I'm sure I love you

*Rozdział nr 2, skopiowany z mojego bloga*

 

Z zewnątrz dobiegały odgłosy maszyn, młotów pneumatycznych i różnego rodzaju innych urządzeń, charakterystycznych dla pracy na budowie. Słychać było rozmowy i śmiechy robotników.

Victoria, czując potworny ból głowy, wołała o pomoc, mając nadzieję, że ktoś ją w końcu usłyszy. Po dwudziestu minutach bezowocnych prób, postanowiła przestać, aby móc rozejrzeć się po miejscu, w którym ją przetrzymywano; kolejny już raz.

Ciemny pokój musiał stanowić część piwnicy. Wilgoć i stęchlizna mieszały się z sobą, tworząc zapach tak intensywny i pozornie trujący, że śmiało mógłby zastąpić wojskową broń chemiczną. Gdzieniegdzie ściany były podrapane w taki sposób, jak gdyby ktoś liczył dni swojego pobytu tutaj.

Podarty, śmierdzący materac stanowiły jedyne wyposażenie tego pomieszczenia. Nie było mowy ani o toalecie, ani o wodzie, ani nawet o lampce, która dawałaby choć odrobinę światła. Victorię cieszył fakt, że latem dni są długie, dzięki czemu nie musi długo siedzieć w ciemnościach.

Od momentu porwania minęły trzy dni. Tori nie miała okazji zobaczyć żadnego z porywaczy, rzecz jasna za wyjątkiem tych, którzy byli wtedy w jej mieszkaniu... a tak właściwie jednego z nich. Ochłapy jedzenia podawano jej przez otwór w drzwiach.

Przez cały ten czas Victoria próbowała domyślić się, dlaczego ją porwano. Zastanawiała się, co mogła komuś zrobić. Starała się być miła dla ludzi, nawet wtedy, gdy zdecydowanie na to nie zasługiwali; nigdy nikogo bezpodstawnie o nic nie oskarżyła. Nie miała nawet szkolnego wroga, dlatego ciężko było wpaść na jakiś pomysł, kto i dlaczego to zrobił.

Nagłe skrzypnięcie ciężkich, metalowych drzwi, przerwało Victorii rozmyślania. Do środka weszło dwóch mężczyzn, ubranych w czarne T-shirty i tego samego koloru jeansy.

- Wstawaj - rozkazał jeden z nich.

Tori, choć niechętnie, posłuchała polecenia. Może wydać się zabawne, ale postanowiła postępować tak, jak widziała w filmach, a mianowicie - grzecznie wykonywać wszystkie polecenia. Tylko idiota pokazywałby, jaki jest silny i odważny, i stawiałby się facetom z bronią maszynową w rękach.

- Dokąd mnie zabieracie? - spytała, kiedy wyszli z "pokoju".

- Zobaczysz, złotko - odparł jeden z nich, obrzydliwie oblizując usta.

Victoria poczuła, jak lodowaty dreszcz błyskawicznie przebiega po jej plecach.

 

~~*~~

 

Gabe już od ponad godziny był na nogach. Obudził go telefon, który dostał od Smitha. Miał do niego przyjechać. Nie chciał zdradzić, o co chodzi, ale zależało mu, aby był jak najszybciej.

Gabe postanowił jednak nie jechać od razu po telefonie do swojego szefa, ale zdecydował się na coś, co robił od bardzo długiego czasu.

Sprawdził w oknach, czy nikt nie obserwuje jego domu. Kiedy upewnił się, że teren jest czysty, poszedł do toalety. Za dużym, ściennym lustrem, znajdowało się tajemne przejście, o którym nie wiedział kompletnie nikt, nawet poprzedni właściciele domu. Skąd miał pewność? Ponieważ on sam je zbudował, łącząc z małą komórką, znajdującą się dziesięć metrów pod drzewem na jego podwórku.

Niewielkie pomieszczenie zbudowane zostało z bardzo grubego drewna. Nie był to najtrwalszy materiał, jednak starczy na czas pobytu Gabe'a w tym miejscu.

Na ścianach wisiały zdjęcia przedstawiające ludzi Smitha i samego Smitha. Stoły zawalone były stosem papierów i map, które wskazywały lokalizacje najbliższych miejscówek mafii.

Mieszkańcy Naples nawet nie zdawali sobie sprawy, jak wiele gangów i im podobnych organizacji znajduje się na terenie ich miasta. Zdarzało się, że były tylko po trzy, ewentualnie cztery osoby z jakiejś mafii, jednak zdecydowana większość liczyła blisko pięćdziesięciu osób.

Grupa Smitha nie należała tutaj do najliczniejszych, ale na pewno do najlepiej zorganizowanych i wyszkolonych. Mieli w swoich szeregach między innymi snajpera, dwóch zawodowych, byłych żołnierzy, a nawet człowieka z SEALs*.

Gabe usiadł przed komputerem i po raz kolejny zaczął przeglądać zdjęcia przedstawiające małego chłopca. Ukazywały go w różnych sytuacjach: w parku, na pikniku, w szkole, podczas pierwszej kąpieli.

Samotna łza zakręciła się w oku mężczyzny, kiedy przypomniał sobie te wydarzenia. Nie wszystkie, ponieważ nie zawsze miał czas, aby być obecnym w każdej chwili życia swojego małego synka, ale te, których był świadkiem, stanowiły dla niego pewną strefę wspomnień, która jest niesamowicie piękna, ale jednocześnie cholernie boląca.

Na jednym ze zdjęć była również kobieta, drobna, niska o rudych włosach, które kolorem przypominały płonący ogień. Gabe pamiętał dzień, w którym się poznali. Nie była to żadna pomoc czy ratunek potrzebującej kobiecie, a raczej klasyczny sposób poznania się, czyli zaproszenie na kawę.

Gabe w tamtym czasie wariował na jej punkcie, wierząc, że spotkał miłość swojego życia. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się mylił. Przekonał się o tym dopiero za pewnym czasie, kiedy...

Dźwięk telefonu Gabe'a rozbrzmiał w całym pomieszczeniu, przerywając tym samym wspomnienia mężczyzny. Odblokował komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Smith. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przesiedział w pokoiku prawie godzinę.

Pospiesznie poskładał wszystkie rzeczy, powkładał w odpowiednie miejsca i wyszedł, dokładnie zamykając za sobą drzwi.

 

~~*~~

 

Miejscem, w którym znajdowała się główna siedziba Smitha, była opuszczona fabryka. Nikt nigdy tutaj nie przychodził. Nie wiadomo, czy było to spowodowane brakiem zainteresowania tym miejscem, czy może strachem przed zajmującymi fabrykę ludźmi. A może obie opcje wpłynęły na brak niechcianych gości?

Smród stęchlizny stanowił pewien komitet powitalny dla każdego, kto tylko przeszedł przez próg fabryki. Odór uderzał w nozdrza z taką intensywnością, że często pierwszym odruchem były wymioty, a zaraz za nimi chęć ucieczki z tego miejsca.

Gabe szedł spokojnie, witając się z każdym, kogo mijał. Wśród ludzi Smitha cieszył się całkiem sporą popularnością. Był sprytny, inteligentny, świetny w tym, czym się zajmował, lojalny i oddany. A to, że zwykle bywał cichy i opanowany, tworzyło przy nim aurę bezlitosnego zbira, który nigdy się nie waha.

Pokój służący jako gabinet Smitha był najbardziej zadbanym pomieszczeniem w całym budynku. Ściany pomalowane na szaro, białe światło, gruby, nowy dywan, biurko, dębowa komoda i kilka krzeseł stanowiły wyposażenie tego miejsca. Wchodząc tutaj pierwsze wrażenie było takie, jakbyś nagle znalazł się w innym świecie, tak diametralna różnica była między tym pokojem a resztą fabryki.

Gabe zajął miejsce, które wskazał mu Smith. Cierpliwie czekał, aż zacznie się rozmowa. Domyślał się, o co chodzi, jednak wolał poczekać. Nigdzie mu się nie spieszyło.

- Mamy ją - odezwał się nagle starszy z mężczyzn.

Tak myślałem.

- Wszystko poszło bezproblemowo? - zapytał.

- Tak, bez żadnych komplikacji. Krzyczała, ale chłopcy od razu ją uciszyli - uśmiechnął się perfidnie, zaciągając przy tym swoim ulubionym cygarem.

- Nic jej się nie stało, prawda? - Gabe zmrużył podejrzliwie oczy. - Nie tak była umowa, chyba to pamiętasz?

- Gabrielu, znasz mnie tak długo, sądzę, że się przyjaźnimy, prawda? - Gabe skinął głową. - Myślisz, że zrobiłbym coś, aby zaszkodzić swoim interesom? Ta ślicznotka jest cała i zdrowa.

Mężczyzna w duchu odetchnął z niesamowitą ulgą. Wolałby, żeby plany nie uległy zmianie. W takich sytuacjach wszystko się komplikuje.

- To dobrze. Dzwoniliście do jej ojca? - zainteresował się.

- Dzwonić? Nie, nie mam zamiaru informować go w taki sposób. Uwierz mi, że dużo większe wrażenie wywrze na nim list, który otrzyma dzisiejszego wieczoru. Może być zabawnie. Szkoda tylko, iż nie będę mógł tego zobaczyć... a przynajmniej nie od razu - dokończył tajemniczo.

Gabe przyjrzał się Smithowi. Sam dokładnie nie wiedział, ile on ma lat. Poznał go cztery lata temu, gdy zaczął dla niego pracować. Z dość zniszczonej skóry, żylastych, chudych dłoni i siwych włosów, wnioskował, że może być coś koło sześćdziesiątki. Jednak nie był pewien. W gruncie rzeczy i tak nie miało to jakiegoś większego znaczenia.

- Napisaliście list? Łatwiej byłoby zadzwonić - upierał się przy swoim Gabe.

Tym razem to Smith podejrzliwie zerknął na Gabriela.

- Co się z tobą dzieje? Nie mogę zadzwonić, bo zaraz nas namierzą. Poza tym dużo większa zabawa jest z wysłaniem listu. Czasami najstarsze metody są najfajniejsze.

- Tak, masz rację. Nie pomyślałem o tym. Dość słabo dzisiaj spałem - tłumaczył się Gabe.

- Kobieta? Dobra była? - roześmiał się Smith.

- Nie narzekam. Powiedz mi, co teraz zrobimy z tą Henderson? - zapytał.

- Chłopcy wzięli ją na rozmowę. Nie wiemy dokładnie, ile wie, ale coś wie na pewno.

- A jeśli rzeczywiście nic nie wie?

- Nie martw się. Mamy sposoby, aby wyciągnąć z niej nawet to, o czym nie wie...

 

~~*~~

 

Pokój, do którego zaprowadzono Victorię nie różnił się zbytnio niczym od miejsca, gdzie była przed chwilą. Jedyną różnicę stanowiła obecność krzeseł i stołu. Nic poza tym.

Tori nigdy nie lubiła przemocy, dlatego bała się, gdy mocno nią szarpano lub popychano.

Teraz siedziała cicho, czekając, aż skończą przywiązywać jej ręce do drążka wbitego w stół. Nie rozumiała, po co to robią, bo przecież i tak nie miałaby absolutnie żadnej szansy, aby jakkolwiek stąd uciec. Wolała jednak zachować wszystko dla siebie. Po co miałaby głupio ryzykować.

Kiedy wreszcie skończono wiązać i zostawiono ją samą, mogła się trochę rozejrzeć.

Dopiero teraz zauważyła większą różnicę między "jej pokojem" a pomieszczeniem, w którym właśnie przebywała. Tutaj na ścianach rozwieszone zostały różnego rodzaju pasy, w kącie stał stolik, na którym leżało kilka rodzajów noży.

Wzdrygnęła się, uświadomiwszy sobie, do czego są wykorzystywane. Po raz pierwszy, odkąd ją porwano, poczuła paniczny strach. Nie wiedziała, co się z nią stanie, ale miała przeczucie, że na pewno nie będzie to nic dobrego.

Drzwi do pokoju otworzyły się. Do środka weszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich wydał się Victorii znajomy. Przyjrzała mu się uważniej. Oliwkowa karnacja i te same głębokie, czarne oczy.

- Ja cię znam - wyrwało się jej.

- Oczywiście. Wpadliśmy na siebie w parku.

- Co ty tutaj robisz? - spytała.

Mężczyzna wybuchł gromkim śmiechem. Tori przyjrzała mu się, uzmysławiając sobie, jak głupie było to pytanie. Wiedziała już, czym się zajmuje.

- Widzę, że się domyśliłaś. I dobrze.

Usiadł na przeciwko i zaczął intensywnie wpatrywać się w oczy kobiety. Musiała przyznać, iż teraz wydawał się jeszcze brzydszy niż poprzednio, w parku.

- Dlaczego to robisz? Wypuść mnie. Nic nikomu nie powiem.

- Myślisz? - zapytał, widocznie zainteresowany tą propozycją.

- Tak. Przysięgam, że nikt się nie dowie - gorączkowo powtarzała te słowa.

- Jesteś idiotką, wiesz o tym? Śliczną kretynką, która ma mnie za naiwniaka. Myślisz, że uwierzę ci w te bajeczki? Poza tym, dużo lepszy interes ubiję, kiedy nie wypuszczę cię stąd.

Victoria zdała sobie sprawę, że nie ma żadnej możliwości, aby się stąd wydostać. Opuściła głowę, nie chcąc dłużej patrzeć na siedzącego naprzeciwko niej faceta.

- Powiedz mi, co wiesz o interesach swojego ojca - zażądał.

- Pieprz się - zdecydowała, iż ten Hiszpan będzie wyjątkiem od jej potulnego zachowania.

- Póki co jestem bardzo miły, dlatego proszę cię, abyś odpowiedziała na moje pytanie.

- Nic ci nie powiem.

Hiszpan wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu, czym doprowadzał Tori do szaleństwa. Nie wiedziała, czy spodziewać się jakiegoś ciosu w głowę, czy może uderzenia od tyłu.

- Odpowiesz na moje pytanie?! - zdenerwowanie bardzo widocznie malowało się na twarzy mężczyzny. Victoria postanowiła jeszcze trochę go popróbować.

- Jakie pytanie? Przepraszam, zapomniałam.

Uderzenie w twarz było na tyle silne, że obróciło głowę kobiety. Łzy momentalnie pojawiły się w jej oczach.

- Moja cierpliwość powoli się kończy, kochanie - drugi z mężczyzn, który przez ten cały czas stał przy drzwiach i nie odezwał się ani słowem, podszedł do Victorii z nożem.

- Za minutę stracisz palca. Jeszcze nie wybrałem którego. Ale myślę, iż tą decyzję zostawię koledze - kontynuował Hiszpan - niech ma chłopak troszkę zabawy, no nie?

- Nie, proszę... - szepnęła, kompletnie nie kontrolując wylewanych łez.

- Nie trzeba było być suką. A teraz mów, co wiesz.

Drzwi do pokoju nagle się otworzyły. Do środka wszedł trzeci mężczyzna. Victorię przeszedł zimny dreszcz. Tak bardzo się boję... - pomyślała. Nie wiedziała, czego może się spodziewać po nowoprzybyłym.

- Wyjdźcie stąd - ku ogromnemu zdziwieniu kobiety, zwrócił się do swoich kolegów.

Hiszpan spojrzał na niego z wściekłością, ale wstał z zajmowanego przez siebie krzesła i skierował się w stronę wyjścia, rzucając ostatnie spojrzenie na Victorię.

Kiedy w pokoju zostały tylko dwie osoby, Tori poczuła, jak ogarnia ją jakiś dziwny spokój. Ten mężczyzna patrzył na nią jakoś inaczej niż tamta dwójka. Jego wzrok odzwierciedlał spokój i opanowanie.

- Jestem Gabe - przedstawił się, zajmując miejsce kilka chwil temu należące do jego kolegi.

- Victoria... - mruknęła cicho, nadal nie będąc pewną, jak może się przy nim zachować. Zdziwiła się, że powiedział jej, jak ma na imię.

- Tak, wiem. Dobrze ci tu?

Po chwili skrzywił się, jakby zdał sobie sprawę z pytania, jakie zadał.

- Przepraszam, głupie pytanie.

- Oczywiście, że mi tu źle. Nie mam pojęcia, dlaczego mnie porwaliście. Wypuśćcie mnie do domu, proszę...

- Gdyby to było takie proste, puściłbym cię wolno. Niestety, nie jest.

- Tak myślałam... - pętla na rękach coraz mocniej uciskała. Tori próbowała trochę poluzować sznur. Niestety, nie miała możliwości.

- Powiedz mi, co wiesz o interesach swojego taty. Coś musisz wiedzieć - powiedział.

Victoria spojrzała na swojego rozmówcę. Musiała przyznać, że ten facet, w przeciwieństwie do Hiszpana, prezentował się naprawdę dobrze. Mógł dobiegać czterdziestki. Miał ciemne włosy, modnie zaczesane, brązowe oczy, proste, białe zęby i męski zarost. Całkiem wysoki i dobrze zbudowany. Był naprawdę przystojny. Jednak posiadał jedną wadę, która skreślała go po całości: należał do tych drugich... tych złych.

- Mówiłam już temu oblechowi, o niczym nie wiem. Nie rozmawiam z ojcem o interesach. Mamy całkiem sporo innych tematów.

- Nie powiedział ci ani słowa? To niemożliwe.

- Jak się okazuje, całkiem możliwe. Musisz mi uwierzyć...

Gabe przyjrzał się twarzy Victorii. Widział zaczerwienienie na policzku, co świadczyło o tym, że chłopacy nie obchodzili się z nią delikatnie.

Gabriel poczuł, jak wzbiera w nim złość. Może nie należał do świętych, nie był nawet dobry, ale miał jedną złotą zasadę: nie krzywdzić kobiet i dzieci. Dlatego bardzo się zdenerwował, gdy zobaczył ten ślad.

- Chciałbym ci uwierzyć. I może naprawdę mnie nie okłamujesz. Jednak sama rozumiesz. Po prostu nie mogę ci uwierzyć... nie za darmo.

- Nie rozumiem - mruknęła w odpowiedzi. Pierwsze, co jej przyszło do głowy, to to, że zaraz ją zgwałci. Gabe musiał wyczytać to w jej oczach, bo powiedział:

- Spokojnie! Nie o to mi chodziło. Miałem na myśli, iż nie mogę ciebie wypuścić bez żadnych informacji. Coś musisz mi powiedzieć.

- Przysięgam, że niczego nie wiem! - krzyknęła bezsilna.

Mężczyzna westchnął.

- Widzę, że będzie ciężko. Jestem cierpliwym człowiekiem, ale do czasu. Ostrzegam cię jako przyjaciel. Jeśli coś wiesz i to ukrywasz, lepiej powiedz mi to od razu. Następnym razem możesz znowu rozmawiać z Mario, a jak zdążyłaś się przekonać, nie należy on do najmilszych ludzi.

- Mario to ten dupek, który był tu przed tobą? - spytała.

Gabe jedynie skinął głową, patrząc dziewczynie prosto w oczy.

- Naprawdę nic nie wiem - prawie jęknęła, bojąc się następnego spotkania z tym obrzydliwym facetem.

- Obawiam się, że następnym razem nie skończy się na zaczerwienionym policzku... - Gabe mruknął cicho do siebie, sądząc, iż Tori nic nie usłyszała. - W takim razie na tę chwilę to wszystko. Nie chcielibyśmy nikogo zabijać... a przynajmniej ja bym nie chciał. Pamiętaj o tym.

Tymi słowami pożegnał się, cicho zamykając za sobą drzwi. Po chwili do pomieszczenia wrócił facet od noża. Kazał Victorii wstać i zaprowadził ją z powrotem do celi, w której była przetrzymywana.

 

~~*~~

 

Spotkanie właśnie dobiegło końca. Ben, zmęczony kilkugodzinnym spotkaniem biznesowym, wyszedł pierwszy z sali konferencyjnej. Jedyne o czym teraz marzył, to pełna szklanka whisky, masaż i zimny prysznic. Wiedział jednak, że to niemożliwe, gdyż miał zaraz odbyć kolejne spotkanie. Nie pamiętał już nawet, czego będzie ono dotyczyć. Chyba jakichś nowych modeli samolotów.

Wszedł do swojego gabinetu i z impetem opadł na fotel. Zaczął przeglądać potrzebne dokumenty do następnej rozmowy.

Kiedy zebrał wszystko, czego będzie potrzebować, skierował się w stronę drzwi. Już miał wychodzić, gdy nagle do środka wbiegła Maria.

- Przepraszam, że tak nagle, ale musi pan coś zobaczyć - była blada jak kreda.

- Źle się czujesz? Może lepiej usiądź - poradził Ben.

- Nie pan również usiądzie, bo w innym przypadku padnie pan na ziemię - doradziła, zajmując wskazane miejsce.

Ben postanowił nie polemizować i też usiadł na skórzanej sofie. Odebrał od Marii kopertę, którą mu podała. Czując delikatny strach, otworzył papier. W środku znalazł kartkę. Zmrużył oczy.

- Co to jest? - jego ręka zaczęła drżeć. Domyślał się, co zaraz zobaczy.

- Niech pan otworzy - powiedziała cienkim głosem.

Henderson wziął głęboki oddech i rozłożył białą kartkę. Tak jak się spodziewał, zobaczył list. Jednak nie taki, jak myślał zobaczyć. Zamiast powycinanych z gazety literek, tekst napisany został ręcznie.

"Mamy twoją córkę. Jeśli chcesz ją jeszcze zobaczyć, zrezygnuj z interesów z Pietrowiczem. Nie dzwoń na policję"

Ben poczuł jak gwałtownie wzrasta mu ciśnienie. Wiedział, że ma wielu wrogów, ale nie spodziewał się, że ktoś posunie się nawet do porwania. Był wściekły na siebie za brak ochrony. Tyle razy podsuwano mu ten temat, a on nigdy nie chciał o nim rozmawiać.

- Może lepiej odwołam spotkanie - zaproponowała Maria, odzyskując siły.

- Nie, to zbyt ważne. Przesuń je o dwie godziny, dobra? - Ben zaczął krążyć po gabinecie, próbując zebrać myśli.

Tak się skupił, że nawet nie zauważył, kiedy przyjaciółka Victorii wyszła z gabinetu. Próbował wymyślić, kto może za tym stać. Nie podejrzewał nikogo, z kim miał kontakt w ciągu ostatniego roku. Robił kilka interesów na granicy prawa, ale nie z kimś, kto byłby zdolny do porwania. Nawet nie wiedział, komu może przeszkadzać jego potencjalna współpraca z Pietrowiczem...

Sięgnął po komórkę i wybrał numer Torii. Łudził się, że to wszystko jest może tylko głupim żartem, wymyślonym przez jakichś gówniarzy. Zmartwił się jeszcze bardziej, gdy córka nie odebrała.

Dopiero teraz uświadomił sobie, że faktycznie od kilku dni nie mógł się z nią skontaktować. Nie podejrzewał jednak porwania. Chciał zadzwonić na policję, ale przypomniał sobie, co było napisane na tej kartce. Nie znał nikogo, kto zajmowałby się tropieniem ludzi, a wolał nie ryzykować ze zwracaniem się z tą sprawą do kogoś obcego, ponieważ nie wiedział, kto jest jego wrogiem. Gdyby trafił na kogoś niepewnego, dla kogo ważne są tylko pieniądze, jego córka mogłaby na tym ucierpieć.

Żałował, że tak mało czasu spędzał z Victorią. Nie poświęcał jej swojej uwagi, gdyż całość przeznaczał na firmę. Dbał o jej dobro, aby niczego nigdy nie zabrakło. Obawiał się jednak, że mogło zabraknąć najważniejszego - miłości.

Gdyby mógł tylko cofnąć czas.

Pukanie do drzwi wyrwało go z rozmyślań. Maria wróciła i oznajmiła, że spotkanie przełożone. Cieszył się, iż chociaż ona zachowała zimną krew i dość szybko wróciła do siebie. Ben doskonale wiedział, że ta dziewczyna jest wierną przyjaciółką jego małej córeczki i że na pewno martwi się o nią w równym stopniu co on sam.

 

~~*~~

 

Na zewnątrz zapadła noc. Większość ludzi Smitha poszła już spać, sam Smith również. Dawało to możliwość wykonania telefonu, bez narażania się na podsłuchanie.

Gabriel skorzystał z okazji i wyszedł na zewnątrz. Nie musiał długo czekać, kiedy rozbrzmiał dzwonek jego komórki. Nie patrząc na wyświetlacz, nacisnął przycisk i odebrał.

- I jak poszło?

- Idealnie - usłyszał w słuchawce. - Nikt się niczego nie domyśli. Tylko wiesz, lepiej jest mieć pewność, kto tak właściwie jest z nami. Nie warto ryzykować.

- Spokojnie, póki co wszystko kontroluję - zapewnił Gabe.

- Miejmy nadzieję. Lepiej, aby nie było niepotrzebnych ofiar. Pilnuj jej, ale jeśli trzeba będzie, po prostu zabij.

- Jasne, znam swoje zadanie... - mruknął Gabe.

- A z nim rozmawiałeś?

- Tak, ale niczego konkretnego się nie dowiedziałem.

Gabe usłyszał trzask łamanej gałęzi. Gwałtownie odwrócił się, próbując zlokalizować, skąd dotarł do niego ten odgłos. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, odezwał się:

- Kończę. Tutaj jest niebezpiecznie. Od tej chwili ja pierwszy się odzywam. Usuń mój numer, ja usunę twój. Znam go na pamięć.

Nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. Powolnym krokiem wrócił do fabryki.

Podszedł do automatu z kawą, wybierając najmocniejszą, jaka tylko była. Zdecydował się jeszcze na dwa rogaliki z dżemem.

Wziął łyk napoju i poszedł do celi Victorii Henderson. Musiał z nią pomówić, a wolał mieć pewność, że nikt tego nie zauważy.

- Stary, zmienię cię - rzekł do czarnoskórego mężczyzny, którego postawiono na straży. Chore... przecież i tak nie ucieknie - pomyślał Gabe. Czasami bawiła go głupota jego kompanów.

Czarnoskóry ucieszył się, podziękował i czym prędzej pognał do samochodu, aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Gabe przez ten czas sprawdził najbliższe korytarze.

Odryglował drzwi i wszedł do środka. Smród w tym pokoju był o wiele gorszy niż w każdej innej części fabryki. Gabriel zakrył nos T-shirtem, aby choć troszkę odciąć się od odoru.

Podszedł do śpiącej Victorii i delikatnie potrząsł ją za ramię. Wyczuł jej delikatną, miękką skórę.

- Obudź się - szepnął.

Jak się jednak okazało, Victoria wcale nie spała. Leżała z rękoma związanymi tak, jak widział ją podczas ich ostatniej rozmowy i płakała.

Gabe, długo się nie namyślając, wyciągnął wojskowy nóż, który zawsze przy sobie nosił, i rozciął sznur. Nadgarstki kobiety były całe zaczerwienione, a w niektórych miejscach przetarte prawie do krwi.

- Chodź, pomogę ci usiąść - lekko podciągnął ją w taki sposób, aby oparła się plecami o ścianę.

Zaczerwienienie na policzku zniknęło, jednak pozostał niewielki ślad. Gabriel poczuł, jak ponownie wezbrała w nim złość. Będzie musiał pomówić z Mario, aby był odrobinę delikatniejszy.

- Boli? - głową wskazał polik. Tori pokręciła przecząco głową.

Gabe wziął do ręki kawę, którą kupił i wyciągnął ją w stronę kobiety.

- Wziąłem kilka łyków, ale myślę, że się nie otrujesz. Weź ją, dobrze ci zrobi - dodał, widząc wahanie Victorii.

- Dzięki - szepnęła.

- To też zjedz. Wiem, jak karmią tutaj ludzi. Zwykle nie mam nic przeciwko temu, ale niekiedy przesadzają.

Nie mógł jej powiedzieć, że nie ma nic przeciwko temu, aby karmić gównem morderców takich jak oni, jak on sam. Jednak jeśli chodzi o niewinną kobietę, to na pewno nie pozwoli, aby przymierała głodem.

- Jesteś milszy niż tamci...

Gabe delikatnie się uśmiechnął.

- Nie do końca. Nie bierz mnie za jakiegoś dżentelmena, bo cholernie daleko mi do niego. Po prostu trzeba wiedzieć, kiedy warto być zawziętym. W twoim przypadku to nic nie da, bo rzeczywiście nic nie wiesz.

Victoria bardzo zdziwiła się na słowa, które wypowiedział ten mężczyzna. Nie myślała, że ktokolwiek jej uwierzy.

- Wierzysz mi?

- Nie, nie wierzę. Po prostu miałem czas, aby co nieco sprawdzić.

- Jasne... - mruknęła, czując niezrozumiałe rozczarowanie. Przecież czego ona się spodziewała. Powinna od razu spojrzeć na sprawę rozsądnie. Ten facet jest taki sam jak reszta, po prostu później zaczyna bić.

- Słuchaj, chciałbym ci doradzić, abyś była grzeczna, dobra? Mario powiedział mi, że pyskowałaś mu i przez to go sprowokowałaś. Uważaj, dobra? Dla twojego dobra. Nie warto z nimi zaczynać.

- Z nimi?A ty to niby jesteś lepszy?

- Nie, masz rację. Tylko widzisz, między nami jest pewna różnica.

- Tak? Jaka?

- Ja ciebie nigdy nie uderzę - odparł pewnym głosem.

- Nie?

- Nie. Ja cię od razu zabiję. Nikt tutaj nie jest twoim przyjacielem ani nawet kolegą, pamiętaj o tym. Zawsze.

- Powiedz mi, dlaczego mi pomagasz?

Gabe zatrzymał się w drodze do drzwi. Odwrócił się i spojrzał na Victorię.

- Z dwóch powodów. Po pierwsze, jesteś mi potrzebna do wykonania pewnego zadania, a po drugie.... powiedzmy, że też przez to kiedyś przechodziłem, także wiem, co czujesz. Mniej więcej.

Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Tori wpatrywała się w zardzewiałą blachę tak, jak gdyby miała zobaczyć na niej twarz Gabriela. Ten mężczyzna stanowił zagadkę. Victoria postanowiła przestać o nim rozmyślać. Najpierw musiała dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Nie rozumiała, co tu się dzieje. Gabe był z nimi, więc dlaczego odniosła wrażenie, że jest przeciwko nim? Coś stanowczo było nie tak...

 

*SEALs - siły specjalne amerykańskiej marynarki

 

------------------------------------------------------------------------

Blog na:

http://imsureiloveyou.blogspot.com

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania