Huśtawka
Od zawsze uwielbiałem to stare, zardzewiałe i niemiłosiernie skrzypiące żelastwo. Jest pierwszą rzeczą jaką widzę po wyjściu z domu. Kiedyś trudno się było dopchać, trzeba było odstać swoje w kolejce lub, jeżeli było się odpowiednio silnym wywalczyć miejsce rozbijając po drodze kilka nosów.
Podwórkowa huśtawka. Nawet teraz mając 47 lat lubię czasem wcisnąć się na siedzisko. Kiedyś nawet chwilę się pobujałem ale przeraźliwy wizg niepracujących już od dawna łożysk przyciągnął do okien wiele ciekawskich głów. Jedna popukała się palcem w łyse czoło. Stary a głupi.
Teraz już tylko siadam. Ostrożnie. Delikatnie. Od razu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenoszę się kilkadziesiąt lat wstecz. Nie ma korporacji, pogoni za pieniądzem, nie dających spokoju kredytów. Nie ma wszędobylskich zakazów. Zresztą kto się nimi wtedy przejmował. Znowu jestem na tętniącym życiem i nieustającym wrzaskiem osiedlowym podwórku.
Nigdy nie rosła tutaj trawa, choć wiele razy próbowano ją zasiać. Dziesiątki rozbieganych nóg obracały te wysiłki w perzynę w jedno popołudnie.
Huśtawka co prawda była odrapana od zawsze. Właściwie należałoby to nazwać wyślizganiem. Na tym kaskaderskim sprzęcie, nawet farba nie miała siły się utrzymać. Pod huśtawką zagłębienie wydrapane stopami młodych adeptów latania. Tak, latania. Wtedy lataliśmy. Kto wyżej i dalej. Często w naszych zabawach odrywaliśmy się od ziemi. Byliśmy niezniszczalni. Tak nam się przynajmniej wydawało.
Trzepak, miejsce towarzyskich spotkań. Koniecznie głowami w dół. Dwa razy do roku próbowano nas z niego przeganiać. Zbliżające się święta Wielkanocne i Boże Narodzenie zwiastował łomot trzepaczek o tureckie dywany. Tumany kurzu nie przeszkadzały o dziwo nikomu. Miejsce naszych spotkań zamieniało się wtedy w miejsce spotkań ojców. Pod pretekstem doprowadzania dywanów do stanu używalności potrafili godzinami umawiać się na ryby czy wymieniać informacjami gdzie można kupić części do trabanta, syreny czy innego toczydła zwanego dumnie samochodem.
Każda rzecz w tym miejscu ma swoją historię . Piaskownica, chodniki, trawniki, drzewa, piwnice. Milczący świadkowie burzliwej przeszłości. Emeryci. Kiedyś zapracowani od rana do późnego wieczora bez względu na pogodę. Teraz bezużyteczni, zastąpieni przez komputery, telewizję i inne atrakcje nie wymagające wychodzenia z domu.
Osiedlowe podwórko. Tak bardzo teraz ciche. Służy jedynie miejscowym żulom do nocnego picia piwa. Zresztą nikt nie toleruje hałasu. Wszędzie tabliczki z zakazami. Nie deptaj trawników. Zakaz gry w piłkę. Zakaz wyprowadzania psów. Zakaz. Zakaz. Zakazu picia piwa nie ma.
Czasem pojawia się kilkuletnia nadzieja, ale zawsze za nią kroczy dorosłość z zakazami. Nie biegaj bo się spocisz. Upadło? Nie jedz. Nie rusz bo się skaleczysz.
Sam wpadłem w korporacyjne sidła i miejsce weekendowego pieczenia ziemniaków w ognisku z grupą przyjaciół zajęło przygotowywanie się do kolejnego tygodnia pracy i wszędobylskie planowanie. Planuję wszystko. Nawet na zakupy wyjeżdżam z listą. Telefonu nie wyłączam nigdy. Szatański wynalazek. Dostępność zawsze i wszędzie.
Wiecznie migające kontrolki powiadomień. Masz nową wiadomość. Otrzymałeś sms-a. Przypomnienia z kalendarza. Z telefonem nawet do łazienki bo nie usłyszę kiedy ktoś dzwoni.
Niebo dzieciństwa i Piekło dorosłości mamy tutaj, na Ziemi.
Beztroska, lekkość i radość Nieba. Reguły, zabieganie, kajdany Piekła. To wszystko nie będzie działo się po śmierci. Dzieje się teraz. Jeżeli dorośniesz gubiąc radość dzieciństwa stracisz Niebo. Na szczęście zsyłka do Piekła nie musi trwać do końca. Możesz zawrócić.
Dość. Stop. Nigdy więcej.
Wstałem rano. Od razu poczułem, że jest jakoś inaczej. Miałem ochotę latać. Rozbujać stare żelastwo i polecieć daleko jak jeszcze nigdy dotąd. Niech skrzypi, wrzeszcząc na całe gardło i oznajmiając światu że zawróciłem. Nie było bólu pleców. Cud. Przed lustrem ten sam ja w średnim wieku ale w oczach dawno nie widziany błysk.
Zrób coś. Przecież wiem, że potrafisz.
Lustrzany ja uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
- Pomyśl. Przecież to takie proste.
Pomyślałem.
W zeszłym roku malowałem mieszkanie. Został cały malarski sprzęt i mnóstwo farb i lakierów, które zawsze kupuję w nadmiarze. Dorosły człowiek planuje. Nie może zabraknąć.
Uzbrojony w drucianą szczotkę, pędzel i dwie puszki farby wyszedłem przed blok. Huśtawka stała jak zawsze leciutko poskrzypując na wietrze. Stałem tak przez chwilę omiatając wzrokiem podwórko. Moje podwórko, moją młodość i najpiękniejsze wspomnienia jakie mam.
Płaty rdzy i starej, łuszczącej się farby poddawały się bez protestów pod naporem drucianej szczotki. W kilku oknach pojawiły się pytające oczy. Zwariował na stare lata? Pewnie nie płaci czynszu i musi odpracować w spółdzielni.
Znamy się. Wielu wychowało się na tym osiedlu, ale teraz byliśmy w Piekle dorosłości. Kontakty ograniczyły się do zdawkowego „cześć” na ulicy. Kiedyś nie było barier czy podziałów. W Piekle nie wszystkim się udało. Są niziny i wyżyny. Nie wypada się bratać. A zresztą nie ma czasu.
Przy każdym szur szur huśtawka pozbywa się lat. Po dwóch godzinach nadal wygląda nędznie, ale dało się już zauważyć małe, kolorowe płatki dawnej świetności.
- Nudzi Ci się!?
Adam wychylony do połowy przez okno przygląda się moim wyczynom ze szczotką.
Znamy się od pierwszej klasy podstawówki. Kiedyś byliśmy nierozłączni ale teraz nie bardzo mogę sobie przypomnieć kiedy ostatnio zamieniłem z nim więcej niż jedno, dwa zdania.
Nie bardzo wiem co odpowiedzieć, bo na brak zajęć nie mogę narzekać. Praca zawsze wypełnia mój czas od snu do snu. Uśmiechnąłem się tylko i machnąłem ręką.
- Trochę się nudzi. Chodź na dół to pogadamy bo odzwyczaiłem się wydzierać na wysokość trzeciego piętra.
Głowa w oknie znika.
Wydzieranie się do okien było kiedyś naszą osiedlową specjalnością. Wszystkiem mamy nasze są, ale żeby usłyszały trzeba było użyć całej mocy decybeli naszych gardeł. Nieważne kto chciał wywołać swoją mamę. „Maaaamoooo” wrzeszczeliśmy wszyscy. Wychylały się wszystkie i właściwy synek lub córka mógł poprosić swoją rodzicielkę przeważnie o rzucenie kanapki. Kto zawracałby sobie głowę chodzeniem na obiad.
Tak. Mamy były wtedy w domu. Troszczyły się o nas wszystkich. Można powiedzieć, że dzieci były wspólne. Wspólne do karmienia i dezynfekowania ran bo jak to mówią czasem trup ścielił się gęsto i krew lała strumieniami. Wspólne również do karcenia po przekroczeniu wszelkich norm przyzwoitości.
- Ciche dni w domu i szukasz ucieczki?
To Adam, który w międzyczasie zdążył zejść z trzeciego piętra. Nie wyłysiał z wiekiem. Kolejna niesprawiedliwość życiowa. Moja głowa powoli zaczyna przypominać kolano.
- W domu wszystko w porządku. Mam dzisiaj wolne, a że nie potrafię siedzieć bezczynnie postanowiłem odnowić naszą katapultę.
- Przecież nikt jej od dawna nie używa, no może poza Tobą. Zresztą przyznam Ci się szczerze, że czasem wynosząc wieczorem śmieci, siadam na niej na papierosa. Wiesz w domu mam zakaz puszczania dymka.
Nigdy nie widziałem Adama na huśtawce, a palenie podobno rzucił już dawno. To jest nas dwóch, amatorów rdzy i skrzypienia.
- Odwaliłeś kawał dobrej roboty ale trzeba ją teraz pomalować bo rdzawy pył będzie brudził mi portki i Marlena od razu domyśli się dlaczego tak długo schodzi mi z wyrzucaniem śmieci
Pokazałem dwie puszki stojące pod ławką.
- Mam trochę zielonej i prawie całą brązowej. Cudnie nie będzie ale na pewno lepiej.
- Była zielono żółta. Brązowy jest do dupy dosłownie i w przenośni - stwierdził Adam
Zawsze miał dar dosadnego i nie pozostawiającego miejsca na domysły formułowania myśli.
- Mam jakieś resztki żółtej w piwnicy. Maluj siedzisko na zielono. Zaraz wracam.
Adam zniknął w klatce schodowej. Lekko wmurowało mnie w ziemię. Adamowi się udało. Pracował w nadleśnictwie. Wiecznie zabiegany. Na osiedlu uchodził za bogatego. Kilka razy próbowaliśmy umówić się na piwo ale albo jeden albo drugi nie miał czasu. Terminarzy nie udało się zgrać nigdy. Piekło dorosłości.
Zabrałem się za malowanie. Trudno szło bo lakier nie był już pierwszej świeżości a rozpuszczalnika nie miałem. Trudno, będzie malowanie na gęsto. Schło będzie pewnie tydzień ale przecież i tak nikt poza mną no i, jak się właśnie dowiedziałem, Adamem nie korzystał z huśtawki. Poczekamy.
Adam wrócił z nowiutką puszką żółtego lakieru.
- Kupiłem kiedyś więcej żeby nie zabrakło
Czyli nie tylko ja jestem mistrzem przezorności.
Poszło gładko i po godzinie staliśmy dumni z siebie patrząc na żółto zieloną huśtawkę. Jak sięgam pamięcią nigdy nie wyglądała lepiej, ale dalej skrzypiała jak grzesznik na mękach.
Pora powrotów ze szkoły. Na chodnikach pojawiają się powoli dzieciaki z plecakami. Nie tak jak kiedyś roześmianymi grupami walczącymi między sobą na worki z kapciami. Broń bezpieczna ale skuteczna.
Nosy wlepione w smartfony. Niby razem a każde z nich w swoim lub pokemonów świecie. Znikają bezgłośnie w klatkach schodowych.
Nieliczne podnoszą głowy zerkając kątem oka na żółto-zielone coś czego wcześniej nie było. A może było? Zresztą kto zawracałby sobie głowę.
Zza rogu pojawia się Jola ze swoją najmłodszą córeczką. Pewnie z przedszkola.
Jolę też znam odkąd sięgam pamięcią. Wcześnie została mamą i dorobiła się gromadki dzieci. Żyje domem. Nigdy nie zwracała uwagi na makijaże, paznokcie, stroje. A może po prostu nie miała na to czasu. Została mamą. Taką jak nasze mamy z dzieciństwa. Nadal reaguje na wołanie i rzuca kanapki przez okno. Dzieciom pozwala się spocić i wybrudzić. Okruch dawnych czasów w 21 wieku.
- Cześć. Jak Ci się podoba nasze dzieło? - szczerzymy z Adamem zęby w szerokim uśmiechu
- Bomba chłopaki. Teraz jeszcze zacznijcie skakać i będzie kompletny dom wariatów
- Dzisiaj nie da rady. Świeżo malowane i skrzypi zaraza okropnie. Ale i tak miło na nią popatrzeć - stwierdzam
Dlaczego nie poskakać. I tak zrobiliśmy już z siebie widowisko na całe osiedle. Pewnie skończy się w szpitalu ale spróbować nie zaszkodzi. Wiadomo, nie dzisiaj. Musi wyschnąć.
Nie poskakaliśmy. Właściwie nikt z nas więcej już na niej nie usiadł. Trzy dni później stara żelazna huśtawka została usunięta razem z resztkami zmurszałej piaskownicy. Podobno nie spełniała norm bezpieczeństwa. Teraz wszystko musi być miękkie i chyba wyściełane puchem.
Nie żałuję jednak tego jednego dnia spędzonego z przyjacielem z dzieciństwa. Znaleźliśmy czas na pierwsze przysłowiowe piwo. Od jakiegoś czasu jest to już naszym cotygodniowym rytuałem. Później dołączyła do nas Jola, która okazała się skarbnicą wspomnień. Grześ i Artur pojawili się zupełnie przypadkowo dwa miesiące później.
Nasz grupa liczy teraz siedem osób. Okupujemy co środę stolik w pobliskiej knajpie. Nie żyjemy tylko wspomnieniami choć początkowo tak to wyglądało. Licytacja kto zrobił najbardziej zwariowaną rzecz i salwy śmiechu. Dzielimy się także naszym obecnym życiem. Okazało się, że wszyscy tego potrzebujemy. Stali bywalcy lokalu już przywykli do wesołej gromadki. Wrośliśmy w krajobraz.
Wróciły również ogniska z pieczonymi ziemniakami z popiołu. Żadne grille. Czarna twarz i ten smak dają tyle radości, że nie potrzeba niczego więcej. Organizujemy spotkania nieregularnie, spontanicznie, całymi rodzinami. Za miastem.
Dzieciaki początkowo siedziały z nosem w smartfonach ale coraz częściej domagają się opowieści z dreszczykiem o zwariowanych rodzicach z czasów młodości.
Ta historia prawdziwa jest tylko częściowo choć bardzo chciałbym by można tak powiedzieć o całości.
Prawdziwy jestem ja, czterdziestosiedmioletni facet z korporacji. Prawdziwe jest podwórko i huśtawka oraz to, że kiedyś zniknęła.
Prawdziwe jest Niebo dzieciństwa i Piekło dorosłości.
Prawdziwe są smartfony.
Prawdziwi są Adam i Jola.
Prawdą jest także to, że dzisiaj z łóżka wstałem jako ktoś inny.
Huśtawka nigdy nie została odnowiona. Po prostu zniknęła.
Adam, Ewa oraz ja nie mieszkamy już na tym osiedlu. Każde z nas wiedzie osobne życie.
Adam pracuje w nadleśnictwie. Nie wiem co dzieje się z Jolą i resztą kolegów z podwórka.
W tej chwili nie mam pomysłu na życie. Mieszkam w innym miejscu, ale wiem, że takie osiedla, huśtawki i ludzie żyjący nie ze sobą ale między sobą są wszędzie.
Zeskrobmy z siebie rdzę i resztki starej farby. Niech nasze życie znowu rozbłyśnie pełnym blaskiem.
Moje na pewno takie będzie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania