Horyzont Maat

Marcus

Stary Marcus Morgan po raz ostatni tego wieczoru sprawdził zabezpieczenia. Robił to codziennie od wielu lat, chociaż odkąd zamieszkał w Arkansas, nie uświadczył przykrych niespodzianek. Dom na farmie oddalony o wiele mil od głównej drogi swoim położeniem zapewniał dobrą ochronę i Marcus czasem zastanawiał się, czy nie odpuścić, bo przecież człowiek nigdy nie wie, gdzie tkwi granica pomiędzy skrupulatnością a paranoją. Z drugiej strony zaraz odrzucał podszepty zwątpienia, w końcu przez całe życie nie uznawał kompromisów i zawsze dobrze na tym wychodził. Dlatego obwarował posesję trzema kręgami pułapek, czujników i kamer, ponieważ pragnął absolutnej pewności, że nawet myszy nie srają bez jego wiedzy.

Pomimo późnej pory zaparzył sobie małą czarną. Wyszedł na werandę i usiadł w bujanym fotelu. Był ciepły, letni wieczór, chór cykad pobrzękiwał pieśń zalotną. W powietrzu unosił się aromat świeżej, kolumbijskiej kawy. Marcus głęboko odetchnął. Pomyślał, że jeśli miałby umrzeć, to chciałby, żeby tak wyglądała ostatnia chwila życia.

Powiew zimnego wiatru zakłócił pozorny spokój. Czas pozornie zwolnił, owady ucichły, świat zastygł, jakby okolicę spowił całun nieuchronnego. Starzec usłyszał chrzęst żwiru, chwilę później w ciemności dostrzegł sylwetkę mężczyzny.

Po twarzy Marcusa przebiegł cień uśmiechu. Był przygotowany. Wiedział, że osoba zdolna bezszelestnie sforsować przeszkody, to ktoś na kogo czekał trzydzieści trzy lata.

– Saturn w kwadraturze do Wenus zawsze zwiastuje rychłe zmiany i bliskość śmierci – powiedział Marcus i powoli upił łyk kawy.

Z cienia wyszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Miał blond włosy i spojrzenie drapieżnika. Zimne, stalowoszare oczy, które widziały już wszystko. Pewnie stawiał kroki, poruszał się cicho i sprężyście. Chwilę później stanął naprzeciw Marcusa.

– Witaj, Marcusie – powiedział.

– Masz nowe ciało. – Marcus zmierzył go od stóp do głów. – Europa Wschodnia?

– Polska. – Przybysz skinął głową. – Od trzydziestu trzech lat żyję, jako Maksymilian Amos.

– Tak czy siak, spóźniłeś się.

– Miałem robotę.

– Demony?

– Wiesz jak to działa. – Amos wzruszył ramionami. – Masz coś do picia?

– W kuchni. – Marcus wskazał na drzwi.

Amos przyłożył dłoń do ściany, która w ułamku sekundy stała się przezroczysta, ukazując wnętrze domu.

– Tam? – spytał.

Marcus skinął głową. Gdy Amos odjął dłoń, ścianę na powrót pokrywała powierzchnia desek.

Marcus czuł się dziwnie, patrzył na człowieka, który go wychował, dziś młodszego od niego o ponad połowę żywota. Z jednej strony zawsze wiedział, że tak będzie, ale mimo wszystko był zawiedziony. Zastanawiał się, jaki jest sens bycia starym, skoro nie można nękać młodziaka licznymi historyjkami świadczącymi o niemałej mądrości?

Przybysz wyszedł. Bez słowa usiadł na ławce i otworzył piwo. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w dal.

– Zrobiłeś to, o co cię prosiłem? – spytał Amos.

– Oczywiście. – Marcus skinął głową.

– Jakieś kłopoty?

Przed oczami Marcusa stanęły trzy ostatnie dekady. Nie bez przyczyny tak starannie zabezpieczył dom. Bywało różnie. Nie raz ledwie uszedł z życiem. Wiele osób miało chrapkę na skarb Amosa. Nie dalej jak pięć lat temu po starciu z hrabią de Molle poprzedni dom spłonął doszczętnie i Marcus musiał przeprowadzić się do tej dziury w Arkansas, co właściwie z punktu widzenia czasu okazało się dobrym posunięciem.

– Głównie cisza i spokój – odparł Marcus. – Miałem tu dużo czasu na przemyślenia. Kiedyś cię rozumiałem, teraz gdy nadszedł kres moich dni, już nie jestem taki pewny. Masz dar, dlaczego chcesz świadomie zrezygnować?

– Dla jednego dar, dla innego brzemię, Marcusie.

– Nie traktuj mnie jak dziecka, Amosie! Ty się w ogóle słyszysz? Nieśmiertelność mi ciąży, jestem już zmęczony! Co za brednie!

– Sekretów długowieczności nie zrozumie nikt, kogo nie upodlono bezsilnością. Wyobraź sobie, że musiałbyś siedzieć na tej farmie przez dwieście lat. Codzienna rutyna. Jedzenie, sranie, spanie i sprawdzanie, czy wróg nie dobrał ci się do dupy.

Marcus spuścił wzrok.

– Masz rację... Nigdy nie zrozumiem, jak to jest żyć tyle lat co ty, ale po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem, chyba należą mi się wyjaśnienia?

– Starzejesz się, Marcusie. – Amos się roześmiał. – Zrobiłeś się sentymentalny.

– Po prostu dopadły mnie wątpliwości.

– Przegonimy je albo złapiemy jak cykady i powyrywamy im odnóża.

Ryknęli śmiechem. Marcus ujrzał przed oczami czas, gdy na podobnej farmie spędził kilka lat, podczas których poprzednie wcielenie Amosa dokładało starań, by nauczyć małego chłopca, jak radzić sobie we współczesnym świecie. Po policzku Marcusa pociekła łza. Poczuł ulgę, znowu wiedział, że człowiek, który od tysiąca lat chodzi po ziemi, wciąż jest jego przyjacielem.

– Mam kilka spraw do załatwienia po tamtej stronie – odezwał się Amos – ale obiecuję, że zanim odejdę, dowiesz się wszystkiego.

– Kolekcja nie jest pełna – powiedział Marcus.

– Jeszcze trzy elementy i przekonamy się, czy to koniec.

Marcus poczuł się wspaniale, gdy Amos użył liczby mnogiej.

– Chcesz, żebym ci pomógł? – spytał.

– Oczywiście, Marcusie.

– Więc powiedz mi, jak chcesz znaleźć coś, co oficjalnie nie istnieje?

– To proste. – Amos rozłożył dłonie. – Już czas zwrócić się do patrona rzeczy zagubionych.

 

Amos

 

Londyn przywitał mnie chłodno, ostrym, siekącym deszczem, takim, którego krople zamarzają dopiero po zderzeniu ze skórą. Zaraz po opuszczeniu lotniska złapałem taksówkę. W ułamku sekundy stałem się anonimowy niczym drzewo w lesie. Za kierownicą siedział hindus. Samochód był stary, wysłużony, ale ruszył, skręcił w prawo i przy akompaniamencie mlaskania gumy o mokry asfalt potoczył się w stronę Southgate.

Dwie godziny później wysiadłem pod wskazanym adresem. Szara zasłona nieba pozbawiła okolicę kolorów. Pustą ulicą ciągnął się rząd domów w wiktoriańskim stylu. Mansardowe dachy kontrastujące z wieżowcami w centrum sprawiały wrażenie, że uliczka jest położona gdzieś poza czasem.

Poprawiłem kołnierz kurtki i ruszyłem do wejścia.

Mur lata świetności miał dawno za sobą. Wysoki na dwa metry, pokryty szarym tynkiem, który z czasem popękał, odsłaniając czerwone plamy cegieł. Stanąłem przed bramą. Czarne pręty przypominały zaostrzone włócznie. Nacisnąłem przycisk domofonu. W głośniku rozległ się trzask podnoszonej słuchawki i charakterystyczny dźwięk otwierania. Oczekiwałem skrzypienia, ale wrota rozwarły się bezszelestnie.

Przez całą drogę do drzwi miałem nieodparte wrażenie, że jestem obserwowany, jednak nie zauważyłem żadnego ruchu.

Pozostało mieć nadzieję, że ciągle respektują prawa gościnności.

Dom nie różnił się zbytnio od większości powstałych za panowania Królowej Wiktorii. Miał trzy piętra i fasadę ozdobioną licznymi gzymsami, boniowaniem i bogatymi obramowaniami okien z charakterystycznym dla okresu wiktoriańskiego zamiłowaniem do detali. Boczne wykusze ustawione na sobie tworzyły wieżę, która sprawiała wrażenie przyklejonej do domu. Przypominał kościół w wersji mini, co szczególnie nie dziwi, zważając że przed nastaniem epoki przemysłu, to kościelny przepych imponował biedocie.

Mój dzisiejszy gospodarz z pewnością nie stracił poczucia humoru.

Wszedłem na ganek. Na drewnianych drzwiach wisiała kołatka. Zaciśnięta pięść odlana z żeliwa. Solidny kawał metalu pokrył się patyną, przez co przypominał siną rękę trupa. Ledwie uniosłem dłoń, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich młody ksiądz. Miał długie blond włosy sterczące w każdą stronę, jakby ostatni raz czesał się rok temu. Jego wypielęgnowane dłonie zdradzały, że jedynym zajęciem było dbanie, żeby na sutannie nie znalazła się drobinka brudu.

– Dzień dobry panie Amos. Nazywam się Jakub – powiedział. – Jego ekscelencja czeka.

Wszedłem i od razu moje stopy zapadły się w miękki dywan. Popatrzyłem na wnętrze pełne starannie odnowionych antyków: zabytkowe meble, posągi, książki i stare obrazy. W panującym półmroku połyskiwały złote detale, ale ciemne kolory skutecznie tłumiły blask, sprawiając, że przepych nie kłuł w oczy.

Ksiądz poprowadził mnie schodami na górę. Witraż na półpiętrze przedstawiał rząd postaci w kapturach, zdominowanych przez wiszącego na krzyżu Jezusa pochylającego się lekko do przodu jakby za chwilę miał spaść. Jakub skręcił w wąski korytarz i otworzył drzwi. Serpentyna schodów prowadziła na wieżę. Drewniane stopnie skrzypiały pod naciskiem. Spojrzałem na dół. Upadek groził niechybnym skręceniem karku.

Młody duchowny poprosił, żebym poczekał przed drzwiami, po czym spojrzał na swoją sutannę, szukając niewidocznego zagniecenia. Nacisnął klamkę i wszedł w ukłonie, jakby chciał uniknąć nadlatującego przedmiotu. Usłyszałem przytłumione głosy, chwilę później Jakub wyszedł i gestem zaprosił mnie do środka.

Pomieszczenie było duszne, ciasne i słabo oświetlone. W wąskim pasie światła przedzierającego się przez grube zasłony, wirowały drobinki kurzu. Przywodziło na myśl gawrę niedźwiedzia, ale siedzący za znajdującym się na podwyższeniu biurkiem gospodarz, bardziej przypominał wilka. Matias Cerri nie nosił kardynalskich, pstrokatych szat, nie miał nawet koloratki. Ubrany był w czarny dwurzędowy garnitur i czarną koszulę. Chudy, żylasty, pomimo zaawansowanego wieku wyglądał zdrowo. Miał krótko ścięte białe włosy i inteligentne, pełne zrozumienia spojrzenie, emanujące mocą potrafiącą zarówno dodawać otuchy, jak i karać z bezwzględną surowością.

Szara eminencja Watykanu zwany czarnym papieżem. Kolejne wcielenie człowieka, z którym sprzymierzyłem się na setki lat z powodu jego zasad, przekonań i przywiązania do tradycji. Za to, kim był.

I z tego samego powodu go opuściłem.

– Witaj przyjacielu! – Matias wskazał na krzesło. – Zgodziłem się na to spotkanie ze względu na starą przyjaźń.

Usiadłem i spojrzałem mu w oczy.

– Zgodziłeś się, ponieważ jesteś moim dłużnikiem.

Matias uśmiechnął się.

– Zamieniam się w słuch.

– Właściwie jak mam cię nazywać? – spytałem. – Ferdynandzie, Antoni, Claudio, Josep? A może jego ekscelencjo?

– Najlepiej Matias – skrzywił się Cerri. – Przyzwyczaiłem się do tego imienia. A jak tytułować ciebie? Francis, Maksymilian, Maks? A może panie kapitanie?

– Wystarczy Amos – odparłem. – Szkoda czasu. Wiesz, po co tu jestem.

– Potrzebujesz przysługi.

– Zgadza się, a ty zawsze miałeś smykałkę do znajdowania tego, czego potrzebowałeś.

– Pamiętasz jak było. Byłeś tam. Wieki temu, gdy pomogłem znaleźć książkę tamtemu idiocie. Jak mu było? Hmm... Jestem przekonany, że gdybym pomyślał dłużej, przypomniałbym sobie jego imię. – Cerri nachylił się i wyciągnął z szafki dwa złote puchary i butelkę wina. – Tak bał się twojej zakazanej gęby, że ze strachu zostawił na murku bezcenny rękopis świętego Cuthberta. To podobno po tym ochrzcili mnie patronem rzeczy zagubionych, zupełnie jakby pomaganie kretynom było jedyną rzeczą, jakiej dokonałem w tamtym wcieleniu.

Cerri powoli nalał trunku i postawił przede mną puchar, zachęcając mnie spojrzeniem do spróbowania. Nie poruszyłem się. Wtedy zrozumiał i pierwszy upił łyk. Uśmiechnął się.

– Nic się nie zmieniłeś – powiedział.

Wziąłem kielich do ręki i przyjrzałem się zdobieniom. Misterne wykonanie zdradzało kunszt rzemieślnika. Prawdopodobnie z tego pucharu pił któryś ze średniowiecznych królów. Spróbowałem łyk. Wino, którego z pewnością nie znajdziesz na rynku. Wyborne. Zawsze podejrzewałem, że ten łotr w którymś wcieleniu znalazł ukrytą piwniczkę, z której korzysta do dziś.

– Gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy? – spytałem. – Trzynasty wiek? Montpellier? To chyba tam powiedziałeś biskupowi, że jak nie przestanie okradać kościoła, to urżniesz mu jaja.

– Młodość – uśmiechnął się Cerri.

– Tak, miałeś wtedy jakieś dwieście lat.

Wstałem i podszedłem do biblioteczki. Półki uginały się od opasłych tomów, rękopisów, woluminów. Wszystkie stare, bogato zdobione. Przejechałem palcem po zakurzonych okładkach. Wiedziałem, że to będzie trudna rozmowa. Może Matias był moim dłużnikiem i nie był człowiekiem, który ignoruje wierzycieli, ale jednocześnie należał do ludzi, którzy sami decydują, kiedy spłacą swoje długi.

– Czego chcesz? – Głos Cerriego wyrwał mnie z zamyślenia.

– Książki. „Spowiedź Anioła", Kelleya – odparłem.

– Ta książka oficjalnie nie istnieje. – Cerri splótł palce jak do modlitwy. – Jestem patronem od rzeczy zagubionych, a nie od spraw beznadziejnych.

– Skończ z podchodami, Matiasie.

– No dobrze. Załóżmy, że to twój szczęśliwy dzień i mógłbym ci pomóc.

– Szczęście nie ma tu nic do rzeczy. – Powoli podszedłem i z powrotem usiadłem na krześle. – Po inkwizycji Watykan położył łapy na wszystkim, co mogłoby mu zaszkodzić, a teraz ty jesteś Watykanem.

– Szczęśliwy dzień dotyczył chwilowej zbieżności interesów. Usługa za usługę. Jesteś najlepszym egzorcystą, jakiego znam. – Cerri podniósł puchar jak do toastu i upił łyk wina. – Szczerze żałuję, że już z nami nie współpracujesz.

 

– Od dawna nie pracuję w wasz sposób.

– Odkąd straciłeś wiarę?

– Już nie wierzę nawet w wiarę. Gdy w coś uwierzymy, przestajemy pytać. Wiara to jedna z najbardziej szkodliwych rzeczy, które niszczą ludzką inteligencję.

– Myślałem, że czas leczy rany.

Spojrzałem w bladoniebieskie oczy Cerriego.

– Niektóre rany się nie goją, tylko ropieją. Wyrżnęliśmy całe miasto, Matiasie. Jak świnie. Mężczyzn, kobiety, dzieci. O świcie mój miecz był taki tępy, że zamiast ciąć, miażdżył żebra. Ulice spłynęły krwią niewinnych.

– Nie byli niewinni. Całe miasto było opętane! – Cerri zacisnął zęby. – Nie wolno nam zapominać, że demony to wrogowie Boga, a ten rodzaj nienawiści nie znika z czasem, tylko nasila się i czeka, żeby zaatakować.

– Świat potrzebuje przebaczenia. Nie przemocy.

– Zło pożre nas wszystkich, jeśli na siłę nie odpowiemy siłą. – Cerri uderzył pięścią w blat. – Nigdy nie zwyciężymy, jeśli zareagujemy przebaczeniem. Powiem ci więcej, przebaczenie jest niebezpieczne. Dajemy przyzwolenie, że zło będzie się szerzyć, zachęcamy naszych wrogów, musimy jak Jezus wywrócić stoły kupców.

– Z tego, co pamiętam, to na końcu Jezus wszystkim wybaczył.

Cerri zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem.

– Wybaczenie nie jest jedyną drogą do zbawienia – powiedział.

– Ciągle wierzysz, że Bóg układa się z każdym z nas na swój sposób

– Mieliśmy dobre intencje.

– Dobre intencje nie gwarantują pomyślnych skutków – odparłem.

– Dobro zwyciężyło.

– Dobro wygrywa tylko wtedy, kiedy ma szczęście, że służą mu takie skurwysyny jak ja, czy ty. Skończmy to. Po prostu nie mogę ci pomóc. – Wstałem i ruszyłem w stronę wyjścia.

– Rozkażę spalić księgę, zanim wyjdziesz z tego domu!

– To nie ma znaczenia Matiasie. To nie jest sprawa życia i śmierci.

– Tak, to kwestia śmierci – powiedział Cerri.

Zanim zdążyłem nacisnąć klamkę, ponownie usłyszałem głos Cerriego.

– To córka premiera, w budynku są ochroniarze, jeśli wyjdziesz, mają rozkaz doprowadzić cię siłą.

Uśmiechnąłem się z satysfakcją, ale gdy się odwróciłem, znów przybrałem kamienny wyraz twarzy. Usiadłem na krześle. Wyciągnąłem papierosy. Cerri spojrzał ze zgrozą na dywan, ale nie zaprotestował.

– Wyjdę, a dowódcy ochrony powiem, że do rytuału potrzebuję księgi, której Jego Ekscelencja nie chcę mi udzielić bez podania sensownych przyczyn. Zanim minie zamieszanie, będę daleko stąd.

Cerri przyłożył dłonie do ust. Milczał dłuższą chwilę.

– Jak mogę cię przekonać? – spytał.

– Nie możesz – odparłem. – Ale opowiedz o niej.

– O dziecku? To ciężki przypadek. Moi najlepsi ludzie walczą od siedmiu dni, ale demon jest potężny. – Cerri sięgnął do szuflady, po czym rzucił na biurko egzemplarz „Rytuału Rzymskiego".

– Tym? – Podniosłem książkę. – Chcecie go zanudzić na śmierć?

– To skuteczny sposób.

– Ale nie jedyny. Powiedz mi tylko jedno, czy przeprowadziliście „Zaślubiny"?

– Dlaczego tak sądzisz?

– Głównie dlatego, że cię znam. – Wzruszyłem ramionami. – Służysz Bogu na swój własny, pokrętny sposób. Tatuś premier, powiadasz? Pewnie mi nie powiesz, co takiego wynegocjowaliście od demona?

Cerri milczał dłuższą chwilę.

– Zrobisz to?

Skinąłem głową.

Matias wyciągnął kartkę i długopis. Napisał kilka słów, po czym ściągnął sygnet z małego palca.

– Pierwszy to adres domu, gdzie znajduję się dziewczynka, drugi to adres biblioteki w Lizbonie – powiedział. – Książka będzie na ciebie czekać. Pewne rzeczy pozostają niezmienne i jestem przekonany, że gdy podejmujesz się zadania, doprowadzisz sprawy do końca. Pierścień zapewni ci posłuch. A teraz żegnaj, kapitanie. Być może kiedyś spotkamy się w bardziej sprzyjających okolicznościach.

Zanim Cerri skończył mówić, do pokoju wszedł ksiądz, który wcześniej przywitał mnie przy wejściu. Nie słyszałem skrzypienia schodów, więc podsłuchiwał od początku rozmowy. Gdy wychodziliśmy, przepuściłem go w drzwiach, ale ledwie zamknąłem, złapałem go za kark i uniosłem tak, że stracił równowagę. Byłem znacznie wyższy i lepiej zbudowany, więc nie wydawał się cięższy niż gdybym trzymał mokre palto.

– Możesz podsłuchiwać swojego ekscelencję, ile tylko chcesz, ale jeśli jeszcze raz podsłuchasz mnie, skręcę ci kark.

Podkreśliłem wypowiedź, wychylając go jeszcze bardziej. Gdy przerażony kiwnął głową na znak, że zrozumiał, zwolniłem uścisk. Jakub odzyskał równowagę, ale na wszelki wypadek zbiegł na dół. Na koniec obdarzył mnie nienawistnym spojrzeniem i uciekł.

Piętnaście minut później siedziałem w taksówce. Nie powiedziałem wszystkiego Cerriemu. Głupotą byłoby wyjawienie swoich tajemnic człowiekowi, którego sekrety mają swoje sekrety. Z egzorcyzmami wszedłem na poziom, którego nawet Cerri nie potrafiłby sobie wyobrazić. Trzysta lat temu w chwili zwątpienia zmieniłem podejście, zamiast wierzyć, postanowiłem zrozumieć. Wtedy odnalazła mnie najsilniejsza istota, jaką dotychczas spotkałem.

„Możesz być wolny za cenę przyjęcia pełnej odpowiedzialności".

Cena była wysoka, ale nie wygórowana, więc przysiągłem i ugiąłem kolano. Od trzystu lat mogłem liczyć na wsparcie Królowej, ale nie mogłem odesłać żadnego demona bez jej zgody.

Umowa przewidywała tylko jeden wyjątek. Gdy niewinna ofiara została sprzedana, zawsze miałem prawo, przeprowadzić rytuał: „Zerwanych zaręczyn".

Kierowca zatrzymał się na typowej angielskiej ulicy identycznych domów. Zapłaciłem za kurs, wysiadłem, pod wskazanym adresem pokazałem sygnet i kolejny ksiądz wprowadził mnie na górę.

Pokój był lodowato zimny, ale duszny. W powietrzu unosił się zapach moczu i wymiocin. Na łóżku leżała dziesięcioletnia dziewczynka. Spała. Przywiązana pasami, wychudzona, jej stan wskazywał na skrajne wyczerpanie. Dookoła stało czterech księży. Zmęczeni i źle ogoleni. Mruczeli inkantacje, które nie robiły na dziewczynce żadnego wrażenia.

– Wyjdźcie – powiedziałem i pokazałem sygnet.

Trzech z nich odetchnęło z wyraźną ulgą i ruszyli do wyjścia, ale czwarty wyglądał na rozdrażnionego. W jego oczach tliła się nienawiść. Byłem gotowy wepchnąć mu sygnet prosto w oko, ale władza Cerriego nie podlegała dyskusji. Wychodząc, przeszedł bardzo blisko, niemal się otarł, patrząc mi głęboko w oczy. Mogłem go zrozumieć.

„Przegrywasz dopiero z chwilą, kiedy sam o tym zadecydujesz".

Gdy zamknął za sobą drzwi, wziąłem krzesło i przysunąłem do łóżka. Dłonią dotknąłem czoła dziewczynki. Miała płytki, przyspieszony oddech. Otworzyła oczy, patrząc na mnie wzrokiem zaszczutej łani.

Wyrecytowałem tekst przywołania. Wtedy z ust dziewczynki dobiegł przeraźliwy krzyk przeszywający mózg. Źrenice podeszły jej pod górne powieki, aż błysnęły białka oczu. Twarz wykrzywiła się w bolesnym grymasie. Poszerzone źrenice zajęły tęczówkę, nadając oczom czarny kolor. Język nerwowo biegający pomiędzy wargami przypominał jęzor węża. Demon dyszał, krótkim, świszczącym oddechem. W końcu odezwał się chrapliwym, gardłowym głosem

– Ta suka jest moja!

– Wszystko ma swoją cenę – odparłem. – Nawet ona.

– Moja, moja, moja! – Demon zaczął się szarpać. – Udręczę, a później zabiję!

– Wtedy będzie wolna. Jest niewinna. – Wyciągnąłem ceramiczny sztylet. – Może właśnie po to przyszedłem? Żeby ją uwolnić.

– Moja, moja, moja!

– Macie się za doskonalszych od ludzi, a zachowujecie się gorzej niż zwierzęta. Popatrz na mnie! Audiatur et altera pars!* Przyjrzyj się!

Demon uspokoił się. Popatrzył na mnie. Z jego ust kapała ślina, a język wciąż tańczył pomiędzy wargami, przez co przypominał jaszczurkę.

– A czym wy, ludzie, różnicie się od zwierząt? – spytał.

– To prawo odróżnia nas od bydląt.

– Nie jesteś księdzem, jesteś... Jesteś kimś więcej. To imponujące!

– Ja za nią. Zerwiesz zaręczyny. W zamian podpiszę cyrograf. Inaczej ją zabiję. Tu i teraz. – Rozpiąłem pasy, uwalniając rękę demona i od razu musiałem zablokować cios. – Gdy wyrażę zgodę, opętanie będzie pełne i natychmiastowe. Moja świadomość zniknie. – Pstryknąłem palcami. – O ile jakiś gamoń nie podgląda przez dziurę w ścianie, bez problemu opuścisz dom.

– Tak, tak, tak! – Głos demona przypominał szczekanie psa.

Naciąłem dłoń. Wysunąłem rękę i krew zaczęła skapywać na pierś demona.

– Głupi, głupi, głupi! – Demon rozmazał krew po brzuchu. – Tak, tak, tak! – Zaczął kreślić symbole. – Jesteś wart więcej niż sto takich dziwek!

– To kwestia wyboru – powiedziałem. – Ale twoja rasa nigdy nie zrozumie, czym jest poświęcenie.

Nachyliłem się i przyłożyłem dłoń do piersi demona.

– Pozwól, że się wytłumaczę. – Skóra na moim przedramieniu uwypukliła się, ukazując piętno. Przedstawiało postać skrzydlatej kobiety. – Widzisz, ciało którego właścicielem właśnie się stałeś, należy do Królowej. Oznacza to, że ja zostaję tu, gdzie jestem, a ciebie czeka wędrówka do Duat, wprost przed jej oblicze.

 

Jakub

 

Pomimo sugestywnego ostrzeżenia, Jakub podążył za Amosem. Groźba nie groźba, musiał spełnić polecenie Cerriego. Z samego rana, jeszcze zanim przyjechał do rezydencji, kardynał polecił prześwietlić Amosa we wszystkich oficjalnych i tych mniej oficjalnych źródłach, ale Jakub nic nie znalazł. Amos nigdzie nie pracował, nie ukończył żadnej szkoły, nie istniał w Internecie, nigdy nie zapłacił nawet mandatu. Nie miał historii.

Był duchem.

Jakub przyłożył oko do dziury w ścianie w chwili, kiedy Amos kończył pojedynek wzrokowy z ojcem Ruizem. Później patrzył, jak przybysz dotyka czoła dziewczynki i przywołuje demona. Jakub nie słyszał całej rozmowy, ale z każdą chwilą w domu czuć było rosnące napięcie. Jako młody kleryk wielokrotnie był świadkiem egzorcyzmów, ale tego co zrobił Amos, po prostu nie rozumiał. Zamiast sprawdzonych metod: modlitw i inkantacji opartych o „Rytuał Rzymski", Amos po prostu rozmawiał z demonem. Powietrze powoli gęstniało. Amos naciął własną rękę i demon rozsmarował krew na piersi. Później Jakub zobaczył coś, czego nie widział nigdy wcześniej.

Zobaczył strach w oczach demona.

Napięcie sięgnęło zenitu. Czuł pulsowanie, jakby dom brała w panowanie tajemnicza siła. Jakub nigdy nie widział tak silnej manifestacji. Przeniknęło go uczucie, jakby po wyjątkowo silnej burzy zza chmur wyszło słońce. Wiedział, że dziewczynka jest już wolna. Demon zniknął. Amos wstał, ale przed wyjściem przystanął i popatrzył na dziecko, jak gdyby odmawiał modlitwę. Jednak Jakub słyszał, że jest niewierzący.

Jak więc mógł dysponować taką mocą?

Miał nadzieję, że się dowie. Jego ekscelencja kazał podążać krok w krok za Amosem i zdawać relację. Z jednej strony Jakub był zadowolony, ponieważ tajemniczy człowiek dorównywał charyzmą samemu Cerriemu, przez co spodziewał się, że skrywa wiele sekretów. Z drugiej strony bał się, ponieważ Amos wyglądał na człowieka, który dotrzymuje obietnic.

 

Amos

 

Na linii horyzontu turkusowa powierzchnia oceanu stykała się z głębokim błękitem nieba. Z wysokości kilku tysięcy metrów pomarszczone wiatrem wody wyglądały niczym arkusz karbowanej bibuły. Chwilę później z głośników rozległ się głos kapitana informujący o konieczności zapięcia pasów i rejsowy samolot British Airways wylądował na lotnisku w Lizbonie. Po odprawie złapałem taksówkę. Ruszyłem pod wskazany przez Cerriego adres, gdzie czekała na mnie kolejna część układanki.

To był piękny, słoneczny dzień. W sam raz, by postawić kolejny krok w stronę śmierci.

 

*Audiatur et altera pars. - Niech będzie wysłuchana i druga strona.

Średnia ocena: 4.1  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Liv12365 18.02.2021
    No i mamy Mistrza gatunku :)
    Witamy!
  • Alienator 18.02.2021
    Cześć wilczku ;)
  • Zapraszamy do zabawy z LBnP.# Temat pierwszy - RZUT MONETĄ
    # Temat drugi - KOŁDRA ZE SŁÓW
    Piszemy jeno opowiadanie: zamieszczamy jeden lub drugi lub obydwa tematy.
    Olbrzymi wachlarz pomysłów i myśli pozostawiamy Autorom.
    Termin do 25 lutego. Jednak to nie jest wyścig i nikt nas nie goni, jeśli będzie potrzeba przedłużymy.
    Do piór!!!
    Liczymy na ciebie!!!

    Literkowa
  • Bajkopisarz 18.02.2021
    Drobiazgi:
    „Starzec usłyszał chrzęst żwiru,”
    „bezszelestnie sforsować przeszkody”
    Trochę mi się to nie zgrało, bo jak bezszelestnie, to nie powinien słyszeć chrzęstu żwiru?
    „– Ta książka oficjalnie nie istnieje. – Cerri splótł palce jak do modlitwy.
    – Jestem patronem od rzeczy zagubionych, a nie od spraw beznadziejnych.”
    Taki zapis jest bardzo mylący, bo sugeruje, że zmienia się osoba mówiąca, a to kontynuacja.

    Świetne opowiadanie. Postacie są świetnie zarysowane, jest dbałość o szczegóły, jest wiele niedopowiedzeń, tak że można sobie podstawić wszystko. Bardzo lubię takie tajemnice, zawsze można je jeszcze kiedyś wykorzystać, przywołać.
    Mam nadzieję, że będzie dalszy ciąg, bo potencjał motywów jest tutaj ogromny. Ale nawet jeśli nie, to dla samych tych tajemnic warto zatrzymać się nad tym opowiadaniem na dłużej.
  • Alienator 18.02.2021
    Jeśli chodzi o pierwszy drobiazg, to wygląda na to, że nieumiejętnie zasugerowałem czytelnikowi własne myśli, to się czasem zdarza i pomyślę, jak to naprawić. Ogólnie chciałem pokazać, że w momencie, gdy Marcus usłyszał chrzęst, to było już za późno na reakcję, a Amos to jedyna osoba, która była w stanie podejść tak blisko bez wiedzy Marcusa.
    Drugi drobiazg przeoczyłem podczas edycji i już poprawiłem.
    Najbardziej cieszy mnie, że udało mi się wlać nieco życia w postaci. Płaski bohater dość często zmusza mnie do odłożenia lektury, więc sam staram się nie popełniać tego błędu. Samo opko napisałem z rok temu i chociaż od tamtej pory doczekało się "aktualizacji", to ciągle są w nim rzeczy, które można zrobić lepiej. Zastanawiam się nad zmodyfikowaniem sceny z demonem, bo niestety jest dość kliszowata, aczkolwiek na swoją obronę mam to, że właśnie tak widziałem ją, patrząc okiem wyobraźni.
    Jeśli chodzi o ciąg dalszy historii, to oczywiście istnieje, ale jest w dość surowym stanie i nie planuję go skończyć w najbliższym czasie. Aktualnie zajmuję się innym projektem.
    Dzięki za poświęcony czas i mam nadzieję, że nie był to czas stracony ;)
    Pozdrawiam.
    A.
  • Bajkopisarz 18.02.2021
    Alienator - na pewno nie stracony, jedno z ciekawszych jakie tu czytałem.
    Scena z demonem - ale tu nie ma wielkiego wyboru. Mogą tylko mądrzej pogadać, tylko wtedy demon raczej nie dałby się nabrać na to drobne oszustwo Amosa. Albo od razu walczyć, bez gadania, co średnio pasuje. Więc jeśli masz jakąś drogę pomiędzy, to bardzo chętnie poczytam.
  • Piotrek71 dwa lata temu
    Bardzo ciekawe, nietypowe dla literatury nawiązującej do opętań, takie nowatorskie. 5/5
  • Anonim ponad rok temu
    Dom na farmie oddalony o wiele mil od głównej drogi swoim położeniem zapewniał dobrą ochronę i Marcus czasem zastanawiał się, czy nie odpuścić, bo przecież człowiek nigdy nie wie, gdzie tkwi granica pomiędzy skrupulatnością a paranoją. - przecienek przed "i Marcus"

    bo przecież człowiek nigdy nie wie, gdzie tkwi granica pomiędzy skrupulatnością a paranoją. - totalna bzdura, skrupulatność nie ma nic wspólnego z paranoją, tylko osoby, które naczytały się kretyńskiej psychologii popularnej albo wymysłów niedouczonych pisarzy, tak mogą napisać.

    Pomimo późnej pory zaparzył sobie małą czarną. Wyszedł na werandę i usiadł w bujanym fotelu. Był ciepły, letni wieczór, chór cykad pobrzękiwał pieśń zalotną. W powietrzu unosił się aromat świeżej, kolumbijskiej kawy. - groch z kapustą: należałoby napisać: ... zaparzył sobie małą czarną, której kolumbijski aromat wypełnił powietrze - albo cos podobnego.

    Czas pozornie zwolnił, owady ucichły, świat zastygł, jakby okolicę spowił całun nieuchronnego - brak dopełnienia - czego nieuchronnego? - błąd językowy.

    Po twarzy Marcusa przebiegł cień uśmiechu. Był przygotowany. - co to jest cień uśmiechu? Oraz: cień uśmiechu był przygotowany???

    – Oczywiście. – Marcus skinął głową. - zbyteczna atrybucja, bo to, co zrobił, jest oczywistością.

    To na tyle, na więcej nie mam czasu.

    Pozdrość.
  • Alienator ponad rok temu
    Przede wszystkim dziękuję za odgrzebanie tekstu po niemal trzech latach. Domyślam się, że w moich nowszych publikacjach trudno by Ci było dać upust swojej frustracji. I tak: interpunkcja w tym tekście nie powala, zresztą jak wiele innych rzeczy. Z punktu widzenia mojego dzisiejszego pisania, tekst jest po prostu słaby, niemniej spełnił swoją funkcję i nie żal mi spisać go na straty. Dlatego nie mam potrzeby do niego wracać i poprawiać. Niemniej dziękuję za komentarz i oczywiście ustosunkuję się do wskazanych zagadnień, bo przecież z powodu słów krytyki nie będę uciekał i udawał, że nie zaistniały.

    bo przecież człowiek nigdy nie wie, gdzie tkwi granica pomiędzy skrupulatnością a paranoją. - totalna bzdura, skrupulatność nie ma nic wspólnego z paranoją, tylko osoby, które naczytały się kretyńskiej psychologii popularnej albo wymysłów niedouczonych pisarzy, tak mogą napisać.
    Słyszałem o paranoikach, którzy bardzo skrupulatnie sprawdzają wszystkie zamki po kilka razy, nawet znam podobnych ludzi. Dlatego niekoniecznie trzeba czytać książki o psychologii, żeby z zachowań ludzi wyciągnąć niezbędne wnioski. Niemniej jestem otwarty i chętnie usłyszę, jak objawia się paranoja?

    Pomimo późnej pory zaparzył sobie małą czarną. Wyszedł na werandę i usiadł w bujanym fotelu. Był ciepły, letni wieczór, chór cykad pobrzękiwał pieśń zalotną. W powietrzu unosił się aromat świeżej, kolumbijskiej kawy. - groch z kapustą: należałoby napisać: ... zaparzył sobie małą czarną, której kolumbijski aromat wypełnił powietrze - albo cos podobnego.
    Nie bardzo rozumiem, dlaczego miałbym zmieniać proste zdanie z jasno określonym podmiotem na językowego potworka, który nie dość, że jest koślawy, to przy okazji gubi formę podmiotu.

    Czas pozornie zwolnił, owady ucichły, świat zastygł, jakby okolicę spowił całun nieuchronnego - brak dopełnienia - czego nieuchronnego? - błąd językowy.
    Całun nieuchronnego to zwrot frazeologiczny, dlatego nie potrzebuje dopełnienia.

    Po twarzy Marcusa przebiegł cień uśmiechu. Był przygotowany. - co to jest cień uśmiechu? Oraz: cień uśmiechu był przygotowany???
    Cień w literaturze ma trochę więcej znaczeń niż w fizyce, dlatego służę słownikiem: https://sjp.pl/cie%C5%84 Co do podmiotu, to tam jest kropka, a nie przecinek, Antoni. Dobrze się przyjrzyj.

    – Oczywiście. – Marcus skinął głową. - zbyteczna atrybucja, bo to, co zrobił, jest oczywistością.
    No nie wiem, przecież równie dobrze mógł klasnąć w dłonie albo podrapać się po tyłku. W zasadzie mógł zrobić wszystko, nawet wsadzić sobie palec do nosa.

    Pozdrawiam.
    M.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania