Inczi
- Chuj mnie strzela na takie życie. - Inczi podparł pięścią brodę i beknął. - Ups... sorrry. Tylko praca i przepite weekendy. Kierat normalnie. I po co? - Westchnął.
Po pierwszej zero-siedem zawsze miał skłonności do filozofii z poziomu piwnego stolika, o ile Indianie siadają przy takich meblach. No i raczej piwska nie chleją. Jak to się u nich nazywa? Aa, masato. Sfermentowane coś na ślinie... ślina mi podeszła pod przełyk.
Zgarnął długie, jeszcze wilgotne włosy w koński ogon i związał kolorową tasiemką. Skrzyżował nogi na krześle i kiwał się monotonnie.
- Pomyśl – mówi. - A tam żyjesz całkowicie w rytm natury. Leżysz cały dzień w hamaku, baby zapierdalają na poletkach, gotują żarcie, a ty leżysz i o niczym nie myślisz. Wokół dżungla, Amazonka płynie leniwie jak lawa z Lullalilako, a ty nic nie musisz. |Żarcie się skończy to w las, jakąś gadzinę ukatrupisz i luzik. A my...? - Westchnął znowu. - Ten chuj Dudek, co wyciska z ciebie wszystkie soki, kasa na konto, dzieci, żona chce więcej, dom się buduje. I po co to? – powtórzył.
Co mam mu odpowiedzieć? Takie życie mrówek. Tym z odrobiną szczęścia, mrówek na kontrakcie w Niemczech. Jedna pensja to sześcio-krotność miesięcznych zarobków w kraju. Ludzie budują za to domy, kształcą dzieci, kupują samochody. Zgrzytają zębami, chowają dumę w kieszeń, czasami walą pięścią w futrynę (wydawałoby się, że bez powodu) i jadą dalej z koksem.
Z kuchni dolatywały aromatyczne zapachy. Rodondon, nasz nadworny kucharz, lubił pitrasić.
Wychylił się na chwilę z kuchni.
- Inczi, przestań pierdolić w cały świat. Spieprzaj do sklepu, bo właśnie skończyliście sami flaszkę. Biegusiem! - dodał miękko i z satanistycznym uśmiechem.
Inczi westchnął.
- Idziesz ze mną Piotrek?
- Idź, nie chce mi się.
Z pokoju wyszedł zaspany Ryś. Rozejrzał się nieprzytomny z lekka.
- Żarcia jeszcze nie ma...? Noszszsz, wychlaliście flaszkę?!
- Spoko. Inczi już poszedł do sklepu.
- No jak poszedł? Buty stoją koło łóżka.
Zapadła cisza. Rodondon wyszedł z kuchni, kiwając głową.
- Kurwa, ten debil indiański poszedł boso.
- Wiesz co Piotrek... tam musi być niesamowicie. Szaleństwo kolorów, ptaki śpiewają jak szalone, słychać wrzaski małp, głosy zwierząt... dzień, noc, dżungla nigdy nie śpi. Gwiazdy na niebie wielkie jak arbuzy, deszcz to ściana, a słońce to piec. Wszystko jest tam inne, takie... - szukał odpowiedniego słowa. - Takie pełne. Aż krew inaczej tętni w żyłach.
Wszyscy już poszli spać. Siedzieliśmy we dwóch przy stole zawalonym resztkami jedzenia i pustych butelek po „Gorbaczowie”.
Jest sobota, ciepła lipcowa noc. Wychodzę zapalić przed dom. Inczi za mną. Zapalam papierosa i wydmuchuję pasmo dymu w granatową przestrzeń.
- Inczi, żyjemy tu i teraz. Co mnie obchodzą dżungle i dzicy? W Polsce czeka na ciebie żona i dzieci. Budujesz chałupę, masz świetne wykształcenie, więc co ty pierdolisz o Amazonce?
Patrzył gdzie nade mną.
- Nienawidzę tych komputerów. Pięć lat wtłaczano mi do głowy, że są przyszłością. Że świat będzie się kiedyś opierał na nich. My też. - Ścisnął dłońmi barierkę. - I co to będzie za świat? Ja wiem więcej niż ty. Puścisz bąka pod kołdrą, a to już będzie w bazie danych. Z kim śpisz, co lubisz, o czym myślisz... Maszyna będzie za ciebie myśleć, liczyć i mówić co możesz. Czy dobrze dzisiaj jadłeś, czy wypróżnienie było o czasie i czy aby nie zużyłaś za dużo kalorii w czasie seksu z żoną.To może będzie wygodne życie, ale czy nazwać to można życiem?
- Przesadzasz. Mamy dwutysięczny rok i jakoś komputer nie steruje moim kiblem.
- Zobaczysz – mruknął. - Idziemy spać.
Coś w nim było. Czegoś mu podświadomie zazdrościłem. Jestem tu czwarty rok i powoli robię się roboczym wołem. Praca – kwatera – jedzenie – spanie. Weekend to flaszka i reset.
A on niby żyje jak my, ale inaczej. Nosi te swoje paciorki i koraliki. Zapuszcza włosy, które dziwnym trafem wyglądają na tłuste nawet po umyciu. Chodzi boso, podkoszulki pociął we frędzle i wiecznie zaczytany w książkach o Ameryce Południowej. Raz słyszałem jak mamrotał słowa po hiszpańsku czy portugalsku. Pewnie się uczy.
A ja?
Ryś wpadł na kwaterę jak pocisk.
- Kurwa, Inczi miał wypadek!
Miałem drugą zmianę i gotowałam obiad. Moja kolej.
- Co się stało?
- Wrzeciono chwyciło go za te kudły. Wyrwało kawał skóry z głowy. Ja pierdolę, pogotowie właśnie go zabrało.
Wieczorem piliśmy na smutno.
- No i ściągnęło palantowi skalp, a tu nie ma Indian – mruknął Rodondon. - Ironia losu dla tego świra.
- Ci Indianie nie ściągają skalpów. Pojebało ci się z północnymi. Ci upierdalają głowy. A ta mu została. - powiedziałem, nalewając w kieliszki.
- No i chuj – bez sensu odezwał się Ryś.
- Przynajmniej odszkodowanie dostanie.
- Gówno dostanie! Powinien te kłaki związać. Dudek mówił, że jeszcze kłopoty będzie miał.
- Aha – mruknąłem. - To za jego zdrowie. Pewnie już nie wróci.
Wrócił. Trzy miesiące był w kraju, zrobili mu przeszczep i wyglądał prawie jak dawniej. Tylko schudł.
Dudek chyba nie miał jednak czystego sumienia z tym odszkodowaniem i wyraził zgodę, aby Inczi przyjechał z żoną i dziećmi. Ryś pojechał na dwa tygodnie urlopu i pokój był wolny.
Śliczna kobieta, a do kompletu dwoje aniołków w postaci siedmioletniego chłopca i pięcioletniej dziewczynki. Normalnie obrazek reklamowy szczęśliwej rodziny z amerykańskich filmów familijnych.
Jeździli po okolicy, zwiedzali, bawili się w Disneylandzie. Zawsze za ręce i patrząc bardziej na siebie, niż wokół.
Tylko pozazdrościć.
- Wiesz – powiedziała do mnie któregoś razu, jak siedzieliśmy przy stole, pijąc kawę. - Kocham tego wariata. Myślę, że on mnie też, ale... - zawahała się. - czasami jest jak nieobecny. Nie ma go dla nas. Bredzi o tych Indianach, wykonuje jakieś tańce i łazi jak meksykański łachmyta. Sąsiedzi mówią, że jest nieco walnięty.
- Przeszkadza ci to?
- No nie, ale czuję, jakbym go nie miała całego.
- Daj spokój. Zarobi na ten dom, wróci, zajmie się tymi komputerami i będziecie żyli jak inni ludzie. Trochę późno, ale z głupot wyrośnie. To fajny gość - powiedziałem, ale gdzieś z tyłu głowy chyba rozumiałem Ankę.
Wyjechała.
Miesiąc później wszystko trachnęło. Wróciliśmy z jednej zmiany na kwaterę.
- Gdzie Inczi? - zapytał Rodomdon.
- No jak to gdzie? - Wzruszyłem ramionami. - Z wami na dziale pracował.
- No właśnie nie pracował. - Ryś był autentycznie wkurzony. - Musiałem obsługiwać dwie maszyny. Pił wczoraj? - Spojrzał na mnie.
- Nie. - Nacisnąłem klamkę od jego pokoju.
Był pusty. Nie było nic Incziego. Ubrań, plecaka, jedzenia. Został tylko komputer.
- O kurwa – wysyczał Ryś, spoglądając mi przez ramię.
Trzy miesiące później przyszedł list. Stempel był z Kolumbii.
Chłopaki, przepraszam, że wyjechałem bez pożegnania, ale nie mogłem już tak dłużej żyć. Może zrozumiecie. Za wszystkie pieniądze kupiłem działkę w głębi dżungli. Dziesięć hektarów. Karczuję teren i będę hodował bydło. Jakoś się powinienem utrzymać. Na razie jestem bez grosza i dorabiam u miejscowych w polu. Ciężko jest, znam tylko kilka słów po hiszpańsku i w języku keczua, ale jestem dobrej myśli.
Ania nie zgodziła się tu przyjechać z dziećmi. Nawet ją rozumiem. Dom i rodzina w Polsce. Może ułoży sobie życie bardziej szczęśliwie niż ze mną.
Źle mi z tym, że zabrałem wszystkie pieniądze, ale może wybaczy. Wy też wybaczcie. Zapożyczyłem się u was, bo na bilet już nie miałem. Oddam, jak hodowla ruszy...
- Ja pierdolę! - Ryknął Rodondon. Od was też pożyczył?! Ile?!
- Dwa tysiące euro. - pokiwał głową Ryś.
- Ode mnie tysiąc – mruknąłem.
- Ja pierdolę! - powtórzył Rodondon.
… Z miejscowymi jest różnie. Indianie są nieufni wobec białych. Czasami podchodzą pod mój szałas (domu jeszcze nie ma) i patrzą w milczeniu. Raczej wrogo. A okoliczni farmerzy też niechętni. Chyba nie chcą konkurencji. Byli też u mnie jacyś ponurzy goście. Sugerowali uprawę koki, ale odmówiłem. Niech mi wszyscy dadzą tylko spokojnie żyć.
Niebawem się odezwę. |Cześć.
Ps. Tu jest naprawdę pięknie. Tak, jak sobie wyobrażałem.
To był jedyny list Incziego.
Komentarze (100)
Fajne opowiadanie. Bardzo naturalne dialogi ?
Może być smutna.
Dzięks.
Hough.
Nie.
Ja jak zwykle nie udzielam odpowiedzi.
Czy warto pomimo tego je realizować?
Niech sobie czytelnik odpowie.
Ludzie się podniosą i otrzepią.
Przynajmniej większość, ale nikt nie wie jaka jest Anka.
Wygodny punkt widzenia.
Dlatego mam nadzieję, że pozostał szczęśliwy. Tak dla równowagi w przyrodzie.
Z przyjemnością przeczytałam.
Kapitalne i jakże naturalne pióro... znam na wskroś 'obczyźniane' realia/mieszkanie w tzw. komunie i to w różnych 'konfiguracjach'.
Miałam co prawda więcej szczęścia, bo szybko udało mi się wyprowadzić na "własny, niezależny kwadrat"... to tylko tak na marginesie.
Twoje pytanie: "czy warto poświęcić wszystko dla marzeń"... a czy właśnie nie po to wyjeżdżamy, żeby je zrealizować❓No może nie "po trupach", ale...
Piątka ode mnie❗
Pozdrawiam
To świat i otoczenie mówi ci jakie masz je mieć.
Masz marzyć o dobrym samochodzie (najlepiej lepszym od sąsiada), masz obowiązkowo pakować w dzieci (może podziękują) i uszczęśliwić tym żonę (może nie odejdzie z kasą i domem).
A może ty całe życie marzyłeś dla siebie o byciu strażakiem lub wolnym poetą i objechaniu świata dookoła?
Dzięki.
Względem świata, otoczenia/nawet tego od serca/... ich marzenia rozpatruję bardziej w kategorii dobrze spełnionego obowiązku, bez jakiegokolwiek zaniedbywania i daję z siebie wszystko... mówiąc żartem, jak ten wykrzykujący Pstrowski = kto da więcej co ja.
Marzenia są moje i tylko moje, a spełniając je... wszyscy dookoła stają się szczęśliwsi.
Jak to ze złotymi myślami... Wszyscy oprawiają w ramki tylko mało kto stosuje :)
Dobre pisanie, przeczytałam z zaciekawieniem ?
Czy zawsze trzeba wybierać? Fajnie, jak można zastosować jakiś kompromis.
Tu nie bardzo można było, a czy peel wybrał słusznie?
Tu, jak widać powyżej, zdania są podzielone :)
Dzięki.
- jak wpadnie do naszej duszy nasionko jakiegoś "debila indiańskiego" - bywamy bezradni! Czasem takie nasionko przynosi ze sobą pożytek, a czasem rozsadza nasz umysł i ciało. Nawet jak nasze "indiańskie włosy" zerwie nam ze skórą na głowie jakas dzika maszyna, one będą i tak długie, i nawet po umyciu "jakby przetłuszczone".
Mocna i dobra opowieść o tragedii współczesnego człowieka.
Tragedią jest to, że czasami trzeba dokonywać tak strasznych wyborów, aby być sobą i podążyć za marzeniem.
A problem wydaje mi sie uniwersalny i nie dotyczy tylko współczesnego człowieka.
Dzięki.
"- Chuj mnie strzela na takie życie. (...).Tylko praca i przepite weekendy. Kierat normalnie. I po co?"
I kierat jest tragedią, i to, że w sumie nie wie się czasem - "po co". Bo bywa, że się wie. Ale co jest warte kieratu tak naprawdę? I czy jest on jedynym wyjściem? W którymś momencie trzeba się zatrzymać i głęboko zastanowić.
"Tu jest naprawdę pięknie. Tak, jak sobie wyobrażałem"
- każdy chciałby coś takiego powiedzieć. Lecz dużo zależy od marzenia i drogi do realizacji.
Inczi marzył, żeby nic nie robić, tylko kołysać się w hamaku:
- Pomyśl – mówi. - A tam żyjesz całkowicie w rytm natury. Leżysz cały dzień w hamaku, baby zapierdalają na poletkach, gotują żarcie, a ty leżysz i o niczym nie myślisz. Wokół dżungla, Amazonka płynie leniwie jak lawa z Lullalilako, a ty nic nie musisz.
Myślę, że na tym hamaku umarł, być może ze szczęściem w oczach. Może tego chciał. Jednej, szczęśliwej chwili. Taka obsesja.
Zostawiłem poprzednie właśnie dla domu, samochodu i dzieci.
Po powrocie nic już nie zastałem, a już za stary jestem, aby pojechać do Indian.
Poziom zaniża, a wkurwia na maksa.
Gdzie się nie pojawią to zadyma pod tekstem.
I bardzo w ich stylu.
Właśnie zerknąłem ta tekst ropuchy. :)
Jak ja się cieszę, że u mnie jest spokój i można normalnie pogadać :)))
Opcja 1→gdyby nie wyjechał, to i tak by innym życie - w pewnym sensie zakłócał...
Opcja 2↔a jednak wyjechał... i też zakłócił w wiadomych kwestiach.
A zatem, skoro tak czy siak by zakłócił, to lepiej że zakłócił do realizacji marzeń,
niżby miał zakłócać, przez wiecznie zniechęcenie i marudzenie innym.
Tekst zgonie z tradycją→tyle ile trzeba, by dać do myślenia.
Pozdrawiam:)↔%
Dzięki.
A ja?"
A ja? Dobre pytanie, panie Narratorze! A Ty co tutaj robisz?! :D
Życie mija, czas przyspiesza, cel się rozmywa... i dupa blada xD
Może reinkarnacja pozwoli zrealizować cel, pasję, uczynić kolejne życie barwniejszym, trzeba chcieć żyć a nie wegetować, prawda? No i nie wiązać się, być samemu dla siebie twardym sterem, okrętem i żeglarzem.
Historia prowokuje do autorozliczeń, czyli jest dobrze.
Wprawną ręką pisana, piąteczka!
Mój tekst jest wprawdzie młodszy niż wiersz Tjeri, ale już dawno pożegnał się z główną.
Celem tekstu było sprowokowanie do przemyśleń, a nie poszukiwanie odpowiedzi.
Tej po prostu nie ma. Tylko zatwardziały bufon mógłby stwierdzić, że wie co powinno być właściwe.
W sumie bez takich ludzi poświęcających wszystko dla marzeń nie byłoby postępu i sięgania przez ludzkość poza granice wyznaczone konwenansem, przeciętniactwem i aktualną moralnością.
N|ie byłoby himalaistów, wielkich odkrywców, szurniętych naukowców itd.
A co w swej drodze na szczyt zniszczyli?
Czy było warto?
Nie odpowiem, bo nie wiem.
Dzięki za słowo.
Wyobrażasz sobie, że 52% badanych w ostatnim sondażu popiera wypychanie tych ludzi do lasów?
Paranoja strachu przez propagandę, czy tak skundliliśmy się jako naród, który kiedyś za Wolność naszą i Waszą... ech!
Wyrażam swoje zdanie i mam w dupie faszystów w stylu wiadomym.
Nie jestem za bezsensownym wpuszczaniem wszystkich, ale zabronić wizyty lekarza, ścigać chcących dostarczyć żywność, czy inne środki przetrwania to współczesne barbarzyństwo. Skazać dzieci na las?.
Te 52% to efekt nachalnej propagandy i wpisywania uchodźców w wyborczą retorykę.
Jest źle, ale dajmy ciemnemu ludowi wroga i nim się zajmie.
Skąd my znamy taki anty-humanitaryzm i syndrom oblężonej twierdzy?
Jestem za wpuszczaniem każdego, tak jak robią Litwini, i osadzeniu w ośrodkach dla migrantów, rozpatrzeniu wniosków, prześwietleniu tożsamości, i pomocy dla tych, którzy szukają azylu. Młody facet, 24 lata dwa dni temu zmarł po naszej stronie.
120 tys. Czeczenów wpuszczono i co? I nic. Daliśmy radę. Grubo ponad milion Ukraińców ratuje gospodarkę.
Przez sześć lat rządów PiS-u więcej zmarło Polaków (oczywiście z przyczyn naturalnych) niż w czasie II wojny światowej. Cała Europa cierpi na brak ludzi do pracy. O przyszłych emerytach bez samodzielnych funduszy zabezpieczających starość nie wspomnę.
A tu, na granicy, czarna noc bezprawia.
Dzięki, Pansowa.
Real wzywa, cele czekają.
Do napisania.
Do styknięcia.
Jeśli chodzi o kasę to u nas na flaszkę to trzeba było pożyczyć, bo człowieka trzeba przecież zrozumieć, ale większe kwoty to, jeśli ktoś dał się naciągnąć to przeważnie szukał takiego „Incziego” w polu.
Dobra i wiarygodnie przedstawiona historia!
Jak Inczi?
A jakby nie chciał?
Aż mi się wstyd zrobiło….
Idziemy przez życie już tak długo razem, że jestem pewna, on pragnie mojego szczęścia jak i ja jego.
Może nasza miłość jest tą jednyną na milion?
Może po prostu powinnaś go była spytać, aby nie szedł za Tobą jak cielę w imię miłości jednej na milion.
Zawsze mógł odmówić. Jednak wybrał inaczej, nie trzymam go w piwnicy w kajdankach, nie bije, nie głodze. Wybrał.
Marzeniowy ordung?
Nie ma większego zabójstwa dla wielkich marzeń.
Czasami trzeba wybrać, czasami istnieje bramka numer 3, a czasami nie.
Niektórzy dzięki niemu odkrywają Amerykę, niektórzy tworzą przełomowe wynalazki, a niektórzy lądują w dżungli.
Skala jest ta sama.
A prawda jak zawsze gdzieś po środku...
Świat często nie rozumie wielkich marzycieli, nazywając ich ujami.
Powtarzam się chyba z poprzednich komentów, ale może Anka też miała swoje wielkie marzenie. Może Inczi okradł rodzinę nie tylko z pieniędzy, ale i z ich marzeń.
Staram się spojrzeć na problem ogólnie. Poza tym, znam kilka ofiar takich marzycieli.
On miał swoje. Dla niego wielkie i najważniejsze było jego marzenie, a nie wtopienie się w tło codzienności.
Może masz nadzieję, że kipiące w tobie szaleństwo sie uciszy?
Stał sie mimowolnie przyczyną zła, ale nie nazwałbym go ujem.
Tę nazwę można zarezerwować dla innych przypadków.
Choćby występujących na tym portalu.
Nie oceniłem ani Incziego, ani Anki.
Bo jak byś oceniła te żony powstańców listopadowych, które porzucały wszystko i jechały za mężem na poniewierkę zsyłki?
I w punkt. Każdy ma swoje życie i oby przeżył je ze swoimi zasadami.
Zdrówka życzę.
Możliwe, że w postawie Anki więcej było rozsądku.
A może nie miała nikogo, komu mogłaby zostawić dzieci pod opieką i została w kraju, mimo wielkiego rozdarcia w sercu? Różne są sytuacje.
Oceniać ich to jak oceniać morze, że ma fale.
Ich kierunek i wysokość zależy od wielu czynników.
Ale podobno wielka miłość jest wieczna i ponadczasowa...
Niektórzy są jednak nieuleczalni.
Nie da się najczęściej pogodzić zwykłego życia z wielkim marzeniem.
Kogoś skrzywdzisz po drodze.
Czy Anka powinna to zrozumieć?
Toteż nie napisałem, że zrobiła źle :)
Psy wieszają na biednym Inczi, a może sobie poradził, dorobił się, ściągnął Ankę i dzieci i żyją szczęśliwie, choć początek tej drogi wstrząsnął czytelnikami (czytelniczkami w szczególności:))
Bo postać jest autentyczna, ale więcej faktycznie do mnie nie napisał, a ja, uwikłany jak mrówka w codzienność i szarość, zapomniałem o nim (:
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania