym bogów, a głupszych od prostaków. Mam ci powiedzieć co jest?

Choćby ostatnia wyprawa z ubiegłego miesiąca - zapomniałeś?

To ja ci przypomnę:

Śpię sobie w najlepsze, gdy jaśnie wielmożny (stfu) pan zaczyna budzić mnie kopniakami.

Ledwo otwarłem oczy ten zaczyna gadać :

„Moja Pani chce wejrzeć na świat z góry. Szykuj konie do jazdy”.

A chędożyć to, że nadłożymy najmniej trzy dni drogi, trzęsąc rzycią, po zapomnianych przez Boga wertepach.

Świnia każe prosię musi. - ”Będzie jak rozkażesz panie.”

Kolejny raz trzeba ładować ”ołowiane kufry” jego szkapy.

Bo jakżeby mogła nie zabrać piętnaściorga szat na trzy dni podróży?

Co z tego, że pot leje się po niej strugami - sobolowe futra trzeba zabrać, przecież ktoś mógłby w gorach pomyśleć że jest uboga alibo coś jeszcze gorszego.

 

Łapiemy z Małym za kufer, gdy tak se popatrzałem na Wieprza - chędożony kiprował śrut praski do sakiew jakby to był trot. Myślę sobie skleroza go wzięła, czy inna cholera?

No nic, trza mu iść przypomnąć. Podchodzę do niego i mówię :

„Panie pragnę przypomnąć, że w gorach chłopy piniądzów nie znajo, jeno płacidło wyznajo.”

Ten się do mnie odwraca, patrzy jakbym mu kazał przełożyć Dagome Iudex na Frankijski

i gada urażony :

”Nie będziesz mi tutaj gołowąsie prawił co mam czynić, a jeśli mierzi cię zbytek czasu bierz zgrzebło i oczyść mojego ogiera”.

Takom ja miał ochotę w pysk mu strzelić, że szkoda gadać, ale żem się uśmiechnął i nic nie odpowiedział - Oj, czekaj świńska mordo, już niedługo będziesz bordo...

Dobra mniejsza z świńską mordą, dalszą historię znasz? - nie czekając odpowiedzi kontynuował – Po ledwie godzinie schodzimy z traktu i idziemy na przełaj.

Pół dnia, w niezwyczajnym jak na kwiecień upale.

Deus Vult !

Ani żywej duszy.

No! Nareszcie widzim wioskę – trzy chaty w tym jedna sławojka.

Wieprz pląsa jakby mu kto węgle w gacie nasypał, drze do tego mordę w moim kierunku :

„Mówiłem wam psiajucha, że to dobra droga! Wreszcie skosztujem prawdziwego owczego mleka!”

Wjeżdżamy do wioski i staramy się wytłumaczyć pastuchom czego chcemy.

Pierwszy rozumuje Barani Kożuszek, który po chwili wraca z garncem mleka.

Handel idzie wartko do momentu, gdy Wieprz sięga po sakwę, wtedy Barani Kożuszek beczy,

jego babka skrzeczy - ambaras jak z Komorowym pęknięciem.

Diabli wzieli handel

No nic, pojedziem dalej spróbujem gdzie indziej, może bedzie lepiej.

W drugiej wiosce tak samo.

W trzeciej też.

W czwartej? Wreszcie jakaś zmiana.

Pastuchy nie czekają momentu z sakwą, tylko łapią za kije, gdy tylko pojawiamy się na horyzoncie.

Stary idzie z radą do Wieprza ”Spuść moich ze smyczy to znajdą spyżę”.

Wieprz odpowiada „Niech siedzą na zadach, może jutro się poszczęści”.

 

Kolejnego dnia wszyscy staliśmy się ascetami.

Niedobrowolnymi, ale jednak.

Tylko nobilitacja uprawnia do jedzenia.

Wszyscy oprócz Wieprza i jego dziewki są jej pozbawieni.

Cały chędożony dzień taki sam jak wczorajszy.

Bida taka, że aż kufry piszczą.

Byle dotrwać do zmroku.

W środku nocy Wieprz zaczyna mnie kopać - wyraźnie złamany każe przypasać miecz, osiodłać trzy konie i zdobyć cokolwiek jadliwego. Co jest? Czyżby nobilitacja przestała go karmić?

Chwilę później rozpętuje się taka burza, że dwakroć gadam do końskiego zadu, myśląc że to Wieprzowy parobek.

Niewiadomym cudem w tej chryji znalazłem jakiś dom. Całą godzinę musiałem poświęcić,

żeby wytłumaczyć gospodarzowi, że nie chcę go zabić, a domostwa puścić z dymem.

Chłop sprzedaje mi dwa podpłomyki, w cenie czterech dorodnych wołów.

No cóż, chciałeś się stołować spasiony Wieprzu w środku nocy płać i płacz.

Mniejsza z pieniędzmi.

Wracam szczęśliwy niczym hrabia Roland z własnego pogrzebu, z aż dwoma podpłomykami.

Pierwsze co robię to niosę je jego szkapie.

A ta co?

Zaczyna płakać. Dlaczego?

Bo podpłomyki żrą pierwsze lepsze chłopki, a ona nie jest chłopką i nie będzie ich jeść, bo grubo zmielone ziarna wbijają się w usta i źle się po tym czuje.

Nosz K*%@#… To my drugi dzień o suchym pysku... Niieee ona żartuje, ona musi żartować.

Nawet Bóg darł ze mnie łacha w tamtym momencie, bo chmury ustępowały wschodzącemu słońcu.

Zapłakana wrzeszczy, że przeze mnie będzie musiała jeść czerstwy chleb, który schowała w jednym z kufrów - Aaa to stąd te cholerne myszy...

Niezły burdel, co?

Nie! Nie! Nie! Zawsze może być jeszcze lepszy.

Otóż, spasiony Wieprz galopuje na swoich przykrótkich nogach i zaczyna mnie besztać.

Za co? Bo jak ja bym mu wcześniej powiedział, że w gorach nie znajo piniędzy, toby nie doszło do tej sytuacji, jednak nie mam co się martwić, mój pan jest miłosierny i skłonny mi wybaczyć!

Moją jedyną karą będzie to, że nie dostanę jedzenia do końca wyprawy. Do końca wyprawy!

Trzy dni podkradania owsa chędożonym koniom - to na tamtej wyprawie odkryłem że owies kłuje nie tylko przy łykaniu.

I się jeszcze Krost pytasz dlaczego nie chce robić?!

Jak tak patrze na nasze rycerstwo to się zastanawiam jakim cudem jeszcze istnieje ten burdel zwany królestwem!

Nie, Czekaj!

Nikt nie słyszał o regne poloniae od prawie dwustu lat. Kurwa jego mać!!!

Najświeższa wyprawa? Otóż wczoraj nasze Państwo poprztykało się między sobą i dzisiaj co?

Pani przychodzi i gada „Wisielec rozładuj wozy”.

Jestem już w połowie roboty przychodzi Pan i drze się „Co robisz prostaku, ładuj”.

Mam już dosyć Krost. Nie ma sensu służyć takim ludziom"

Początkowo Krost starał się uważnie słuchać Wisielca. Jednak nadto zmęczony przymknął oczy, zaczął się kiwać - raz do przodu raz do tyłu.

Kiedy upadek zdawał się pewny, przebudził się zaalarmowany wrzaskiem Wisiora i odruchowo spróbował dobyć miecza - sięgnął do pasa, ale rozlatane ręce trafiły w pustkę wywołując nieokiełznaną panikę.

Gotowy do rejterady spojrzał mimochodem ostatni raz pod nogi i zobaczył oczy pytające

”Co ty kiepie tworzysz?”, wtedy zrozumiał co się właściwie stało.

Odetchnął z wyraźną ulgą i odezwał się wyrozumiale do Wisielca :

 

- "Ty my tu nie szukaj sensu, tylko michy, dopóki pełna dymasz toboły dokąd zechcą."

- "Nie chodzi mi Krost o michę." - machnął ręką Wisielec - "Ja tylko chcę żeby ludzie traktowali ludzi po ludzku. Ale to byłoby nadto nieludzkie, co? "

Krost wzniósł oczy w stronę nieba z miną jakby chciał powiedzieć „ Za cholerę nie przemówię mu do rozsądku”

Widząc ten gest Wisielec pokręcił głową, wstał i otrzepał się :

- "Dobra wracam" - odezwał się po chwili – "ale dla naszego wspólnego dobra trzymaj mnie od nich z dala.

Dłużej nie strzymie, a nie chciałbym żeby skończyło się jak „Pod Trzema Dębami"

- "Nawet tak nie żartuj!" – burknął z oburzeniem Krost – "Co za chryja! Pół roku minęło, a ciągle mam wrażenie, że gęba mi się rusza."

Obaj przez przez chwilę milczeli, aż Krost znów podjął rozmowę, jakby nie mógł opanować niepokoju :

- "Dobrześ przepowiedział! Siejesz wokół siebie większe spustoszenie niż świąd po burdelach,

a wiesz co jest w tym najciekawsze?" - popatrzył się na Wisielca - „A szkoda gadać, idziemy.”

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania