II

Patrzyłam na niego tysiące razy zanim naprawdę go dostrzegłam. Minęło sporo czasu zanim zobaczyłam ciemnozielone oczy, brązowy zarost na policzkach przeplatany rudo-blond włosami, wąskie wargi i wiecznie chytry uśmiech, jakby knuł coś niegodziwego. Chociaż on nigdy nie knuł, nie spiskował. Był człowiekiem ponadprzeciętnie inteligentnym, zabawnym, bardzo czułym i wbrew pozorom prostym. Wystarczyło tylko rozszyfrować jego mechanizm. Na tym polegała cała urokliwa trudność jego osoby, na próbowaniu odgadnięcia nieodgadnionego. Jakbyś samodzielnie próbował przewidzieć pogodę na następny tydzień, nie znając się kompletnie na meteorologii. Gdy spodziewałam się biżuterii, całusów czy czułych gestów, potrafił zrobić coś nieoczekiwanego jak wepchnięcie mnie w największą kałużę, by zaraz przyciągnąć i namiętnie pocałować. Możliwe ,że dlatego go pokochałam, dla tego dreszczu emocji, supła zamiast żołądka, wiecznego zdenerwowania. Tak naprawdę byłam pewna i kompletna tylko wtedy, gdy leżeliśmy w łóżku wgapiając się w siebie albo prowadząc absurdalne lub głębokie rozmowy. Potrafiliśmy długo rozmawiać, właściwie bez końca ,choć nie mieliśmy sobie czasami nic do powiedzenia. Prowadziliśmy burzliwe rozmowy o ustroju politycznym w świecie, który przeżyłby wybuchy bomb atomowych, o własnej definicji miłości, o rodzinie ,o hiszpańskiej inkwizycji i o tym, czy palenie na stosie ludzi było bardziej skuteczne w zastraszaniu niż kołek w serce. Zatem rozmawialiśmy o wszystkim.

Znał mnie. Należał do tej nielicznej grupy osób, które naprawdę mnie znały. Widział mnie zapłakaną, szczęśliwą, tak rozbawioną ,że mleko wylatywało mi nosem. Widział jak denerwuję się na nieistotne rzeczy i bluzgam ,by choć trochę się wyżyć. I ja go też znałam. Mogłabym bez mrugnięcia okiem wymienić wszystkie filmy ,które lubi lub ,które zmieniły jego postrzeganie świata, znałam jego dziwne nawyki, jego kolekcje różnych szpargałów i wiedziałam ,że zbiera figurki piratów. Bez trudu opisałabym komuś jego dzień, nie roniąc szczegółów. Wiedziałam wszystko, a przynajmniej wszystko ,co dla mnie było istotne. Owszem, czasami nie chciałam wiedzieć ,że się spalił i sprząta swój pokój na narkotykowym haju, ani o tym ,że znów wypił kilka kieliszków za dużo i wymiotuje w łazience, obiecując sobie ,że już nigdy więcej nie wypije niczego, co zawiera w sobie alkohol. Ale wiedziałam. Niosło to ze sobą dziwną pewność. Jakby to ,że znam jego gorsze strony niosły ze sobą obietnicę wspólnego życia. Jakby nic nie było w stanie mnie przestraszyć ,ani zniechęcić. Był mi tak znajomy jak człowiek może być drugiemu człowiekowi.

Zakochałam się w nim szybko ,chociaż podejrzewałam ,że nie jestem do tego zdolna. Jeszcze szybciej zawładnął całym moim światem. Kochałam go. Prawdziwie.

Nie mówię ,że było idealnie. Potrafiliśmy się kłócić godzinami o błahostkę. Na końcu już nawet nie pamiętaliśmy ,o co nam poszło. Oboje byliśmy dumni lecz potrafiliśmy schować tę dumę do kieszeni i bez słów siebie przepraszać. Często obrażaliśmy się na siebie. Zwykł wtedy wzdychać, odwracać się do mnie plecami ,by po pięciu minutach objąć mnie i całować mój kark. Wszystko wracało do normy.

Potrafiłam go też urazić swoją oziębłością w kwestii uczuć. Z początku nie mówiłam ,że go kocham, czy że za nim tęsknie, że każda chwila bez niego jest torturą. Długo nie potrafiłam mu tego powiedzieć lecz ,gdy już to zrobiłam, nie mogłam przestać. Upajałam się dźwiękiem tego słowa, mówiłam je w absurdalnych sytuacjach, byle je wypowiedzieć. Uwielbiałam wtedy spoglądać jak coś w jego oczach się zmienia, czuć nacisk jego ust na swoich i szorstkość jego zarostu.

Kochałam to jak każdy aspekt bycia z nim.

Czasami jedynie żałuję, że tego dnia, gdy po raz pierwszy go zobaczyłam. Żałuję ,że od razu go nie dostrzegłam, że nie zobaczyłam tego bezmiaru miłości, jaki jesteśmy w stanie sobie dać.

Szczerze powiedziawszy, przez bardzo długi czas ten dzień nie odznaczał się w mojej pamięci. Wspólna znajoma obchodziła urodziny, a my jako goście spotkaliśmy się na mieście, by uczcić jej święto. Nie zwróciłam na niego szczególnej uwagi. Był miły, nieco ekscentryczny i czasami nie miałam pojęcia ,o czym on do cholery mówi. Po imprezie odprowadził mnie do domu. Przez pół nocy siedzieliśmy na ławce i rozmawialiśmy o wielu rzeczach.

Nie wiem jaką pustkę musiałam mieć w głowie, by zignorować tak cudowny wieczór. I nie wiem też, dlaczego on wykazał się takim idiotyzmem i nie odezwał się nazajutrz.

Minęły dwa lata bez niego. Chadzałam do pubów, upijałam się, tańczyłam i całowałam z nieznajomymi. On robił to samo ,co teraz – tylko beze mnie. Wiem ,że nie przyjeżdżał do mnie, nie rozmawiał ze mną i nie całował się na imprezach z nieznajomymi.

Potem znów go zobaczyłam. I znów nie zwróciłam na niego uwagi. Spotykaliśmy się coraz częściej i częściej lecz dopiero, gdy pocałował mnie na parkiecie, zrozumiałam ,że mogę mu się podobać. Zaprosiłam go na studniówkę, w nadziei ,że pojmie iż traktuje go poważnie. Nie pojął. Potem przyznał mi się ,że myślał iż po studniówce już się do niego nie odezwę. Ale odezwałam się.

I tak zostaliśmy razem.

Nigdy nie pożałuję czasu jaki mu dałam. Nie żałuję ,że pokochałam tego niewidzialnego chłopaka z zielonymi oczami.

Nauczył mnie kochać i tego jak być kochanym. Dał mi każdy fragment samego siebie, a ja z chęcią odwzajemniłam się tym samym. Byliśmy dla siebie. Po prostu.

Nie mogłam przewidzieć tego, co się potem stanie, tego jak mało czasu mamy. Gdybym to przeczuwała, zmusiłabym go do kochania mnie już wtedy, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy. Nie traciłabym czasu na innych, na rzeczy, które nigdy nie były istotne. Dałabym mu wszystko ,co posiadam o wiele wcześniej.

 

Niestety, trzy tysiące pięćset osiemdziesiąt kilogramów metalu, plastiku i ludzkiego ciała rozdzieliły nas. Przemysław umarł, jadąc do mnie trzynastego sierpnia dwutysięcznego dwunastego roku. Rozpędzony tir zabrał wszystko, co posiadałam. Pijany kierowca, obdarł mnie ze szczęścia ,duszy i planów na przyszłość, zabijając też siebie. Obydwaj nie mieli szans, by to przeżyć.

Zatem już nigdy nie poczuję jego pocałunków na karku, nie usłyszę śmiechu i pełnych przejęcia monologów. Nie zobaczę naszych dzieci, wnuków, wspólnego domu. Czasami mam wrażenie ,że ja też umarłam. Umarłam tam z nim pod tonami żelastwa.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania