8. Inwentaryzacja

Ile to ja już wątków rozgrzebałam? Mam Karolinę w odwiedzinach u siostry i szwagra. Mogę pociągnąć ich pogawędkę, trzeba tylko pamiętać, że Antosiek nawiał z komnaty ekspresowo. Może szwagierki nie lubi? Albo się w niej kocha potajemnie? Albo ona wie o nim coś, czego nie powinna i chłopina boi się zdemaskowania?

Potem emocjonalna Marcjanna i goguś Fabian Beniamin. Z tej mąki chleba nie będzie, bo mimo że Mańka do niego wzdycha i nie jest złą partią, to jej rodzice biedaka nie przygarną. Zatem ze swatania nici. Do tego żigolo Fabian już się o dziewczęciu niepochlebnie wypowiedział, że nieapetyczna jak glista (użyłam chyba czerwia, żeby brzmiało bardziej staroświecko), więc o potajemnej ucieczce kochanków też mogę zapomnieć.

Nierozwinięty zupełnie pozostał wątek trzeciej siostry, Heleny. Wiem, że bała się mężczyzn z powodu durnych opowieści z dzieciństwa, ale to trochę mało. Czemu ona siedzi w jakiejś pakamerze na łaskawym chlebie i nosa nie wyściubia? Ciekawe, czy niezamężnej się spadek po rodzicach nie należał? Eeee, niemożliwe, chociaż jakiś pierścionek powinna jej matula zostawić. Może jej zafundować jakąś miłosną historię kompromitującą? Wtedy mogliby ją rodzice wykląć. Ale czy w takiej sytuacji stateczny szwagier by ją przyjął pod swój uczciwy dach? I czy ta historia z amantem nie byłaby zanadto niespójna ze wstrętem do mężczyzn?

Mam co rozważać przed snem.

 

„Urszula była śmiertelnie zmęczona. Od kilku tygodni gryzła się nieopanowanym afektem Marcjanny do zubożałego szlachcica i obawiała się, czy córka nie domyśli się, że Józef nie przekazuje mu jej listów. Gdyby się zorientowała, obmyśliłaby zapewne kolejną głupotę, a nie wiadomo, czy na czas dałoby się jej zapobiec. Jakby mało było tego kłopotu, przyjechała Karolina. Dobrze, że się wcześniej zaanonsowała, bo niegdyś lubiła odwiedzać ich bez żadnej zapowiedzi. Szczęśliwie, odkąd raz przybyła akurat w czasie, gdy oni wyjechali na kilka dni do Warszawy, zaniechała tych niezapowiedzianych najazdów. Ileż to razy ją musieli przepraszać za tamtą nieobecność, tego Urszula nie zliczy. Karolina nie zwykła przyznawać nikomu racji w żadnej sprawie, nawet wtedy, gdy nieproszona przyjeżdża i gospodarzy w domu nie zastaje. Dziś siostra przybyła zdrożona, nie miała chyba siły na zwykłe utyskiwanie. Zwykle narzeka na ich służbę, na jedzenie, na zimne pokoje i, oczywiście, na dzielącą ich odległość. Ciekawe, że ani daleka droga, ani nieposłuszni służący, ani wyziębione pomieszczenia, ani niesmaczne posiłki nie zniechęcają jej do częstych odwiedzin. Tym razem ledwie wspomniała o długiej podróży, a jedzenie, picie, sługi i zimno pominęła. Niedobrze. Urszula obawiała się, że wszystkie te pretensje wypłyną z siostry z podwójną siłą jutro, kiedy się wyśpi i wypocznie. Do tego Karolina wypomniała jej pretendentów w taki sposób, jakby cała ich rzesza antyszambrowała w sieni! Dobrze, że Antoni wcześniej poszedł do siebie, bo gdyby to usłyszał, mógłby pomyśleć, że watahy konkurentów obozem się rozkładały w pałacowym parku! Przecież było ich raptem… - Urszula zamyśliła się. Ilu tych kandydatów? Pierwszy był Izydor z Zembrzuskich. Nie podobał się ojcu, bo mówiło się, że zbyt dużo czasu w karczmach i na gościńcach przepędza, miast gospodarstwa rodziców doglądać i do samodzielnego życia się sposobić. Zakłuło Urszulę w sercu. Piękny był mężczyzna z tego Izydora, a do tego, jak się ożenił z tą lekkomyślną Klarą Chęcinianką, to się okazało, że dobry z niego dziedzic, rozważny, dbały, w całej okolicy szanowany. Szkoda, że tatko się na nim nie poznał… Po Izydorze Maciej Wronczański uderzał w konkury. Jakie nazwisko, taka i postura ptasia, a do tego nos jak dziób krogulca. Nie podobał się Urszuli, na szczęście wdowcem był, i dziećmi obarczony, więc udało się rodziców przekonać, że niedobra z niego partia. Szybko się okazało, że przeczucie jej nie myliło, bo Maciejowi prędko się zmarło, i zaraz bracia jego na majątek się rzucili, żeby dla siebie co lepsze kąski zagarnąć. Następny to chyba ten Bogumił z Kalwarii. O nim się mówiło, że albo w kościele siedzi, albo w zamtuzie, a i w domu żadnej dziewce nie przepuści. Dlatego wszyscy zgodnie orzekli, że narzeczonym Urszuli on nie zostanie. A potem równocześnie o jej rękę starał się Antoni i Kalasanty. Kalasanty zrzęda, i jadł za dużo, chociaż na jelita narzekał, przeto Urszula łaskawiej na Antoniego patrzyła. Dziękować Bogu, że ani szpetny bardzo, ani biedny, ani niedobry nie był. I tak się życie ułożyło, jej z Antonim, a Karolinie z Kalasantym.

A teraz tego wszystkiego miałby się Antoni dowiedzieć? Po tylu latach? Zresztą on szybko od stołu odszedł nie dlatego, że świtem wyjeżdża, tylko przez Karoliny przyjazd. Mówi, że głowa go zawsze boli od jej gadania. Prawda to, że Antoni do kobiecej mowy nienawykły. Urszula języka po próżnicy nie strzępi, a jak coś mówi, to niegłośno, wszak nie hałasem człowiek posłuch zdobywa, jeno rozmysłem i konsekwencją. Karolina i w tej sprawie z Urszulą się nie zgadza, woli każdego głośnymi słowami zasypać. Zasypuje ją teraz bez przerwy, już od dłuższego czasu. Urszula zamyśliła się nad Izydorem, Maciejem, Bogumiłem, Antonim i Kalasantym i zupełnie siostry słuchać przestała. Szczęście, że Karolina, swoim opowiadaniem zajęta, nie zauważyła, że siostra wcale na nią nie zważa. Ale co ona opowiada? Znowu na Marcjankę wyrzeka? Że twardej ręki jej brakuje? Że po głowach rodzicom skacze? Niedoczekanie! Przynajmniej córka szczęśliwa się wychowała, a nie jak te Karolinowe dzieci. Zofia wiecznie naburmuszona i zajęta, jak nie ma nic do zrobienia, to na siłę robotę wynajduje. Dla służby zlitowania nie ma, mąż też z domu ucieka, kiedy tylko może, to i nie dziwota, że dziewczę gorzknieje już za młodu. Następnie Dionizy, jako dziecko zahukany przez matkę i starszą siostrę, jak tylko dorósł, wyjechał do Krakowa i słuch po nim zaginął. Podobno ktoś go w Wiedniu widział, a ktoś inny w Kamieńcu… ale czy to wiadomo? No i najmłodsza, Anna, nowicjat w klasztorze na wiosnę zaczęła. Bardzo chciała do zakonu, ale chyba nie o powołanie chodziło, a o spokój. W klasztornej celi dobrze jej siedzieć, nikt nad uchem nie klekoce, a i pracy pewnie o połowę mniej niż w domu rodzinnym.”

 

Ależ Urszulka miała amantów! Koniecznie trzeba pokolorować Antoniego, żeby się nie okazało, że najgorszego wybrała! Zanosi się, że ani Karolina ani Zofia nie trafiły z mężami (hmmm, wygląda też, że same sobie były winne…), więc niech chociaż Ula z Antkiem się kochają jak te dwa aniołki od róż i fiołków.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Dekaos Dondi ponad rok temu
    Pisarka przez duże Pe↔Tekst w sensie stylu, u mnie na tak. Jak najbardziej! Ale czy to za bardzo zapętlone, czasami nie za bardzo jest. Chyba, że kumam nie jak trza, jeno jak zwykły? ↔Pozdrawiam ?:)
  • Pisarka przez duże Pe ponad rok temu
    Ale zapętlone w sensie liczby osób czy kręcenia się w kółko jak przysłowiowe gówienko w przeręblu? Chociaż jedno i drugie prawda, wiec nie wiem, po co pytam... :-) dziękuję za miły komentarz
  • befana_di_campi ponad rok temu
    Ponownie odsyłam do Nurowskiej Marii ;-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania