Inne życie

Moje dwunaste opowiadanie obecnie w trakcie pisania ;)

 

~ Inne życie ~

 

„ Los jest ślepy... ale trafia bez pudła.”

 

~ Powołanie ~

 

1.

 

Czy to musiało potoczyć się w ten sposób? Sama wielokrotnie z powodu tego pytania byłam bliska obłędu. Przez jedno nieodpowiednie słowo strach, ból i zwątpienie stały się nieodłącznymi towarzyszkami mojego życia. A przecież wystarczyło powiedzieć NIE.

 

Ta noc była okropna. Budziłam się kilkakrotnie z nadzieją, że sen nie powróci. Na próżno.

Dźwięk budzika przyjęłam z ulgą. Wiedziałam, że to wszystko co się wokół mnie dzieje to tylko senne koszmary. Wiedziałam, że jeżeli tylko zadzwoni, ja wrócę do normalnego świata.

Łazienka, ciepła woda i dres. Gdy otworzyłam drzwi, pies radośnie zamachał ogonem i zaskamlał.

-Cicho zołzo, bo wszystkich pobudzisz!- mruknęłam niechętnie.

Było dopiero przed piątą i wcale nie uśmiechało mi się zaczynać dnia od harmideru dzieci i zrzędzeń męża.

Kurtka, buty.

-Idziemy.

Chłodne powietrze przyjemnie owiało moją twarz. Był początek stycznia, zero śniegu i temperatura iście wiosenna. Uwielbiałam te poranne spacery, ciszę panującą wokół i bezruch. Mogłam wtedy spokojnie iść przed siebie i myśleć. Pies zajęty zabawą w odkurzacz, ani na sekundę nie podnosił nosa z trawy, a ja miałam nadzieję, że idąc tak kiedyś zbiorę się na odwagę i zwyczajnie odejdę. Pójdę za daleko i nie wrócę już.

Wróciłam. Tak jak zawsze. Byłam zbyt wielkim tchórzem by cokolwiek zmienić w swoim życiu.

Kawa, papieros i pies wiernie leżący u stóp. Zapatrzyłam się w ciemność za oknem, zupełnie taką samą jak w moim śnie. Wszystko zaczęło się tak niewinnie...

Spacer brzegiem lasu. Szłam z synem za rękę i napawałam się przyrodą budzącą do życia. Droga prowadząca w las była dość szeroka, wygodnie „udeptana”. Z dezaprobatą poczułam jak syn wyrywa rękę i biegiem puszcza się przed siebie.

>>No i szlag trafił spokojny spacer!<<- pomyślałam zgnębiona. Zawsze mi tak robił.

-Maciek!- zawołałam surowo.

Miałam nadzieję na chwilę wytchnienia, a nie na pogoń za nieposłusznym dzieciakiem. Czym szybciej szłam, tym Maciek szybciej uciekał zanosząc się od śmiechu. Zrezygnowana przystanęłam i oparłam się plecami o rozłożysty dąb. Maciek właśnie zniknął za zakrętem, a mnie ogarniała coraz większa złość.

-Czekaj smarkaczu!- mruknęłam ze złością.

Rozgarnęłam zarośla i przycupnęłam za drzewem. Może jak się wystraszy, że zgubił się, raz na zawsze skończą się jego ucieczki?

Jedna, dwie,... trzy minuty. Cisza.

>>Jak nic trzeba go złapać.<<- pomyślałam gramoląc się w krzakach.

Jeden krok w tył i ze zgrozą poczułam jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Bałam się krzyknąć by nie wystraszyć syna, więc tylko zacisnęłam zęby czując jak ostre gałązki nieprzyjemnie chłostają mnie po twarzy. Upadek nie był bolesny, a co najważniejsze nie spadłam zbyt głęboko. Otrzepując się z ziemi i mchów popatrzyłam w górę. Najwyżej trzy- cztery metry. Wydrapać się pod skarpę? Za stromo, ale... dalej w głąb lasu parów wydawał się mieć łagodniejsze zbocza.

-Mamo?

Drgnęłam, słysząc żałosny dziecięcy głosik.

-Maciek! Nie ruszaj się!- zawołałam trzęsącym głosem.- Mamusia przyjdzie po ciebie!

W panice rozglądnęłam się i wtedy TO zobaczyłam. Przymknęłam oczy i zaczęłam się modlić.

Boże kochany... to nie jest prawda... to jest sen... tylko pozwól mi się już obudzić!!!

Lecz nie obudziłam się. Ze zgrozą patrzyłam jak potwornie wielki zwierz zwalnia swego kociego kroku i patrzy na mnie ciekawie, okrągłymi bursztynowymi ślepiami.

-Mamusiu?

Na ten niebezpiecznie bliski dźwięk, nogi ugięły mi się ze strachu. Boże kochany! Tam był mój syn!!! Zwierz tak jakby na przekór wszystkiemu stracił mną zainteresowanie. Uniósł łeb i począł węszyć w kierunku łatwiejszej zdobyczy. Boże... tylko nie to...

Czy zrobiłam dobrze? Nie wiem. Ja tylko chciałam uchronić swoje dziecko. W panice złapałam ułamaną gałąź i z rozmachem rzuciłam nią w czającego się drapieżnika. Rzut był za słaby, ale na szczęście zwrócił na mnie uwagę bestii.

Puszczając się szaleńczym biegiem miałam nadzieję, że odciągnę jak najdalej od syna niebezpieczeństwo. Nie musiałam się odwracać by wiedzieć, że w ogromnych skokach podąża za mną. Ziemia aż dudniła od jego potężnych łap, a mnie się wydawało, że już czuję na karku jego cuchnący oddech.

Jeden, dwa... pięć metrów... liczyłam z rozpaczą. Byleby najdalej od bezbronnego dziecka!

Potężne uderzenie w plecy wcisnęło mnie w runo leśne. Ciężar był ogromny, a ja miałam wrażenie że kręgosłup pęka mi jak sucha gałązka.

>>Tylko nie krzycz!!!<<- błagałam się w myślach, ale mijały sekundy i nic się nie działo!

Leżałam nieruchomo twarzą w igliwiu i bałam się oddychać. Bestia leżała koło mnie, skutecznie przytrzymując mnie łapą. Dlaczego nie zatopił we mnie kłów? A może myślał, że jestem padliną? Czytałam gdzieś, że drapieżniki nie chętnie pożywiają się padniętą zwierzyną... może mój bezruch zmylił go? Znów zacisnęłam oczy prosząc gorąco Boga o koniec koszmaru. Tym razem wysłuchał mnie. Z ulgą otworzyłam oczy. Pokój. Ciemny, ale bezpieczny. Wzrokiem odszukałam zielone cyfry zegara.

00:33

Z westchnieniem wtuliłam twarz w poduszkę. Boże... co to za sen był? Ale wciąż miałam jak żywe przed oczami masywne ciało tygrysa. Czarne, białe i pomarańczowe pręgi... bursztynowe ślepia... Przez chwilę zastanawiałam się czy nie wstać i nie sprawdzić, czy aby na pewno Maciuś jest u siebie w łóżku, ale zrezygnowałam. Nie chciałam ryzykować, że śpiący obok mąż obudzi się...

Zamknęłam oczy i westchnęłam.

Próbowałam poprawić poduszkę, lecz nagle wydała mi się zbyt twarda i pachnąca... igliwiem?! Znieruchomiałam i ostrożnie uchyliłam powieki.

Las.

Drzewa pomału rysowały się w półmroku, a ja nadal leżałam sparaliżowana strachem.

-Mamusiu?

Dużo wysiłku kosztowało mnie pozostanie na miejscu.

>>To nie prawda!!!<<- powtarzałam uparcie w myślach.- >>Maciuś bezpiecznie śpi w łóżku!!!<<

Powoli usiadłam i odwróciłam się. Był tu. Tuż koło mnie. Leżał, wpatrując się we mnie z uwagą.

-Zabij mnie szybko...- poprosiłam przez łzy, a tygrys na dźwięk mojego głosu z ciekawością nadstawił uszu.

Przez chwilę patrzyliśmy tak na siebie w skupieniu, po czym głowa zwierzęcia niespodziewanie opadła na moje uda. Czy umarłam? Nie, ale serce wyczyniało takie akrobacje, że byłam od tego niedaleka. Ze szlochem wyciągnęłam dłoń i położyłam ją na masywnym łbie. Zadowolone powarkiwanie z gardła tygrysa przypominało mruczenie kociaka tylko, że zwielokrotnione potężnym echem.

Czym moja pieszczota stawała się czulsza, tym kocur wydawał się być bardziej rozluźniony. Upływały godziny, a my nadal trwaliśmy w bezruchu. Nagle tygrys podniósł łeb i cicho zawarczał.

>>Teraz.<<- pomyślałam i zamknęłam oczy.

Czekałam na rozrywający ból i cierpienie. Czekałam i czekałam...

Otworzyłam oczy. Nawet wśród panujących ciemności widziałam jak potężne ciało bestii znika między drzewami. Odszedł?

Osłabła stanęłam na nogi, ale idąc musiałam przystawać przy drzewach.

Gdzie... gdzie teraz? W nocy las wydawał się być przerażający, a ja nie miałam pojęcia w którą stronę iść. Więc szłam prosto przed siebie, byleby dalej od bestii czającej się gdzieś za mną.

Szłam długo, a z każdym postawionym krokiem czułam jak maleją moje siły. Gdy w oddali zamajaczyło mi jaśniejsze niebo, rozpłakałam się. Cichutko, ale ulga była niewysłowiona. Niestety wraz z końcem lasu nie skończyły się moje zmartwienia. Jak okiem sięgnąć, na prawo i lewo ciągnęła się linia lasu. Przede mną? Ciemność.

-Czy to kiedykolwiek się skończy?- szepnęłam zgnębiona.

Skoro tygrys już sobie poszedł, to dlaczego nie obudziłam się? Dlaczego nadal tkwiłam w tych ponurych ciemnościach?

Niespodziewany trzask gdzieś za mną, pomógł mi podjąć decyzję.

Bieg po równej trawie wydawał się niczym w porównaniu z gęstwiną leśną. Nie wiem ile czasu biegłam, ale w końcu bez sił opadłam na trawę. Przymknęłam oczy i omal nie oszalałam z przerażenia kiedy coś na mnie spadło!

Zdezorientowana usiadłam, a krzyk przerażenia uwiązł mi w gardle.

Panienko kochana... obudziłam się!

Na zegarze była 2:48. Z niechęcią odsunęłam ramię męża, które było powodem mojego przebudzenia i wstałam. Widok dzieci spokojnie śpiących dodał mi otuchy. W przedpokoju stanęłam niezdecydowana. Iść do kuchni i do rana siedzieć, czy wrócić do łóżka? Żaden z pomysłów nie był kuszący, ale łóżko wygrało. Bardzo ostrożnie ułożyłam się i po czubek nosa przykryłam kołdrą. Jurek chrapał koło mnie jak stara lokomotywa i chyba pierwszy raz nie wymierzyłam mu kuksańca w żebra. Miałam cichą nadzieję, że ten hałas nie pozwoli mi zasnąć.

W myślach starałam się jeszcze raz prześledzić mój koszmar senny. Skąd na Boga wziął się w nim tygrys?! A jego zachowanie?! Przymilał się do mnie niczym najsłodszy kociak... ale czy to do końca było prawdą? Gdzieś wewnątrz siebie wiedziałam, że wystarczy tylko jeden niewłaściwy ruch, a stanę się przekąską.

Popatrzyłam w bok i jęknęłam ze zgrozą. Trawa. Usiadłam i chciałam wyć z bezsilności. Dalej to samo?! Przecież byłam świadoma tego co się działo!!! Powolny leniwy ruch na prawo ode mnie, przyprawił mnie o kolejny jęk zgrozy i chociaż świt ledwie rozjaśniał nieboskłon mogłam przysiąc, że to ON!

Wrócił po mnie? Zgłodniał?

Niczym strzała wypadłam do przodu, gnając na złamanie karku. Bałam się odwrócić i sprawdzić czy bestia podąża za mną. Na wprost miałam kolejny zagajnik. Jeżeli dopisze mi szczęście to może zdążę wdrapać się na jakieś drzewo? Nie wiedziałam czy tygrysy wspinają się po drzewach, ale i tak nie miałam wyjścia.

Zrównując się z pierwszymi drzewami przystanęłam i złapałam bolesny oddech. Jeden rzut oka za siebie upewnił mnie, że nie myliłam się. Przez polanę rozjaśnioną łuną wschodzącego słońca, powoli kroczył mój prześladowca. Nie spieszył się, ale niewątpliwie podążał za mną. Widok ten dodał mi skrzydeł i choć płuca niewyobrażalnie mnie paliły, jak sarna pomknęłam między drzewami. Biegnąc byłam tak zajęta wypatrywaniem odpowiedniego drzewa, że dopiero po chwili zorientowałam się iż patrzę na dom.

Boże kochany... dom!!!

W kilku skokach minęłam furtkę i byłam przy drzwiach. Moje pukanie bardziej przypominało łomot szaleńca w efekcie czego bałam się, że nikt mi nie otworzy!

-W czym mogę...

Chłopiec nie zdążył dokończyć, bo pchnęłam go wskakując do środka i dokładnie zamykając za sobą drzwi. Dopiero tak zabezpieczona popatrzyłam w zdziwione oczy młodzieńca.

-Przepraszam bardzo...- wyszeptałam ze strachem.- ale tam na zewnątrz jest tygrys... Moje słowa nie wzbudziły w dzieciaku żadnych sensacji, za to jego...

-Napije się pani herbaty?

Przez chwilę miałam wrażenie, że nie dosłyszał mnie ,ale idąc za nim doleciało mnie ciche, kpiące stwierdzenie.

-Azakiel ruszył na łowy.

-Kto to taki Azakiel?- wyszeptałam słabo, wchodząc do kuchnio- jadalni.

Moje pytanie chłopiec zbył uśmiechem i uprzejmie wskazał mi krzesło.

-Jaką herbatę pani się napije?- zapytał lecz po chwili dodał.- Wiem. Fujian White. Z odrobiną cukru oczywiście.

Patrząc jak nastawia mały imbryczek byłam gotowa go udusić! Czy on nie słyszał tego co mówiłam?!

-Kraina łagodności.- uśmiechnął się, stawiając przede mną filiżankę ze słomkowym płynem.- Biała herbata. Ukoi pani nerwy.

Chryste panie!!! Miałam wrażenie, że trafiłam do jakieś koszmarnego domu! Gdzieś na zewnątrz grasowała krwiożercza bestia, a ten dzieciak nic sobie z tego nie robił!

-Kto to jest Azakiel?- powtórzyłam pytanie, ostatkiem sił zachowując spokój.

-Tygrys oczywiście.

-Oczywiście...- powtórzyłam za nim jak echo.

-Kiedy jego pan się nudzi, Azakiel rusza na łowy.- powiedział ze spokojem.- Musiał sobie właśnie panią upatrzyć, bo jest bardzo niezadowolony, że schroniła się pani tutaj. Proszę się napić.

Zerknęłam na niego osłupiała. Czy on miał nierówno pod sufitem?!

-Skąd wiesz, że jest niezadowolony?- zapytałam ostrożnie.

Chłopak tylko uśmiechnął się i wskazał okno.

W momencie kiedy spojrzałam na nie, odskoczyłam w tył przewracając krzesło i rozbijając filiżankę. Piekielna bestia tkwiła za szybą i z uwagą przyglądała się temu, co działo się wewnątrz. Od jego ciepłego oddechu para zbierała się na szkle, a pazury nieprzyjemnie zgrzytały o metalowy parapet.

-Chodźmy, jest niezadowolony.

Chciałam zaprotestować, ale tygrys właśnie pacnął łapą o szybę i posłał mi ponure warczenie.

-Proszę ściągnąć schody.- głos chłopca zabrzmiał rozkazem.- Przyprowadzę siostrę i ukryjemy się na górze.

Jakie schody?! Jaką siostrę?!

Ale chłopca już nie było, za to ja bezradnie rozglądałam się po pustym przedpokoju.

-Ściągnąć schody...- wyszeptałam i zatrzymałam wzrok na sporym prostokącie z łańcuszkiem widniejącym na suficie.

Dopiero za drugim podskokiem udało mi się go dosięgnąć, a wyłaniające się schody sprawiły mi ulgę.

-Szybko!

Stanowcze ponaglenie dodało mi skrzydeł. Biegnąc do góry słyszałam za sobą tupot dzieci.

-Odsuńcie się!- jeszcze jeden rozkaz i schody z turkotem złożyły się, zamykając dopływ światła.

-Mariko zapal lampę.

Zaraz po tych słowach korytarz zalało blade światło, a ja w niejakim spokoju mogłam się przyjrzeć rodzeństwu. Chłopiec jak już wcześniej określiłam miał około 17- stu lat. Dziewczynka? Wyglądała na nie więcej jak 12- 13. Oboje czarnowłosi, niebieskoocy...

-I co teraz?- wyszeptałam słabo.

Chłopiec- podrostek, dziewczynka- dziecko i ja dorosła... oszalała ze strachu.

-Czekamy.- odpowiedź młodzieńca jak zwykle nic nie wyjaśniała.

-Na co?- zapytałam ostro. Zaczynało mnie to wszystko denerwować!

-Na to, czy mu bardzo na pani zależy.- powiedział i dodał z powagą.- Musimy zabezpieczyć drzwi. Azakiel jest strasznie inteligentny. Kiedyś omal nie udało mu się ściągnąć ich na dół.

-Chcesz powiedzieć, że... on wejdzie do środka?!- słowa z trudem przechodziły mi przez gardło.- Żaden dziki zwierz nie jest do tego stopnia przebiegły, by ścigać z takim uporem swoja ofiarę...

-On jest.

Słowa chłopca nieprzyjemnie zadźwięczały mi w uszach. Z rosnącym strachem patrzyłam jak zamyka małe zasuwki. Przerażająco małe!

-Chodźmy. W salonie będzie nam wygodniej.- uśmiechnął się, przechodząc koło mnie.

Salonik nie był duży, ale stała tu wygodna kanapa i dwa fotele. Kiedy ostrożnie opadłam na jeden z nich, dźwięk rozbijanego szkła momentalnie poderwał mnie na nogi. Z paniką popatrzyłam po dzieciach.

-Azakiel.- mruknął smutno.- Teraz będzie próbował znaleźć inne wejście tu na górę, więc spokojnie możemy odpocząć.

-Możesz mi powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi?- zapytałam zgnębiona.

Coraz mniej podobał mi się ten mój sen i do tego ten uporczywy dźwięk, który nie pozwalał mi na zebranie myśli...

Zmęczona przymknęłam oczy.

-Opowiadaj.

Przedłużająca się cisza rozzłościła mnie. Otworzyłam oczy i zamarłam. Ciemność.

Automatycznie wyciągnęłam rękę i wyłączyłam budzik.

 

Teraz siedząc nad kawą i papierosem zaczynałam nabierać spokoju. Zawsze miałam bujną wyobraźnie, ale wyśnić sobie tygrysa?! Jak do tej pory nigdy mi się to nie zdarzyło.

Cichy tupot nóg i w drzwiach stanął mój średni syn.

-Cześć mamusia.

-Chyba nie za bardzo wyspałeś się?- mruknęłam z uśmiechem widząc zapuchnięte od snu oczy syna.- Zrobię ci herbatę i położysz się jeszcze.

-I tak nie zasnę.- powiedział siadając na krześle.- Mogę włączyć bajki?

Z uśmiechem pokręciłam głową.

-To niezdrowo tak od rana zaczynać od telewizora.- rzuciłam pouczającym tonem.

-Proszę...- usteczka syna zwinęły się w dzióbek, a oczka spojrzały błagalnie.

Westchnęłam.

-Tylko nie obudź brata.

-Dziękuję. Jesteś kochana.- rzucił cmokając mnie w policzek i już go nie było.

W zamyśleniu dokończyłam kawę i wzięłam się za szykowanie śniadania. Za chwilę wstanie Jurek i zacznie się normalny, zwykły dzień. Zapach czarnej, parzonej kawy mile wypełnił kuchnię swym aromatem. W momencie gdy kończyłam pakować kanapki, wszedł Jurek. Jeden rzut oka na niego i wiedziałam, że wczorajszy wieczór nie minął bez echa. Zapuchnięte oczy i zmęczona, pomięta twarz.

-Masz potas?- zachrypnięty głos męża idealnie pasował do jego wyglądu. Był tak samo przepity.

Bez słowa sięgnęłam na półkę i podałam mu dwie tabletki. Miałam cichą nadzieję, że postawi go to na nogi i pójdzie do pracy...

-Cholerne ciśnienie!- warknął opadając na krzesło.

Miałam ochotę powiedzieć mu, że to raczej wina wczorajszego piwa, ale nie odważyłam się. Nie chciałam od rana awantury.

I tak jak zwykle wszystkiemu byłabym winna ja. Temu, że wyszłam za niego, że byłam dużo młodsza, ładna... wesoła... chociaż w tej chwili patrząc w lustro nie mogłam się doszukać, ani tej urody, ani wesołości. Wychodząc za Jurka byłam najszczęśliwszą kobietą w świecie. Był dużo ode mnie starszy, a ja z ufnością oddałam w jego ręce swój los. Niestety to, czym początkowo się tak chełpił, po ślubie stało się moim przekleństwem. Na każdym kroku byłam oskarżana o zdradę, a choćby przelotne męskie spojrzenie kończyło się awanturą. Po pewnym czasie okazało się też, że moje miejsce coraz częściej zastępuje alkohol.

Dlaczego nie odeszłam? Zwyczajnie. Jurek skutecznie o to zadbał. Najpierw zabronił mi pracować. Dzieci potrzebowały opieki, a on spokojnego, zadbanego domu. Zgodziłam się. Kolejnym etapem było kompletne odcięcie mnie od przyjaciół. Podporządkowywał mnie sobie w każdej dziedzinie życia, a ja z rezygnacją godziłam się na to. Kiedy buntowałam się przeciw jego piciu, wpadał w potworną złość. Przecież pił bo miał TAKĄ żonę! To ja byłam winna każdemu niepowodzeniu...

-Znowu obraza? Nie będziesz się do mnie odzywać?

Starając się ignorować jego zaczepkę, wzięłam się za sprzątanie kuchni.

-Wystarczy, że człowiek po pracy wypije piwo i od razu wielka afera!- zrzędził pod nosem.- Gdybyś pracowała tak ciężko jak ja, zrozumiałabyś to.

Już miałam na końcu języka „Ja też pracuję.”, ale opanowałam się.

-Skończyłeś już?- zapytałam wskazując kubek po kawie.- Chciałam umyć.

Ze złością pchnął go w moją stronę.

Pochylając się nad zlewem poczułam jak zdradzieckie łzy upokorzenia spływają po moich policzkach. Tyle razy obiecywałam sobie, że nie będę płakać, ale nie umiałam. Płakałam za każdym razem.

 

Dopiero gdy trzasnęły drzwi z ulgą opadłam na krzesło, a nerwy pomału zaczęły uspokajać się.

-Poszedł już.

Z żalem popatrzyłam na syna. Na pewno słyszał naszą poranną rozmowę...

-Zrobić ci śniadanie?- zapytałam z wymuszoną wesołością.

-Może być.- uśmiechnął się.- Obudzę Maćka i Karolinę.

Z ulgą przyjęłam uśmiech Piotrka.

 

Po śniadaniu z werwą wzięłam się za sprzątanie. Była sobota, a ja koniecznie chciałam się wyrobić przed dziesiątą. Wczoraj po południu dzwoniła do mnie Ilona, moja jedyna przyjaciółka. Miała dla mnie rewelacyjne wiadomości, ale przez telefon nie chciała nic powiedzieć. Z ulgą zauważyłam, że dzieciaki bez większych kłótni posprzątały swoje pokoje. Karolina leżała na łóżku ze słuchawkami, a Maciek z Piotrkiem pochłonięci byli grą na komputerze. Miałam w planach jeszcze szybki prysznic (Ilona zawsze była taka elegancka), ale nie zdążyłam. Dźwięk domofonu bezlitośnie oznajmił, że właśnie przyszła.

 

-Co takiego ważnego masz dla mnie?- zaciekawiłam się, stawiając przed Iloną filiżankę kawy.

-Czytaj!- sapnęła, podsuwając mi pod nos kartkę.

Ostrożnie wzięłam ją i spojrzałam.

 

„Zaproszenie na rozmowę wstępną o pracę.”

 

-Masz zamiar zmienić posadę?- uśmiechnęłam się. Ilona pracowała w biurze marketingowo- reklamowym jako kierowniczka działu sprzedaży i jak do tej pory była zadowolona z tego.

-Ja nie,- rzuciła chytrze.- ale ty tak.

Zakrztusiłam się.

Czy jej kompletnie odbiło?! Przecież znała Jurka i wiedziała, że nigdy się na to nie zgodzi!

-Zanim zaczniesz protestować,- zaczęła z powagą.- przynajmniej wysłuchaj mnie.

Kiedy udało mi się opanować oddech, zgnębiona pokiwałam głową.

-Pół roku temu nasza firma została wykupiona. Wszyscy myśleliśmy, że jak nic stracimy pracę ,ale nowy właściciel nie kwapił się do przyjazdu do nas. Mijały miesiące i nic się nie działo. Dwa tygodnie temu przyjechał. Było ogromne poruszenie gdy przechadzał się biurami i oglądał naszą pracę. Potem zwołał naradę. Na zebraniu zakomunikował wszystkim, że jakiś czas zostanie tu i potrzebuje asystentki. Dyrektor zaproponował by nabór zrobić z obecnego personelu, lecz pan prezes odmówił. Chciał kogoś z zewnątrz.

-I to niby jest ta oferta dla mnie?- mruknęłam z kpiną.

Jak nic Ilonie musiało się coś stać z głową, że pomyślała o mnie!

-Zaczekaj. Daj mi dokończyć.- skrzywiła się niechętnie na mój sarkazm.- Właśnie o to chodzi, że to żadna praca. Odebrać parę telefonów, kilka wykonać. Umówić na spotkania, posegregować dokumenty... ot i cała filozofia. Żadnego wysiłku, a zarobki wysokie. Sama dobrze wiesz, że przy stylu życia Jurka nie raz brakowało wam do pierwszego...

Owszem, Ilona miała rację. Pijaństwo Jurka nieraz powodowało, że musiałam u niej pożyczać pieniądze, ale iść do pracy? Sprzeciwić mu się...?

-Nie zgodzi się.- wyszeptałam blado.

-To go o tym poinformuj, a nie pytaj o pozwolenie!

 

Jeszcze długo po wyjściu Ilony jej słowa dźwięczały mi w uszach. Perspektywa stania się, choć odrobinę niezależną była ogromnie kusząca, ale strach przed złością męża...

Żeby więcej nad tym nie rozmyślać wzięłam się za codzienne obowiązki. Zaraz po obiedzie chłopcy poszli na trening, a Karolina z przyjaciółmi na miasto. Jurka nie miałam się co wcześniej spodziewać jak o 16-tej. Miałam więc chwilę dla siebie.

Siadając w kuchni z kubkiem gorącej herbaty niepewnie popatrzyłam na kartkę leżącą na stole. Miałam ją wyrzucić...

 

„Poniedziałek godzina 9:30”

 

-Jak nic oszalałam.- mruknęłam chowając ją do kieszeni.

Jednakże rozmowa z mężem odwlekła się. Po pierwsze nie wiedziałam jak ją zacząć, po drugie przyszedł pijany. Może jutro... gdy wytrzeźwieje?

Z pójściem do łóżka też ociągałam się. Czy sen powtórzy się? Nie miałam na to ochoty. Nie dość, że na co dzień borykałam się z problemami, to jeszcze w nocy?

Na ponure warczenie Jurka że czas spać, położyłam się ostrożnie. Ciemność za oknem nieprzyjemnie przypominała o koszmarze. Zamknęłam oczy. Boże kochany... daj mi siłę, by przetrwać to wszystko.

Moje życie, czy sen? Tego niestety już nie wiedziałam.

 

Uporczywe bip-bip-bip, poderwało mnie do góry. Zielone cyferki wskazywały 4:40.

Uśmiechnęłam się. Żadnego snu. Kompletnie nic.

Łazienka, dres i spacer z psem. Jak zwykle tyle, że w niedzielę miałam więcej czasu zanim wszyscy wstaną.

Z ulgą i w spokoju wzięłam się za szykowanie obiadu. Starałam się nie myśleć o rozmowie która mnie czekała. Ja już zdecydowałam. Pójdę na to spotkanie.

 

>><<

 

-I co o tym sądzisz?- z napięciem wpatrywałam się w Jurka. Siedział na fotelu i „leczył się” piwem.- Przydałoby się nam trochę więcej pieniędzy...

-Żeby pracować trzeba coś umieć.

Słowa męża były drwiące, ale postanowiłam się nie poddawać.

-Nie trzeba skończyć zawodówki by odbierać telefony... wystarczy technikum.

Widząc wściekły grymas na twarzy Jurka wiedziałam, że przegięłam, ale miałam dość jego chamstwa.

-Może wreszcie czegoś się nauczysz.

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom! Zgodził się?!

-Nie boisz się, że znajdę sobie kochanka?- zauważyłam zgryźliwie.

Nie chciałam by po tygodniu pracy wpadł z awanturą do biura.

-A kto by cię chciał kobieto.- odciął się złośliwie.

Zabolało.

Odwróciłam się i zrezygnowana poszłam do kuchni. Jak zwykle udało mu się upokorzyć mnie.

 

Wieczorem byłam tak zaaferowana tym co mnie jutro czeka, że zupełnie zapomniałam się bać. Dopiero z pierwszym niepewnym snem przeleciało mi przez głowę: „Tygrys!”, ale nie umiałam się już wybudzić.

Rano z ulgą odkryłam, że spokojnie przespałam całą noc. Byłam wypoczęta i pełna niecierpliwego oczekiwania.

Poranek minął szybko i bezproblemowo, nie licząc oczywiście złośliwych komentarzy Jurka. Do spotkania szykowałam się bardzo starannie. Do tego stopnia, że nawet pokusiłam się o delikatny makijaż. W lustrze krytycznym okiem starałam się ocenić efekt moich zabiegów. Gładko przyczesane, krótkie blond włosy, oczy lekko podkreślone... biała prosta bluzka i czarne spodnie na „kantkę”. Może nie wyglądałam porywająco ,ale na pewno elegancko.

Niewysokie botki, płaszczyk i byłam gotowa do drogi.

Czy się denerwowałam? Pytanie! Przed drzwiami biurowca omal nie zrezygnowałam! Nawet stojący w holu ochroniarz dziwnie mi się przyglądał!

-W czym mogę pani pomóc?- zapytał widząc moje wahanie.

-Szukam Ilony Domagało...

-Korytarz na lewo, gabinet 12.

Po tej oficjalnej informacji uśmiechnęłam się blado i ruszyłam we wskazanym kierunku. Z ciekawością patrzyłam na ściany zawieszone barwnymi plakatami z reklam. Świat nowoczesnego handlu...

Pokój numer 12... zapukałam.

Na energiczne „Proszę” z uśmiechem weszłam do środka.

-Boże! Myślałam, że już nie przyjdziesz!- okrzyk Ilony był pełen ulgi.- Są już dwie kandydatki. Szybko ściągaj płaszcz i zaprowadzę cię.

Posłuszna poleceniom przyjaciółki, bez słowa podałam jej płaszcz. Bez słowa bo z nerwów nie mogłam wykrztusić żadnego dźwięku. Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu, kiedy zobaczyłam dwie pierwsze kandydatki.

>>Boże! Co ja tu robię?! Każda z nich była przynajmniej o połowę młodsza ode mnie!<<

Z paniką popatrzyłam na Ilonę, ale ona tylko pocieszająco poklepała mnie po ramieniu i mruknęła:

-Jak skończysz to od razu przyjdź do mnie.

Nie pozostawało mi nic innego jak pokornie usiąść na krześle i czekać.

Z ciekawością zerknęłam na wizytówkę na drzwiach.

 

PREZES

Cole Stanford

 

Ciekawe jaki był? Z całego tego zamieszania zapomniałam się spytać Ilony. Już miałam do niej zadzwonić, kiedy głębokie „Proszę” zatrzymało mnie w pół ruchu. Pierwsza dziewczyna jak torpeda wystrzeliła z krzesła i z grzecznym pukaniem zniknęła za drzwiami.

Czym wolniej płynęły minuty, tym bardziej wzrastało moje zdenerwowanie i pewność, że to strata czasu. Widząc jak po kolei dołączają do nas następne kandydatki wiedziałam, że moje szanse spadają do zera.

Wreszcie po pół godziny otworzyły się drzwi i wyszła z nich pierwsza dziewczyna. Na twarzy miała wymalowany uśmiech wyższości i nie zaszczyciwszy nikogo spojrzeniem, wyszła rozkołysanym krokiem.

Kolejne „Proszę” poderwało do góry atrakcyjną blondynkę ,a mnie głębiej wcisnęło w krzesło. Miałam najszczerszą chęć ulotnić się stąd, chociaż z drugiej strony przecież nie miałam nic do stracenia. Najwyżej nie dostanę tej posady, a gdybym uciekła, Ilona do końca życia nie dałaby mi spokoju.

Tym razem rozmowa trwała znacznie krócej. Już po niespełna 20 minutach blondynka wyszła i zanim zdążyła zamknąć za sobą drzwi, usłyszałam: „Proszę.”

Z sercem próbującym rozsadzić mi klatkę piersiową weszłam i zamknęłam za sobą drzwi.

Duży, przestronny i jasny gabinet. Tuż przed ogromnym panoramicznym oknem stało sporych rozmiarów szklane biurko, fotel i mężczyzna który na mój widok z kulturą podniósł się.

-Dzień dobry.- powiedziałam słabo.

Niepewności dodawał mi fakt, że twarz mężczyzny oświetlana od tyłu pozostawała niewidoczna i jedynie zarys imponującej sylwetki budził niepokój.

-Dzień dobry.- głos mężczyzny nie tłumiony drzwiami wydawał się być o wiele bardziej dźwięczny.- Proszę usiąść.

Idąc wzrokiem za ręką mężczyzny popatrzyłam na fotel. Stanowczo wolałabym, aby to było zwykłe krzesło.

Siadając zauważyłam, jak mężczyzna z nieznacznym uśmiechem opada na swoje miejsce. W ogóle wydawał się być rozbawiony. Śmieszyłam go?

Nie zważając uwagi na ostrzegawcze dzwonki w głowie, zrewanżowałam mu się równie otwartym spojrzeniem. Był młodszy ode mnie. Na oko jakieś 30-34 lata. Ubrany w szary, elegancki garnitur i czarną koszulę. Dłonie oparte na blacie biurka leniwie bawiły się piórem. Gdy spojrzałam mu w twarz, nadal gościł na niej domyślny uśmiech. Zdawał sobie sprawę z własnej atrakcyjności. Nerwowo przełknęłam ślinę i popatrzyłam mu w oczy. Zielono- niebieskie. Zupełnie jak ocean.

-Co panią zainteresowało w mojej ofercie?

Cholera! Nawet głos brzmiał mu rozbawieniem!

-Możliwość pracy?- odpowiedziałam złośliwie i od razu pożałowałam swoich słów tym bardziej, że we wzroku mężczyzny zauważyłam błysk zaskoczenia.

-Wie pani na czym polega praca asystentki?- powiedział wracając do swojego poprzedniego uśmiechu.

-Nie.- mruknęłam zgodnie z prawdą, a w myślach układając plan „Jak ukatrupię Ilonę!”

-Rozumiem.- jego zamyślony głos wypadł mało pozytywnie.- To może jak pani wyobraża sobie taką pracę?

-Odbieranie telefonów, umawianie spotkań..- recytowałam z pamięci to co mówiła Ilona.- Segregacja dokumentów... Pije pan kawę?

Moje pytanie zaskoczyło go. Popatrzył na mnie przymrużonymi oczami, ale w końcu odpowiedział.

-Nie. Nie piję.

-To w takim razie odpada robienie kawy.- rzuciłam z powagą.

Przez chwilę wydawało mi się, że się roześmieje, ale nie. Opanował się.

-Zna się pani na pracy biurowej?- zainteresował się.

Ogromnie kusiło mnie żeby skłamać, ale nie odważyłam się.

-Nie.

-A odbieranie telefonów?

Z paniką popatrzyłam na skomplikowane urządzenie na jego biurku. Z telefonem miało chyba tylko wspólną słuchawkę.

-Zależy jakich telefonów...- mruknęłam sugestywnie patrząc na cudeńko leżące na biurku.

-Rozumiem.

I znów ten idiotyczny uśmiech! A niby dlaczego nie? Zrobiłam z siebie kompletną idiotkę!

-Proszę w recepcji zostawić swoje dane i numer telefonu.- wypowiadając to mężczyzna lekko zmrużył oczy, a jego głos stał się poważny.- Ktoś się z panią skontaktuje.

Taa jasne!

Wychodząc z gabinetu miałam ochotę rozpłakać się, ale w zamian przykleiłam do twarzy uśmiech i minęłam już sporych rozmiarów kolejkę chętnych.

W gabinecie Ilony zrezygnowana opadłam na krzesło.

-I jak?- zastygła w oczekiwaniu.

-Nijak.- mruknęłam smętnie.- Nie dostałam tej pracy.

-Powiedział ci o tym?- zapytała zaskoczona.

-Nie musiał.- odpowiedziałam zrezygnowana, po czym naśladując jego głos dodałam:- „Proszę w recepcji zostawić swoje dane”... bla bla bla. Jak myślisz co to znaczy?

Ilona słysząc moje przedrzeźnianie z trudem opanowała wesołość.

-Znaczy, że masz zostawić swoje dane do kontaktu.- powiedziała wreszcie.- I czekać.

W odpowiedzi cisnęła mi się mało elegancka riposta, więc przemilczałam ją. W zamian sięgnęłam po swój płaszcz.

-Idę już. Dzieciaki zaraz wrócą ze szkoły.

-Tylko nie zapomnij wstąpić do recepcji.

Nie chciałam mówić Ilonie, że nie zamierzam więc tylko pokiwałam głową.

Przechodząc przez hol nawet nie spojrzałam w tamtym kierunku.

-I masz kretynko swoje marzenia o niezależności...

 

W domu raz dwa uwinęłam się z obiadem i chociaż czułam się przybita, to z ulgą wyszłam z psem na spacer. Czy byłam zawiedziona niepowodzeniem? Trochę, ale najbardziej bałam się szyderczych komentarzy Jurka. Znając go, nie zaoszczędzi mi niczego.

Moje zachowanie było do tego stopnia „inne”, że nawet dzieci zwróciły na to uwagę.

-Jak tam rozmowa kwalifikacyjna?

Po pytaniu Jurka spięłam się. Fakt iż przyszedł dziś trzeźwiejszy niż zazwyczaj, wcale nie poprawił mi humoru, a teraz siedział przy ławie wygodnie rozparty i z uwagą przyglądał się jak sprzątam naczynia.

-Rozmowa, dobrze.- rzuciłam lekkim tonem. Przysięgłam sama sobie, że nie dam się sprowokować do kłótni.- Niestety była bardzo duża konkurencja. Niektóre panie miały wieloletni staż i doświadczenie.

-Nie dostałaś tej roboty.- teraz już wyraźnie było słychać w jego głosie szyderstwo. Cieszyła go moja porażka.

-Raczej nie.- powiedziałam ze spokojem, po czym dodałam swobodnie.- Za dużo lat zmarnowałam siedząc w domu.

-Zmarnowałaś?!

Widząc wściekły grymas na twarzy męża wiedziałam już, że działania pokojowe szlag trafił.

-Wiele kobiet pracuje, prowadzi dom i wychowuje dzieci.- mruknęłam z żalem.- Żałuję, że ja nie zdecydowałam się na coś takiego.

-Żałujesz naszego małżeństwa?- nieprzyjemne syknięcie Jurka nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, a wręcz przeciwnie. Już miałam na końcu języka „Tak”, ale rozmyśliłam się.

-Jak zwykle dopowiadasz sobie coś, czego nie powiedziałam.- miałam już serdecznie dość tej rozmowy i na szczęście dalszą dyskusję przerwał dzwonek telefonu.

-Słucham?- mruknęłam odruchowo, przytrzymując telefon ramieniem i zbierając resztę talerzy.

-Dobry wieczór.- słysząc ten głos odłożyłam naczynia i z wrażenia opadłam na fotel.- Cole Stanford. Rozpatrzyłem pani kandydaturę. Zaczyna pani jutro o 8-mej.

To nie działo się naprawdę... on zwyczajnie żartował sobie ze mnie...

-Dlaczego?- wyszeptałam słabo. Przecież było tyle innych kandydatek...

-Powiedzmy, że po głębszym zastanowieniu się, doszedłem do wniosku iż przy pani nie będę się nudził.

Zwyczajnie odebrało mi mowę. Czy on sobie ze mnie kpił?

-Zgadza się pani?- ponaglił mnie gdy nadal milczałam.

-Tak.- usłyszałam swój głos, zanim zdążyłam pomyśleć.

-W takim razie widzimy się jutro w biurze.- zakończył lekko rozbawionym głosem.- Aha... jednak kawę będzie pani parzyć... dla gości.

Czy byłam zaskoczona? Głupie pytanie! Ja nadal nie mogłam uwierzyć, że ta rozmowa miała miejsce! Ale... moment. Skąd u licha miał mój telefon? Ja nic nie zostawiałam w recepcji... chyba, że... Szybko wystukałam numer.

-To twoja sprawka!-rzuciłam oskarżycielsko.

-Stanford akurat pytał się o ciebie w recepcji.- usłużnie wytłumaczyła Ilona.- Nie mogli znaleźć twoich danych, więc podałam mu je.

-Jędza z ciebie... wiesz o tym?- sapnęłam zrezygnowana.

-Rozumiem, że przyjął cię?- głos przyjaciółki płonął ciekawością.

-Tak.- mruknęłam z uśmiechem.

-No to gratuluję!- krzyknęła z entuzjazmem.- Spotkamy się jutro w biurze i poplotkujemy sobie trochę!

Ostrożnie odłożyłam telefon i popatrzyłam na Jurka.

-Dostałam pracę. - wyszeptałam.

Na jego twarzy moment odmalowało się niedowierzanie pomieszane ze złością.

-Tylko nie licz na to, że będę za ciebie sprzątał!

Uśmiechnęłam się. Jego komentarz wydał mi się dziecinnie żałosny.

-Żeby sprzątać...- powiedziałam podnosząc się.- … też trzeba umieć.

 

>><<

 

Chyba już ze setny raz wszystko obeszłam i sprawdziłam. Jurek poszedł do pracy, chłopcy do szkoły... tak... klucze dałam Karolinie.

Gaz... woda... szminka? Cholera! Zjadłam ją całą z wrażenia!

Byłam tak zdenerwowana, że sama siebie przerażałam!

Biała skromna bluzka i elegancka czarna garsonka. Chyba odpowiedni ubiór na asystentkę prezesa?

Jeden rzut oka na zegarek i omal nie zemdlałam.

-Jezusie kochany... 7:30!!!

 

Biegnąc na przystanek wyzywałam się w myślach.

>>Idiotka! Kompletna! Pierwszy dzień pracy i od razu spóźnienie!<<

Nie miałam też co liczyć, że szef nie zauważy... pracowałam z nim.

Na szczęście miałam... szczęście.

Taksówka!

Tak ponaglałam kierowcę, że w końcu ofuknął mnie, ale przed biurem byłam za dziesięć ósma. Prawie biegiem wpadłam do holu. Chyba nie muszę dodawać, że sapałam jak lokomotywa, co spowodowało kilka ciekawych spojrzeń.

-Agnieszka!

Głos Ilony spowodował, że na oślep ruszyłam w tamtym kierunku, oczywiście tratując przy tym ochroniarza!

-Ja... przepraszam pana bardzo...- wyjąkałam z przejęciem, jednocześnie mając ochotę zapaść się pod ziemię.

-Pani jest z kimś umówiona?- zainteresował się, dyskretnie poprawiając marynarkę.

Już otwierałam usta, ale tym razem z pomocą przyszła mi Ilona.

-Robert, poznaj nową asystentkę Stanforda.- powiedziała z szerokim uśmiechem.- Agnieszka Zachara.

-Ja przepraszam...- mężczyzna był widocznie zmieszany.- ale nie ma pani identyfikatora... nie wiedziałem.

Tak plątał się w swoich tłumaczeniach, że zrobiło mi się go żal.

-Ja pana „zbiłam”,- powiedziałam z uśmiechem, mając na myśli to, że omal go nie przewróciłam.- a pan chciał mnie wyrzucić. Jesteśmy kwita.

Niestety przed drzwiami gabinetu prezesa odwaga gwałtownie opuściła mnie. Niby nie „zdążyłam” się spóźnić, ale...

-No wchodź do środka!- roześmiała się Ilona widząc moje niezdecydowanie.- Spotkamy się na przerwie.

Niepewnie zapukałam, a energiczne „Proszę” zakręciło mi w głowie.

Weszłam do środka.

Był tam i muszę dodać, że obdarzył mnie dość uważnym spojrzeniem. Do tego stopnia uważnym, że ledwie opanowałam chęć sięgnięcia po lusterko.

-Dzień dobry.- wyszeptałam z bladym uśmiechem.

-Dzień dobry.

Cholera, co miałam teraz robić?! On siedział za biurkiem i wciąż patrzył na mnie, a ja nadal jak ta ostatnia idiotka stałam!

-Czy mógłby pan dokładniej objaśnić mi na czym będzie polegała moja praca?- w końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam.

Mężczyzna jeszcze przez chwilę patrzył na mnie, ale w jego oczach dawało się zauważyć rozbawione iskierki.

-Wszystkiego dowie się pani po przerwie.- odpowiedział tym swoim mruczącym głosem..- Niestety pani biuro będzie gotowe dopiero na jutro, tak więc dziś spędzimy razem trochę czasu.

Słysząc jego słowa nerwowo przełknęłam ślinę.

-Spędzimy?

-Musi pani poznać personel, wiedzieć kto w którym gabinecie pracuje...- tłumaczył cierpliwie, jak małemu dziecku.- … tak więc teraz udamy się na obchód, by miała pani do tego okazję. Proszę tylko zabrać ze sobą notatnik i długopis.

Tak gorliwie potakiwałam głową, że aż rozbolała mnie szyja, tylko skąd ja miałam wziąć ten notatnik?! W torebce miałam jakieś kolorowe karteczki, ale za cholerę nie wyciągnę tego!

-Proszę. Tu jest notatnik i długopis.- nie muszę wspominać, że poczułam ulgę widząc te przedmioty w jego ręku.- Płaszcz i torebkę proszę zostawić na fotelu. Nie mam na dziś umówionych spotkań, więc nikogo nie zrazi ten bałagan.

Po jego słowach nie opanowałam uśmiechu. Jaki bałagan?! On chyba w życiu nie widział nieporządku!

>>Gdyby wpadły tu moje dzieciaki...<<- na samą tylko myśl mój uśmiech gwałtownie powiększył się. Ciekawa byłam jaka byłaby jego reakcja, gdyby zobaczył jak moi synowie rozbierają na czynniki pierwsze jego elegancki i drogi laptop!

 

Zwiedzanie firmy odbywało się w dość przyjemnej atmosferze. Stanford pomimo że był tu nowym szefem, z wielką uwagą wysłuchiwał komentarzy swoich pracowników, przeglądał projekty... doradzał. A ja rzeczywiście miałam okazję poznać swoich współpracowników i tylko od czasu do czasu musiałam zanotować terminy oddawania prac przez grafików.

Tak byłam zajęta przysłuchiwaniu się rozmowom, że nawet nie wiem kiedy wybiła jedenasta. Przerwa.

Z ulgą opadłam na krzesło w biurze Ilony.

-Opowiadaj.

Twarz przyjaciółki płonęła niezdrową ciekawością i tylko ja nie bardzo wiedziałam o czym opowiadać.

-W zasadzie nie ma o czym.- mruknęłam popijając słodką kawę.- Całe przedpołudnie chodziliśmy po firmie. Po przerwie ktoś ma mnie douczyć biurowych procedur.

Szeroki uśmiech przyjaciółki był znaczący.

-Jak się domyślam to tą osobą masz być ty?- zapytałam po czym dodałam zgnębiona.- Nie mam zielonego pojęcia jak obsługiwać ten telefon, nie mówiąc już o segregacji dokumentów. A jak zrobię coś źle?

-Głuptas z ciebie!- roześmiała się.- Ze wszystkim sobie poradzisz. Wystarczy, że ci pokażę.

 

I tak jak mówiła Ilona. Jak już wiedziałam na czym polega układanie dokumentów, wcale nie wydawało mi się to takie trudne. Gorzej poszło z telefonem, ale to też było do opanowania. Ekspres do kawy na razie wolałam nie ruszać.

-Co myślisz o Stanfordzie?

Wiedziałam, że prędzej czy później zapyta o to.

-Obowiązkowy.- mruknęłam z uśmiechem.

-I do tego wysoki, przystojny i bogaty.- rzuciła z rozbawieniem.- Nie ma w firmie kobiety która nie zazdrościłaby ci pracy z nim.

Uśmiechnęłam się.

-Jest moim pracodawcą- powiedziałam z przekąsem.- i nie patrzę na niego w ten sposób.

-Daj spokój!- roześmiała się.- Nie mów, że serce mocniej ci nie zabiło na to spojrzenie jego turkusowych oczu!

-Oj tak! Zabiło, ale ze strachu!- roześmiałam się, chociaż w momencie kiedy patrzył na mnie wcale nie było mi do śmiechu.- Strasznie bałam się...

Moje dalsze słowa przerwał dźwięk telefonu. Nerwowo drgnęłam i niepewnie popatrzyłam na Ilonę.

-Na co czekasz?

Powoli podeszłam do biurka i podniosłam słuchawkę.

-Biuro pana Stanforda. Słucham?- ze wszystkich sił starałam się by mój głos zabrzmiał miło i uprzejmie, a wyciągnięty w górę kciuk Ilony dodał mi otuchy.

Kiedy odłożyłam słuchawkę, jeszcze raz prześledziłam informacje zapisane na kartce. Było wszystko. Nazwa firmy, nazwisko przedstawiciela i godzina o której ponownie zadzwoni.

-Widzisz? To wcale nie jest takie trudne.- westchnęła Ilona i podniosła się.- Ja zmykam do siebie, bo do wieczora nie wyrobię się z papierami.

Po wyjściu przyjaciółki z ulgą opadłam na fotel. Pomimo, że wszystko dobrze się układało, nadal czułam się spięta. Sięgnęłam po notes spotkań Stanforda. Poniedziałki, środy i czwartki mogłam umawiać go na spotkania, ale tylko do godziny 18-tej. Wtorki były dniem wewnętrznym firmy. Stanford organizował wtedy spotkania z pracownikami. W piątki dla nikogo go nie było.

>>Też bym tak chciała.<<- pomyślałam z zazdrością. Władza i pieniądze dawały dużo możliwości.

Do 15-tej odebrałam jeszcze cztery telefony i wszystko dokładnie zanotowałam.

Co teraz robić? Było już po 16-tej, a Stanforda nadal nie było. Wyjść pod jego nieobecność? Zaczekać? A jak nie wróci już do firmy?

Ostatecznie postanowiłam zaczekać do wpół do piątej. Jeżeli do tego czasu nie pokaże się, pójdę do domu.

Nie pokazał się, a ja czekałam do samej piątej.

W końcu z rezygnacją sięgnęłam po płaszcz i ubrałam go. W momencie gdy dotknęłam klamki, drzwi energicznie otworzyły się i zanim zdążyłam odsunąć się, dostałam nimi w głowę. Uderzenie było tak mocne, że zachwiałam się i gdyby nie stanowcza ręka Stanforda, pewnie pacnęłabym na pupę.

-Co pani tu jeszcze robi?!- zaskoczenie w jego głosie było równie autentyczne co mój rosnący guz na czole.

-Czekałam na pana.- sapnęłam, delikatnie dotykając głowy.- Nie powiedział mi pan do której mam zostać w biurze.

Po moich słowach na jego twarzy odbiło się jeszcze większe zaskoczenie, a kiedy dotykając guza syknęłam, coś na kształt współczucia.

-Proszę tu usiąść.- rzucił zdecydowanym głosem, podprowadzając mnie do fotela.- Trzeba szybko przyłożyć coś zimnego.

Bez protestu dałam się posadzić, ale widząc w jego ręku butelkę zimnego piwa...

-Niestety nie mam nic innego.- mruknął przepraszająco, ale w jego oczach też zatańczyły iskierki rozbawienia.- Proszę to przyłożyć.

-Nie powiedział mi pan do której pracuję.- powiedziałam z lekkim uśmiechem. Teraz tak stojąc i przyglądając mi się, wcale nie wyglądał na mojego szefa.

-Pracuje pani od 8-ej do 16-ej.- odpowiedział z uśmiechem, a ja speszona musiałam odwrócić wzrok.- Chyba, że poproszę by została pani dłużej.

Na słowo „dłużej” moje ciało przepłynął niespokojny prąd.

>>Co się ze mną dzieje?<<- skarciłam się w myślach.

To wszystko wina Ilony. Przez jej uwagi zaczęłam zwracać uwagę na jego wygląd!

A tak szczerze to było na co popatrzeć. Wysoki, muskularny, o niespotykanej egzotycznej urodzie i do tego te oczy. Niebiesko-zielone... turkusowe.

-Odwiozę teraz panią do domu.- jego głos przywrócił mnie do rzeczywistości i dodatkowo zabarwił policzki na różowo.- Nie może pani sama wracać.

Chciałam zaprotestować, ale stanowczo pokręcił głową.

Przed blokiem kiedy pomagał mi wysiąść z samochodu, poczułam się bardzo skrępowana. Wścibskimi spojrzeniami sąsiadów.

-Dziękuję za podwiezienie.- mruknęłam speszona.- Jutro w biurze będę o 8-ej.

-Może jednak powinna pani zostać w domu?- zasugerował, wymownie patrząc na moje czoło.

-Dziękuję za troskę, ale przyjdę.- powiedziałam szybko.- Dobranoc.

-Dobranoc.

 

Wchodząc do domu od razu wiedziałam, że będzie źle. Chłopcy cichutko siedzieli u siebie w pokoju, Karolina też...

Na moje wesołe „Wróciłam” usłyszałam tylko „Cześć mamo”.

-Cześć.- uśmiechnęłam się stając w pokoju. Przy ławie jak zwykle siedział Jurek z nieodłącznym piwem w ręce.

-Widziałaś która godzina?

Aż skrzywiłam się na nieprzyjemny głos męża.

-Człowiek przychodzi z pracy i nawet obiadu nie ma na stole!- zrzędził dalej.

-Przecież zostawiłam w kuchni kartkę.- powiedziałam ze spokojem.- Wszystko było przygotowane i wystarczyło tylko podgrzać.

-A od czego mam żonę?!

Po tych słowach zwyczajnie wyszłam. Nie chciałam kłótni, a do tego zaczęła boleć mnie głowa.

 

Przed snem jednak musiałam wziąć tabletkę. Rano chciałam być wypoczęta i już nie mogłam się doczekać by iść do pracy. W łóżku z uśmiechem prześledziłam mój dzisiejszy dzień. Dopiero od jutra zaczną się moje prawdziwe obowiązki. Czy będzie ciężko? Nie ważne, ja i tak się cieszyłam...

 

-Już lepiej?

To pytanie zupełnie zbiło mnie z tropu. Zamrugałam oczami i otworzyłam je. Nade mną pochylała się postać czarnowłosego chłopca, lecz zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć, gdzieś z głębi domu odezwał się przeraźliwy zgrzyt.

-Azakiel znalazł sposób by wejść na górę.

Przez chwilę w myślach trawiłam tą informację. Azakiel... Tygrys!!! Ja znów śniłam!!!

-Nie możemy się gdzieś zabarykadować?- wyszeptałam.- Albo wdrapać na dach?

Nie chciałam się przekonać co będzie, gdy bestia dostanie się tu...

-Azakiel jest na dachu.

I jakby na potwierdzenie jego słów nad naszymi głowami dało się słyszeć głuche pacnięcia łap.

-Chodź.

Rozkaz chłopca postawił mnie na nogi, ale nic więcej.

-Jeżeli zostaniesz tu...- powiedział z żalem.- Nie poradzisz sobie z nim.

-Co mam robić?- szepnęłam słabo. Wiedziałam, że to sen, ale i tak zaczynałam potwornie się bać.

-Ukryjemy cię w tej szafie. Dopóki stamtąd nie wyjdziesz, będziesz bezpieczna.

Słowa młodzieńca rozśmieszyły mnie. Ta szafa o cieniutkich drzwiczkach miała mnie ochronić?! Z politowaniem omiotłam wzrokiem mebel. Dwa metry wysokości i dwa szerokości... zamiast prawdziwych drzwi były deseczki ułożone niczym żaluzja.

-A co z wami?

Uśmiech chłopca stał się melancholijny, a gest jakim przytulił do siebie siostrę...

-O nas się nie martw... to ciebie chce.

Siedząc w pustej szafie poczułam się deczko idiotycznie. Przez szczeliny między deseczkami miałam doskonały widok na pokój i rodzeństwo. Właśnie siedzieli na kanapie i nucili jakąś piosenkę.

Boże... co ja tu robię?!

Niespodziewany rumor zmroził mi krew w żyłach. Dziewczynka na chwilę przestała nucić i ciasno przytuliła się do brata. Omiotłam wzrokiem pokój i... zamarłam.

W drzwiach stał mój prześladowca. Był ogromny!!!

Chciałam krzyknąć by uciekali, ale spojrzenie bursztynowych ślepi nie pozwoliło mi. Bestia zamiast patrzeć na dzieci, wzrok miała utkwiony prosto w szafie! On wiedział, że właśnie tu się ukrywam!

Powolnym, leniwym krokiem ruszył w moją stronę, a kiedy łbem trącił drzwiczki omal nie umarłam ze strachu. Widząc jak odwraca się i idzie w stronę kanapy chciałam wybiec i bronić dzieci, ale nie mogłam. Strach w zupełności paraliżował moje ciało robiąc ze mnie biernego obserwatora.

Czym tygrys bardziej zbliżał się do rodzeństwa, tym ich pieśń stawała się głośniejsza. W końcu stanął przed nimi i z uwagą wpatrzył się w ich drobne postacie skulone na kanapie. Dziwnie to wyglądało. Zupełnie tak jakby rozumiał słowa piosenki i cichymi warknięciami odpowiadał na nie.

Niespodziewanie dzieci zamilkły, a mi nie wiedzieć czemu z oczu popłynęły łzy.

Ruch był błyskawiczny. Głośny trzask łamanych kości i ciche jęki. Skończyła się piosenka... skończyła się cierpliwość bestii... skończyło się życie moich małych obrońców.

Zamknęłam oczy i zaczęłam krzyczeć.

-Aga! Całkiem ci odbiło?! Co się tak drzesz?!

Zaspany, ale wściekły głos Jurka przywrócił mnie do rzeczywistości. Usiadłam na łóżku czując jak spazmy płaczu wstrząsają moim ciałem.

-Przepraszam.- wyszeptałam słabo.- Coś mi się śniło.

-Cholera... człowiek do pracy nie może się wyspać...

-Przepraszam, już wstaję.- mruknęłam podnosząc się szybko.

Nie miałam siły do kłótni z Jurkiem, bo sen jak żywy wciąż tkwił we mnie. W kuchni ze łzami w oczach opadłam na krzesło.

Boże... co za potworność...

Nie mogłam zamknąć oczu by nie widzieć jak tygrys bezlitośnie rozrywa małe ciałka.

Ani spacer z psem, ani kawa czy papieros nie były w stanie ukoić moich nerwów.

-To tylko sen.- mówiłam z przekonaniem, patrząc w lustro na przestraszoną kobietę.- Okropny koszmar, ale to nie jest prawda!

 

>><<

 

Wchodząc do biurowca musiałam wziąć dwa głębokie wdechy. Sen, poranne komentarze Jurka i kłótnia chłopców zupełnie mnie rozstroiły.

-Dzień dobry pani Agnieszko.

Wesoły głos ochroniarza pozwolił mi na oderwanie się od ponurych myśli. Byłam w pracy i wszystkie domowe problemy musiałam „pozostawić za drzwiami”.

-Dzień dobry Robercie.- uśmiechnęłam się.

-Pani gabinet jest już gotowy.- słowa mężczyzny zatrzymały mnie w bezruchu.- Pan prezes kazał pani dać klucze.

Niepewnie popatrzyłam na jego dłoń.

-Te są do pani gabinetu, a te do gabinetu pana Stanforda.

-Pan Stanford już jest?- zapytałam niepewnie.

-Był, ale pojechał. Wróci na 10-tą.

Nie wiedzieć czemu ta informacja sprawiła mi ulgę. Mrucząc niewyraźne „Dziękuję”, wzięłam klucze i ruszyłam korytarzem. Czekało mnie dużo pracy. W pudłach leżały segregatory z dokumentami i trzeba je było poukładać na regałach.

Wchodząc do biura, jedno musiałam stwierdzić. Stanford nie żałował pieniędzy na urządzenie go. Duże, ładne biurko i czarny wygodny fotel. Regały, szafki i pół ścianka za którą stał... ekspres do kawy. Duże panoramiczne okno zamiast żaluzji miało elegancką firankę i zasłony. Na biurku leżała kartka zapisana równym, starannym pismem.

Miałam odebrać trzy prace od grafików, przypomnieć pracownikom o zebraniu i przełożyć dwa spotkania na przyszły tydzień.

Uśmiechnęłam się. Wreszcie zaczynało się coś dziać!

 

Do 10-ej wykonałam wszystkie polecenia. Na biurku u Stanforda leżały prace graficzne, oraz kartka z nowymi terminami spotkań. Z westchnieniem popatrzyłam na ostatnie pudło. Krzyż niemiłosiernie bolał mnie od tego ciągłego schylania, ale efekt był wart wysiłku. Nie dość, ze wszystko leżało na swoim miejscu, to jeszcze zaczęłam się w tym orientować.

-Pani Agnieszko, proszę przynieść mi umowy z „Art-Morn”.

Melodyjny głos z urządzenia na moim biurku wystraszył mnie, ale szybko znalazłam pożądane dokumenty i zapukałam do drzwi.

-Proszę.

-Dzień dobry panie Stanford... eee...- dosłownie zatkało mnie. Zamiast mężczyzny w eleganckim garniturze miałam przed sobą... cholera!- To są umowy.

Wiedziałam, że robię z siebie idiotkę, ale zwyczajnie nie mogłam oderwać od niego wzroku! Ubrany był w białą koszulkę, jasnoniebieskie jeansy, sportowe buty i... robił piorunujące wrażenie!

Chyba zauważył mój „niewłaściwy” wzrok, bo nieznacznie uśmiechnął się i przesunął oczami po mojej sylwetce.

-Dziękuję.

Bez słowa odwróciłam się i wyszłam. Dopiero za drzwiami zdałam sobie sprawę, że najzwyczajniej śliniłam się na jego widok! Boże... co za żenada!

Żeby się czymś zająć dokończyłam układanie, jeszcze raz przeglądnęłam terminarz, czy nie pominęłam jakiegoś spotkania i przypomniałam Ilonie o rozliczeniu dla Stanforda.

O jedenastej zaparzyłam kawę i z ulgą opadłam na fotel. Czy przeszły mi nerwy? Nie. Nadal czułam się okropnie mając w pamięci moją reakcję na wygląd Stanforda. Moje nieudane małżeństwo, rozwiane nadzieje i marzenia spowodowały, że z zazdrością pomyślałam o jego żonie. Ona na pewno nie miała takich problemów jak ja.

-Jak głowa?

Z wrażenia podskoczyłam i oczywiście oblałam się kawą!

>>Czy on musiał się tak skradać?!<<- pomyślałam zgnębiona. Nawet nie zauważyłam kiedy wszedł!

-Dziękuję, już lepiej.- mruknęłam, próbując serwetkami zetrzeć plamę z bluzki.

-Wczoraj głowa, dzisiaj bluzka...- coś w jego głosie spowodowało, że nieśmiało zerknęłam na niego.- Pani się mnie boi?

-Peszy mnie pan.- powiedziałam odwracając wzrok.- Przy panu czuję się niezdarna.

Uśmiechnął się. Ale tak, że musiałam odwrócić wzrok!

-Koniecznie musimy to zmienić.- rzucił z tym swoim zabójczym uśmiechem.- Nie może pani pracować w takich nerwach.

Po jego słowach poczułam się jeszcze gorzej. A niby co chciał zmienić?

-Pani Agnieszko... czy pani nosi żałobę?

-Ja?!- zapiałam zdziwiona, zastygając w bezruchu.

-Ta czarna garsonka...- powiedział z powagą.- Nie lubi pani kolorowych ubrań?

Chryste Panie! O co mu chodziło?!

-Myślałam, że to właściwy strój dla asystentki.- odpowiedziałam ostrożnie. Zupełnie nie wiedziałam do czego zmierza.

-Tak jak garnitur dla prezesa?- zapytał przekornie.

Uśmiechnęłam się. Daję słowo, że nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się. Stanford dziś na pewno nie wyglądał na prezesa korporacji. Był wesoły, rozluźniony, a jego sportowy ubiór... zwyczajnie wyglądał seksownie.

-Poniekąd.- mruknęłam zawstydzona.

-Aha. Mam do pani małą prośbę.- słysząc proszący ton w jego głosie, nieuważnie zatrzymałam wzrok na jego oczach. Wydawały się falować, mienić, kusić...

-Tak?- wyszeptałam.

-Zebranie będzie trwało do 2-ej...- powiedział spokojnie.- Potem mam nieoczekiwane spotkanie... czy mogłaby pani pojechać ze mną na nie?

-Tak oczywiście.- sapnęłam. Boże... idiotko! A coś ty sobie wyobrażała?!

-W takim razie proszę przyszykować wszystkie dokumenty jakie mają związek z „Grafitexem”. Będą potrzebne.

Po wyjściu Stanforda z niechęcią popatrzyłam w lustro. Ciemna plama mocno odznaczała się na bluzce.

-Co zrobić?- wymruczałam ze złością.

W takim stroju nie mogłam się pokazać na oficjalnym spotkaniu. Pozostawało tylko jedno wyjście. Zadzwonić do córki i poprosić by przyniosła mi coś na zmianę.

Po długich namowach wreszcie udało mi się ją uprosić. Miała mi przywieźć skromną, ale elegancką sukienkę w kolorze ciemnej zieleni. W recepcji poprosiłam Roberta by przyprowadził Karolinę prosto do mnie, a mi nie pozostało nic innego jak przygotować potrzebne dokumenty.

 

Karolina wchodząc do mojego gabinetu miała więcej niż ogromne oczy.

-Pani Agnieszko, gość do pani.- głos ochroniarza zabrzmiał sympatycznie.

-Dziękuję.- uśmiechnęłam się, wstając zza biurka.

Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Karolinie otworzyła się buzia.

-Ty tu naprawdę pracujesz?!- zapytała ogarniając wzrokiem eleganckie biuro.

-Pracuję.- rzuciłam rozbawiona na jej niedowierzanie.- Przyniosłaś?

Kiedy córka podała mi reklamówkę, odetchnęłam z ulgą. Jeden rzut oka na zegarek uświadomił mi, że mam 15 minut na przebranie się.

-Zaczekaj tu na mnie.- sapnęłam, mając nadzieję, że w tym czasie nie będę potrzebna na zebraniu.

Do łazienki wpadłam jak burza. Dwie minuty i bluzka z garsonką leżały w torbie, a sukienka na mnie. Chwilę minęło nim udało mi się ją zasunąć, ale ostatecznie efekt nie był taki zły.

 

-Jak tylko dojdziesz do domu...- reszta zdania utknęła mi w gardle.

Stanford! Boże... co za wpadka!

-Przepraszam panie Stanford, ale ta poplamiona bluzka...- plątałam się, próbując ukryć zmieszanie.

-Rozumiem.- powiedział to spokojnie, ale przy tym omiótł mnie takim wzrokiem, że znów zrobiło mi się słabo.- Jeżeli jest pani gotowa to możemy jechać, a przy okazji odwieziemy Karolinę do domu.

Przez chwilę próbowałam zrozumieć sens jego słów, po czym wyszeptałam bezmyślnie:

-Karolinę?

-Pani córkę.- podpowiedział uprzejmie.

>>I znów wyszłam na idiotkę!<<- pomyślałam smętnie, idąc za Stanfordem. Nie dość, że moja inteligencja pozostawiała wiele do życzenia, to jeszcze zapomniałam z biura zabrać teczki z dokumentami. Stanford zaoferował się, że pójdzie po nią, a my z Karoliną zaczekamy na niego w holu.

-I jak... podoba ci się praca mamy?

Cała postawa, głos mężczyzny wskazywały, że jest w dobrym humorze.

-Może być.

Nonszalancki ton córki stanął mi ością w gardle. Czy ta dziewczyna chociaż raz nie może zachować się uprzejmie?!

-A co ty zamierzasz robić gdy dorośniesz?- wyglądało na to, że Stanford nie poczuł się urażony mało grzeczną odpowiedzią mojej córki. Patrzył w skupieniu na szosę i lekko uśmiechał się.

-Będę bogata.

Chryste Panie!!! Teraz to już miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a widząc, że uśmiech mężczyzny pogłębia się...

-Do bogactwa można dojść na wiele sposobów.- mruknął rozbawiony.- Ale pieniądze cieszą tylko wtedy, kiedy praca sprawia ci satysfakcję i masz się z kim podzielić tym bogactwem.

-O! już jesteśmy!- sapnęłam z ulgą. Bałam się następnego komentarza córki. Była w wieku kiedy buntowała się przed tym, że koleżanki mają na „wszystko”, a ona nie.

-Najpóźniej na 20-tą odwiozę mamę do domu.

-Dobra. Do widzenia.

Jak tylko Karolina zamknęła drzwi i ruszyliśmy, od razu szepnęłam:

-Przepraszam za córkę.

Karolina nie była złym dzieckiem. Przechodziła okres dojrzewania i wydawało się jej, że pozjadała wszystkie rozumy.

-Przejdzie jej.

Spokojne stwierdzenie Stanforda uspokoiło mnie. Najwyraźniej rozumiał co to „bunt” nastolatków, a może sam miał dziecko w tym wieku?

-Też nie mogę się tego doczekać.- mruknęłam z przekąsem. Czasem wydawało mi się, że moje nerwy nie dożyją tej chwili!

Roześmiał się. Nie wymuszenie, czy z uprzejmości, ale tak naprawdę wesoło.

-Gdzie jedziemy?- zainteresowałam się widząc, że dojeżdżamy do obrzeży miasta. Na dobrą sprawę to nawet nie wiedziałam gdzie ma być to spotkanie.

-Do mnie.

Dobrze, że siedziałam, bo na pewno pacnęłabym na zadek! Byłam pewna, że zebranie będzie gdzieś na mieście w jakiejś restauracji, czy hotelu...

-Zarząd „Grafitexu” ostatnio za bardzo interesował się moimi firmami.- głos Stanforda zrobił się niski i poważny, a uśmiech zniknął z jego twarzy.- Chcą przystąpić do fuzji, ale na warunkach na które nie mogę się zgodzić. Niestety nie chcą ich renegocjować... zupełnie tak, jakby wiedzieli o tym co się dzieje w firmie.

-Chce pan powiedzieć, że ktoś sprzedaje informacje?!- zapytałam z niedowierzaniem. Zupełnie nie mogło mi się to pomieścić w głowie!

-Mam osiem oddziałów tej firmy...- powiedział w zamyśleniu.- Dziś spotkamy się wszyscy i jestem pewien, że zdrajca też będzie.

Jego ostatnie słowa zabrzmiały jak groźba.

-Nie bardzo wiem jaka ma być moja rola w tym wszystkim...- odpowiedziałam ostrożnie. Gra w tej rozgrywce toczyła się o bardzo wysoką stawkę, a zawodnicy nie byli asystentami z „bożej łaski”, tylko grubymi rybami biznesu.

-Pani zadaniem będzie obserwowanie ich.- mruknął i tak jakby się zawahał.- Nikt pani nie zna. Jest pani z zewnątrz. Będą się zastanawiać kim pani jest. Damy im delikatnie do zrozumienia, że łączy nas nie tylko praca...

Przy jego ostatnich słowach moja głowa podskoczyła do góry, a przerażony wzrok zatrzymał się na jego twarzy.

-Zdrajca nie oprze się pokusie by przekazać konkurencji taki kąsek...- ciągnął dalej.- zaczną się domysły i spekulacje. Jeżeli ta informacja dotrze też do naszego oddziału... będę wiedział, że zdrajca ma wspólnika.

-Wszyscy w biurze dziwili się dlaczego ktoś tak ważny jak pan, wybiera na swoją siedzibę najmniejszą filię firmy.- wyszeptałam blado. Pracowałam dopiero drugi dzień tutaj, ale za sprawą Ilony znałam wszystkie biurowe ploteczki.

-Już jakiś czas temu,- uśmiechnął się, choć nie był to wesoły uśmiech.- zacząłem podejrzewać sabotaż. Kilka naszych projektów przeciekło do konkurencji... Kiedy zacząłem drążyć sprawę, zdrajca sprytnie skierował wszystkie dowody na tą filię.

-Ale pan nie uwierzył w to?

-Nie do końca.- mruknął w zamyśleniu.- Najbliższe dni pokażą czy miałem rację.

Westchnęłam. Przyjmując tą pracę chciałam podratować budżet domowy, a tymczasem wpakowałam się w sam środek afery biznesowej.

-Mam do pani prośbę. Proszę ściągnąć i schować obrączkę.

Już miałam zapytać się dlaczego, gdy mój wzrok spoczął na jego dłoni.

-A pana żona nie będzie miała pretensji?

Uśmiechnął się. Nie widziałam tego, bo nie miałam odwagi spojrzeć mu w twarz, ale poczułam.

-To nie jest obrączka, a ja nie jestem żonaty.

-Ale... ale...- wyjąkałam.- W biurze mówią...

-I to jest właśnie siła sugestii i plotki.- powiedział kpiąco.- Zauważyli coś na moim palcu, kilka niewinnych pytań na które dałem dwuznaczne odpowiedzi i stałem się szczęśliwym posiadaczem rodziny.

Po jego słowach poczułam się głupio. Czyż sama nie oceniłam go w ten sposób? Widząc obrączkę od razu założyłam, że jest żonaty, a po jego zrozumieniu dla zachowania Karoliny, dodałam mu jeszcze nastoletnie dziecko!

-To po co nosi pan obrączkę?- zapytałam ciekawie.- Żeby stwarzać właśnie takie pozory?

Znów się uśmiechnął.

-To nie jest obrączka tylko sygnet rodowy.- wyjaśnił lekko.- Wszyscy w mojej rodzinie nosili, bądź noszą taki sam.

No tak... angielska rodzina z tradycjami. Ściągając obrączkę i chowając ją do torebki, poczułam się winna. Byłam mężatką i nie powinnam była zgadzać się na propozycję Stanforda. Niezależnie od tego, jak była niewinna.

 

Podjeżdżając pod dużą stylową willę musiałam przyznać, że dom Stanforda jest piękny. Nie przypominał luksusowych posiadłości bogaczy. Miał swój szyk i klasę, a tajemniczego uroku dodawały mu stare, potężne drzewa. Kiedy samochód zatrzymał się przed wejściem, drzwi otworzyły się i stanął w nich wysoki, barczysty blondyn.

-To jest Matt.- wyjaśnił Stanford.- Jest kimś w rodzaju ochroniarza, a prywatnie moim przyjacielem.

-Czy on wie...?- zapytałam niepewnie zawieszając głos.

-Tak.- rzucił z powagą.- Nikomu tak nie ufam jak jemu. Chodźmy.

 

W domu Stanford bez skrępowania rzucił kurtkę na sofę i powiedział:

-Cześć Matt. Poznaj Agnieszkę.

Słysząc, że Stanford bez większych ceregieli przeszedł ze mną na „ty”, nieznacznie spięłam się. Nie byłam pewna czy ja w razie potrzeby będę umiała z równą swobodą co on, wymówić jego imię. Był moim szefem i taka poufałość nie była w moim zwyczaju.

-Dzień dobry.- uśmiechnęłam się, wyciągając rękę.

Mężczyzna chwilę zawahał się.

-Dzień dobry.- odpowiedział w końcu, przyjmując moją dłoń.

-Ile mamy czasu?- zagadnął Stanford marszcząc czoło. Teraz gdy był skupiony jego twarz wydawała mi się być groźna.

-Wszyscy są już w drodze.- głos Matta przejął mnie dreszczem.

Dyskretnie obrzuciłam go wzrokiem. Jego twarz zawierała same kontrasty. Jasnoblond włosy i prawie czarna oprawa miodowych oczu. Blada cera i intensywny róż ust. Wyglądał zupełnie tak, jakby miał makijaż.

-Dobra... w takim razie chodź pokażę ci, gdzie co jest.- zwrócił się do mnie z uśmiechem.- Musisz się tu czuć swobodnie i być pewna siebie.

Słysząc jego słowa, uśmiechnęłam się krzywo, ale posłusznie podążyłam za nim. Zwiedzając dom starałam się zapamiętać najważniejsze pomieszczenia, które Stanford pokazywał mi. Gabinet, mały salon, kuchnię z jadalnią i o zgrozo... jego sypialnię!

-Jeżeli wyślę cię po coś do gabinetu,- popatrzył na mnie z uśmiechem.- nie panikuj. Wystarczy, że powiesz o tym Mattowi, a on już pomoże ci.

Niepewnie pokiwałam głową.

-W takim razie wracamy do salonu.- uśmiechnął się.- Spotkanie odbędzie się właśnie tam. Chciałem uniknąć oficjalnej atmosfery.

 

Salon był piękny. Ciemne drewno mile współgrało z kremowymi aranżacjami. Ogromne kanapy kusiły swą miękkością, a obrazy na ścianach zachwycały. Nie licząc luksusu jaki tu panował, całe moje mieszkanie bez problemu zmieściłoby się w tym jednym pomieszczeniu.

-Czego się napijesz?

Popatrzyłam na niego. Stał przy niewielkim stoliku zastawionym butelkami z alkoholem i wyglądał tak...

Cholera! Jeżeli nie wezmę się w garść, to będzie naprawdę źle!

-Woda mineralna.- mruknęłam speszona i odwróciłam wzrok.

Patrząc uparcie w piękny kominek słyszałam jak nalewa płyn do szklanki.

-Proszę.

Jego cichy głos tuż koło mojego ucha spowodował, że nerwowo podskoczyłam. Odwróciłam się tylko po to by popatrzeć jak cała zawartość jego szklanki ląduje mu na podkoszulku i spodniach.

-Boże... przepraszam... ja naprawdę nie chciałam...

Próbując chaotycznie zetrzeć plamy z jego koszulki, miałam ochotę rozpłakać się. Większą fajtłapą jak ja już chyba być nie można!

-Hej! Spokojnie!- rozbawiony głos Stanforda jeszcze bardziej mnie zdołował.- Nic się nie stało. Przebiorę się i po krzyku.

Popatrzyłam na niego zgnębiona.

-Na prawdę jest mi przykro.- już sama nie wiedziałam jak mam go przepraszać.

Normalnie byłam bardzo zorganizowaną i zaradną osobą. To jego obecność powodowała, że stawałam się „ofiarą losu”.

-Wiesz co?- powiedział i popatrzył na mnie lekko przechylając głowę.- Najlepiej będzie jak napijesz się wina. Czerwonego, słodkiego. Rozluźni cię to, a i twoje nerwy uspokoją się.

Widząc jak ponownie podchodzi do stolika chciałam zaprotestować, ale może rzeczywiście miał rację? Moje nerwy były w tak opłakanym stanie, że przydałaby się spora dawka relanium!

-Wypij to, a ja idę się przebrać.

Jeszcze chwilę po jego wyjściu niepewnie obracałam w palcach kieliszek. W końcu przytknęłam go do ust i upiłam. Wino było przewyborne. Miło rozeszło się aromatem po ustach, drażniąc swym bukietem gardło i zmysłowo rozgrzewając pierś. Z przyjemnością wzięłam jeszcze jeden łyk... i jeszcze jeden... Rozkoszne ciepło ogarnęło moją głowę, skupiając się na policzkach. Z konsternacją popatrzyłam na puste naczynie. Z przyjemnością napiłabym się jeszcze...

Ciche chrząknięcie wyrwało mnie ze stanu euforii.

-Cole prosił byś przywitała gości.

Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Nie wiedzieć czemu, moja odwaga gwałtownie wzrosła!

 

-Dzień dobry państwu.- słysząc swój wesoły, pewny siebie głos sama nie mogłam wyjść z podziwu.- Zapraszam państwa do salonu.- mówiłam swobodnie.- Matt... czy mógłbyś podać kawę, herbatę?

Przez chwilę wydawało się, że zaskoczenie nie pozwoli mu ruszyć się, ale jego oczy rozbłysły, a na ustach pojawił się uśmiech.

-Oczywiście Agnieszko...

Wchodząc do salonu zastanawiałam się jak zacząć rozmowę, lecz przy wielkiej mojej uldze pojawił się Stanford. Moja ulga trwała dotąd, dopóki nie podszedł do mnie i przelotnie cmoknął w policzek. Moment poczułam jak siedem uważnych spojrzeń skupia się na mnie.

-Usiądźmy.

 

W sumie zebranie nie było takie straszne. Rozmowy cały czas toczyły się na temat interesów. Stanford przedstawiał nową strategię firmy, tłumaczył, słuchał pytań i odpowiadał na nie. Starałam się dokładnie obserwować poszczególne osoby. Czterech mężczyzn i trzy kobiety. Odnosili się do Stanforda z dużym szacunkiem i nic nie wskazywało na to, że któreś z nich jest zdrajcą. Przysłuchując się ich rozmowom poczułam jak ręka Stanforda zsuwa się z oparcia kanapy i zatrzymuje na moim ramieniu. Gest był nieznaczny, a mnie i tak przeszedł niespokojny dreszcz. Chyba to wyczuł, bo jego ręka znieruchomiała, by po chwili ożyć subtelnym tańcem palców.

W końcu o 16-ej Stanford zakończył zebranie. Wszyscy rozjechali się, a i ja sięgnęłam po swój płaszcz.

-Jestem już gotowa.- szepnęłam, gdy wrócił do salonu i tylko w piersi czułam dziwny żal.

Stanford nic mi na to nie odpowiedział, ale poczułam, że zawahał się. Popatrzyłam na niego ze smutnym uśmiechem. W czarnym było mu do twarzy, a rozpięta pod szyją koszula dodawała mu zmysłowego uroku.

-Panie Stanford?- zapytałam niepewnie, gdy cisza przedłużała się.

-Mam na imię Cole...- powiedział i ruszył do wyjścia.

Zgnębiona podążyłam za nim. Dla mnie nigdy nie będzie Cole'm...

 

>><<

 

Kac po winie.

Bałam się, że jeżeli tylko podniosę głowę, rozleci się w drobny mak. Ale podnieść musiałam. Nie dość, że dręczył mnie fizyczny kac, to jeszcze moralny. Gdy wróciłam wczoraj do domu, Jurek urządził mi potworną scenę zazdrości. Miałam żal do córki, że nie utrzymała języka za zębami i wszystko wygadała ojcu. Jurek kategorycznie zabronił mi iść do pracy. Wciąż dźwięczały mi w głowie jego wściekłe słowa... „Nie będziesz się kurwić u żadnego bogacza!”

Westchnęłam. Czas wyprowadzić psa.

Nie muszę wspominać jaka była atmosfera przy śniadaniu. Nawet dzieci z trwogą milczały, widząc wściekłe ruchy ojca. Kiedy zostałam sama, ze smutkiem ogarnęłam wzrokiem kuchnię.

Moja codzienność.

Niezależnie od tego czego życzył sobie Jurek, to i tak musiałam jechać do biura. Musiałam przeprosić Stanforda i zrezygnować z pracy.

 

Wchodząc do holu biurowca poczułam ogromny żal. Pracowałam tu zaledwie dwa dni, ale tyle już się wydarzyło. Robert na mój widok przyjaźnie pomachał... pani Basia z recepcji uśmiechnęła się...

Żeby nie wzbudzać podejrzeń, uśmiechnęłam się i prosto ruszyłam do swojego biura. Wiedziałam, że Stanforda jeszcze nie ma. Nie było jego samochodu.

W gabinecie podeszłam prosto do biurka i wyciągnęłam kartkę i długopis. Nie bardzo wiedziałam jak napisać rezygnację z posady, ale w końcu udało mi się coś sklecić.

Cichy trzask drzwi wyrwał mnie z zadumy. Przez chwilę przysłuchiwałam się odgłosom dochodzącym z gabinetu obok.

Westchnęłam i wstałam. Jeszcze ostatni raz omiotłam wzrokiem pokój.

Zanim zapukałam, musiałam wziąć kilka głębokich oddechów... zbierało mi się na płacz.

-Wejdź Agnieszko.

Uśmiechnęłam się. Jego głos pobrzmiewał dobrym humorem.

Miałam rację. Patrzyły na mnie roześmiane turkusowe oczy i chłopięcy uśmiech na ustach.

-Panie Stanford...- wydawało mi się, że nic więcej nie dam rady powiedzieć, tym bardziej, że uśmiech na jego twarzy zastąpił niepokój.- Niestety z przyczyn osobistych, muszę złożyć rezygnację z posady pańskiej asystentki.

Przez moment wydawało mi się, że się roześmieje, ale spojrzenie na kartkę w mojej ręce zapaliło w jego oczach zaskoczenie. Z bladym uśmiechem podeszłam do niego i podałam mu ją.

Przez chwilę czytał ją w skupieniu. Widziałam jak twarz mu tężeje...

-Dlaczego?- jego głos nie odzwierciedlał żadnych uczuć, choć bezsprzecznie domagał się odpowiedzi.

-Mówiłam panu...- wyszeptałam.- z powodów osobistych.

-To ma związek z twoim mężem?- zaskoczona podniosłam na niego wzrok.

- Skąd...

Jego uśmiech jak nigdy wcześniej, zrobił się cyniczny.

-Myślałaś, że nie sprawdzam z kim pracuję? Ja wiem o swoich pracownikach wszystko.

To jego aroganckie stwierdzenie absurdalnie wzbudziło we mnie dumę.

-Więc skoro wie pan o mnie wszystko,- powiedziałam hardo.- to wie pan również, że najważniejsza jest dla mnie rodzina.

Chciałam jeszcze dodać, że jest mi przykro iż zostawiam go w takiej sytuacji, ale rozmyśliłam się. W zamian położyłam na biurku oba komplety kluczy i wyszłam.

W holu też nikt mnie nie zatrzymał. Pewnie myśleli, że wychodzę w firmowej sprawie...

 

W domu od razu rzuciłam się w wir obowiązków. Miałam nadzieję, że ciężka praca pozwoli zapomnieć mi o zmartwieniach. Niestety nie udało się. Czym zapamiętalej sprzątałam, tym bardziej byłam przygnębiona. Teraz jak nigdy dotąd dotarło do mnie z ogromną siłą jak puste życie wiodłam. Dzieci na razie jeszcze potrzebowały mnie, ale za kilka lat? Co mi pozostanie?

Chłopcy kiedy wrócili ze szkoły, popatrzyli na mnie niepewnie. Z bladym uśmiechem zaprosiłam ich do stołu... Karolina też nie miała odwagi zacząć ze mną rozmowy. Wszyscy siedzieliśmy milczący, z żalem o to co nie powinno się wydarzyć.

-Mamo...

Z westchnieniem popatrzyłam na córkę. Była śliczną dziewczyną. Czarne loki w kaskadach okalały jej drobną twarz, o pięknych brązowych oczach. W tej chwili przepełnionych smutkiem.

-Tato nie ma racji.

Zaskoczyły mnie jej niepewne słowa.

-Nie powinnaś zostawiać tej pracy.- cichy głos syna odbił się echem po kuchni.- My ci wszyscy pomożemy. Karolina już ustaliła grafik, kto ma jakie obowiązki. Nie pozwolimy by tato krzywdził cię tak dalej.

Byłam tym tak wzruszona, że zwyczajnie popłakałam się.

Karolina z nieśmiałym uśmiechem postawiła przede mną kawę i wzięła się za mycie naczyń. Piotrek wziął psa na spacer, a Maciek bez protestów wyniósł śmieci.

-Złożyłam już rezygnację.- szepnęłam z żalem, gdy zostałyśmy same.

-Ja wiem, że to moja wina...- wyszeptała ze skruchą.- ale jak usłyszałam jak się z ciebie naśmiewa... nie wytrzymałam i powiedziałam mu jaką wspaniałą masz pracę.

-To nie twoja wina, że ojciec jest taki.- powiedziałam cicho.- To ja zbyt długo godziłam się na to w jaki sposób nas traktował.

-A może gdybyś poprosiła Stanforda... przyjąłby cię z powrotem?

W jej głosie była taka nadzieja, że aż ścisnęło mnie w piersi. Nie miałam siły odmawiać jej.

-Dobrze. Spróbuję.

 

Niestety jak na ten dzień to nie był jeszcze koniec moich upokorzeń. Całe popołudnie próbowała skontaktować się ze mną Ilona, a jej determinacja świadczyła tylko o jednym. W biurze było już wiadomo, że odeszłam. Nie mogłam się zdobyć na rozmowę z nią... jeszcze nie teraz.

Powrót Jurka do domu był kompletną katastrofą. Z żalem i niesmakiem patrzyłam jak stoi na „chwiejnych” nogach i mierzy mnie nieprzyjemnym wzrokiem.

-Witaj sekretareczko!

Zignorowałam jego złośliwą zaczepkę i wzięłam się za podawanie obiadu.

Przez cały wieczór nie zaoszczędził mi sarkastycznych uwag. Starałam się to znosić ze spokojem, ale niespodziewanie to nie moje nerwy dziś nie wytrzymały. Piotrek z Karoliną stanęli w mojej obronie, ale widząc wściekłość Jurka wiedziałam, że przyjdzie nam za to zapłacić wysoką cenę.

Z położeniem do łóżka starałam się zaczekać do momentu aż zaśnie. Był tak pijany, że było tylko kwestią czasu kiedy to nastąpi. Przed snem jeszcze zaglądnęłam do dzieci i w końcu sama cichutko wsunęłam się pod kołdrę.

Gwałtownie zaciskająca się dłoń na mojej ręce, wyrwała jęk strachu z moich ust.

-Nigdy więcej nie nastawiaj dzieci przeciwko mnie!- głos Jurka wskazywał na to, że wcale nie był aż tak bardzo pijany jak sądziłam.

-Nikt w domu nie jest przeciw tobie.- starałam się mówić spokojnie.- Zwyczajnie zdenerwowały się nieprzyjemną atmosferą.

-A ty... też nie knujesz przeciw mnie?

-Nie.

Nic więcej nie mogłam dodać.

-To dobrze...- powiedział to takim tonem, że skuliłam się.- Rozbieraj się!

Ten rozkaz zupełnie mnie zmroził. Wiedziałam, że czeka mnie teraz niewyobrażalne upokorzenie. Jurek niezbyt często korzystał ze swoich małżeńskich przywilejów. Z reguły był zbyt pijany, ale teraz jego męska duma została naruszona, odbierze to sobie z nawiązką.

Czując jak pod powiekami zbierają mi się łzy, a w piersi rodzi szloch, posłusznie ściągnęłam bieliznę. Zazwyczaj ograniczał się do samego aktu, ale... nie dzisiaj.

Dotyk jego ust na moich piersiach i cuchnący piwem oddech wydawał mi się katuszą nie do zniesienia. Każda jego pieszczota naznaczona lepką śliną powodowała we mnie falę obrzydzenia. Łzy cichutko, jedna za drugą kapały na poduszkę. Z rozpaczy zacisnęłam zęby, żeby nie szlochać na głos. W momencie kiedy przetoczył się na mnie znieruchomiałam jak słup soli, a fala mdłości podeszła mi do gardła. Bezceremonialnie kolanem rozchylił mi uda i wszedł we mnie. Zacisnęłam oczy prosząc Boga by pomógł mi znieść to upokorzenie. Kołysał się nade mną obrzydliwie sapiąc i postękując, lecz kiedy przejechał językiem po moich ustach, gwałtownie szarpnęłam się z obrzydzeniem.

>>Chryste... tylko nie pocałunek...<< lecz niewiele sobie zrobił z mojego protestu. Jego ręce brutalnie przytrzymały mnie za włosy, a lepki, cuchnący język wcisnął się w usta. Szarpnęłam się, ale nie na wiele się to zdało. Jego ciężkie ciało skutecznie uniemożliwiało mi ruchy. Dwa ostatnie pchnięcia i poczułam jak jego ciało wiotczeje i leniwie przetacza się na bok. Z nieutulonym szlochem złapałam szlafrok i uciekłam do łazienki. Długo wymiotowałam, a jeszcze dłużej szorowałam się pod prysznicem. Chciałam zetrzeć z siebie każdy jego dotyk, zapach... wspomnienie upokorzenia.

Przed północą zmęczona i obolała zwinęłam się na fotelu. Łzy powoli spływały po policzkach, by wreszcie niechciane opaść na koc.

>>Ile jeszcze wytrzymam?<<

 

Było mi bardzo niewygodnie. Miałam ścierpnięte nogi, a coś boleśnie uwierało mnie w żebra. Zamrugałam oczami i popatrzyłam przed siebie. Światło wąskimi szczelinami przedzierało mi się do oczu. Już miałam odepchnąć tą dziwną przeszkodę, gdy mój wzrok padł na coś co było koło kanapy. Jęk zgrozy uwiązł mi w ustach, lecz bestia i tak usłyszała go. Leniwie podniosła łeb i popatrzyła na mnie wielkimi bursztynowymi ślepiami. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, ale tygrys jakby znudzony tym ziewnął, położył łeb na łapach i przymknął oczy. Czekał. Nie spieszyło mu się... doskonale wiedział, że prędzej czy później będę musiała stąd wyjść. Z ogromnym żalem pomyślałam o rodzeństwu i o tym jaki spotkał ich los. Dlaczego nie weszli razem ze mną do szafy? Skoro była takim doskonałym schronieniem, mogli to zrobić...

Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a ja siedziałam i zgnębiona patrzyłam na śpiącego tygrysa. Nieokreślony dźwięk gdzieś w głębi korytarza spowodował gęsią skórkę na moich ramionach. Z początku nie zwróciłam na niego uwagi, ale uszy zwierza zadrgały i ciekawie postawiły się. Dźwięk raczej nie był dla niego zagrożeniem, bo nawet nie otworzył ślepiów. Wstrzymując oddech zastygłam w oczekiwaniu. Odgłos stawał się coraz bliższy, bardziej wyraźny. Kroki. Mocne, ciężkie. W myślach odżyło mi niejasne przeczucie, że powinnam je znać. Starałam się dokładniej w nie wsłuchać, lecz serce swym łomotem skutecznie uniemożliwiało mi to. Na widok sylwetki stojącej w drzwiach, jęknęłam, a tygrys otworzył ślepia. Z przerażeniem obserwowałam jak Jurek rozgląda się po pokoju. Nie wiedział o zagrożeniu, bo bestia leżała dokładnie ukryta za kanapą. Jeden krok i tygrys groźnie skulił uszy po sobie. Widziałam jak jego wargi unoszą się ukazując ogromne kły.

Wiedziałam co teraz nastąpi i nie mogłam po raz drugi dopuścić do tego!!!

Z ostrzegawczym krzykiem pchnęłam drzwi i wyskoczyłam z szafy. Na mój widok we wzroku Jurka zapaliła się wściekłość, gwałtownie zmieniając się w przerażenie na widok tygrysa gotującego się do skoku. Nie wiem co chciałam zrobić. Osłonić Jurka swoim ciałem? Zagrodzić bestii drogę? Wiem tylko, że równocześnie wybiliśmy się do skoku. Poczułam mocne pchniecie w plecy, które z dużą siłą przerzuciło mnie przez kanapę, zatrzymując boleśnie na kredensie. Uderzenie w głowę zamazało mi widok. Jęknęłam i wysiliłam wzrok.

-Azakiel... proszę...- wyszeptałam błagalnie.

Zwierz tak jakby zawahał się, lecz po chwili z potężnym rykiem otworzył paszczę w której znikła głowa mojego męża. Zamknęłam oczy i zaczęłam krzyczeć.

-Mamo! Mamo!- uporczywe słowa i potrząsanie za ramię wybudziło mnie z koszmarnych wizji.

-Już wszystko w porządku.- wyszeptałam schrypniętym głosem.- Przepraszam. Nie chciałam cię obudzić.

Karolina popatrzyła na mnie ze smutnym uśmiechem.

-Zły sen?

Niepewnie pokiwałam głową. Wciąż miałam przed oczami pogruchotane ciało Jurka.

 

Dzień zaczął się dla mnie okropnie. Mój umysł nadal dręczyły nocne koszmary, a obleśny uśmiech zadowolenia na twarzy Jurka spowodował, że zaczynałam żałować iż sen nie był prawdą.

Dopiero kiedy wszyscy wyszli, skuliłam się na fotelu i zaczęłam płakać. Nie nad tym wszystkim co się stało, ale nad tym, że zwyczajnie zaczynało mi brakować sił. Bałam się tego co może mi przynieść przyszłość. Powrotu męża do domu, rozmowy z Iloną... mojego snu. W końcu z westchnieniem podniosłam się.

-Użalaniem nad sobą nie poprawię sobie życia.- powiedziałam zgnębiona i jak zwykle wzięłam się za sprzątanie.

Punkt jedenasta zadzwonił telefon. Ilona.

-Słucham.- mruknęłam z krzywym uśmiechem, nastawiając się na grad wyrzutów.

-Dlaczego odeszłaś?!

Miałam rację. Głos przyjaciółki nie należał do przyjemnych.

-Zwyczajnie.- odpowiedziałam zmęczonym głosem.- Nie nadaję się do tej pracy.

-A nie ma to czasem czegoś wspólnego z twoim romansem ze Stanfordem?

Zamarłam, a moja dłoń niebezpiecznie zacisnęła się na słuchawce.

-Skąd wiesz o romansie?!- zapytałam niespokojnie.

-Całe biuro huczy od plotek i domysłów.- w głosie Ilony dało się wyczuć żądzę sensacji.- Wczoraj rano przyszłaś i po chwili wyszłaś. Kiedy nie pojawiłaś się do przerwy, a Stanford poprosił mnie o pomoc przy dokumentach... zaczęły się spekulacje. Na przerwie wszyscy o niczym innym już nie mówili jak o was.

-Czy Stanford powiedział ci, że zwolniłam się?- wyglądało na to, że jednak Cole miał rację w swoich podejrzeniach.

-I właśnie o to chodzi, że Stanford milczy jak zaklęty.- rzuciła szybko.- Brak wyjaśnień z jego strony tylko podsyca ciekawość i plotki.

-Jest teraz w biurze?- bałam się tego co chciałam zrobić, ale musiałam.

-I to też jest dziwne.- odpowiedziała z przejęciem.- Kazał odwołać wszystkie swoje spotkania i nie przeszkadzać sobie. Aga... co się naprawdę wydarzyło?

Tym razem głos przyjaciółki był zaniepokojony. Martwiła się o mnie.

-Jak znajdę chwilę czasu to wpadnę do ciebie, a teraz muszę kończyć. Pa.

Nie czekając na protesty z jej strony, rozłączyłam się. Szybki makijaż, trochę lakieru na włosy... Kurtka, buty i już stałam przy drzwiach.

Nie wiedziałam czy dobrze robię jadąc do firmy, ale byłam to winna Stanfordowi. Sama dobrowolnie zgodziłam się uczestniczyć w jego planie...

 

Wejście do biurowca było krępujące. Wzrok Roberta, pani Basi... nawet sekretarka z kadr stanęła z rozdziawioną buzią na mój widok! Z niewyraźnym „Dzień dobry” ruszyłam prosto przez korytarz. Każda mijana osoba patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

Przed drzwiami Stanforda zawahałam się, ale ciekawskie spojrzenia ponagliły mnie.

Zapukałam.

Nic. Cisza.

A może go nie ma? Zapomniałam zobaczyć czy na parkingu stoi jego auto. Z determinacją jeszcze raz zapukałam i bez pardonu nacisnęłam klamkę. Ku mojej uldze ustąpiła, a ja weszłam po cichu zamykając za sobą drzwi.

-Prosiłem żeby mi nie przeszkadza...- i zanim zdążyłam się odezwać, błyskawicznie odwrócił się od okna, a na jego twarzy odbiło się zaskoczenie.

-Przepraszam, że przeszkadzam panu,- zaczęłam chaotycznie.- ale właśnie dowiedziałam się...

Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że zamilkłam. Patrzyłam zafascynowana jak w jego oczach budzą się iskierki radości, rozświetlając mu spojrzenie tęczowymi refleksami. Po chwili zorientował się, że uważnie patrzę na niego, bo zakłopotany odwrócił wzrok.

-Co się dowiedziałaś?- w jego głosie nie było radości. Był tylko i wyłącznie zmęczony. Dopiero teraz dostrzegłam ciemne cienie pod oczami.

-W biurze krążą plotki o naszym romansie.- po tych słowach poczułam się zawstydzona. Zawstydzona tym, że ta myśl sprawiła mi przyjemność.

-Skąd wiesz?- - nagle jego głos i wzrok wyostrzyły się.

-Dzwoniła do mnie koleżanka...- wyszeptałam speszona. -Ilona Domagało...

-Wiesz kto zaczął je rozsiewać?

Przecząco pokręciłam głową.

-Ilona mówi, że już wczoraj kiedy wróciła od pana, wszyscy o tym gadali.

W zadumie pokiwał głową, a jego wzrok stał się daleki, nieobecny. Z tęsknotą popatrzyłam na jego sylwetkę i zgnębiona westchnęłam.

-Pójdę już... do widzenia.

W miejscu zatrzymał mnie pewny uścisk jego ręki, a mnie znów ogarnęła nieokreślona tęsknota.

-Chcę nadal z tobą pracować...

-Zostań...

Nasze głosy zlały się w całość. Popatrzyłam na niego spłoszona moją zuchwałością i jego prośbą.

-Nie przyjąłem twojej rezygnacji.- powiedział spokojnie.- Nadal tu pracujesz.

Uśmiechnęłam się, a mój uśmiech odbił się w jego oczach.

-Muszę wrócić do domu i przebrać się.- mruknęłam nieśmiało.

Stanowczo nie byłam odpowiednio ubrana do biura.

-Dlaczego?- zapytał tak, że zrobiło mi się gorąco.- Ja tu jestem szefem i podoba mi się to w co jesteś ubrana, a teraz ściągaj kurtkę i idziemy na obchód.

 

Przy każdym ruchu czułam, że jestem starannie obserwowana. I wcale nie chodziło mi tu o spojrzenia współpracowników! Wzrok Stanforda palił mnie piekielnym ogniem, prześlizgując się po zbyt opiętych jeansach i bluzce... Już w myślach słyszałam plotki jakie powstaną na ten temat!

O pierwszej Stanford pojechał na spotkanie, a ja z ulgą opadłam na fotel w swoim gabinecie. Wcześniej zadzwoniłam do Karoliny z wiadomością, że wróciłam do pracy. Autentyczna radość w głosie córki dodała mi otuchy.

Nawet nie zdążyłam wypić połowy kawy, gdy w drzwiach stanęła Ilona. Wiedziałam, że zasypie mnie teraz dziesiątkami pytań. Już wcześniej ustaliliśmy ze Stanfordem, że nie będziemy nikogo wyprowadzali z błędu. Krążące w firmie plotki były mu na rękę, lecz Ilonie postanowiłam powiedzieć prawdę, a przynajmniej tą część o której mogła wiedzieć. Była tym wielce zaaferowana i tylko miała nadzieję, że nie „dojdzie” to do Jurka. Znała mojego męża.

O 16-ej miałam poskładane wszystkie dokumenty, prace i notatki leżały na biurku Stanforda, a ja byłam gotowa do powrotu do domu.

Gotowa?!

Jeszcze nigdy tak nie bałam się rozmowy z Jurkiem, lecz nie mogłam się poddać. Obiecałam to dzieciom i sobie samej.

W domu czekała mnie miła niespodzianka. Było czyściutko, wszystko posprzątane, a obiad odgrzewał się na kuchence. W myślach podziękowałam Bogu za dar w postaci zamrażalek. Zawsze lubiłam mieć coś zamrożone na wszelki wypadek. Niestety mój optymizm znacznie zmalał wraz z powrotem Jurka do domu. Na szczęście nie podejrzewał niczego. Postanowiłam rozmowę odłożyć do czasu aż zje. Gdy pozbierałam naczynia po posiłku, poprosiłam dzieci by zostawiły nas samych, chociaż i tak wiedziałam, że będą świadkami naszej rozmowy.

-Nie zrezygnowałam z pracy.- powiedziałam spokojnie na pytający wzrok męża.- Jest to moja jedyna szansa na poprawienie naszych finansów, a ty powinieneś to uszanować.

Widząc wściekłe błyski w oczach Jurka wiedziałam, że nie podzielił mojego zdania.

-Kurwienie się nazywasz pracą?!- wypalił z hukiem.- Nie pozwolę na to, by moja żona...

Nie dałam mu dokończyć. Spokojnym, opanowanym ruchem ściągnęłam obrączkę i położyłam przed nim na stole.

-Ty nie traktujesz mnie jak żonę.- powiedziałam z żalem.- Nigdy mnie nie traktowałeś.

-Jak ty się zachowujesz?!- wydyszał ciężko, podnosząc się. Nie przypadł mu do gustu mój gest.

-Od tej pory to ty zacznij się zachowywać.- odpowiedziałam z powagą.- Jeżeli nie zmienisz swojego nastawienia... rozwiodę się z tobą.

-I myślisz, że twój kochaś utrzyma cię razem z dziećmi?!- ta uwaga była podszyta jadem i sarkazmem.

-Nie.- rzuciłam z zuchwałym uśmiechem. W końcu przestałam się go bać.- Utrzymamy je razem. Ja pracując, ty płacąc alimenty.

Coś jeszcze mówił, ale nie słuchałam go i wyszłam. W pokoju Karoliny bez sił opadłam na łóżko.

-W końcu powiedziałam mu to...- wyszeptałam.

-Brawo mamo!- uśmiech córki był szeroki i pełen otuchy.

 

>><<

 

Od tamtej pamiętnej rozmowy z Jurkiem minął miesiąc, a moje życie zmieniło się diametralnie. Nie wniosłam pozwu o rozwód tak jak zagroziłam Jurkowi, ale na dobre przeniosłam się do pokoju do córki. Na początku wyszydzał nas, potem groził, a na koniec chyba zrozumiał, że dopóki nie zmieni się, nasz związek pozostanie historią.

Niemałym zaskoczeniem była dla mnie moja pierwsza wypłata. Patrząc na banknoty sama nie wiedziałam co mam zrobić... Było tego o dużo za dużo. Może w kasie nastąpiła jakaś pomyłka? Gdy poszłam o tym powiedzieć Stanfordowi, nawet nie podniósł głowy znad dokumentów.

„-Nie ma pomyłki, to jest twoja wypłata.

Tak mnie tym zaskoczył, że zatkało mi buzię.

-Nigdy nie spytałaś się mnie ile wynosi twoja pensja.- mruknął pod nosem.- Jeżeli jesteś zawiedziona, możemy renegocjować warunki umowy.”

A wracając do zmian... Ja sama też się zmieniłam. Osiągnęłam wewnętrzny spokój. Odzyskałam pewność siebie i dumę.

-Jedziemy w delegację.- zdecydowany głos Stanforda wyrwał mnie z zadumy.

Delegację?!

Chyba mój wyraz twarzy nie był zbyt mądry, bo na jego usta wypłynął szeroki uśmiech.

-Jedziemy na dwa dni do Pragi!

 

Już w domu z konsternacją pomyślałam o naszej delegacji. Gdy podzieliłam się swoimi obawami z Karoliną, roześmiała się. Kazała mi się niczym nie martwić i zwyczajnie cieszyć z wyjazdu. W Ilonie też nie znalazłam sojuszniczki do moich wątpliwości. Kazała mi dać numery dzieciaków i ze śmiechem stwierdziła, że będzie mieć na nich oko.

Jeszcze raz sprawdzając czy wszystko wzięłam, udzielałam Karolinie i chłopcom ostatnich pouczeń. W końcu udało się im wypchnąć mnie za drzwi.

Na dole z uśmiechem zauważyłam podjeżdżający samochód Stanforda. Był punktualny co do minuty!

-Daj walizkę.- uśmiechnął się wysiadając z wozu.- Wstąpimy jeszcze do biura, a potem już w drogę. Gotowa?

Z lekkim rozbawieniem uniosła w górę głowę. Jak mogłam się spodziewać w oknie były przyklejone trzy ciekawskie nosy! Z uśmiechem pomachałam im i moje rozbawienie znikło, kiedy pod klatką zobaczyłam Jurka. Stał i z wściekłością zaciskał pieści. Przez chwilę zastanawiałam się czy nie podejść do niego, ale zrezygnowałam i wsiadłam do samochodu. Pewnie i tak skończyłoby się to awanturą.

Przez całą drogę do biura Cole opowiadał o urokach Pragi. Dla niego było to jedno z najpiękniejszych miast Europy. Z uśmiechem przysłuchiwałam się co koniecznie muszę zwiedzić. Przed biurem kazał mi zaczekać w samochodzie, a sam poszedł po dokumenty. Z rozmarzeniem pomyślałam o najbliższych godzinach. Do Pragi mieliśmy dojechać przed północą. Konsylium zaczynało się o 10-ej i miało trwać do 13-ej, więc mieliśmy czas żeby się wyspać. Potem był obiad, chwila na wolne spędzenie czasu i wieczorny bankiet. Chociaż o bankiecie to akurat nic nie wiedziałam i zastanawiałam się, jak wymigać się z niego. Nie miałam ze sobą odpowiedniej sukienki. Bądźmy szczerzy... w domu też nie. Jak nic będzie trzeba przełknąć dumę i powiedzieć o tym Stanfordowi.

Kiedy drzwi samochodu otworzyły się, ja otworzyłam usta i tak mi pozostało. Zamiast Cole'a do środka pochylał się obcy mężczyzna.

-Przekaż to Stanfordowi.

I z tymi słowy położył na siedzeniu kartkę. Drzwi trzasnęły, a mężczyzna zniknął.

Ze strachem zerknęłam przez szybę i ostrożnie wzięłam do ręki zapisany kawałek papieru.

 

„Pilnuj swojej rodziny.”

 

Gdy drzwi samochodu ponownie otworzyły się, nie udało mi się zdusić jęku strachu. Rozbawienie Stanforda moment minęło.

-Co się stało?

Bez słowa podałam mu kartkę. Popatrzył na nią, a potem na mnie.

-Skąd ją masz?- jego twarz była śmiertelnie poważna.

-Jakiś mężczyzna kazał ci ją dać.

Czując gęstniejącą aurę, zerknęłam na niego niepewnie.

-Jak wyglądał?- zapytał, jednocześnie wyciągając telefon.

-Dokładnie nie wiem...- wyszeptałam.- to wszystko trwało sekundy... ale na pewno miał ciemnoblond włosy i bardzo ciemną karnację.

-Matt.- rzucił cicho, warcząco.- Zadzwoń do Abyss. Dostałem kolejne ostrzeżenie.

-...

-Nie. Tym razem wręczył mi je przez Agnieszkę.

-...

-Nie sądzę by odważył się na coś takiego, ale uprzedź ich. Matt... ty też uważaj na siebie.

Kiedy rozłączył się i nadal siedział zamyślony nie wytrzymałam i zapytałam:

-Cole... co się dzieje?

-To nic takiego.- odpowiedział lekceważąco, a ja i tak wiedziałam, że dzieje się coś poważnego.- Teraz groźbami próbuje zmusić mnie do poddania się.

-Grożą twojej rodzinie?- spytałam słabo.-... a co to jest Abyss?

Przez chwilę jego oczy były bardzo smutne, lecz w końcu rozjaśnił je kolorowy błysk.

-Nie tak łatwo jest zagrozić mojej rodzinie,- mruknął z lekkim uśmiechem.- a Abyss? To mój dom. W Anglii.

-Może jednak zrezygnujemy z wyjazdu do Pragi?- zaproponowałam ze spokojem.- Jeżeli coś zagraża twojej rodzinie, powinieneś być z nimi. Może policja by coś pomogła?

Po moich słowach jego oczy spoważniały. Przez moment zastanawiał się, lecz w końcu uśmiech wrócił na jego twarz.

-Masz rację. Jedziemy do Exeter.- powiedział i zanim zdążyłam sprzeciwić się, ciągnął z entuzjazmem.- Będziesz miała okazję poznać moją rodzinę, a przy okazji odpocząć. Abyss położone jest niedaleko rzeki Exe i uwierz mi... dopiero tam poznasz co to znaczy cisza i spokój. Całą posiadłość okalają stare lasy...

Nie miałam siły sprzeciwi się mu, gdy tak pięknie opowiadał o swoim domu. W każdym jego słowie dźwięczała duma i ogromna miłość do tego miejsca...

 

Droga do Anglii samochodem była niezwykle nużąca i choć jechaliśmy z wielką prędkością, nie było widać końca podróży. Przed północą zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej. Musiałam skorzystać z toalety i kupić coś do picia. Cole podszedł do dystrybutora zatankować paliwo.

Kiedy ruszyliśmy, nieoczekiwanie zapytał:

-Dlaczego się nie prześpisz? Do Abyss dojedziemy najwcześniej na 8-mą rano.

Popatrzyłam na niego sennym wzrokiem. Jego uśmiech jak zwykle wyczyniał coś dziwnego z moim sercem.

-Dotrzymuję ci towarzystwa.- mruknęłam zawstydzona. Zawsze się tak działo kiedy Cole skupiał na mnie swoją uwagę. W biurze jeszcze było to do wytrzymania, bo zajmowaliśmy się sprawami firmy, ale prywatnie? Wiedziałam, że stanowczo za bardzo zaczynam go lubić. Było to z mojej strony więcej niż niewłaściwe uczucie. Byłam mężatką. Co innego Cole. Okazywał mi dużo względów i sympatii, ale w taki zwyczajny przyjacielski sposób. Nigdy też nie skomentował braku obrączki na mojej ręce, chociaż wiedziałam, że zauważył to.

Nigdy też nie wyprowadziliśmy z błędu personelu firmy. Nadal wszyscy sądzili, że razem z Cole'm jesteśmy kochankami. Czasem na przerwie wybieraliśmy się gdzieś na kawę, lub odwoził mnie wcześniej do domu.

Przymknęłam oczy i popuściłam wodze fantazji... Jakby to było gdyby naprawdę zainteresował się mną? I zanim zdążyłam się otrząsnąć z tych marzeń, pochłonął mnie sen.

 

Delikatne dotknięcie w ramię od razu postawiło do pionu wszystkie moje zmysły.

>>Boże, zasnęłam!<<- pomyślałam zgnębiona.

Za szybami samochodu leniwie przebijało się słońce, a my staliśmy przed jakimś wielkim budynkiem.

-Przepraszam.- wyszeptałam.

-Mówiłem, że lepszym wyjściem będzie przespać się.- w głosie Stanforda wyraźnie brzmiał uśmiech.- Jesteśmy na miejscu.

Wiecie jakiego uczucia doznałam wysiadając z samochodu? Zwyczajnie cofnęłam się o co najmniej 400 lat! Wiedziałam z opowieści Cole'a , że jego dom będzie wystawny, ale to nie był dom! Przed oczami miałam najprawdziwszy cudowny pałac!

-Witaj w Abyss Agnieszko.

Na powitanie nam wyszedł starszy, postawny mężczyzna. W moją stronę złożył ukłon i coś powiedział. Spłoszona popatrzyłam na Cole'a, ale on już z uśmiechem mówił:

-Steven, nasz gość mówi tylko po polsku.

Mężczyzna widocznie poczuł się zmieszany swoją gafą, bo powiedział ze skruchą:

-Nie wiedziałem sir... przepraszam.- i zwracając się już bezpośredni do mnie, dodał.- Miło mi panią powitać w Abyss.

-Dziękuję.- uśmiechnęłam się przyjaźnie, chociaż w głowie nadal dźwięczało mi jedno słowo... „sir”. Czyżby Cole posiadał tytuł szlachecki? Nigdy o tym nie wspominał...

-Chodźmy do środka.- uśmiech Cole'a wyrażał wielkie zadowolenie.- Pokażę ci twój pokój i będziesz mogła odpocząć po podróży.

Jeżeli z zewnątrz pałac był piękny, to w środku wręcz olśniewający. Rozglądnęłam się ciekawie dookoła. Byliśmy w ogromnym holu przystrojonym kosztownymi obrazami i rzeźbami. Uniosłam głowę i oniemiałam. Nad sobą miałam największy i najpiękniejszy żyrandol jaki kiedykolwiek widziałam! Popatrzyłam na Cole'a. Z uśmiechem przyglądał mi się, a ja... ja czułam się jak w muzeum! Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić jak można na co dzień funkcjonować w takim miejscu! Było tu tyle zabytków i kosztowności, że bałabym się czegokolwiek dotknąć!

Kiedy ruszyliśmy przez hol i dalej przez korytarz mijało nas wiele osób. Panie przystawały z gustownym dygnięciem, a panowie z uprzejmym kiwnięciem głowy i choć pozdrowienia nadal były po angielsku, poczułam się jak jakaś księżniczka!

-Proszę to jest twój pokój.- powiedział Cole, otwierając na oścież duże, masywne drzwi.- To jest salon. Drzwi na prawo są do sypialni. Odpocznij, zrelaksuj się. Steven za chwilę przyniesie twój bagaż. Aha... za godzinę Fabia poda ci śniadanie.

Widząc jak Cole odwraca się do wyjścia chciałam zaprotestować. Chciałam prosić go, by nie zostawiał mnie tu samej, ale nie odważyłam się. Czułam się strasznie onieśmielona tym wszystkim.

-Czuj się jak u siebie w domu.

Z konsternacją popatrzyłam na drzwi które zamknęły się za nim. On chyba miał nie po kolei w głowie! Czuć się jak u siebie w domu?! W pałacowych komnatach?!

>>Ciekawe jak on czułby się u mnie w domu.<<- pomyślałam kwaśno. Rozglądając się dookoła zaczynałam żałować, że zgodziłam się na przyjazd tu.

Starając się niczego nie dotknąć i nie zniszczyć, ostrożnie ruszyłam w kierunku drzwi do sypialni. Już miałam je otworzyć, gdy w miejscu zatrzymało mnie pukanie. Wysztywniona niczym posąg szepnęłam:

-Proszę...

-Pani bagaże.- głos Stevena zabrzmiał niezwykle uprzejmie, ale też i życzliwie.

-Dziękuję...- odpowiedziałam słabo.

Z dziwnym uczuciem patrzyłam jak mężczyzna podchodzi do mnie i patrzy wyczekująco. Gdy zorientowałam się na co czeka, zmusiłam moje kołkowate nogi by przesunęły się. Steven otworzył drzwi do sypialni, koło łóżka postawił walizkę, a wychodząc powiedział z uśmiechem:

-Życzę pani udanego dnia.

Dopiero kiedy wyszedł zdałam sobie sprawę, że przestałam oddychać. Gdy wciągnęłam haust powietrza, zakręciło mi się w głowie.

Zaglądając ciekawie do sypialni, czułam się jak złodziej. Zawsze zdawałam sobie sprawę, że na świecie żyją niewyobrażalnie bogaci ludzie, ale teraz miałam to przed oczami. Co innego było oglądać takie miejsca w telewizji, a co innego być w nich.

Pomna słów Cole'a, że za chwilę będzie śniadanie ostrożnie położyłam walizkę na łóżku i wyciągnęłam rzeczy. Potrzebowałam prysznicu po podróży, a drzwi w głębi sypialni na pewno prowadziły do łazienki.

Niestety za drzwiami nie znalazłam upragnionego prysznicu. Owszem była to łazienka, ale z dużą gustowna wanną. Żeby nie tracić czasu postanowiłam wziąć krótką kąpiel. Koniecznie chciałam się odświeżyć, a nie chciałam też spóźnić się na śniadanie!

Toaletę zrobiłam w rekordowym czasie. Szybki makijaż i świeża odzież poprawiły mi nieco humor, a patrząc w lustro stwierdziłam, że wcale najgorzej nie wyglądam. Moja „oficjalna” czarna garsonka wcale nie źle prezentowała się na tle tego całego przepychu.

Mając jeszcze prawie pół godziny do śniadania, wyjęłam z walizki książkę. W salonie przycupnęłam na jednym z krzeseł i próbowałam skupić się na lekturze co stanowczo utrudniała mi myśl, że prawdopodobnie siedzę na jakimś co najmniej 400 letnim zabytku! W końcu zrezygnowana odłożyłam powieść i zajęłam się oglądaniem salonu. Nie muszę mówić, że był piękny, jak zresztą wszystko w tym pałacu. Oczami wyobraźni widziałam kobiety i mężczyzn w ozdobnych strojach poruszających się po pałacowych wnętrzach. Wytworne bale, przyjęcia, rauty i polowania. Był to świat zupełnie mi obcy, ale jakże piękny i kuszący.

Dyskretne pukanie oderwało mnie od tych przyjemnych marzeń. W drzwiach stanęła młoda dziewczyna, niestety ubrana zupełnie po „ludzku” z ogromną tacą w rękach.

-Dzień dobry pani. Przyniosłam śniadanie.

Głos miała przyjemny, miło brzmiący dla ucha, chociaż dawało się w nim wyłapać obco brzmiący akcent.

-Dziękuję.

 

Śniadanie było wyborne, a kawa przepyszna. Żałowałam tylko, że muszę jeść w samotności, chociaż z drugiej strony, chyba lepiej, że tak się stało. Chyba nie umiałabym opanować nerwów przy rodzinie Cole'a. Ledwie zdążyłam skończyć, a znów rozległo się pukanie. Tym razem bardziej energicznie. Na moje nieśmiałe „Proszę” w progu stanął Cole, a ja znów poczułam się głupio. Był ubrany w czarną koszulę, jeansy i sportowe buty. No cóż... znów się wygłupiłam z moim oficjalnym strojem.

On też to chyba zauważył, bo uśmiechnął się lekko.

-Miałem nadzieję, że wybierzemy się na spacer...- powiedział nieznacznie zawieszając głos.

-Jeżeli dasz mi chwilę, to przebiorę się.

Na jego potakniecie gorliwie zniknęłam w sypialni. Nie miałam zbyt wielkiego wyboru jeżeli chodziło o moją garderobę. W walizce miałam jeszcze czerwony sweterek, jeansy i adidasy.

I właśnie tak ubrana stanęłam ponownie w salonie.

Błysk aprobaty w oczach Cole'a jak zwykle wywołał na moich policzkach niepożądane ciepło. Na szczęście był dżentelmenem i nigdy tego nie komentował. Zakładając kurtkę nie udało mi się powstrzymać od ciekawskiego pytania.

-Poznam kogoś z twojej rodziny?

-Poznałaś już Fabię i Stevena.

Zaskoczona popatrzyłam na niego.

-Mówiąc „moja rodzina” nie miałem na myśli więzów krwi.- powiedział z szerokim uśmiechem.- Rodzina to dla mnie wszystkie osoby mieszkające tu ze mną.

-Ale zwracali się do ciebie tak... oficjalnie.- mruknęłam niepewnie.

W ogóle nie mogły mi się pomieścić w głowie te angielskie zwyczaje!

-Zawsze tak robią przy gościach.- roześmiał się.- No wiesz. Etykieta i takie tam. Na co dzień mówimy sobie zwyczajnie po imieniu.

-Steven powiedział do ciebie sir...- rzuciłam niepewnie. Wiedziałam, że to szlachecki zwrot grzecznościowy.

-Ot tak wypsnęło mu się.- zbagatelizował moje słowa lekceważącym parsknięciem.- Lepiej chodźmy na spacer, bo pogoda nam się zepsuje.

Na dole założył ciepłą skórzana kurtkę i z kurtuazją podał mi ramię. Zawahałam się.

-Ja nie gryzę Agnieszko.- mruknął rozbawiony widząc moje niezdecydowanie.

Popatrzyłam na niego ze smutkiem. Dla niego wszystko było tak naturalne i proste. Dla mnie... jego dotyk był nieosiągalnym marzeniem.

 

Wspólny spacer był cudownie relaksacyjny, a rześkie powietrze dobrze wpłynęło na mój apetyt. Niestety obiad też zjadłam w samotności. Zaraz po posiłku Cole zaprosił mnie do salonu. Jak się okazało czekała tam już na nas część jego rodziny. Dopiero teraz miałam okazję przekonać się ile mają dla siebie szacunku i życzliwości. Poznałam Fabię, Elenę, Sofię... Stevena, Klaudiusza, Matiasa i Johna. Rozmawialiśmy na wiele tematów, między innymi o prowadzeniu tak ogromnej posiadłości. Nie było to ani łatwe ani proste. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę i nikt nie oszczędzał się w wysiłkach by utrzymać ją w kwitnącym stanie. Pod wieczór nie udało mi się uniknąć nieznacznego ziewnięcia. Podróż, emocje, lampka czerwonego wina wszystko to spowodowało, że poczułam się senna. Nie uszło to bacznemu oku Cole'a.

-Jesteś zmęczona?- mruknął miękko.

Siedział w fotelu naprzeciw i patrzył na mnie z uśmiechem.

-Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.- odparłam przepraszająco.

-Chodź. Odprowadzę cię.- z uśmiechem popatrzyłam na wyciągniętą dłoń Cole'a.

-Dziękuję wam bardzo za gościnę.- powiedziałam z wdzięcznością.

Wiedziałam, że jutro po śniadaniu musimy wyjechać. Trasa była długa, a Cole przed wieczorem chciał mnie dostarczyć do domu. Przed drzwiami sypialni zatrzymałam się i z nieśmiałym uśmiechem popatrzyłam na niego. Znów w piersi odezwał mi się żal, za tym co niemożliwe.

-Dziękuję ci.- wyszeptałam.

-Nie... to ja ci dziękuję.- powiedział powoli z czułością.

Nie bardzo wiedziałam za co mi dziękował, ale jego palce na moim policzku skutecznie odegnały wszystkie myśli. Przez chwilę gdy jego głowa pochyliła się wydawało mi się, że mnie pocałuje, lecz tylko z tęsknotą dotknął palcami moich ust.

-Dobranoc.

Z dziwnym pragnieniem patrzyłam jak jego wysoka sylwetka oddala się korytarzem.

Już w łóżku z rozmarzeniem zamknęłam oczy. Byłam gotowa przysiąc, że chciał mnie pocałować. Widziałam to pragnienie w jego spojrzeniu.

Widziałam, czy chciałam widzieć?

-Oj ty mała głupia kobietko...- wyszeptałam wtulając się w poduszkę.

 

Obudziło mnie coś mokrego na ręce. Mokrego i natrętnego. Jęknęłam gdyż uświadomiłam sobie, że to tępe uczucie które mi towarzyszyło to ból głowy. Gdy już to odkryłam skupiłam się na tym, co się działo z moją ręką. Następne wilgotne i szorstkie pacniecie otworzyło mi oczy. Leżałam na podłodze wśród porozrzucanych przedmiotów, a obok mnie Azakiel. Wiedział, że ocknęłam się bo jego bursztynowe ślepia były utkwione we mnie.

-Czego ode mnie chcesz?- wyszeptałam siadając i opierając się o regał.

Czułam się słabo, wręcz fatalnie, a wspomnienie czynów bestii ciążyło mi niemiłosiernie na sumieniu. Przeze mnie zginęły trzy osoby!

Tygrys w odpowiedzi położył łeb na moich kolanach. Swoim głębokim mruczeniem domagał się pieszczoty.

-Nie jestem twoją własnością.- powiedziałam z niechęcią.

Najwyraźniej ta bestia przywłaszczyła mnie sobie. Nie wiem dlaczego tak się działo, ale eliminował wszystkich, którzy tylko stanęli mu na drodze do mnie.

Głębokie warknięcie zabrzmiało zupełnie jak sprzeciw. Nie zgadzał się ze mną.

-Dlaczego ja?- rzuciłam zgnębiona.

Tygrys podniósł łeb i popatrzył na mnie tak, jakby rozumiał co do niego mówię, tylko nie dał rady odpowiedzieć.

-Proszę... zostaw mnie w spokoju.- szeptałam żarliwie.- Znajdź sobie kogoś innego.

W odpowiedzi zwierz odsłonił kły. Z bliska taki widok był więcej niż przerażający.

Zamknęłam oczy i zaczęłam krzyczeć.

 

Ktoś stanowczo trzymał mnie za ramiona, a jak oszalała próbowałam się uwolnić. Przed oczami wciąż miałam potworną paszczę bestii. Wiedziałam, że jeżeli nie uwolnię się, będą to moje ostatnie chwile.

-Aga, obudź się! Agnieszka!!!

Stanowczy głos dobiegający gdzieś z daleka obiecywał wybawienie. Z jeszcze większą zaciętością zaczęłam się bronić, byleby tylko dotrzeć do tego głosu.

I nagle wszystko zmieniło się. Otworzyłam oczy. Pokój tonął w półmroku, a ja zamiast tygrysiego pyska miałam przed sobą zatroskaną twarz Cole'a. Trzymał mnie mocno za ramiona i patrzył z uwagą.

-Przepraszam.- wyszeptałam zmęczonym głosem.

Na wspomnienie tego jak szaleńczo się przed nim broniłam, poczułam się niezręcznie.

-Koszmar?- głos Cole'a działał na mnie kojąco.

Z niechęcią pokiwałam głową. Powtarzający się sen... miałam wrażenie, że nigdy nie uwolnię się od niego.

-Opowiedz mi o nim.- zaproponował siadając przy mnie na łóżku, a ja dopiero teraz zauważyłam, że jest nagi do pasa.

Na ten widok poczułam ogromną falę gorąca i zawstydzona szczelnie okryłam się kołdrą.

-Nie ma o czym opowiadać...- mruknęłam, odwracając od niego wzrok.

Widok jego nagiego torsu i mięśni poruszających się z gracją był dla mnie pokusą nie do wytrzymania. Niestety Cole albo nie zdawał sobie sprawy z tego co się ze mną działo albo udawał, że tego nie zauważył. Leniwie oparł się na poduszce koło mnie i powiedział:

-To powiem mi w takim razie dlaczego tak przeraźliwie krzyczałaś.

Widząc zdecydowanie na jego twarzy wiedziałam, że nie odpuści.

-Od jakiegoś czasu dręczy mnie dziwny sen.- zaczęłam z niechęcią.- Prześladuje mnie w nim bestia.

Ku mojej uldze nie roześmiał się. Słuchał z uwagą, a w moim opowiadaniu pojawiało się coraz więcej szczegółów. Opowiadałam jak zginęło broniące mnie rodzeństwo i mój mąż.

-Wygląda to zupełnie tak,- wyszeptałam.- jakby Azakiel chciał mnie zatrzymać wyłącznie dla siebie.

-Azakiel?- głos Cole'a zabrzmiał zaskoczeniem, a mięśnie niespokojnie napięły mu się.

-Azakiel.- potwierdziłam.- Ogromny tygrys który mnie prześladuje.

-Na szczęście to są tylko sny.- powiedział spokojnie, otulając mnie kołdrą.- Posiedzę teraz przy tobie aż zaśniesz. Jutro czeka nas długa droga.

Pomimo jego opanowania, poczułam w nim zmianę. Nie wiem na czym ona polegała, ale na pewno była. Gdy zgasło światło poczułam jak z powrotem kładzie się koło mnie. Przez kołdrę objął mnie ramionami przytulając do siebie. Bałam się drgnąć, by nie odwrócić się i nie dotknąć ustami jego piersi.

-Śpij... przy mnie nie spotka cię nic złego.

Jego głos, zapach, dotyk... mile otulały mnie do snu. Dawały poczucie bezpieczeństwa którego tak bardzo potrzebowałam.

 

Obudził mnie bardzo nieprzyjemny dźwięk. Wiedziałam, że jest to głos Cole'a, ale dlaczego brzmiał tak groźnie... obco? Otworzyłam oczy... nadal panowały ciemności.

-Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?!- w jego głosie brzmiał żal pomieszany ze złością.

-Nie zaprzeczaj!- zawarczał.- Mogłeś mi o tym powiedzieć za pierwszym razem!

Przysłuchując się jego słowom doszła do wniosku, że rozmawia przez telefon. Ale z kim?

-Wiem, że nie mam prawa oczekiwać tego od ciebie...- tym razem wyraźnie usłyszałam wahanie i prośbę.- ale proszę cię... zostaw ją.

-...

-Nie. Nie mam względem niej żadnych planów. Zwyczajnie chcę dla niej bezpieczeństwa i spokoju.

-...

-Przemyśl to.

Słysząc jak kroki zbliżają się do łóżka, zamknęłam oczy. Ugiął się materac, a ja znów poczułam jak jego ramiona delikatnie obejmują mnie.

-Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.

 

Kiedy rano obudziłam się Cole'a już nie było, za to w salonie czekało śniadanie. Jedząc zastanawiałam się, czy wydarzenia minionej nocy aby na pewno miały miejsce, a już zdecydowanie rozmowa którą podsłuchałam. Przy śniadaniu podjęłam też jedną bardzo ważną decyzję, a mianowicie, że rozwiodę się z Jurkiem. Przy moich zarobkach miałam szansę na wynajęcie skromnego mieszkania i godne utrzymanie siebie i dzieci. Wiedziałam, że będę musiała z Jurkiem stoczyć ciężką batalię ,ale postanowiłam nie poddawać się. Z resztą i tak nie umiałabym już wrócić do niego, do tego jakie życie wiodłam przy nim.

Pożegnanie z Abyss było dla mnie bardzo smutne i chociaż domownicy wyrazili chęć ponownego spotkania się wiedziałam, że jest to nierealne. Cole też nie nawiązał rozmowy do tego co miało miejsce w nocy. A co się wydarzyło? Zupełnie nic. Poczuł się tylko w obowiązku uspokoić moje nerwy.

 

>><<

 

-I jak... podobało ci się w Abyss?

Jego spokojny głos tym razem wcale nie dodał mi otuchy. Czułam ogromny żal do niego o to, że to wszystko tak mało dla niego znaczyło.

-Masz piękną posiadłość.- odpowiedziałam oficjalnym tonem czym jak zauważyłam, zaskoczyłam go.

-Jeżeli chodzi o wczorajszą noc...

-... to chciałam cię za nią przeprosić.- wpadłam mu gładko w słowo.- Taka sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca. Jestem mężatką i... jeszcze raz przepraszam.

Po moim oświadczeniu zapadła niezręczna cisza. Całą sobą czułam jak rośnie między nami dystans.

-Rozumiem.- powiedział spokojnie.- Najlepiej będzie jak o wszystkim zapomnimy.

Od tego momentu cała podróż była jednym wielkim koszmarem. Zanikła gdzieś nasza wzajemna życzliwość i zrozumienie, dając miejsce krępującemu milczeniu.

Tylko raz zrobiliśmy postój na rozprostowanie nóg. Zniknęłam wtedy w toalecie i popłakałam się jak bóbr. Czekało nas jeszcze pięć godzin jazdy i naprawdę nie wiedziałam jak zdołam je przetrwać.

Przed blokiem pożegnaliśmy się w dość chłodny sposób. Cole uprzejmie zaproponował, że jeżeli czuję się zmęczona to mogę wziąć dzień wolnego, na co ja mu grzecznie podziękowałam, ale dam radę przyjść do pracy.

Dzieciom ostatecznie postanowiłam nic nie mówić. Dużo „bezpieczniejsza” była wersja z Pragą i delegacją. Z Jurkiem przywitaliśmy się tylko krótkim „Cześć”. Na razie nie miałam jeszcze siły na rozmowę z nim. Najpierw musiałam wynająć mieszkanie, porozmawiać z adwokatem, a dopiero potem z nim.

 

LINK DO NASTĘPNYCH ROZDZIAŁÓW

http://van-elizabeth.blog.onet.pl/2014/06/07/

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania