Hiszpańska krew

Co może robić samotny facet w Madrycie w niedzielne popołudnie, gdy nie zna miasta, ma niewiele pieniędzy, a koniecznie chce zażyć Hiszpanii? Może pójść na mecz Realu lub Atletico, ale to za duży wydatek i biletów już nie dostanie. Może łazić po Gran Vía lub siedzieć na Plaza de España, ale to nudy na pudy. Zostaje mu tylko jedno – corrida.

Ale, czy wypada cywilizowanemu człowiekowi oglądać takie widowisko? Co by powiedzieli na to obrońcy przyrody? Co powiedzieliby znawcy dobrego smaku na taką barbarzyńską rozrywkę? Co by powiedział ksiądz proboszcz na taki grzech?

A pies z nimi tańcował! Postanowiłem się upodlić, zbłaźnić i pójść na corridę.

– Chce pan bilet po stronie sombre czy sol? – zapytała pani sprzedająca bilety.

Bilety po stronie sombre, czyli w cieniu, były dużo droższe niż te po stronie sol, czyli w słońcu. Kieszeń miałem pustawą i już miałem powiedzieć „sol”, gdy usłużna sprzedawczyni pospieszyła mi z pomocą, mówiąc:

– Proponuję sombre, bo dzisiaj jest bardzo gorąco.

Cóż było robić? Kieszeń zabolała, ale kupiłem bilet po stronie sombre i metrem pojechałem do Plaza de Toros de Las Ventas.

Przywitała mnie czerwonawa budowla o kształcie Colosseum z bramą wejściową w mauretańskim stylu. Z wiszących tam plakatów dowiedziałem się, że dzisiaj zostanie zabitych sześć „toros bravos”, a dokona tego trzech matadorów. Zapowiadała się niezła jatka.

Wszedłem. W środku wszystko przypominało stadion piłkarski, tylko zamiast boiska była wysypana żółtym piaskiem arena o średnicy około pięćdziesięciu metrów. Otaczało ją kilkadziesiąt dość stromo wznoszących się betonowych kręgów z ponumerowanymi miejscami do siedzenia. Znalazłem swoje miejsce, usiadłem na gołym betonie i od razu poczułem wdzięczność do sprzedawczyni biletów, która wmówiła mi miejsce w cieniu. Gdybym siedział w słońcu, to mój tyłek byłby wkrótce przypieczony jak wołowy stek – i to nie średnio. Zrozumiałem też, dlaczego wielu widzów kupowało przy wejściu małe poduszeczki do siedzenia. Strona sombre wypełniła się szybko widzami, na stronie sol nie było prawie nikogo, mój tyłek powoli przywykał do gorącego betonu, więc spektakl mógł się już rozpoczynać.

Tak się też i stało. Na arenę weszła niewielka orkiestra grająca skoczny marsz, a za nią trzech matadorów ze swoimi drużynami. Wszyscy w kolorowych, kapiących od ozdób strojach, w czarnych pierożkowatych kapeluszach, przemaszerowali przez pół areny i skierowali się w moją stronę. Potem orkiestra umilkła, a oni stanęli i oddali tymi śmiesznymi kapeluszami głęboki pokłon.

Niestety nie kłaniali się mnie, tylko osobom siedzącym w loży honorowej. Jak się później dowiedziałem, w tamtej loży siedział prezydent corridy, który zarządzał jej przebiegiem.

Po paradzie na arenę wszedł człowiek z wielką tablicą, z której dowiedziałem się, że pierwszy byk będzie ważył prawie sześćset kilogramów i pochodzi z hodowli Trillo.

Potem ukazał się pierwszy matador z trzema pomocnikami i wypuszczono byka. Wielkie czarne zwierzę wybiegło na środek areny, stanęło i rozejrzało się. Następnie ruszyło biegiem wzdłuż bandy, jakby szukając wyjścia. Torreadorzy z kolorowymi płachtami zabiegali mu drogę, prowokowali do ataku, a ono biegało w koło, nie zwracając na nich uwagi.

Zrozumiałem, że coś chyba jest nie tak, bo widownia reagowała śmiechem i gwizdami. Tę gonitwę przerwał w końcu prezydent, który machnął chustką, pozwalając wypuścić byka z areny.

Drugi byk potraktował swoją rolę poważnie i od razu zaatakował pierwszego toreadora. Ten uchylił się wdzięcznie, co widownia skwitowała radosnym okrzykiem: Olee! Kolejni toreadorzy drażnili zwierzę kolorowymi kapami, atakowani odskakiwali, publiczność krzyczała „ole”, a mnie już zaczynało to nudzić.

Na szczęście prezydent machnął chustką i ludzie usunęli się za drewniane ścianki, rozstawione w kilku miejscach na obwodzie areny. Byk został sam. Stał, sapał i rozglądał się za czymś, co mógłby zaatakować. Doczekał się, bo na arenę wjechali konno dwaj pikadorzy. Ich konie były okryte prawie do ziemi bardzo grubymi derkami i miały zasłonięte prawe oczy. Pewnie dlatego jechali lewymi bokami przy bandzie.

Byk zaraz ruszył na pierwszego konia, uderzył go rogami i docisnął do bandy. Siedzący na tym koniu pikador wbił pikę w byczy grzbiet i naparł na nią całym ciałem. Pod takim naciskiem pika powinna przejść na wylot. Weszła jednak tylko trochę, bo miała tuż za ostrzem poprzeczkę, która uniemożliwiała głębsze wbicie. Byk nie odpuszczał, pikador napierał na pikę, a nieszczęsny koń stał bez ruchu przyparty do bandy.

Przerwali to toreadorzy, którzy kapami odciągnęli byka na środek areny. Wtedy zobaczyłem, że jego grzbiet i bok świeci się od krwi. Po chwili rozjuszone zwierzę, opuściwszy łeb, uderzyło w podbrzusze drugiego konia i prawie uniosło go do góry. Pikador odparł atak piką i zmusił je do odwrotu. Wtedy prezydent machnął chustką i toreadorzy z kapami odciągnęli byka na środek areny. Drażnili go tam tak długo, aż pikadorzy zjechali z areny. Zjechali to za dużo powiedziane, bo ich konie wlekły się noga za nogą i zdawało się, że nie dojdą do wyjścia.

Potem przyszła kolej na dwóch banderillerów, których zadaniem było wbijanie w kark byka banderilli, czyli kolorowych krótkich harpuników. Pierwszy banderillero, trzymając w uniesionych nad głowę dłoniach dwie banderille, stanął naprzeciw byka i czekał na atak. Gdy zwierzę było tuż-tuż, wbił mu ostrza w kark i odskoczył. Był to wyczyn iście cyrkowy.

Drugiemu banderillero nie poszło już tak dobrze. Odskoczył za późno i, potrącony przez zwierzę, upadł. Poderwał się i zaczął uciekać w stronę bandy. Już prawie ją przeskoczył, gdy byk dogonił go i uderzył w łydkę. Człowiek zawisnął na drewnianej ścianie, a zwierzę rzucało łbem na boki, jakby chcąc rozetrzeć uwiezioną nogę. Podbiegli inni toreadorzy i, machając kapami, odciągnęli byka. Czyjeś pomocne ręce przeciągnęły rannego przez bandę, a po chwili w jednym z wejść na arenę pojawiły się światła karetki pogotowia.

Potem prezydent machnął chustką i do akcji wszedł matador, czyli ten, który miał zwieńczyć dzieło. Z czerwoną muletą w dłoniach rozpoczął taniec ze zwierzęciem, który widzowie kwitowali licznymi „ole”. Byk atakował muletę, miotał się, krwawił mocno z grzbietu i słabł.

W końcu stanął ze spuszczonym łbem. Wtedy matador stanął na wprost niego, wzniósł szpadę i pchnął między łopatki. Pchnął źle i ostrze weszło za płytko, a zwierzę odskoczyło i uciekło ze szpadą w grzbiecie. Na trybunach rozległy się gwizdy i okrzyki niezadowolenia. Po kilku krokach osłabiony byk stanął. Wtedy matador wyrwał szpadę, uderzył drugi raz i znowu niedobrze. Zwierzę padło na kolana, ale wciąż żyło. Jego mękę zakończył sztyletem puntillero.

Wtedy zrobiło mi się tak niedobrze, że z trudem powstrzymałem się przed zwymiotowaniem za kołnierz siedzącemu przede mną mężczyźnie. Miałem dość widowiska i chciałem wyjść. Widziałem już byka, który nie chciał walczyć, poturbowanego toreadora i matadora patałacha. Co mógłbym jeszcze zobaczyć? Jeszcze pięć razy to samo?

Mdłości w końcu minęły, a wspomnienie ceny biletu przekonało mnie jednak do pozostania na miejscu. W tym czasie matador kłaniał się, publiczność gwizdała, a na arenę poleciały butelki po napojach i poduszeczki spod tyłków. Następnie zaprzęg dwóch mułów wyciągnął byka z areny, zagrabiono piasek, a człowiek z tablicą zaanonsował następne zwierzę.

Wszystkie kolejne walki, na mój gust przebiegały tak samo, ale dla Hiszpanów nie. Oni znali się na rzeczy. Dlatego jedne popisy toreadorów wywoływały eksplozje oklasków i okrzyków „ole”, dla innych aplauzy były zdawkowe, a jeszcze inne kwitowano gwizdami.

Wstępne drażnienie byków kapami i występy pikadorów wywoływały mniej emocji niż popisy banderillerów. Najwięcej uwagi widzowie poświęcali matadorom i oni też byli najgłośniej fetowani lub wygwizdywani. Gwizdy, oklaski i „ole” otrzymywały również byki, bo widownia umiała oceniać ich zachowanie i waleczność na równi z ludzkimi. Wszystkie one też były po walkach rzęsiście oklaskiwane, co matadorom nie zawsze było dane.

To oklaskiwanie zwierząt po śmierci wydawało mi się dziwne, a nawet perwersyjne. Za co je oklaskiwano? Za to, że dały się zabić? Przecież nikt by nie klaskał, gdyby zabito je w rzeźni.

Myśląc o tym doszedłem do wniosku, że nie powinienem tam być. Nie powinno też tam być kilkudziesięciu Arabów w tradycyjnych strojach, ani kilkunastu skośnookich Azjatów, którzy z zapałem filmowali i fotografowali wszystko. Oni i ja byliśmy tylko widzami chcącymi obejrzeć to, co opisują turystyczne przewodniki, a tymczasem tam odbywał się poważny spektakl walki i śmierci, którego nie rozumieliśmy.

Mimo to oglądałem następne walki i powoli zaczynałem rozróżniać, co toreadorzy robili dobrze, a co źle. Widziałem, że jeden matador trzymał się daleko od byka, a inny dopuszczał zwierzę o włos od siebie. Widziałem, że jedni banderillerzy odskakiwali wcześniej, a inni tuż sprzed byczych rogów. Zauważałem te różnice, wiedziałem już, co zasługuje na „ole” i widowisko zaczynało mnie wciągać. Nie mdliło mnie już z powodu krwi cieknącej na piasek areny ani z powodu konania kolejnych zwierząt. Obserwowałem spektakl. Więcej – uczestniczyłem w nim.

Tymczasem przyszła kolej na szóstą walkę. Matador wyszedł na środek areny i uklęknął na obydwa kolana. Otwarto bramę, byk wybiegł i od razu ruszył na człowieka. Gdy zwierzę było o krok, matador odgiął się wężowym ruchem i wstał dopiero, gdy byk go minął. Potężne „ole” wyrwało się nawet z mojej piersi.

Występy pikadorów i banderillerów przebiegły typowo, aż w końcu przed bykiem stanął znowu matador. Rozpoczął się fantastyczny taniec tych dwojga przy akompaniamencie niemilknącego „ole” publiczności. Gdy umęczone zwierzę stanęło z opuszczonym łbem, matador pchnął szpadą tak mocno i celnie, że weszła po rękojeść. Byk padł jak rażony piorunem.

Oklaskom i wiwatom nie było końca, matador kłaniał się nisko, a w nagrodę dostał bycze uszy. Uhonorowane zostało także pokonane zwierzę, które uroczyście przeciągnięto dookoła areny przy gradzie oklasków. Toreador otrzymał też premię w postaci dodatkowego byka do zabicia.

Gdy zakończyła się ostatnia walka, była już ciemna noc, czyli dla Hiszpanów środek dnia. Widzowie opuszczali arenę niespiesznie, dyskutując i pewnie omawiając obejrzany spektakl. Zachowywali się jak ludzie wychodzący po meczu lub po koncercie. Za bramą żegnali się, schodzili do metra lub szli po kilkoro w stronę centrum miasta. Plac przed Las Ventas powoli pustoszał.

Pojechałem do hotelu i zamówiłem w barze piwo, a nie wino lub kawę jak porządny Hiszpan. Cóż, byłem tylko turystą. Właśnie obejrzałem niezrozumiały dla mnie spektakl, wiec teraz mogłem też zgrzeszyć, pijąc ten mało hiszpański napój.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 10

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • Pasja 06.04.2017
    Tak bardzo zazdrościłam ci dachu Afryki, to tego tekstu nie doczytałam do końca. Coś w tej sprawie miało się poprawić. Dlatego nie ocenię w geście protestu nad znęcaniem się nad zwierzęciem. Pozdrawiam
  • Neurotyk 06.04.2017
    Tekst jako opis czegoś bulwersującego dla Ciebie jest dobry. Dlaczego nie możesz go ocenic? To literatura, reportaż.

    5
  • Pasja 06.04.2017
    Neurotyk napisałam w komentarzu
  • Neurotyk 06.04.2017
    pasja idiotyczne argument.
    W proteście przeciwko glodowi w Afryce nie ocenisz reportazu o głodzie w Afryce?
  • Pasja 06.04.2017
    Neurotyk a mogę mieć swoje zdanie?
  • Neurotyk 06.04.2017
    pasja przecież je masz. Tylko je krytykuje co należy do mojego zdania. Baj
  • Nazareth 06.04.2017
    Tekst naprawdę dobry, plastyczny, obrazowy ale też nie spodziewałem się niczego innego znając autora. Co do samego opisanego zdarzenia: sam nie mam nic przeciwko zabijaniu ale brzydzę się okrucieństwem, robienie teatru ze śmierci i cierpienia jest dla mnie dewiacją.
  • Marian 06.04.2017
    Dziękuję Ci Nazareth za odwiedziny i komentarz. Jak widzę, poruszyłem trudny temat.
    Pozdrawiam.
  • Nazareth 06.04.2017
    Marian trudne tematy warto poruszać, szczególnie w sposób który wywołuje emocje.
  • Marian 06.04.2017
    Dziękuję Wam Pasjo i Neurotyku za przeczytanie mojego tekstu i za dyskusję na jego temat. Temat jest z pewnością trudny, ale chyba wart opisania.
    Pozdrawiam.
  • Freya 06.04.2017
    Bardzo dobrze przedstawiony temat i wcale nie dotyczy wyłącznie hiszpańskiej krwi. Pokazuje po prostu szczególne cechy ludzkiej natury - te prawdziwe. Są jeszcze walki psów czy kogutów, ale najbardziej spektakularne poprzez swoją symbolikę jest widowiskowe zabijanie byków.
    Niewiele wieków temu podobną rozrywką było publiczne wymierzanie tzw. sprawiedliwości przez katów, uff.
    Nie ma co się łudzić, gdy takie "spektakle" zostaną prawnie zakazane - będą nadal trwały, tylko w niepublicznej sferze. Pozdro. ;)
  • Marian 06.04.2017
    Dziękuję Ci Freya za przeczytanie i komentarz. Widzę, że masz przemyślaną tę tematykę.
    Pozdrawiam.
  • Anonim 06.04.2017
    ludzie to psychopaci. mają niezdrowe podniety, jak nie sex, to death, zgłupieć można.
    corrida, do tradycja, okrutna, haniebna, i wołająca o pomstę do...
    są walki kogutów i psów, i najbardziej żal mi psiaków :(
    5.
  • Marian 06.04.2017
    Dziękuję Ci Chrum za przeczytanie i komentarz. Ano, my ludzie mamy takie okrutne "rozrywki".
    Pozdrawiam.
  • Bożena Joanna 22.11.2017
    Pana opis corridy jest bardzo sugestywny. Czuję się tak jakbym była na widowni i obserwowała ten spektakl. Ja również w czasie podróży po Hiszpanii uczestniczyłam w tej hiszpańskiej fieście. Dla Hiszpana to nie jest zwykła walka, w której byk skazany jest na niechybną zagładę, to jest szczególne widowisko, którego źródeł trzeba szukać w tradycji, mającej swe źródła w czasach arabskich. Na południu Francji też odbywają się walki byków, podobnie Meksykanie mają swoje „los torros”.
    Chciałam jeszcze powiedzieć, że w czasie corridy, niektórzy torreadorzy osiągają mistrzowsko w poruszaniu się na arenie jakby to była scena. Na ten aspekt corridy zwrócił mi uwagę rodowity Hiszpan, ale wtedy musi występować nietuzinkowy torreador. Miał rację, zobaczyłam tylko jednego torreadora poruszającego się z niesamowitą gracją.
    Uważam, że nawet Ernest Hemingway nie powstydziłby się tego opisu, a czytałam jego książkę o corridzie, która jest obecna jako temat i tło w jego powieściach i nowelach.

    Pomijam stronę refleksyjną opowiadania, które też jest niesamowita i niebanalna.
  • Marian 23.11.2017
    Dziękuję Bożeno za wizytę i obszerny komentarz.
    No, do Ernesta to mnie jeszcze nikt nie porównywał. Chyba pęknę z dumy :).
    Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania