Igne timoris
- Palisz? - zapytał stanowczym, acz nieco poddenerwowanym głosem kolegę po fachu jeden ze strażaków, jakby podświadomie szukając towarzysza a zarazem usprawiedliwienia dla swojego złego nałogu.
Drugi ze strażaków jedynie skinął przecząco nawet nie odwracając głowy w kierunku rozmówcy. W jego oczach odbijały się co chwilę skrzące, falujące kształty w kolorze dzikiego oranżu. Na tle czarnego nocnego nieba widać je było wyjątkowo wyraźnie.
Mężczyzna powolnym ruchem dłoni wytarł resztki sadzy ze swojej twarzy, po czym chwycił za butelkę wody mineralnej, leżącej na siedzeniu pasażera wozu strażackiego nieśmiertelnej marki Star i bezceremonialnie chlusnął jej zawartością w swoją twarz. Przypominał nieco górnika lub kobietę, która dopiero co zmyła z siebie maseczkę z czarnej glinki.
Syreny z wozu strażackiego przestały wyć już około godziny temu. Teraz, w powietrzu, zamiast ich głośnego ryku, który wszem i wobec oznajmiał najbliższej okolicy, że miał miejsce jakiś poważny incydent, słyszalne były jedynie efemeryczne trzaski wydobywające się ze zgliszczy pobliskiego starego, opuszczonego budynku oraz zaaferowane komentarze gapiów, którzy zebrali się na miejscu pożaru.
- Dobra, daj tą fajkę. - wypalił po dłuższej chwili drugi ze strażaków.
Tym razem to ten pierwszy nie odpowiedział a po prostu wręczył koledze całą paczkę z ostatnią sztuką czerwonego Marlboro oraz srebrną zapalniczkę Zippo, oklejoną niechlujnie zdjęciem jakiejś kobiety, najprawdopodobniej jego żony.
- Nie widziałem takiego burdelu od czasu, kiedy podpalili ten kościół w Sosnowcu.
- Myślisz, że tu też ktoś podpalił tę ruderę?
- E, wątpię, pewnie ci menele, których wyprowadzaliśmy urządzili sobie popijawę przy ognisku, najebali się i zasnęli. Jebane śmierdziele. Tylko roboty człowiekowi dodają a jak chcesz im pomóc, to wolą codziennie chlać, rzygać i srać pod siebie. Nawet mi ich nie żal.
- Co kurwa racja, to racja. - odrzekł strażak opierając się o zderzak warszawskiej, czterokołowej „Dumy PSP”.
- Dalej tylko nie mam pojęcia, czemu jeden z nich tak się szamotał i wrócił biegiem do środka. Chłopaki go już znowu wynieśli, czy jeszcze go nie znaleźli?
- Nie mam pojęcia. Widocznie alkohol wyżarł mu już doszczętnie wszystkie klepki. Pewnie wracał, bo zostawił flaszkę w środku.
- Co on tam w ogóle krzyczał? „Nie rozumiecie. Muszę to dokończyć, coś tam, coś tam. Hahaha.
- No coś takiego. Pierdolił jak potłuczony. Jebać go, chłopaki i tak już dogaszają, więc pewnie nic mu nie jest. Lecimy na jakiegoś kebaba i browara? Wyjątkowo potrzebne mi dzisiaj bardziej męskie aniżeli kobiece towarzystwo – oznajmił ze sztucznym optymizmem pierwszy ze strażaków.
- Co, znowu cię wkurwia, hę?
- Wkurwia to mało powiedziane – odparł strażak z krótkim uśmieszkiem poirytowania, po czym, marszcząc czoło oraz wzdychając, spojrzał na swoje Zippo, wypowiedział coś cicho pod nosem i włożył zapalniczkę do jednej z kilkunastu kieszeni, wszytych do swoich roboczych spodni.
- To co, powoli możemy się chyba zacząć zwi…
I w tym momencie bębenki słuchowe wszystkich, zgromadzonych w promieniu pół kilometra osób mogły poczuć się przynajmniej przez ułamek sekundy jak bębenki słuchowe żołnierz na polu walki, obok którego wybuchł granat kasetowy lub pocisk moździerzowy. Wszystkie okoliczne ptaki w jednej chwili poderwały się do lotu i odleciały w całkowicie przeciwnych kierunkach od epicentrum wybuchu. Ogromny słup pomarańczowo-czarnego ognia wystrzelił w powietrze, po czym rozproszył się tak szybko, jak się pojawił. Całość wyglądała jak obserwacja startu promu kosmicznego, w którym nie została zdiagnozowana poważna usterka techniczna a efekt mógł być tylko jeden. Przerażony tłum gapiów odskoczył natychmiastowo prawie, że taranując się wzajemnie a kakofoniczny krzyk ludzi przerwały jedynie dwa słowa, które, wydawać by się mogło, idealnie opisały to, co się właśnie stało.
- Ja pierdolę – wypowiedział drugi ze strażaków, po czym zamarł w bezruchu, jak by czekając na przyjazd służb ratowniczych.
Komentarze (8)
Kilka uwag:
- czasem uderzały mnie przydługie zdania, które spokojnie można być podzielić na dwa mniejsze
- nazwy papierosów piszemy z małej litery
- gdzieniegdzie w zapisie dialogów stawiasz niepotrzebne kroki przed myslnikiem
żołnierz na polu walki" - tu pojawia się zbędne powtórzenia, a słowie "żołnierza" zabrakło jednej literki. Niezbyt szczęśliwie brzmi też zdanie: "Odleciały w całkowicie przeciwnych kierunkach od epicentrum wybuchu", a "jakby" pisze się razem. Poza tymi nielicznymi słabostkami, opowiadanie oceniam.jako duży sukces.
Błady wetknęli Ci już inni.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania