I już chyba tak zostanie

Od początku nikt mnie nie lubił. Od początku byłam pośmiewiskiem. Od początku nie miałam przyjaciół. Moje życie było pasmem porażek i docinek rówieśników. Moja cukrzyca, moja nadwaga. W domu było dobrze, lecz gdy opuszczało się bezpieczne cztery ściany, wszystko stawało się wielkie i groźne. Jakby wchodziło się w mrok, odchodziło od jedynej w świecie latarni, bezpieczeństwa i przestępowało próg świata pełnego potworów. Cała wioska, spoglądała na mnie nieprzyjemnie, czasami wręcz drwiąco. Zwykłe odezwanie się Dzień dobry! Mogło okazać się złym wyborem. Tak mijały lata podstawówki, gimnazjum... do liceum trzeba było się przenieść do miasta. Było jeszcze gorzej.

Wielu z uczniów miało chłopaka, lub dziewczynę. Ja patrzyłam na to z zazdrością, a równocześnie wielkim smutkiem. Mimo, że miałam już mniej docinek, to jednak radość innych wywierała na mnie tym większy ból. Marzyłam o miłości, niczym z książek. Lecz wiedziałam, że nigdy tego nie będzie dane mi poznać.

Jedynym pocieszeniem od czasu opuszczenia domu, i zamieszkania w małym mieszkaniu utrzymywanym przez rodziców, była niewielka księgarnia.

Prowadziła ja starsza kobieta – Irena Zawadzka; była bardzo miła i jako jedyna obca osoba akceptowała mnie i moje problemy. Za młodu wyjeżdżała na ekspedycje naukowe do najdalszych zakątków świata, poznając ludzi, zwierzęta, dawne ruiny, świątynie i lasy. Zdawało się, że posiada niewyczerpany zapas niesamowitych opowieści tak wielkich, iż wydawały się prawie fantastyką.

Księgarnia prowadzona przez panią Irenę, była dla mnie ostoja, bezpiecznym zakątkiem, druga w życiu latarnią, dającą jeszcze mocniejszy, wręcz ciepły płomień.

Tylko tam był mój świat, piękny świat. Zapach papieru, tuszu drukarskiego. Setki okładek, setki ilustracji, miliardy liter, nieskończone opowieści. Książki stały na starych, dębowych regałach, niewysokich lecz pięknie zdobionych. Jak mawiała sprzedawczyni, rzekomo bardzo drogich za jej młodości. Teraz lekko zjedzone przez korniki, ale mnie i tak wydawały się cudowne.

Chodziłam między nimi, każdą nowa historię kupowałam, aż w mieszkaniu uzbierała się pokaźna ich kolekcja. Stały lekko zniszczone od wielu razy ich czytania. Niektóre kartki były podklejone taśmą, inne jeszcze się trzymały. Wiele okładek ściemniało i zblakło, ale pisma cały czas były jej światem, światem bez smutku, w którym nikt jej nie dokuczał, nie wyśmiewał i nie docinał. W książkach zakochiwała się w przystojnych mężczyznach, podziwiała dzielne kobiety, śmiała się z małych dzieci.

Kiedy nadeszły wakacje, postanowiła zatrudnić się w księgarni na te dwa miesiące. Pani Irena z chęcią ja powitała. Lecz tej samej nocy otrzymała straszna wiadomość. Niedowidząca staruszka potknęła się o kamień i wpadło prosto pod koła rozpędzonej ciężarówki. Był to dla mnie wielki cios. Przez wiele nieprzespanych nocy, płakałam tuląc do siebie pachnące księgarnią książki.

Dwa tygodnie później do moich drzwi zastukał stary mężczyzna. Miał prawie łysa głowę, opuchnięte oczy i wychudłe ramiona. W rękach kurczowo ściskał niewielka paczkę owiniętą szarym papierem.

-Czy z Mileną Tuzyńską mam przyjemność szepną.

-Tak... - odpowiedziałam lekko zdziwiona.

-Nie chce przeszkadzać... ale, to od mojej żony... to znaczy... pani Ireny. W testamencie był to zapisane dla Pani. - po czym wręczył mi zawiniątko.

-Bardzo dziękuje - odpowiedziałam.

-Nie ma za co... ale muszę już iść... miłego... miłego dnia życzę - powiedział i z trudem począł schodzić po schodach.

Szybko odpakowałam paczkę. Na kolana upadł mi list:

Witaj Milenko.

Wiele dla mnie znaczysz, jesteś bardzo miła i inteligentną osobą jaką dane było mi poznać. Kochałam cię jak własne dziecko. Byłaś dla mnie ostoją w smutkach. Dlatego wręczam ci mój największy skarb. Lecz to cenny dar, musisz obchodzić się nim z roztropnością (której Ci nie brakuje!) i wielką rozwagą. Wewnątrz książki znajdziesz moje notatki i wytłumaczenia. Radzę Ci jest to potężny przedmiot, jedyna kropla magii w naszym ponurym świecie.

 

Twoja Irena.

 

Szybko zdarłam papier i otworzyłam księgę. Była zapisana drobnym odręcznym pismem. Dokoła akapitów były nakreślone dziwne notatki, na przykład:

te zaklęcie potrafi zmienić człowieka w konia.

Lub:

stwórz węża dusiciela.

Spojrzałam na to z niedowierzaniem. To musi być żart! Ale coś podpowiadało mi, iż pani Irena nie kłamie. Nigdy mnie nie okłamała. Gdy mówiła o swoich przygodach też przyznawała się do popełnionych tam błędów. Może nie zaszkodzi wypowiedzieć coś... tak dla żartu.

Przerzuciłam kilka stron i zobaczyłam szybkie, nabazgrane zdanie: zakrzyw światło. To może być test. Nieśmiało, jakby z dziwnym oporem, czymś niepokojącym, skierowałam dłoń w stronę lampki. Poczułam dziwne mrowienie.

Anse lin gtha rich! - powiedziałam donośnie.

Silny podmuch rozwiał mi włosy, gdy odsunęłam j z czoła ujrzałam na ścianach istną dyskotekę. Wszędzie tańczyły małe punkciki, Zadziałało! To prawda!

Całą noc spędziłam na studiowaniu pisma. Okazało się jednak, że poznałam zbyt wiele na swoja głowę.

 

Minęły wakacje, minął wrzesień. Do klasy dołączył nowy chłopak. Przystojny, ale od razu stał się moim wielkim strapieniem. Dzień w który mi nie dokuczył, był dla niego dniem straconym. Andrzej – bo tak miał na imię, wymyślał najbardziej przykre lub sprośne żarty na mój temat. Nienawidziłam go! Miałam ochotę upiec go żywcem, utopić w morzu, zgnieść jak robaka. Mój smutek rósł z każdym dniem w szkole, aż postanowiłam zrobić straszną rzecz.

Kiedy wieczorem studiowałam księgę pani Ireny, trafiłam na pustą stronę. Gdy jej dotykałam, przypomniałam sobie o mojej nienawiści do Andrzeja. O wszystkich docinkach, przykrych żartach i złośliwościach. Cała moja złość, przykrość i smutek skupiły się w jedna przerażającą myśl. I niespodziewanie na pustej stronie pojawiło się zaklęcie. Po odczytaniu go w głowie zakiełkowała mi okropna myśl. A jednak tak kusząca...

 

Nadszedł grudzień, gęsty śnieg okrył ulice. Małe dzieci lepiły bałwany i robiły aniołki kładąc się na śniegu lub ciągnięte na sankach śmiały się w głos. Ja natomiast z zaciśniętymi pięściami szłam zrobić straszny rytuał. Andrzej zginie! Zaklęcie które odkryłam sprawi, że chłopak zmieni się w kule mięsa i tak zostanie już na zawsze, będzie cierpiał, jego męczarnie będą nieludzkie. Zemsta będzie słodka. Cierpienie nada mojemu tryumfowi uzdrawiająca moc.

Zatrzymałam się jednak na chwile przy sklepie mody. Spojrzałam na manekin, wysoką kobietę w futrze i z lśniąca torebka na ramieniu. Na nogach miała ciepłe spodnie przylegające do łydek i ciepłe wysokie buty.

Jakże bym chciała tak wyglądać!

I już tak wyglądam. Dokładnie. Stoję od wielu lat na wystawie. Moje martwe ciało zostało pogrzebane i wszyscy mówią, będzie w naszej pamięci, jest już w raju. Natomiast ja, co sezon w innym ubraniu, widzę ludzi przed sklepem, dzieci, zakochane pary. W pewnym sensie czuje się dobrze, wyglądam pięknie. Mimo mojego bezwładnego ciała jestem oglądana i wielu patrzy na moje drogie ubrania. Jestem manekinem.

I już chyba tak zostanie.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bajeczna 9 miesięcy temu
    "Nieoczekiwana zmiana miejsc" chciało by się wykrzyknąć! mam nadzieję, że już nikt po przeczytaniu tego opowiadania nie bedzie tak szybko chciał sie zmienić hihii

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania