Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Hotel Baltica

Kolejny dzień i znowu to samo, godzina dwudziesta trzecia a ja nie mogąc spać wpatruję się w stojący na mojej szafce nocnej zegar będący prezentem urodzinowym od mojego siostrzeńca, ta jebany mały gnojek kupił mi w zeszłym roku na kolejną rocznicę mojego zbliżenia się do śmierci coś co pozwoli mi razem z nim odliczać czas do otrzymania przez niego spadku. Normalnie bym wydziedziczył pasożyta, ale patrząc na jego rodziców trochę mi go żal, matka idiotka, ojciec jeszcze gorszy, niech ma coś od życia chłopak, nie jego wina, że ma chujowe geny. Gdyby chociaż jedno pokolenie przeskoczył to może nawet coś by z niego było.. To już samo za siebie wiele mówi o mojej siostrze, że geny naszych rodziców byłyby lepsze. Przez kilka następnych minut prowadziłem z samym sobą zażartą dyskusję o tym którego członka rodziny nienawidzę najbardziej i dlaczego. Na piedestał w tej niechlubnej konkurencji wyłania się mój ojciec, kochany tatusiek, który całe życie myślał, że pozjadał wszystkie rozumy podczas gdy jedyne co zjadał to dokładki obiadu, który w pocie czoła robiła matka, której byłoby mi szkoda, ale na własne życzenie związała się z takim idiotom. Choć co do tego nie mam pewności, pewnie puściła się na jednej z post PRL-owskich dyskotek z losowym kretynem a, że guma to dla nich co najwyżej zabawa z dzieciństwa to powstałem ja, efekt wypicia kilku kieliszków za dużo oraz upośledzenia polskiego społeczeństwa mówiącego, że jak jest dziecko to zamiast wieszaka lepszy jest ślub. Patrząc na to, że nasz naród składa się głównie z idiotów to ta równie idiotyczna co oni taktyka jest jedyną szansą na to żebyśmy nie wymarli. Naród chujowy i ludzie kurwy. Czas wreszcie skończyć moje biadolenie na upośledzenie tego społeczeństwa i mojej rodziny, podniosłem się powoli na łóżku, przeciągnąłem słysząc trzask moich ledwo trzydziestoletnich kości, które i tak były zmęczone jak moskale polskimi powstaniami. Uwolniłem w końcu materac od mego znikomego ciężaru i powlokłem się na przeciw szafy w której głąb spojrzałem jakbym zaglądał do starej studni w poszukiwaniu resztek wody. Wśród wielu astronomicznie drogich szmat najbardziej prestiżowych projektantów, które kupiłem aby połechtać swoje ego i poczuć się wyjątkowo wygrzebałem kilka najzwyklejszych i najwygodniejszych koszul, koszulek, spodni, skarpet oraz majtek, wszystko za wyjątkiem paru rzeczy, które zarzuciłem na moje zmarnowane ciało upchnąłem do leżącego na dnie szafy plecaka, który następnie ubrałem na plecy, zgarnąłem jeszcze z szafki nocnej telefon, słuchawki, zegarek, ładowarkę oraz portfel. Mam już wszystko co mi najpotrzebniejsze, mogę ruszać, zacząłem schodzić na parter mojego dość sporego domu starając się zachować maksimum ciszy jakbym nie chciał nikogo obudzić mimo iż mieszkałem sam. Po przeprawie przez ciemność mojego salonu udało mi się w końcu przedostać przez drzwi, nocne powietrze pachnie… inaczej, czyściej niż to dzienne, przekręciłem klucz zamykając drzwi i ruszyłem w stronę przystanku autobusowego, cel miałem jeden, trafić daleko.

Po 20 minutowej wędrówce udało mi się dotrzeć na przystanek autobusowy na którym siedział tylko jakiś stary facet, zaniedbany w podziurawionym, brudno zielonym płaszczu, jego twarz była praktycznie niewidoczna, przykrywał ją siwy, gęsty zarost oraz równie srebrzysta, bujna fryzura, siedział on skulony na skraju ławki jakby zdawał sobie sprawę, że obrzydza on większość ludzi i jest dla nich problemem, usiadłem na drugim końcu ławki, zarzuciłem na głowę kaptur i włożyłem słuchawki do uszu. Starałem się nie patrzeć w stronę tego faceta aby nie czuł się jeszcze gorzej jednak w takich ludziach jest coś co przyciąga uwagę. Po dłuższej chwili siedzenia tak na ławce oświetlające mnie światło księżyca zostało zasłonięte przez bezdomnego, uniosłem głowę w kierunku jego twarzy, zza siwej brody mężczyzny wyłaniał się śnieżnobiały uśmiech co dość mocno kontrastowało z resztą jego wyglądu, jego zaschłe wargi ledwo co wypuściły dźwięk i udało mu się wydukać ciche “Przepraszam Pana.”, mężczyzna odchrząknął, przełknął ślinę po czym gdy zauważył, że wyjąłem jedną słuchawkę i miał już moją uwagę kontynuował “Nie chcę przeszkadzać, ale mogę spytać, która godzina?”. Nie czułem się zbyt rozmownie, także jedyne co zrobiłem to podwinąłem lekko lewy rękaw bluzy oraz włączyłem mój zegarek aby to sprawdzić, dwadzieścia cztery minuty po północy, mężczyzna spojrzał na niego, skinął głową na znak podziękowania po czym ponownie usiadł na ławce jednak tym razem w znacznie mniejszej odległości ode mnie niż wcześniej. Poprawiłem rękaw bluzy aby przykrył on smartwatcha i chciałem włożyć słuchawkę do ucha jednak bezdomny zaczął monolog, jego głos samoistnie powstrzymał moją rękę, wstrzymałem łechtanie mych bębenków odgłosem basowej gitary i zacząłem słuchać historii tego człowieka. “Życie to tragikomedia..” zaczął podśmiechując, te słowa sprawiły, że uzyskał on moją uwagę “Kiedyś miałem wszystko, firmę, rodzinę, duży dom, ale wszystko zaprzepaściłem…” po tych słowach zrobił dość długą przerwę, wpadłem w konsternację, nie wiedziałem co robić. Z jednej strony chciałem poznać ciąg dalszy, z drugiej nie chciałem się odzywać. Nagle usłyszałem przełknięcie śliny a następnie słowa “I to przez własną głupotę”, uspokoiło mnie to, nie musiałem się odzywać a i tak dostałem odpowiedź na pytanie. “Byłem znudzony, chciałem czegoś więcej od życia, poczuć szczęście, wdałem się w romans.” rzuciłem okiem na jego dłonie, jego palec oplatała zardzewiała obrączka, która wyglądała jakby przyległa już do jego skóry. Czyli romans chował przed ludźmi tak samo dobrze jak swoje problemy. “Żona się dowiedziała i odeszła zabierając wszystko. Zabawne jak odrobina przygód zmieniła moje życie w jeszcze większy koszmar, zostawiłem wszystko aby odnaleźć szczęście i skończyłem tutaj”. Nie było mi go szkoda, stracił wszystko na własną odpowiedzialność; głupoty nie można współczuć. Zwieńczeniem tej historii był cichy pisk autobusowych opon oraz odgłos otwierających się drzwi. Powolnym krokiem wszedłem do środka i usiadłem w pierwszym rzędzie po lewo od środkowych drzwi, kładąc na siedzeniu obok plecak dając znać ewentualnym pasażerom wyraźny znak, że nie chcę aby ktokolwiek zbliżał się do mnie. Wpatrując się przez okno w bezdomnego ponownie wznowiłem słuchanie muzyki gdyż w pustym autobusie szanse na usłyszenie historii czyjegoś życia były raczej nikłe. Gdy autobus zostawiał za sobą przystanek pozostający na nim facet położył się na ławce wyglądając jakby nie miał zamiaru już nigdy z niej wstawać. Nie przejmował mnie jego los, sam go sobie zgotował, interesowało mnie teraz tylko to co będzie kolejnym utworem na mojej playliście.

***

 

Przez dźwięk jednej z klasycznych rockowych piosenek przebił się głos autobusowego lektora mówiący “Przystanek, dworzec kolejowy!” usłyszałem to gdyż od kilkudziesięciu minut wyczekiwałem tego komunikatu, poderwałem się z siedzenia zabierając w ruchu plecak wybiegłem z autobusu i ruszyłem w stronę dworca. Przywitał mnie całkiem zabawny widok, zgaszone witryny restauracji czy też pomniejszych sklepików otaczały ogromny hol wyglądającą jak sala baletowa jakiegoś pałacu. Zawsze mnie ciekawiło czy ten dworzec został tak zaprojektowany aby robić jak najlepsze pierwsze wrażenie czy aby chociaż ostatnie wspomnienie wyjeżdżających z tego kurwidołka było dobre. Zacząłem zjeżdżać po schodach ruchomych wpatrując się w wiszącą nad nimi tablicę z rozpiską przyjazdów i odjazdów. Zawsze zastanawiało mnie co siedzi w głowach ludzi, którzy wybierając schody ruchome i tak decydują się po nich schodzić zamiast spokojnie stać. To tak jakby poszli do restauracji i zaczęli robić swoje jedzenie, to zostało stworzone dokładnie po to aby nie musieć tego robić. Gdy moja jakże emocjonująca podróż schodami dobiegła końca ruszyłem ospałym krokiem w stronę kasy biletowej. W okienku siedział jakiś stary facet wyglądający jakby jego największym marzeniem było aby ktoś w końcu sprzedał mu bilet na ostatni pociąg na tamten świat. “Poproszę jeden bilet” wymruknąłem cicho. Sprzedawca podniósł wzrok zza niewielkich okularów. “Dokąd?” spytał facet głosem niższym od Thorina. “Jak najdalej” odparłem, na twarzy sprzedawcy pojawił się uśmiech, prawdopodobnie pierwszy od czasu odzyskania niepodległości przez Polskę. Pewnie też chciał porzucić wszystko i wyjechać najdalej jak się da jednak z jakiegoś powodu nie mógł sobie na to pozwolić. Podsunął mi jeden bilet oraz terminal, uiściłem opłatę a następnie ruszyłem w stronę zapisanego na bilecie peronu numer 7. Na szczęście nie musiałem długo czekać na pociąg a w zasadzie to w ogóle nie musiałem, to on czekał na mnie. Wsiadłem do niego i zacząłem szukać jakiegoś wolnego przedziału aby jak najbardziej ograniczyć interakcję z ludźmi, niestety nawet tu wszystko musiało pójść nie po mojej myśli gdyż w każdym przedziale siedziało minimum kilka osób, jakby życia chciało mi powiedzieć “Pierdol się aspołeczna szmato”. W końcu wybrałem jeden przedział prawie, że na samym końcu pociągu, nie był co prawda pusty, ale jedyną osobą jaka w nim siedziała był jakiś przytulony do okna chłopak w czarnej bluzie z kapturem zakrywającym jego twarz, nie miał on nawet bagażu i wyglądał na śpiącego więc uznałem, że nie powinno być z nim problemu wszedłem więc cicho do przedziału, cisnąłem plecak na znajdujące się nad siedzeniami kratki i usiadłem naprzeciw obcego tuląc swój lewy polik do zasłony odgarniętej od okna, aby robiła za prowizoryczną poduszkę. Dopiero gdy stukot pociągowych kół zaczął wybijać stały rytm dostrzegłem w szybie oświetlone przez blask księżyca odbicie części twarzy chłopaka siedzącego naprzeciwko mnie. Była bardzo młoda, beztroska, widać było, że nieustannie się w coś wpatrywał, w coś co powodowało na jego twarzy uroczy uśmiech. Przyczyna tego uśmiechu była powodem do mojej dość długiej kontemplacji nad tym bowiem nie widziałem za oknem nic fajnego. Z godziny na godzinę krajobraz się zmieniał, wpierw miasto, potem pustkowie, potem las a uśmiech na twarzy chłopaka pozostawał niezmienny, cały czas tak samo oświetlany przez naszego satelitę. Przez moją głowę przebiegały kolejne myśli o tym żeby spytać chłopaka co go tak raduje, nie miał nic a i tak zdawał się być szczęśliwy. W mym umyśle zaczęły się szarpać aspołeczność z ciekawością. Zanim spowodowało to u mnie ból głowy to z odsieczą przybył niespodziewany zastrzyk odwagi. Wyprostowałem się i już miałem spytać w co on się tak wpatruje aż tu nagle drzwi od przedziału otworzyły się z ogromnym hukiem. Na wejściu do przedziału stanął kolejny facet w kapturze przykrywającym twarz, wparował on do przedziału i ruszył w stronę tajemniczego pasażera i zaczął okładać go pięściami, na mej twarzy pojawiło się otępienie, wydałem słyszalny przez siebie niemy krzyk

“Zostaw go! On musi mi odpowiedzieć!” jednak strach zatrzymał mój język w głębi gardła. Tajemniczy napastnik dalej katował bezbronnego chłopaka, który mimo iż był miotany we wszystkie strony wciąż wpatrywał się w to w co wpatrywał się przez całą dotychczasową podróż. Najbardziej w całej tej zaistniałej sytuacji zdumiało mnie to, że uśmiech nie schodził mu z twarzy jakby jego szczęście spowodowane niewiadomym leitmotivem naszej trasy było tak silne, że nawet dziejący się dramat nie był w stanie go zmienić. Po kilku minutach tej tragicznej sytuacji tajemniczy napastnik opuścił przedział i rozpłynął się w ciemnościach pociągu. Uśmiech pasażera został zalany przez wypływającą z jego ran krew. Karmazynowa posoka zaczęła powoli skapywać na ziemię na którą osunął się również bezwiednie pasażer. Chwyciłem w pośpiechu plecak i na najbliższej stacji opuściłem pociąg. Przebiegłem przez dworzec padając na kolana przed wejściem do gmachu próbując z trudem złapać oddech, po tym jak udało mi się w końcu uspokoić zadzwoniłem po Ubera. Gdy Sasha czy inny Dymitr podjechał pod dworzec wpełznąłem na tylnie siedzenia i powiedziałem, że chcę jechać do jakiegokolwiek hotelu, na jego twarzy było widać uśmiech spowodowany prawdopodobnie tym, że był on świadom, że będzie mógł mnie ojebać na hajs jadąc na około jakby grał w snake’a na Nokii. Gdy po dłuższej przejażdżce w końcu mnie odstawił na miejsce stanąłem przed obliczem dużego, białego budynku hotelu, którego nazwa dała mi odpowiedź na pytanie gdzie się znajduję, “Hotel Baltica”, tsa, wywiało mnie nad morze w samym sercu Europy, które jest co najwyżej jej wychodkiem, ale mówi się trudno, nie ma opcji, że teraz wsiądę do pociągu i pojadę dalej. Po przekroczeniu progu przywitał mnie nocny portier, który na bank dostał tę robotę za swój miły, aksamitny głos idealny do witania zmęczonych, nocnych gości, którzy najbardziej potrzebowali snu, ciszy i spokoju. Jedwabnogłosy zdziwiony moim niewielkim bagażem odprowadził mnie do pokoju numer 425. Gdy tylko wszedłem do środka cisnąłem plecak w kąt a następnie niczym Zidane wbiłem głowę w materac i pogrążyłem się w krainie wiecznych fantazji, pragnień oraz wspomnień. Po przebudzeniu a w zasadzie zapadnięciu w niekończący się koszmar ujrzałem tylko budzik wskazujący godzinę 21. “Kurwa jestem w domu?” to było pierwsze co pomyślałem jednak gdy rozejrzałem się po pokoju uświadomiłem sobie, że to na szczęście pokój hotelowy pełen rzeczy z których żaden gość nigdy nie skorzysta, ale każdy by narzekał na ich brak. Uznałem plądrowanie hotelowych szafek za zajęcie dość niskich lotów więc stwierdziłem, że skoro już jestem gdzie jestem to czemu by nie przejść się na plażę. Bez jakiegokolwiek wyposażenia wyruszyłem w stronę morskiej bramy. Nocne, letnie powietrze nad morzem jest inne niż to w mieście. Lokalna bryza musiała wymyć z miasta hektolitry kawy, które czuć było na każdym kroku. Wskazanie mieszkańcom kawiarni byłoby bezcelowe jak pokazanie kurwie latarni. Gdy tak już siedziałem nagle ujrzałem idącą w mym kierunku drobną dziewczynę, która wyglądała jakby wracała z imprezy na której ilość przelanego alkoholu była dwukrotnie większa od jej wagi. Była niczym Ronaldinho, opalona, bramka każdego klubu zdawała się dla niej być bez bramkarza, na plecach miała dziesiątkę a w momencie tańca z jej ust nie znikał śnieżnobiały uśmiech a włosy podążały za nią gładko jak cień. Gdy kręciła się rytmicznie w kółko wielu chłopców chciało się dorwać do jej piłki, która jednak nie znajdowała się przy nodze a ona zgrabnym krokiem ich mijała. Dziewczyna usiadła obok mnie na plaży, czuć było, że jej dostojny krok nie był jedyną związaną z pawiem rzeczą na imprezie gdyż mimo ogromnej warstwy perfum wyczuwalny był odór wymiocin. Dziewczyna odpaliła wygrzebanego z torby papierosa, którego dym unosił się jakby na znak pokoju. Widać po niej było, że jest szczęśliwa. Po chwili zdecydowała się otworzyć trzymaną od początku w ręce flaszkę. Zamiast potarcia lampy z której wyleci Dżinn spełniający trzy życzenia potarliśmy butlę z której wyleciał Gin spełniający więcej niż trzy życzenia; miłość, szczęście, brak zmartwień oraz późniejszych wyrzutów sumienia i wspomnień. Gdy gorzki posmak trunku przenikał moje gardło nieznajoma zręcznie wślizgnęła się na moje kolana i oplotła ręce wokół szyi. Swoim zachowaniem przypominała mi mnie z czasów studiów, apogeum nostalgii osiągnąłem w momencie w którym zaciągnęła się szlugiem a jego dym zdecydowała się przekazać mi. Dawno tego nie robiłem, przyjemnie do tego wrócić. Była ona bardzo pewna siebie, nie krępowała się robić niczego a ja nie miałem zamiaru protestować biorąc jedynie łapczywie kolejne łyki alkoholu. Gdy nieznajoma zaczęła zsuwać z nas ubrania poczułem się jakby ktoś zsunął głaz z mojego grobu. W tym momencie byłem jak piasek z plaży znajdującej się obok molo na które się przenieśliśmy; nieprzyjemny, szorstki i wchodzący wszędzie. Dziewczyna osunęła się po moim ciele między nogi jakby zjeżdżała po alpejskim stoku. Zatracenie się w czasie było równie przyjemnym uczuciem co aktywności wykonywane z nieznajomą. Jednak nic co dobre nie może trwać wiecznie, gdy na horyzoncie było już widać pierwsze przebijające się promienie słoneczne dziewczyna nachyliła się nade mną i szepnęła ciche “Dziękuję” po czym odeszła chwiejnym krokiem w znanym jedynie jej kierunku. Przesiedziałem jeszcze chwilę rozmarzony wpatrując się w horyzont a następnie wróciłem do hotelu. Gdy obudziłem się rano w hotelowej pierzynie przebiegła mi przez głowę myśl, że to tylko piękny sen jednak pusta butelka leżąca obok moich ubrań oraz ból głowy uświadomiły mi, że cała ta sytuacja miała miejsce na prawdę. Wziąłem szybki prysznic po czym zszedłem do hotelowej restauracji aby zagryźć posmak alkoholu w gardle. Świat jak zawsze stał nie po mojej stronie gdyż obudziłem się akurat w porze śniadaniowej i przywitał mnie widok kilkudziesięciu poważnych a przynajmniej uważających się za takich biznesmenów, którzy przedłużali swoje penisy o grubość portfela. Każdy kto akurat nie prowadził poważnej biznesowej rozmowy popijając fikuśne latte skupiał swój wzrok na mnie, zastanawiali się co taki menel robi wśród nich okłamując samych siebie, przecież w weekendowe wieczory w klubowych kiblach walą koks i Bóg wie co jeszcze z gorszymi ode mnie. Wiem, bo przed moim finansowym obrzezaniem też taki byłem, jednak teraz mam inne cele. Gdy kolejka dobiegła końca zamówiłem sobie najprostsze kanapki jakie były dostępne a następnie zasiadłem do stolika przy oknie, aby móc obserwować zarówno to co się dzieje wewnątrz jak i poza hotelem. Spływające po szybie krople deszczu obrysowywały przechadzające się podmokłymi ulicami postaci. Zwykle jak widzę ludzi na ulicach zastanawiam się jaki jest ich cel, ale w deszczowy dzień moja ciekawość znacznie wzrasta, kim są ludzie czmychający od budynku do budynku, aby uniknąć przemoknięcia. Turyści to to nie są, bo każdy z nich jest zajęty kurwieniem na pogodę w hotelowym pokoju, mieszkańcy też raczej nie, bo z wszystkich słonecznych dni raczej nie wybraliby wyjścia w ten deszczowy. Kimkolwiek oni by nie byli musieli mieć, albo bardzo ważny powód, albo bardzo przykre życie i chcieli poczuć jak świat płacze razem z nimi. Usłyszałem nagle cichy odgłos stawianego na stole szkła, to kelner przyniósł talerz z moimi kanapkami gapiąc się na mnie przy okazji jakby zobaczył ojca po 15 latach rozłąki, wielu ludziom to uczucie może być znane. Jebany kraj Spider-Manów, połowa ludzi to zagubione dzieciaki bez rodziców skrywające jakiś sekret. Zawsze mnie zastanawiało jak działa umysł ojca uciekającego od dziecka aby zrobić kolejne. Znajduje kobietę, robi z nią dziecko, ucieka, znajduje kolejną i z nią też robi dziecko, ale zamiast uciec zostaje i wychowuje to dziecko chyba tylko po to żeby sprawdzić czy warto było od pierwszego uciekać. Jak okaże się, że jednak jest dobrym ojcem, to odnowi kontakt z pierwszym dzieckiem, jak będzie beznadziejny, to będzie miał w dupie aż dwójkę pasożytów. Szkoda, że mój nie uciekł, przynajmniej nie musiałbym się z nim męczyć a tak to pewnie nawet nie mam co liczyć na spadek, bo stres sprawi, że zdechnę przed nim. Życie jak zwykle mnie nie mnie a pierdoli w dupę bez wazeliny. Całe to rozwodzenie się o wyglądzie polskiej rodziny pochłonęło mnie tak bardzo, że nie zauważyłem kiedy wciągnąłem wszystkie kanapki, cholera dobre były. Wziąłbym kolejne, ale nie mam siły wstać pozostaje mi więc jedynie wpatrywać się w przechodniów jak na zamknięte w klatce zwierzęta. Po dłuższej chwili podszedł do mnie kelner zapytać czy chcę coś jeszcze. Dotarło do mnie wtedy, że się zasiedziałem, odparłem, że mi już wystarczy i ruszyłem w stronę pokoju, aby z jego okien podziwiać małpki w moim wyimaginowanym zoo. Kolejne dni były wyjątkowo mało wakacyjne, non stop miasto nawiedzały ulewy jak gdyby czarne chmury przypełzły tu za mną. Postanowiłem więc nie wystawiać się na pożarcie goniącej mnie pogodzie i jeszcze trochę jej pouciekać, nie wyszedłem z hotelu ani razu choć nikt nigdy nie wiedział czy jestem czy mnie nie ma. Byłem Wielkim Bratem tego hotelu, moje oczy śledziły każdego, nikomu nie udało się przemknąć obok mojego wzroku i odnotowałem każde wejście, wyjście oraz kilka rutynowych zachowań. Moim ulubionym miejscem do prowadzenia osobistego monitoringu było zajęte pierwszego dnia miejsce przy oknie. Mały stoliczek dla dwóch osób pozasłaniany różnymi kwiatkami dzięki, którym mogłem czuć się niezauważony. Godzina 13:00, jak co dzień pewien facet w garniaku podchodzi do baru napić się jakiegoś dobrego whiskey, aby potem prowadzić fascynujące dyskusje o karmie dla kotów jakby od tego zależały losy świata. Zgubiłem już rachubę jaki jest dzień tygodnia, potrafiłem to jedynie oszacować na zasadzie niektórych rutyn. Rozglądając się zauważyłem rudowłosą kelnerkę obsługującą nowych gości. Hm, czyli musi być piątek, ta rudowłosa zawsze robi w piątki, soboty i niedziele, ale w soboty i niedziele zawsze w kawiarni więcej ludzi siedzi a dziś prawie nikogo nie było. Jedynie ten koci alkoholik, parka obsługiwana przez rudowłosą oraz jakiś losowy chłop, jako jedyny poza mną siedzący przy oknie, cały czas bazgrzący coś w notesie.. Ciekawe co on tam tak skrobie od kilku dni. Normalnie bym podszedł spytać, ale od początku podróży staram się unikać ludzi więc w ciszy popijam kawę i wyczekuję wieczora. Piątki po zmroku zawsze są ciekawe, ludzie wracają do hotelu z imprez aby następnego dnia zastanawiać się gdzie są. Co tydzień liczę na to, że jakimś cudem do tego samego hotelu w którym ja przebywam przyjdzie nieznajoma z plaży i mnie rozpozna. Niestety zamiast niej jako pierwsza pojawiła się pewna parka, lokalny bawidamek zwany Piotrem oraz jakaś niebieskowłosa dziewczyna. Ten zasrany łotr co tydzień przyprowadza sobie inną dupę do hotelu, a że ma pokój zaraz nade mną to muszę wysłuchiwać ich wybryków. Stąd też znam imię tego casanowy, któregoś razu jedna wykrzykiwała je tak głośno, że miałem wrażenie, że on ją zaczął mordować i już witała się ze Świętym Piotrem, ale niestety to było tylko nudne pierdolenie. Widok tej urokliwej dwójki sprawił, że ruszyłem jak najprędzej do swojego pokoju, aby zasnąć zanim zaczną pukać do bram niebios doprowadzając mnie do istnego hulkizmu. Rano wybudziłem się wyjątkowo wyspany, najwidoczniej Piotr zaprzestał uprawiania seksu przy pomocy maczety i jego nowa “przygoda” nie musiała drzeć mordy jak na debacie politycznej. Wyspałem się, nic mnie nie boli, pogoda o dziwo ładna. Trzeba to wykorzystać. Jako iż nie zwiedzałem zbytnio tego miasta najlepszym sposobem na spędzenie wolnego czasu było chodzenie po nim i szukanie czegoś ciekawego. Pierwszy raz od mojego przybycia nie wypiłem porannej kawy, zamiast tego ruszyłem w stronę przystanku. Hotel był dość daleko od centrum więc postanowiłem przejechać się autobusem i sprawdzić czy lokalna komunikacja miejska jest tak samo zjebana jak ta w moich rodzinnych stronach. Nie zawiodłem się, autobus przyjechał spóźniony a po wejściu do niego jebało menelem oraz zapachem charakterystycznym dla autobusów, nigdy nie wiem co to. Najpewniej te nie prane od lat ‘90-tych poszewki foteli. Świadomość ta nie przeszkodziła mi jednak usiąść na jednym z tych ujebanych siedzeń a na drugim położyć mojego plecaka. Żadne z nich nie było mokre więc w przeciągu ostatniego tygodnia nikt na to nie na szczał a to już sukces. Podróż przebiegała dość spokojnie do czasu gdy nagle, znikąd pojawiła się jakaś stara kurwa, która ewidentnie upatrzyła sobie miejsce mojego plecaka, zaczęła biadolić coś po starczemu jednak ja tylko podgłośniłem muzykę i dalej miałem ją w dupie licząc na to, że przez 90 (czy ile ona miała) lat nauczyła się, że plecak na siedzeniu oznacza niechęć do kontaktu z ludźmi. Jak bardzo się myliłem. Przyszła ofiara Hajto postawiła sobie za cel honoru posadzenie swojego rozpadającego się ciała na miejscu mojego plecaka i gigantyczne wkurwienie mnie. Zaczęła rzucać tym plecakiem na mnie wciąż ignorując to, że uporczywie go odkładam. W końcu kurwica wzięłą górę nad uporem i przesiadłem się na miejsca znajdujące się naprzeciw starej kurwy, która gdy tylko odsunąłem wzrok przesiadła się na pierwsze wolne miejsce z brzegu. Pół autobusu wolne, ale ta starucha i tak musi pchać się tam gdzie jej ewidentnie nie chcą mimo iż wcale nie musi. Szkoda, że do trumny się tak nie pcha to by odciążyła system emerytalny i społeczeństwo. Wzrost ciśnienia sprawił, że poczułem niedobór świeżego powietrza więc na najbliższym przystanku opuściłem autobus mordując wzrokiem staruszkę.

Szwendanie się kilkadziesiąt minut po mieście i oglądanie ludzi żyjących w pośpiechu wywołało u mnie nie małe zmęczenie więc postanowiłem kupić coś do picia i przysiąść z tym w pobliskim parku. Podczas gdy podchodziłem do zgniło zielonego kiosku aby kupić coś do ugaszenia pragnienia przyglądał mi się z uwagą pewien mężczyzna wychylający swój wzrok zza gazety. Nie uznałem jednak tego za coś wartego mej uwagi więc kupiłem butelkę wody, a następnie poszedłem do parku, aby podziwiać zabieganych ludzi siedząc wygodnie na ławce. Po niedługiej chwili usłyszałem pytanie “Przepraszam, mogę się dosiąść?”, gdy spojrzałem w stronę z której dobiegał dźwięk ujrzałem mężczyznę spod kiosku. Skinąłem twierdząco głową a ten nieśmiało usiadł obok mnie, poprawił okulary i podsunął mi gazetę pokazując na artykuł o jakimś poszukiwanym mężczyźnie. “Nie chcę nic sugerować, ale czy to przypadkiem nie jest o Panu?” zadał mi pytanie, przyjrzałem się i po chwili odparłem “Nie proszę Pana, ja również szukam owego człowieka”. “Ah tak.. wie Pan, bo jest on do Pana niezwykle podobny” odparł mężczyzna. “Wiem o tym, jesteśmy podobni a jednak tak odlegli, facet siedzący obok Pana to idiota, żyjący w fikcji własnego umysłu dyktatorsko zamkniętej na nowe doświadczenia, a ten..” zatrzymałem się wskazując na moje dość już stare zdjęcie “A ten to człowiek szczęśliwy, mentalny obieżyświat szukający coraz to nowszych doświadczeń”. Mężczyzna wpatrywał się we mnie z delikatnym uśmiechem po czym rzekł “Rozumiem… w takim razie przepraszam za kłopot”. “Nie ma mnie Pan za co przepraszać, ba powinienem Panu podziękować, chyba coś sobie uświadomiłem”. Uśmiech na twarzy mężczyzny się znacznie poszerzył, poklepał mnie po ramieniu a następnie odszedł. Równie uśmiechnięty ja siedział jeszcze chwilę na “ławce oświecenia”. Siedziałem tak gubiąc się w czasie, kontemplując nad własną egzystencją. W końcu uznałem, że wiem co powinienem zrobić i ruszyłem w stronę hotelu. W trakcie powrotnej wędrówki natrafiłem na mur, zwykły mur, który jednak przykuł moją uwagę. Rozmowa z gazeciarzem spowodowała, że coś mi we łbie przeskoczyło i zyskałem nowe spojrzenie na świat. Mur ten był jak my, ludzie, każda cegła identyczna, jednak niektóre się bardziej wychylają, inne bardziej chowają, rozwodząc się nad murem zauważyłem faceta od notesu z hotelu, który tworzył jakiś mural, już wiem co skrobał w notesie, facet jest po prostu artystą, tą częścią muru, która zamiast się wychylać, albo chować nadaje mu koloru. “Witaj” zagadnąłem do malarzopisarza. “Musisz się wywyższać prawda? Doskonale wiesz, że słowo “witam” jest traktowaniem z góry jednak i tak go używasz” odparł. “Skąd TY możesz wiedzieć co JA myślę?” odparłem zszokowany.

“Zaufaj mi, wiem więcej niż Ci się zdaje

Każdego poranka razem z Tobą wstaję

Wiem co siedzi Ci w głowie

Spodziewam się kto co Ci powie

Przewidywalny jesteś dość mój drogi

Nie wzbudza to w Tobie trwogi?

Ślepo wierzący w swych idoli niby curva sud

Że nikt Ci za to w ryj nie dał to kurwa cud

Racjonalnie wszystko wciąż kalkulujesz

Jednak podświadomie inny świat kreujesz

Najbliżsi Ci ludzie to Twoje inne ja

Czyż to nie jest zwykła beznadzieja?

Bliski Ci bezdomny z własnego wyboru

Straszący, że Twe życie będzie bez koloru

Albo młodzieniec uradowany nocnym blaskiem

Jednak to Ty upadłeś z mocnym trzaskiem

Wciąż uparcie parłeś przed siebie

Wyszukując odpowiedzi w niebie

Spędziłeś tak upojną noc na plaży

Marząc o tym, że coś się wydarzy

Dni i noce Odyseusza rozkoszy wyczekiwałeś

Jedynie swe odległe we mnie pragnienia spotkałeś

Ruszyłeś na starcze zrzędzenie

Odszukać szczęścia w terenie

Natrafiłeś na poszukiwanie

I porzuciłeś już oszukiwanie

Rodzina się martwi i chce Cię szukać

Jednak Ty dalej własny balonik wolisz dmuchać

O społeczeństwie wywody zacząłeś

A teraz sobie wierszyk skrobnąłeś

Wiesz już co zrobić, nie czekaj

Tylko idź, biegnij, uciekaj”

 

Słowa te wwierciły mnie w ziemię, stałem kilka minut jak wryty uświadamiając sobie, że ludzie się na mnie gapią jak na chorego, i mieli rację. Wiedziałem już co zrobić, to prawda. Wyruszyłem pędem w stronę hotelu. Zatrzymałem się dopiero pod gmachem, przyglądałem się uważnie majestatowi budynku oraz lśniącemu pod osłoną nocy neonowi z napisem “Hotel Baltica”, wpatrywałem się w to tak długo, aby móc się jeszcze raz zastanowić, w głowie kłębiła mi się masa myśli, jednak wszystkie odbijały się od tej jednej, przewodniej, prowadzącej w zdawałoby się jedynym kierunku. Wziąłem głęboki oddech, przełknąłem ślinę i wparowałem do hotelu kierując się od razu do mojego pokoju, dostrzegłem, że nikt się nie gapi, nikt nie interesuje a to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w słuszności myśli. Po dotarciu do pokoju przekręciłem klucz w drzwiach i nagle nastała cisza, cały natłok myśli się ulotnił, moja podświadomość się poddała, świadomość ją zwyciężyła. Z uśmiechem na ustach cisnąłem plecakiem na łóżko i ruszyłem do łazienki w celu zakończenia tej parodii. Dźwięk gorącej wody napuszczanej do wanny przebijał się przez muzykę, tę samą która towarzyszyła mi na początku końca, cudowna klamra. Wyjąłem żyletki, blask księżyca pięknie je oświetlał. Wskoczyłem do wanny i wykonałem kilka sprawnych cięć, krew zaczęła się dość szybko sączyć. Z każdą kolejną kroplą odchodziło ode mnie kolejne zmartwienie, nie pamiętam kiedy ostatnio czułem się tak cudownie. Wreszcie brak strachu o to co będzie, mam pewność. Nic. Spokój. Nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich wokół; no może z wyjątkiem obsługi hotelowej. W chwili końca pierwszy raz od dawna roniłem łzy, jednak nie z bólu czy smutku a z radości. Przez całe moje życie - jestem tego pewien - nie zrobiłem nic tak dla każdego dobrego.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • 00.00 dwa lata temu
    Nie zrobiłem nic tak dobrego dla nikogo. Tak sobie zamieniłam to zdanie.
    Opowiadanie dynamiczne, jasne opisowo i tylko momentami za szybko się toczy. Jest trochę zagadkowe, ale nie będę wnikać, bo wsiąknę. ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania