HUNTER - THE MANDALORIAN ( rozdział 1 )

(Dla wyjaśnienia - moje fanfiction serialu "The Mandalorian" ma miejsce w alternatywnej rzeczywistości podobnej do naszej. Jedyną różnicą jest to, że planety to tak naprawdę miasta i niektóre kraje, kosmitów nie ma, ale jedi i sithowie jak najbardziej istnieją.)

 

ROZDZIAŁ 1: MANDALORIANIN (CZĘŚĆ 1)

 

Do zabijania motywował go pusty portfel.

 

Pewnie, czasami rozważał, czy to, co robił z pewnością było dobrym sposobem na życie. Z moralnego punktu widzenia? Oczywiście, że nie. W końcu nigdy nie wiedział, kogo zabijał - może zabijał ojców, może bohaterów wojennych. Nie miał pojęcia i szczerze mówiąc zbytnio go to nie obchodziło, w końcu taka panowała zasada nielegalnych łowców nagród: wykonaj robotę, nie zadawaj pytań. To właśnie za to był szanowany wśród całej Gildii. Był nieczułym niszczycielem, skutecznym zabójcą, tajemniczym delikwentem. On sam nie wiedział, czy w rzeczywistości był taki, jak opisywali go inni. Po prostu wykonywał to, co musiał. Był prostym człowiekiem próbującym zarobić. Od małego był trenowany, by być najlepszym. Mandalorianie, grupa w ukryciu, przygarnęli go po tym, jak jego rodzice zostali zamordowani - jeszcze wtedy znany był jako prawdziwy on - Din Djarin. Nigdy nie byli okrutni i mówili, że każdy Mandalorianin kroczy własną ścieżką. Tak kazał obyczaj. A on był jednym z nich.

Nie mógł nad tą sprawą tak rozważać. Nie było to przecież tak, jakby miał jakiś wybór. Od momentu, gdy taką wybrał ścieżkę, nie mógł jej zmienić. Musiał być tym, do czego został przeznaczony. Łowca nagród to był jedyny zawód, do którego się nadawał i było to jego jedyne źródło pieniędzy. Nie miał nawet stałego domu, a za jedyne zastępstwo czegoś takiego musiał uznać swoją ukochaną Impalę, rocznik sześćdziesiąty siódmy, którą oficjalnie nazwał “Razor Crest”. Czasami spał w obskurnych motelach lub wykładał gdzieś namiot, ale zazwyczaj jego łóżkiem było tylne siedzenie tego właśnie pojazdu. Gorzej było z głodem, którego musiał zaspokoić oraz ceny paliwa, które ku jego złości rosły coraz szybciej. Wcale nie był złą osobą - po prostu pracował tak, jak każdy inny człowiek. Jego praca różniła się od prac innych osób.

Rozmyślania nad swoim poczuciem winy przerwał mu jednakże pewien widok, na który musiał zwrócić większą uwagę.

 

Cel, którego obserwował przez cały ten czas na dachu długą lunetą snajperki właśnie siłą wyszarpał starszej kobiecie granatową torebkę. Rzucił ją na chodnik, a wtedy roześmiał się i zbiegł do ciemnej uliczki. Staruszka zaczęła lamentować nad swoimi pieniędzmi oraz dowodem osobistym, jednak nie na tyle, by ktokolwiek inny oprócz oburzonego łowcy nagród mógł to usłyszeć.

 

Widząc tę scenę, wszelkie przemyślenia na temat jego pracy i moralności nagle zniknęły w mgnieniu oka. Ten gnojek zasługiwał na śmierć.

 

Din wycelował więc dokładnie w głowę łysego złodzieja, którego obecność zdradzał błysk lamp ulicznych, a wtedy wziął spokojny wdech i delikatnie pociągnął za spust. Wyciszana snajperka nie wydała żadnego dźwięku, za to pocisk świsnął szybko przez ulicę, w ułamki sekund przedziurawiając czaszkę zbira na wylot. Upadł bez jakiegokolwiek oporu jak marionetka, a kawałki jego mózgu z pluskiem wleciały do brudnej kałuży.

 

Łowca nagród był usatysfakcjonowany tym, że po raz kolejny dobrze wykonał robotę. To oznaczało, że przez najbliższy miesiąc nie będzie musiał się martwić o to, za co kupić jedzenie i paliwo. Podniósł się triumfalnie z miejsca, w którym leżał, chociaż jak zwykle bez żadnej ekspresji na twarzy, następnie umieszczając snajperkę w przeznaczonym na broń pasie z tyłu pleców, wcześniej owijając ją w futerał. Nikogo nie było w pobliżu, w końcu było już późno. Na niebie już dawno świecił księżyc, a tylko poszczególne osoby dało się spostrzec na ulicy. Nie wiedział, czemu była tam staruszka, ale nigdy nie zastanawiał się nad niepotrzebnymi rzeczami. Ze spokojem skierował się w stronę mocnej drabiny. Zaczął schodzić na dół, zastanawiając się, co zrobi dalej, a gdy w końcu jego nogi dotknęły chodnika i znalazł się na ulicy, jak gdyby nigdy nic przeszedł przez pustą jezdnię. Skierował się w ciemną uliczkę, gdzie wcześniej zabił cel.

Gdy tam dotarł, oczywiście martwy zbir wciąż tam leżał, przecież by nie miał jak uciec. Tył jego głowy był zmasakrowany, skalany ciemnoczerwoną i lepką krwią. Taki widok zazwyczaj wprowadziłby zwykłego obywatela w stan obrzydzenia, ale łowca nagród był przyzwyczajony do takich widoków, a czasami był świadkiem (powodem!) nawet gorszych. Nie uznawał tej śmierci, jak i każdą inną, za coś osobistego. Taka była robota.

Rozejrzał się po uliczce - oprócz zaniedbanych ścian dwóch budynków, szczura przebiegającego obok i śmietnika - nie było nic godnego uwagi. Właśnie dlatego nie lubił pracować w miastach: było zbyt dużo świadków, hałaśliwie i brudno. Coś zaszeleściło w kontenerze, co sprawiło, że Mandalorianin od razu sięgnął po broń. Jednakże gdy wytężył wzrok, spostrzegł się, że nie było to nic innego, jak zwykła, żółta reklamówka na zakupy powiewająca na wietrze. Wtedy do głowy trafił mu pomysł. Popatrzył najpierw na worek, potem na ciało, a potem jeszcze raz na worek. Wiedział już, co ma zrobić.

 

****

 

Nawet lubił Nevarro.

Nie było to miejsce z bajki, to wiadome, ale jakby miałby wymienić jakiekolwiek małe miasteczko bliskie jego zimnemu sercu, pomijając miejsce urodzenia - to byłoby to właśnie Nevarro. To właśnie tutaj przyjeżdżał, aby załatwiać sprawy biznesowe, jako że to właśnie a tym miejscu znajdowała się Gildia Łowców Nagród. Na dodatek pod ziemią wiły się sekretne tunele, gdzie przebywali Mandalorianie.

 

Te zapachy jedzenia z bazarów, różnorodność kulturowa i ulice były nie do podrobienia. Kiedyś wszystko wyglądało tutaj lepiej - przed tym, jak Imperium sprawowało władzę nad światem.

 

Imperium miało chorą obsesję na punkcie “porządku”, chociaż w rzeczywistości wcale nie byli tak dobrzy, jak mogłoby się im wydawać. Prezydent Vader, teraz już zmarły, rozporządzał mnóstwo szalonych poleceń i idei. To właśnie przez ten chory rząd, obywateli pilnowali żołnierze w białych mundurach, na świecie panowało niewolnictwo i często ludobójstwo, niektóre rasy wysyłano do więzień po to, by przejmować ich kraje na własność, a nawet posunięto się do zbombardowania państwa Alderaan. Zaledwie pięć lat minęło od momentu, gdy Imperium zostało pokonane. Din wciąż dokładnie pamiętał, jak cały świat nie mógł się oprzeć w wyrażaniu swojego największego zadowolenia: gdzie mężczyzna podróżował, w każdym miejscu na kolorowo ozdobionych ulicach gościły tłumy płaczących ze szczęścia ludzi, którzy bawili się do białego rana, a szturmowcy, obozy pracy i obozy koncentracyjne zniknęły tak szybko, jak się pojawiły.

 

Wciąż jednak można było znaleźć szemrane grupy, które były zwolennikami starych zarządów i starały się przywrócić stary “porządek” sprzed pięciu lat - minusem Nevarro było to, że właśnie tam można było ich między innymi spotkać. Polityka nie interesowała Mandalorianina, zwłaszcza dlatego, że Imperium nigdy nie miało co do jego osoby jakiegokolwiek problemu. Przemierzając główną ulicę, która przypominała również jarmark ze względu na ilość straganów i bazarów, nie zwrócił wcale uwagi na dwóch szturmowców, którzy go ominęli. Kiedy kroczył przed siebie z żółtą reklamówką, jedyne, o czym mógł myśleć, to o wypłacie, którą miał dostać. Tylko to się liczyło.

 

Skręcił w boczną ulicę, a następnie skierował się wprost do stoiska przykrytego ciemnymi zasłonami. Mężczyzna odgarnął je, żeby wejść do środka. Jak się okazało, nie było tam żadnego straganu, a drewniane krzesło, na którym siedział brodaty mężczyzna z czarnymi kapeluszem. Nogi opierał na biurku. Łowca nagród nie wiedział nawet, jak się nazywa - w końcu był to klient. Zazwyczaj była zasada, aby nawet o to nie pytać. Skonstatował jednak, by nazywać go “Ka”.

 

— Miałeś wykonać robotę, Mandalorianinie — odezwał się na przywitanie. — I co?

 

Wtedy mężczyzna bez słowa położył reklamówkę na drewniane biurko. Ka z zaciekawieniem zdjął nogi, a następnie przybliżył się do worka. Rozsunął go, a wtedy dostrzegł to, co było w środku. Odcięta, zakrwawiona głowa w początkowym stanie rozkładu złodzieja wytoczyła się lekko na zewnątrz, a oczy Ka rozszerzyły się w szoku.

 

— Czy to…?

 

— Głowa.

 

— Jasna cholera! — Mężczyzna pobladł na twarzy. — Czemu przyniosłeś mi jego głowę?!

 

Łowca nagród przewrócił oczami. Nie podobało mu się to, w jaki sposób Ka narzekał. Dojazd, zabicie, odcięcie głowy i schowanie ciała wymagało dużo pracy oraz środków.

 

— Spytałem się, w jakiej formie mam ci go przynieść, a ty odpowiedziałeś, że może być sama głowa.

 

— To był sarkazm, kurwa mać.

 

Din westchnął głęboko, aby ukazać swój brak cierpliwości. Popatrzył z wyrzutem na klienta, co ten od razu zrozumiał.

 

— Dobrze, dobrze… — wymamrotał Ka, z obrzydzeniem zrzucając worek z głową na ziemię. — Niech będzie. Przynajmniej wiem, że go zabiłeś… Greef Karga czeka na ciebie z pieniędzmi w Gildii.

 

To wystarczyło. Właśnie tak wyglądało jego codzienne życie: umawiał się z klientem, zabijał lub przynosił cel żywy, a wtedy otrzymywał wypłatę i miał chwilę spokoju. Czasami podobało mu się takie życie, czasami i nie. Tym razem jednak chciał, żeby po tej misji od razu zajął się kolejną. Nie było to związane z brakiem środków na koncie, chociaż to też był dobry powód - głównie chciał się po prostu czymś zająć. Samotne życie nie było całkowicie nie było ekscytujące, a czasami taka pustka wprawiała w nudę i pewnego rodzaju dyskomfort.

 

Gdy odwrócił się, aby odwrócić zasłony, ukradkiem oka spojrzał na lustro oparte koło drewnianego biurka. Dostrzegł wtedy swoją twarz, na którą nie często miał okazję patrzeć, gdyż wtedy przypominało mu się, kim w rzeczywistości był. Din Djarin miał oliwkową skórę, haczykowaty nos, pod którym gościł wąs, rozczochrane brązowe włosy i ciemne oczy schowane za okularami przeciwsłonecznymi. Nie miał pojęcia, że tak naprawdę był uważany za przystojnego. Wiedział za to, że był zmęczony i było to po nim widać. W ułamku paru sekund widząc swoją twarz, uznał, że w końcu będzie musiał solidnie się wyspać. Nie skorzystał z solidnego snu od ładnych paru tygodni.

 

Odsłonił zasłonę i wyszedł na słońce, które od rana wyglądało zza czystego nieba. W takich momentach cieszył się, że często nosił okulary przeciwsłoneczne. Rozejrzał się po drodze - wszystko wyglądało zwyczajnie, ludzie zajmowali się sobą. Policja nigdy tutaj nie zaglądała, dlatego to właśnie Nevarro było skupiskiem podejrzanych osób, w tym Greefa. Ruszył w kierunku małego budynku, który był tuż niedaleko. Żeby do niego wejść, trzeba było zejść po schodach w dół (jako że był to odrobinę podziemny bar) i pokazać swoją twarz strażnikowi, który pamiętał prawie każdego łowcę. Oczywiście znał on Mandalorianina, dlatego od razu wpuścił go do środka.

 

Gildia przypominała zaciemniony bar: było tam pełno stołów, gościło tam mnóstwo niebezpiecznych łowców z różnych krajów, a de facto znajdował się tam barman serwujący alkohol. Nie był to jednak zwykły bar, jak mogłoby się wydawać. Din był świadkiem wielu bójek w tym miejscu, które czasami doprowadzały do śmierci. Zazwyczaj powodem były kłótnie o zapłatę. Na szczęście Mandalorianin współpracował z kimś, który potrafił spokojnie dobić targu, bez potrzebnych kłótni czy podstępnych zagrywek.

 

I właśnie dostrzegł go, jak siedział przy stoliku.

 

— Mando! — Mężczyzna zawołał zadowolony. — Jak dobrze cię widzieć!

 

W milczeniu podszedł do stolika i usiadł naprzeciwko mężczyzny. Greef był czarnoskórym mężczyzną o ciemnej, lecz posiwiałej brodzie. Powodem było to, że miał na karku prawie siedemdziesiąt lat, z czego pięćdziesiąt spędził jako lider Gildii Łowców Nagród.

— Zapłata od Ka — Mężczyzna przeszedł od razu do rzeczy. Nie miał ochoty na żadne pogaduszki. — Przyniosłem głowę.

 

Rzucił na stół swój zużyty nadajnik, który po złapaniu celu już dawno się wyłączył. Greef popatrzył na niego spode łba, a następnie roześmiał się w zadziwieniu.

 

— Właśnie dlatego jesteś moim ulubieńcem! Bez zbędnych pogaduszek, bezlitosny i okrutny! Gdyby tylko reszta taka była… — Widząc, że Mandalorian wpatrywał się w niego twardo, chrząknął i wyciągnął kredyty, kładąc je obok nadajnika. — Masz.

 

Din popatrzył na zapłatę, czując irytację. Nie na to oczekiwał, zapłata była o wiele, wiele mniejsza. Popatrzył z powrotem na mężczyznę z wyrzutem.

 

— To Imperialne kredyty.

 

— Ale wciąż są w użytku.

 

— Nie wiem, czy może obiło ci się to o uszy, ale Imperium już nie ma.

 

— Tylko tyle mam.

 

Mandalorianin z dobrze skrywaną złością chwycił swój nadajnik, aby przyciągnąć go do siebie, jednak czarnoskóry mężczyzna prędko go powstrzymał.

 

— Nie wystawiaj mi tu scen, Mando — warknął w niezadowoleniu. Zastanowił się, a po chwili wyciągnął inną zapłatę. — Mogę ci dać Calamari Flan, ale jedynie połowę.

 

Była to już większa wartość, niż kredyty. Wciąż oznaczało to jednak, że będzie musiał sobie dorobić jakąś robotą.

 

— Może być — mruknął Mandalorianin.

 

Chwycił pieniądze, biorąc je do portfela i chowając portfel w kieszeni. Nie miał zamiaru jednak jeszcze wychodzić, z kamienną ekspresją wpatrując się w lidera Gildii.

 

— Czego ty jeszcze chcesz, Mando? Dopiero mówiłeś, że ceny ci…

 

— Kolejne zlecenie.

 

Nie miał wyboru. Zapłata była mała, więc musiał się w razie czego zabezpieczyć. Greef zmarszczył brwi, opierając się o swoje siedzenie. Rozłożył ramiona w bezsilności.

 

— Chcesz kolejne zlecenie? Nie sądziłem, że jesteś typem pracoholika. A jesteś? — Popatrzył na łowcę, jednak ten jak zwykle milczał bez żadnej ekspresji na twarzy. Lider kontynuował. — Hm… No nie wiem. Zobaczę, co tu mam.

 

Wyciągnął swoją skórzaną torbę, a wtedy zaczął wyrzucać na stół po kolei listy gończe.

 

— Mam zbiega, kolejnego zbiega, poszukiwanego przemytnika…

 

To brzmiało jak więcej łatwej roboty, co liczyło się z większą ilością pieniędzy. Była to nawet dobra okazja, a przynajmniej taką Mandalorianin miał nadzieję.

 

— Wezmę wszystkich — stwierdził.

 

Chciał chwycić listy gończe, ale Greef po raz kolejny go powstrzymał.

 

— Chwileczkę, nie tak prędko — poinformował Greef. — Nie mogę dać ci wszystkich moich ofert. Nie jesteś tutaj jedynym łowcą nagród.

 

Dank Ferrik. Miał ochotę tak powiedzieć, ale jak zawsze postanowił się powstrzymać. Ostatnio miał ciężką sytuację z pieniędzmi, a szansa na to, że przez miesiąc nie będzie musiał martwić się o zarobek graniczyła teraz z cudem. Kolejna okazja okazała się marna.

 

— Co tak mało? — Din popatrzył na niego. — Biznes się nie kręci?

 

— Wręcz przeciwnie — odparł Greef. — To ze względu na łapczywość niektórych.

 

Łowca nagród przewrócił oczami, krzyżując ramiona. Wyglądało na to, że będzie musiał rozplanować sobie coś innego. Wciąż była jednak jedna możliwość.

 

— Ile ma największa nagroda? — zapytał po chwili.

 

— Niedużo. Pięć tysięcy.

 

W kredytach wcale nie była to duża cena.

 

— Nawet na paliwo by mi to nie wystarczyło. Poszukuję czegoś lepszego. Ciężko z pieniędzmi w tym miesiącu.

 

Greef westchnął, patrząc na Mandalorianina. Ten łowca nagród jeszcze nigdy nie zawiódł, więc była możliwość, że by sobie poradził z pewnym interesem, który wykraczał nawet poza jego dywizję. Rozejrzał się dookoła, by upewnić się, że nikt nie podsłuchuje, a następnie pochylił się i zaczął mówić pół tonu ciszej.

 

— Jest jedna oferta… — powiedział.

 

Po reakcji lidera Gildii, Din wiedział, że musiało być to zadanie inne niż wszystkie.

 

— Pokaż mi list.

 

— Bez listu gończego — odparł Greef. — Rozmowa twarzą w twarz. Bezpośrednio.

 

Coraz bardziej wydawało się to interesujące. Din dawno nie miał okazji spotkać się z tak dyskretnym klientem. To oznaczało, że zarobek mógł być o wiele większy, niż mogłoby mu się wydawać.

 

— Gdzie mogę porozmawiać z klientem? — zapytał po chwili.

 

— W budynku na rogu tej przecznicy. Ostatnio tam urządzili sobie bazę. Mogę teraz przekazać klientowi, żeby wpuścili cię do środka.

 

Mandalorianin nie odpowiedział, tylko skinął głową i wstał z siedzenia. Miał zamiar iść tam nawet teraz, byleby jak najszybciej dostać swój cel i zarobić. Wiedział, że na wakacje nie ma szans, ale przynajmniej będzie mógł sobie porządnie wypocząć, gdy skończy najważniejszą robotę. Tym razem jak zwykle nie miał wypoczynku.

 

Wyszedł bez słowa po tym, jak Greef telefonicznie dał znać klientowi o potencjalnym łowcy nagród. Ponownie znalazł się na zewnątrz, w blasku jasnego słońca. Wciąż miał wrażenie, jakby to, co chciał zrobić było czymś poważnym. Nie wiedział, co to za klient, ale rozmowa twarzą w twarz zamiast listu gończego oznaczała jedno - szemrana sprawa. Bardzo szemrana. Lecz nawet mimo tego, Mandalorianin wciąż przestrzegał tej samej zasady: wykonaj robotę, nie zadawaj pytań.

 

Idąc po ulicy, dostrzegał coraz więcej tajemniczo wyglądających osób, które ukradkiem zerkały na niego, gdy coraz bardziej zbliżał się wysokiego, kamiennego budynku z jednym, ledwo widocznym wejściem znajdującym się między innymi budynkami, by jak najmniej zwracać na siebie uwagę. Gdy tam właśnie przeszedł Din, podszedł do drzwi i zapukał, patrząc wprost na małą kamerkę obok klamki. Musieli go wpuścić.

 

Rzeczywiście miał rację, bo po tym, jak zeskanowano jego twarz, drzwi otworzyły się automatycznie, a Mandalorianin wszedł do prostego, ciemnego korytarza. Dłoń przez cały czas trzymał blisko pistoletu za pasem, tak na wszelki wypadek. Kiedy powoli doszedł na koniec korytarza, kolejne drzwi prowadzące do dużego pomieszczenia otworzyły się, a wtedy mógł w końcu zobaczyć klienta - starszego mężczyznę, który po zobaczeniu łowcy od razu stanął obok swojego biurka. Dopiero gdy Din wszedł głębiej do pomieszczenia, a drzwi za nim zostały zamknięte, dostrzegł, że klienta pilnowali czterej żołnierze ubrani w białe mundury.

 

Imperialni żołnierze.

 

Wpakował się w bagno, był tego świadomy. Natrafił na zwolenników wcześniejszego reżimu, a teraz miał dla jednego pracować. Postanowił jednak nie oceniać. Nie obchodziło go, kogo klient był zwolennikiem, a liczyło się to, ile miał zamiar zapłacić.

Podszedł jeszcze bliżej, pomimo że żołnierze bacznie go obserwowali, jakby w każdym momencie miał zamiar zaatakować, co zresztą było w połowie prawdą. Z Imperium nigdy nie było wiadome, co planują, dlatego przez cały czas trzymał nerwy na wodzy. Jeden nagły ruch z ich strony i Din był gotowy, żeby strzelać.

 

— Greef Karga dał mi znać, że przybędziesz — odezwał się klient. Miał złowrogi ton z silnym akcentem. — Bardzo cię zachwalał. Podobno jesteś jednym z najlepszych łowców w kraju…

 

Mandalorianin nie odpowiadał, tylko bacznie obserwował klienta. Klient więc kontynuował:

 

— Powiedział też, że jesteś bardzo drogi.

 

Drzwi stojące po prawej strony otworzyły się gwałtownie i ktoś prędko wszedł do środka, co sprawiło, że Din instynktownie wyciągnął dwa pistolety, celując nimi w osobę, która wyszła z drugiego pomieszczenia, jak i w żołnierzy, który też automatycznie wyciągnęli swoje bronie.

 

— Ręce do góry! — zawołał jeden z nich.

 

Kiedy jednak Din przyjrzał się, kim był mężczyzna, w którego celował, okazał się być drobnym doktorem w okularach, który płaczliwie sam uniósł ręce do góry.

 

— Nie, nie, nie! Przepraszam, ja tu chciałem tylko porozmawiać… — zaczął prędko się tłumaczyć. — Nie chciałem…

 

Rzeczywiście, nie wyglądał na żadne zagrożenie. Bez potrzeby w niego celował. Jednak teraz obecnym zagrożeniem była czwórka żołnierzy, która w niego celowała. Znając jego umiejętności, zapewne by sobie z nimi poradził, co klient dał radę zauważyć.

 

— Mamy cię czterech na jednego — zagroził jeden z żołnierzy.

 

— Podoba mi się to.

 

— Mandalorianinie, proszę schować broń — wtrącił nagle klient ze spokojem. — Proszę wybaczyć doktorowi Pershingowi za jego brak kultury. Nie jesteśmy wrogami, a jedynie źródłem pańskiego dochodu…

 

— Powiedz im, żeby to najpierw oni schowali ich bronie — warknął Din w odpowiedzi. Wiedział dokładnie, jak to działa.

 

Klient skinął głową, a następnie wykonał gest dłonią do żołnierzy. Powoli opuścili pistolety wraz z Mandalorianinem. Napięta sytuacja powoli się uspokoiła, a klient usiadł na swoje miejsce w fotelu.

 

— Proszę, niech pan usiądzie — Klient wskazał mu krzesło przed biurkiem.

 

Gdy Din usiadł, mężczyzna chwycił czarną walizkę i położył ją na biurko, otwierając ją. To właśnie wtedy łowca nagród dostrzegł nagrodę – wiele, wiele beskar. Pieniędzy o niezwykle dużej wartości. Próbował powstrzymać oszołomienie tak dużą liczbą pieniędzy. Za to miałby spokój na o wiele dłuższy czas, niż miesiąc. To było bogactwo.

 

Widząc zaintrygowanie łowcy nagród, klient z pewnością siebie wziął jedną ze sztabek, której wartość starczyłaby Dinowi na dwa miesiące, a wtedy podał mu.

 

— Może pan sprawdzić, to prawdziwe beskar.

 

Nie kłamał. Czując gęstość i nienaganną teksturę, Mandalorian wiedział, że miał do czynienia z prawdziwym beskar. Teraz już całkowicie nie zależało mu na tym, kim był klient. Jeżeli znajdzie cel i się go pozbędzie, nie będzie już więcej musiał martwić się o miejsce do spania, jedzenie i paliwo.

 

— Może pan to traktować jako wczesną zapłatę — kontynuował. — Całość dostanie pan po wykonaniu pracy.

 

Mężczyzna popatrzył na klienta. Był zmotywowany. Mógł nawet uciąć głowę kolejnemu celu i trzymać ją w Razor Crest, jeżeli tylko na końcu dostanie całość zapłaty.

 

— Co muszę wiedzieć o celu? — zapytał po chwili.

 

— Jedyne, co mogę ujawnić to to, że cel jest niezwykle ważny. Płeć męska. Podarujemy też działający nadajnik.

 

Po wypowiedzeniu tego klient skinął głową, a jeden z żołnierzy podał łowcy urządzenie, które ten przyjął. Popatrzył jednak na klienta zdziwiony.

 

— Tylko tyle, co możecie mi ujawnić? Płeć?

 

— Biorąc pod uwagę wysokość nagrody, nie sądzę, że jesteśmy winni czegoś więcej.

 

Nie miał powodu, by się sprzeczać. Rzeczywiście, klient miał rację. Mógł sobie dać radę z samą płcią. Najważniejsze, że cel miał nadajnik.

 

— W jakiej formie mam go wam przynieść? — zapytał.

 

— Cel ten jest bardzo ważny, dlatego byśmy docenili, jeżeli trafiłby do nas żywy — odparł klient. — Zdaję sobie jednak sprawę, że łowca nagród to skomplikowana profesja, więc za mniejszą stawkę przyjęlibyśmy jedynie dowód w postaci martwego ciała.

 

Ostatnie słowa sprawiły, że doktor Pershing, który do tej pory siedział cicho, od razu postanowił się wtrącić:

 

— Nie na taką umowę się zgodziliśmy…

 

— Proszę zignorować doktora — Klient od razu mu przerwał. — Może go pan przynieść martwego, jeżeli coś by poszło nie tak.

 

To wystarczyło. Mandalorianin w milczeniu wstał, a następnie skierował się do drzwi. Miał nadajnik i miał informację o celu. Miał też wystarczającą ilość pieniędzy na benzynę i nie tylko, a także motywację, by wykonać zadanie, dzięki którym będzie mógł się wzbogacić. Drzwi się otworzyły, jednak zanim wyszedł, klient powiedział do niego:

 

— Już pora, żeby przywrócić stary, dobry porządek na świecie. Czyż nie?

 

Din Djarin nie odpowiedział. Nie mieszał się w politykę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Zaciekawiony 16.03.2021
    Jakby udało się usunąć nadmiarowe puste linijki to by się lepiej czytało. Na tym portalu można edytować teksty po dodaniu.
  • Vespera 17.03.2021
    Mam inne zdanie na temat tych linijek, sama takich używam - ułatwiają czytanie. Chyba że na telefonie to źle wygląda, ale nie wiem, bo korzystam z opowi na komputerze.
  • xMadelinex 17.03.2021
    niestety na komputerze nie widziałam nadmiarowych pustych linijek
  • Vespera 17.03.2021
    Ciekawa próba uwspółcześnienia serialu. Co zabawne kiedyś miałam podobny sen: świat Star Wars to jedna planeta, Tatooine, Coruscant i Hoth były państwami bardziej w realiach średniowiecznych, no ale były tam miecze świetlne i Vader, który miał czwórkę dzieci.
  • xMadelinex 17.03.2021
    brzmi jak ciekawy sen :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania