Horror Vacui
Nocą wszystko wygląda inaczej.
Gdy słońce znika za horyzontem zabierając ze sobą ciepło swojej obecności, w miejsce światła zjawiają się cienie. Wspomnieniem nie można się ogrzać, można się z nim tylko pogodzić, zaakceptować jego ulotną naturę. We wspomnieniach nie powinno się grzebać. Nie powinno się ich nadużywać, starając wykrzesać z nich iskry w próżnym pragnieniu ponownego ujrzenia światła.
Ten płomień już zgasł. Jedyne co zostało to pamięć i popiół.
Próby kończą się nieudolną imitacją. Bladym, zimnym odbiciem, latarnią od której odbijają się ćmy, zbyt głupie by pojąć swój błąd.
Światło przywabia również drapieżniki. Sprytne stworzenia o wielu łakomych oczach tkają swe sieci zawsze blisko centrum pragnień. Czy jest to pachnący kielich kwiatu, życiodajny ogień, czy też miłość... - lub to co za nie uchodzi.
Gdy żył, kochał wszystkie swoje dni. Kochał też ludzi a przynajmniej starał się. Zależało mu by ich zrozumieć, by wytłumaczyć sobie dlaczego postępują tak bardzo wbrew sobie. Czemu niszczą ziemię na której żyją, zatruwają swe ciała, czemu pod szlachetnymi ideami, które głoszą, zawsze czai się ukryty cień. Drugie dno, prawdziwy powód.
Oddarty ze złudzeń, z pięknych słów. Szpetny i nie znoszący widoku światła.
Tak, nocą wszystko wygląda inaczej. Wydaje się iż to świat ulega zmianie, lecz nic bardziej mylnego.
Tak ciężko jest widzieć w ciemności.
Teraz, kiedy był martwy a noc stała się podstawą jego egzystencji, musiał przyzwyczaić się do mroku. Zaakceptować go, oswoić, mieć za sojusznika.
Słońce przepadło na zawsze. Jego powrót nie wiązałby się ze szczęściem i nadzieją jak dla ludzi. Gdyby znów poczuł jego ciepłe promienie na skórze, przypieczętowałby swój los, umierając ostatecznie i nieodwołalnie.
Bez drugich szans.
Uśmiechnął się. Jesień nadchodziła szybko.
Chłodne noce przeganiały ludzi z ulic, przynosząc ze sobą ciszę. W ciszy tej wyraźnie słyszał szept miasta, opowiadający tysiące dziejących się naraz, równoległych historii.
Wiatr delikatnie rozwiewał jego włosy, przynosząc zapach zmęczenia, nieustannej pracy.
Szedł brzegiem Wisły, obserwując grę kolorów na smolistej powierzchni rzeki. Zmarszczki załamywały odbicia nadbrzeżnych świateł. Brudna toń chlupotała ciężko, kryjąc w swej głębi, to czego nikt nie chciał wiedzieć.
Spacerował powoli, nie musząc się spieszyć. Do świtu wciąż pozostawało wiele czasu.
Spojrzał na siedzącą przy brzegu parę. Objęci razem czułym uściskiem, wpatrywali się romantycznie w czerń fal. Czas ludzi był bardzo krótki, dlatego nie dostrzegali lub umyślnie ignorowali pewne rzeczy. Rzeczy, które prędzej czy później zostają wyrzucone na brzeg. Jednak wiedza ta wynika z perspektywy. Perspektywy której brak w silnych uczuciach.
Czuł bijącą od nich energię. Czuł pulsującą, przesyconą hormonami szczęścia krew, płynącą w ich żyłach. Krew, która była ich życiem a jego pożywieniem.
Patrzył chwilę przez ich oczy. Byli jeszcze tacy młodzi, pełni wiary w przyszłość, której jedynym uzasadnieniem mogła być tylko naiwność ich serc. Nadzieja, która każe im dbać o siebie nawzajem.
Podświadoma wiedza iż gdyby jednemu z nich stało się coś złego...
Odwrócił wzrok. To nie był jeszcze ich czas. Niech cieszą się tym co mają, póki to trwa.
Póki w to jeszcze wierzą. Moment ich śmierci nadejdzie, gdy rzeczywistość skoroduje ich serca, zatruje umysł, nastawi ich przeciwko sobie. Wtedy jedno zada cios a drugie nie pozostanie dłużne.
Łączący ich serca łańcuch stanie się więzieniem, upadlającym uzależnieniem, którego żadne z nich nie może zerwać.
Krew jak wino, musi trochę poleżeć.
Wszedł na kładkę. Podświetlona na czerwono stanowiła most łączący oba brzegi.
Barierki pokryte były setkami zamkniętych kłódek, symbolem miłości z inicjałami zakochanych.
Klucz zazwyczaj ginął w odmętach Wisły. Kłódki pozostawały.
Bawił go ten ludzki przesąd, ten magiczny rytuał, relikt z czasów w których wiara jeszcze nie umarła. Symbolika była jasna - trwałość uczucia.
Deski skrzypiały pod jego stopami. Szedł powoli bo nie musiał się spieszyć.
Przesuwając dłonią po kłódkach, odczytywał zapisane w nich emocje. Niektóre z nich emanowały mocno, a inne przypominały wypalające się świeczki.
Most łączący serca czy może cmentarz wspomnień?
Spotkał ją w połowie drogi. Stała oparta o barierkę, spoglądając w ciemność, jakby starając się dostrzec coś zagubionego w odmętach.
Znał ją.
Zawsze zjawiała się jak zły omen, mieszając mu w głowie a później znikając. Była martwa, podobnie jak on.
Czy była na łowach, czy może przyszła tu celowo? Niezależnie od odpowiedzi, musiał ją minąć by przejść na drugą stronę. Wyglądała na smutną, nawet jak na jej standardy.
Jesteśmy drapieżnikami, wszystko jest grą pozorów. W odróżnieniu od ludzi, musimy zabijać by żyć.
Nieśmiertelność to ponury żart.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz śmiałam się szczerze.
Powstrzymał irracjonalne pragnienie zepchnięcia jej z mostu. Choć z najwyższym trudem. Ocknęła się, jakby zauważając go dopiero teraz. Przywołała na twarz krzywy uśmiech, nawet nie siląc się na udawanie.
- Nie mogę uwolnić się od wspomnień. - powiedziała.
Komentarze (16)
bold→[b]tekst[/b]
Z problemów: zgubiłeś dużo przecinków. Poza tym akapity są bardzo krótkie, wiele zdań wciągnęłabym do wspólnego akapitu albo w ogóle usunęła - często podsumowujesz fragment tekstu oczywistością. Dla przykładu: "Bez drugich szans", "Kłódki pozostawały". Takie poszatkowanie tekstu na ogromną ilość osobnych linijek zaburza płynność czytania, jakby ktoś opowiadał Ci historię i co chwila robił przerwę na głęboki oddech. Inna sprawa: tematy poruszane przez narratora nie są zbyt oryginalne, mam na myśli zwłaszcza rozważania nad ułomnością rasy ludzkiej. Pojawiają się chyba wszędzie tam, gdzie wampiry, a w Twoim tekście nie są rozwinięte na tyle, aby miały szanse wnieść coś świeżego.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania