I forgive you

Od zawsze kochałam to uczucie, gdy promienie słoneczne muskały moją bladą twarz, a stopy otulał gorący piasek.

 

Kruczoczarnewłosy leciutko trzepotały, przez co czułam się wolna. Nie wiem, kiedy ostatni raz byłam na plaży odpocząć. Bycie opiekunką do dzieci nie jest wcale łatwe. Tym bardziej, gdy trzeba się nimi opiekować całymi dniami, przez siedem dni w tygodniu, ponieważ ich rodzice ciągle podróżują. Bez nich.

 

- Czy mogłabyś się odsunąć i nie robić cienia? - zmarszczyłam nos i spojrzałam w górę.

 

Nade mną stała moja najlepsza przyjaciółka, Gigi Beckham. Na jej twarzy malował się zadziorny uśmieszek, a w oczach zauważyłam iskierki.

 

- Hm... Czy mogłabym? Tak, ale również nie - zaśmiała się i usiadła obok mnie, na kocu. - Musisz się upalić. Jest lato, a ty wyglądasz, niczym Tilda Swinton z tego filmu, jaki on miał tytuł? - postukała palcem o swoją brodę, udając, że myśli. - A, no tak! Opowieści z Narni! - krzyknęła, a kilka osób spojrzało na nią, jak na idiotkę.

 

Plażowiczów nie było zbyt wielu. Oprócz nas, oczywiście, w jeziorze pływała kobieta z córką, mającą na oko osiem lat. Prawdopodobnie uczyła ją pływać.

 

Po brzegu chodziła para, młody chłopak i dziewczyna. Jedynie nasza dwójka siedziała na piasku.

 

- Jak to możliwe, iż tak dawno nie byłaś się gdzieś odprężyć. W ogóle... Jakim cudem, ty jesteś taka blada?

 

- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Przez te dwa lata cały czas spędzałam z Ruby, Sky i Kendall. Polubiłam je. Każda jest inna i to ma swój, jeśli mogę to tak nazwać, czar - zakończyłam.

 

Przy tej trójce czas mijał mi szybciej. Hope i Luke prawie w ogóle nie widywali swoich pociech, jednak widać było, że bardzo się kochają. Dziwię się, iż dali mi urlop. Przez dwadzieścia cztery miesiące swojej pracy tam, nigdy nie dostałam urlopu, ani dnia wolnego. Czasem wychodziłam na spotkanie ze znajomymi, lecz to nie było to samo, ponieważ to były krótkie spotkania, godzinne i pojawiałam się tam wraz z dziećmi.

 

- To, co? Idziemy? - spytała Gigi, gdy już zaczęło powoli ciemnieć, a zegarek wskazał godzinę osiemnastą.

 

- Tak. Cześć, Gigi, co będziemy dzisiaj robić?

 

- O nie... Przypomniało mi się to Cześć, Fineasz, co będziemy dzisiaj robić? z tej bajki. Ferb i Fineasz.

 

- Fineasz i Ferb - poprawiłam, przypominając sobie moją ulubioną bajkę, którą oglądałam w wieku trzynastu lat. - Dobra... To może coś obejrzymy?

 

- Jasne.

 

Weszliśmy do domu mojej przyjaciółki i od razu skierowałyśmy się do jej pokoju, lecz dziewczyna złapała mnie za rękę i zaprowadziła do kuchni. Wskazała na krzesło, co oznaczało bym usiadła i zaraz po tym, ona także spoczęła obok.

 

- To... Robimy pizzę czy popcorn? - zasugerowałam.

 

- Pizzę. Ale...

 

- Tak, wiem. Idź przygotuj film na DVD i może znajdziesz jakiś sok czy coś do picia - uciekam.

 

Ona szybko pobiegła i tylko usłyszałam, jak się wywaliła.

 

- Brawo ty! - zaśmiałam się.

 

- To nie śmieszne! Noga mnie boli!

 

- Mogłaś nie biegać! - stwierdziłam i wyciągnęłam miskę z szafki.

 

Cztery szklanki mąki, drożdże, szklanka ciepłej - nie gorącej - wody, pół łyżeczki cukru i łyżeczka soli. Wszystko zamieszkałam, uprzednio - oczywiście - myjąc ręce. Po raz kolejny podeszłam do zlew, w celu oczyszczenia swoich dłoni i z dolnej szafki wyciągnęłam olej.

 

Wlałam trochę do miski z ciastem i - znowu - wymieszałam. Gdy całe ciasto się zlepiło, wyciągnęłam z szuflady ścierkę i przykryłam, po czym postawiłam koło grzejnika, by ciasto urosło.

 

W tym czasie, nastawiłam piekarnik.

 

- Gigi! - krzyknęłam. - Chodź tutaj!

 

- Co? - burknęła.

 

***

 

„Gdy zaczyna się lato

 

A z latem wakacje

 

I czasu wolnego jest tyle

 

Znów pojawia się problem"

 

Usłyszałam dźwięk swojego telefonu, co oznaczało, że moi pracodawcy dzwonili. Specjalnie ustawiłam tenże dzwonek.

 

- Słucham? - odebrałam.

 

- Cześć, Valentine - zabrzmiał głos Hope Mortenson. - Mamy dla ciebie wiadomość.

 

- Czy... Coś się stało?

 

Nie zrobiłam nic złego, więc... To chyba nie ja zawiniłam w czymś, prawda? Wzięłam jedynie miesięczny urlop. To znaczy... Chciałam jedynie tydzień wolnego, lecz dostałam dłuższy. Z dwóch powodów.

 

Jeden to był taki, iż jechali razem na wakacje, tylko w piątkę - rodzice i córki. A drugi to, że przez ten czas pracy u nich, nie brałam nawet dnia. Jednak miałam to napisane w umowię, jaką sporządziliśmy.

 

- Nie... To znaczy... Tak jakby. Przepraszam, plącze mi się język.

 

- Spokojnie - spojrzałam na Beckham i ucieszyłam ją, ponieważ chciała coś powiedzieć. - Proszę mi powiedzieć, o co chodzi - mój głos był spokojny, jak zawsze.

 

Mimo to - bardzo się denerwowałam. Nie wiedziałam, o cóż może chodzić.

 

- Chciałabym się spytać, czy nie przeszkadzałoby tobie, abyśmy przerwali, w pewnym sensie, urlop. Ruby zachorowała, a nie chcemy, aby Kendall i Sky się także zaraziły.

 

- Oh, jasne. Nie ma problemu. Tylko...

 

- Uprzedzając twoje pytanie - kobieta się lekko zaśmiała i, prawdopodobieństwo, odetchnęła z ulgą. - Jutro rano ja i dziewczynki będziemy miały lot. Napisz mi adres to je podrzucę, dobrze?

 

- Okej. Zaraz napisze - promowałam głową.

 

Po krótkiej chwili rozłączyliśmy się. Ja szybko wystukałam wiadomość i wysłałam SMSa.

 

- Idziesz?

 

- Tak, tak. Już. Gi... bardzo cię przepraszam, ale...

 

- Słyszałam i spoczko, foczko - zaśmiała się. - Masz taki głośny telefon, że wszystko słychać w drugim pokoju - wyjaśniła.

 

- Aaa... - pokiwałam głową i lekko moje policzki zaróżowiały. - Może to dlatego ludzie się na mnie patrzeli dziwnie, gdy rozmawiałam z Dafne...?

 

Wspominałyśmy dziecięce czasy, gdy ona mnie wrzuciła do wody, a gdy ona wskoczyła, spadły jej majtki w basenie obok chłopaka, który jej się podobał. Na jej szczęście, nic nie widział.

 

- Możliwe. Dobra, oglądamy? - zadała pytanie podjarana i chwyciła pilota.

 

Skrzywiłam się, ponieważ dziewczyna wybrała akurat taki film, który oglądałyśmy i należy on do moich znienawidzonych.

 

- Nie - jęknęłam. - Po prostu... Okej. Druga część Titanica, jest no... Dziwna. Za dużo tu rozlewu krwi.

 

- Oj, tam przesadzasz - machnęła lekceważąco ręką. - Dobra masz rację - szybko wyłączyła, gdy przyjaciółkę głównej bohaterki, drzwi przytrzasnęły. - Nigdy więcej - spojrzała na mnie przerażona i się przytuliła.

 

- No, już... Spokojnie - oddałam uścisk i poklepałam jej plecy.

 

Zaczęłam się śmiać, ponieważ to komicznie wyglądało.

 

- Już nigdy nie przejdę przez drzwi. Nie chce jechać windą.

 

- Spokojnie, przyjedzie ci. Mi też przeszło.

 

- A jeśli nie?!

 

- Nie panikuj. Eh... Gramy w wojnę? - wyciągnęłam karty do gry z szuflady.

 

- Oki - Gigi natychmiast się rozochociła.

 

- Wariatka - szepnęłam i wywróciłam oczami.

 

***

 

Ziewnęłam i przeciągnęłam się podczas, gdy moja przyjaciółka zabierała karty z łóżka.

 

Wystawiłam kolejną kartę, co ona także uczyniła.

 

- Znowu wojna - zauważyła.

 

- Nom.

 

Ustawiłyśmy kolejne karty i okazało się, że tym razem to JA wygrałam i nawet asa miałam!

 

- As! - zaklaskałam w dłonie uradowana.

 

- Super - wywróciła oczami. - Która godzina?

 

Odblokowałam swój telefon i spojrzałam na zegarek.

 

- Dwudziesta czwarta za dwie minuty - odpowiedziałam i momentalnie uśmiechnęłam się. - Pamiętasz, jak dziesięć lat temu wzywaliśmy Krwawą Mary?

 

- O tak. To by czasy - westchnęła rozmarzona.

 

- Co ty na to, aby to powtórzyć?

 

- Spoko.

 

Gdyby ktoś się spytał, czy jesteśmy wariatkami - odpowiedziałabym krótko, „Tak". Dlaczego? Bo to prawda.

 

Zawsze robiłyśmy wszystko, by sobie uprzykrzyć życie... Kilka razy już próbowaliśmy wywołać Krawawą Mary, ale nie udawało nam się, ponieważ uciekaliśmy z krzykiem i chowaliśmy się pod kołdrę.

 

- Gotowa? - szepnęła dziewczyna, a po jej głosie słyszałam, że jest wystraszona - podobnie, jak ja.

 

Mimo, iż nigdy nie wierzyłam w duchy, to nie chciałam żadnego z nich wywoływać. No bo... Kto wie, czy naprawdę istnieją, czy to tylko zwykłe bujdy?

 

Potwierdziłam głową. Niech myśli, iż to JA jestem tą odważniejszą. Ha! A to nie prawda. Chociaż... To zależy od sytuacji.

 

- Nie, jednak nie! - krzyknęłam, jak dziewczyna otowrzyła już usta.

 

- Dobra... Ja też - mówiła to bardzo szybko, ledwo ją zrozumiałam.

 

- To co? Idziemy spać?

 

- Poczekałabyś ze mną jeszcze te dwie godzinki? O drugiej idę do pracy - wyjaśniła, a moje brwi się zmarszczył. Znaczy ja je zmarszczyłam.

 

- Spoczko, ale o drugiej w nocy do pracy?

 

- No tak - pojawiała prędko głową.

 

***

Jeszcze tylko godzina... Sześćdziesiąt minut, trzy tysiące sześćset sekund. Tylko tyle zostało do upragnionej drugiej w nocy. Nie to, iż nie lubię Gigi, ale... Chce iść spać! Choć, mimo wszystko, i tak nie zasnę. Za bardzo się boję.

 

W dodatku około dziesiątej dziewczynki przylecą...

 

- Jestem tu dopiero tydzień, a już sprawiam ci kłopoty - szepnęłam, upijając łyk wina.

 

- Niby dlaczego?

 

- Dlaczego?! Dlaczego?! Miałam przylecieć tutaj na miesiąc i sama. SAMA.

 

- No i? To duży dom - wzruszyła ramionami, a ja wywróciłam oczami.

 

Czułam się niesprawiedliwie, dlaczego? Ja nigdy nie zaprosiłam Gigi do siebie na wakacje... Nie miałam miejsca tudzież pieniędzy na to...

 

Nie chodzi mi o to, iż nie chciałam tego albo, że pochodzę z biednej rodziny. Raczej o to, iż rodzice mi nie pozwalali, a ja musiałam się jakoś wymigać od tego.

 

Tak naprawdę to życie mojej przyjaciółki i Valentine Taylor, czyli moje, różniło się. Byłyśmy, jak ogień i woda. Nie tylko z charakteru...

 

- Ja już się będę zbierać - Beckham wstała i spojrzała na mnie krytycznym wzrokiem.

 

Nie zrozumiałam o co jej chodzi, to pewne, ale... Kim ja jestem aby się tym przejmować?! Chociaż... Może powinnam? Nie wiem.

 

- Okej - skomentowałam i powróciłam do oglądania ekranizacji powieści Williama Bruce'a Camerona.

 

Był sobie pies to zdecydowanie moja ulubiona książka, tak samo film! Po prostu... Te słowa, uczucia, jak i sam pisarz, skradł moje serce. Przeczytałam - chyba - wszystkie jego książki.

 

***

Dziewczyna, a raczej kobieta, już wyszła do pracy, dzięki czemu ja spokojnie mogłam sobie posprzątać.

 

Założyłam na uszy słuchawki i włączyłam swoją ulubioną piosenkę na YouTube.

 

Zebrałam wszystkie brudne naczynia i włożyłam je do zmywarki. Włączyłam ją i zabrałam się za sprzątanie. Na pierwszy ogień poszła kuchnia.

 

Następnie wszystkie inne pokoje. Będę szczera - było tego dość dużo. Na sam koniec wyprałam - to znaczy, pralka to zrobiła - pranie oraz je powiesiłam.

 

- Gotowe - klasnęłam w dłonie uradowana, a do moich uszu dotarł głos Demi Lovato.

 

Zaczęłam cicho śpiewać piosenkę Solo. Gdy w końcu się otrząsnęłam z tego jakby transu...

 

Schowałam wszystkie „narzędzia pracy" i ruszyłam w stronę pokoju gościnnego. Wyciągnęłam z szafki sukienkę moro, sięgającą prawie kolan i czarne podkolanówki. Na dworze nie było wcale aż tak ciepło, jakby się zdawało.

 

Jednak... Wybiła dopiero godzina szósta, może się później ociepli... Nie wiem. Nikt, tak naprawdę, tego nie wie. Chyba...

 

Ruszyłam w stronę łazienki. Położyłam wszystko koło umywalki i weszłam pod prysznic.

 

Zmyłam dokładnie brud z siebie i zmęczenie. Oczu - na szczęście - już mi się nie kleiły.

 

***

 

Osuszyłam swoje ciało dużym, białym, puchatym ręcznikiem i owinęłam nim swoje ciało, a drugim, tej samej wielkości, ale różowym, zrobiłam turban na głowie, aby moje czarne włosy wyschły. Bez używania suszarki. Nienawidzę jej...

 

Posmarowałam twarz kremem. Nie zauważyłam potrzeby pomalowania się. A nawet musiałam się tego, na jakiś czas, wyrzec - w pewnym sensie, oczywiście. Moja cera zrobiła się... Dziwna, jednym słowem. A to wina makijażu. Tych wszystkich podkładów, cieni, tuszy i innych. Teraz jedyne co mi pozostało, to krem do twarzy.

 

Raz na jakiś czas tak robiłam, odkąd zaczęłam się malować. Czyli... Jakoś od sześciu lat.

 

Szybko założyłam sukienkę i podkolanówki. Włosy, gdy już wyschły, rozczesałam i zaplotłam dwa warkocze dobierane.

 

- Muszę iść w końcu do fryzjera - mruknęłam, po czym wyszłam z łazienki.

 

W tej samej chwili zadzwonił dzwonek, więc powolnym, niespiesznym krokiem ruszyłam do drzwi. Jeśli to coś ważnego to poczeka, jeśli nie - trudno...

 

Spojrzałam przez judasz w drzwiach i zdębiałam. Kto tam stał? Oczywiście! Mój były chłopak, Jake, który zdradził mnie z jakąś laską.

 

Siedem lat razem byliśmy... Ale - to nic.

 

- Cześć - uśmiechnęłam się i otworzyłam drewniane wrota.

 

Spiął się. Widziałam to. Jednak... Dlaczego? Już dawno mu wybaczyłam. Fakt, zranił mnie, bardziej, niż gdyby ze mną normalnie zerwał. Mimo wszystko - żyje! Nie zabiłam się...! To jest plus.

 

W sumie... Nawet tego nie brałam pod uwagę. Po prostu... Smutno mi było, popłakałam troszkę, ale Gigi Beckham mi pomogła! Oczywiście - jestem jej bardzo za to wdzięczna.

 

- Cześć - mruknął Jake Brother. - Jest może Gigi?

 

- Nie ma - zmarszczyłam nos. - A coś konkretnego chciałeś?

 

- Nie... W sumie... Dobrze, że cię widzę. Chciałem przeprosić ciebie. Zachowałem się jak ostatni dupek - wyjaśnił blondyn.

 

Westchnęłam. Stare rany wróciły. Hejo! Dzień dobry! Witam państwa serdecznie!

 

- Spójrz na siebie. Kim jesteś, by prosić mnie o wybaczenie? Kim JA jestem? Cóż takiego się stało, bym miała Tobie wybaczyć? - zaśmiałam się lekko. - Jednak... Wybaczam ci.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania