ISN'T IT LOVELY, ALL ALONE; daryl dixon.

࿐ྂ ˚ ༘✶ ⋆➸POSTAĆ UBRANA NA CZARNO krążyła po lesie już od kilku godzin, dopóki nie usłyszała krzyków, nie zatrzymywała się. Czarny wilk koło niej, Hunter, zastrzegł uszami, jakby wsłuchując się w otoczenie, warknął w powietrze, po czym ruszył biegiem w kierunku dźwięku.

 

— Hunter, do diabła — warknęła do siebie postać, a my po głosie mogliśmy już wywnioskować, iż to dziewczyna.

 

➸Dziewczyna ruszyła za czworonożnym przyjacielem, w biegu wyciągając strzałę z kołczanu na plecach i nakładając ją na cięciwę łuku. Widok na miejscu, nieco ją...Zmartwił? Zdenerwował? Zaskoczył?

 

❝Tak, a może od razu mieszanka tego wszystkiego, to się równa mieszanka wybuchowa, i wylecimy w powietrze.❞ — pomyślała.

 

➸Na miejscu zastała czterech ❛mózgożerców❜ — jak to pieszczotliwie nazywała zombie —, blondwłosą dziewczynę, na oko może w wieku szesnastu, siedemnastu lat, wrzeszczącą w niebogłosy, trzymającą przy okazji za rękę młodszego od siebie, brązowowłosego chłopca, oraz Huntera, który zajął się już jednym z szwendaczy.

 

➸Napięła cięciwę i wycelowała w głowę najbliższego mózgożercy, przymykając jedno oko. Puściła cięciwę, a strzała poleciała i przebiła się przez czaszkę przemienionego. Łuk odrzuciła lekko na bok, a z paska wyciągnęła jeden ze swoich noży do rzucania. Ścisnęła mocno rękojeść noża i cofnęła ramię do tyłu, po czym rzuciła nim w oko najbliższego szwendacza, który zbliżał się w jej kierunku. Tym razem zza paska wyciągnęła mały toporek, dwoma susami dostała się do kobiety–zombie, która miała rozerwaną szczękę i prawą rękę wygiętą pod nienaturalnym kątem. Złapała ją za włosy, i szarpnęła jej głowę do tyłu, po czym wbiła jej toporek w środek czoła. Ciało upadło pod jej stopy. Wyszarpnęła broń z czoła kobiety, krzywiąc się na dźwięk, który przy tym towarzyszył, i rzuciła nim z kierunku ostatniego zombie, który chciał wgryźć się w rękę bladej blondynki.

 

➸Zaczęła patrzeć na zwłoki, i wzdrygnęła się, gdy spojrzała w puste, białe oczy jednego z nieboszczyków. Hunter doskoczył do niej, machając ogonem na boki, wyraźnie szczęśliwy. Dziewczyna poprawiła kaptur na swojej głowie, i pogłaskała czworonoga po łbie. Gdy nachylała się po strzałę, blondynka, którą uratowała, odezwała się;

 

— Dziękujemy...Za uratowanie nas. Gdyby nie ty, i twój pie–

 

— To wilk. I nie ma za co — burknęła.

 

— Ach, tak. Gdyby nie ty, i twój wilk, nie wyszlibyśmy z tego cało. Mam na imię Beth, a to Carl. A ty, jak się nazywasz? — dziewczyna wymamrotała coś pod nosem. — Przepraszam? Możesz powtórzyć?

 

— Jestem Clairie, ale mówcie Mi Jasna. A ten zwierz to Hunter — odpowiedziała, targając wilka po sierści. — Ugryzły was? Zadrapały? Cokolwiek?

 

— N–nie — wyjąkał chłopiec.

 

— Lepiej stąd ruszajmy, bo za chwilę jeszcze przybędzie tu więcej szwendaczy. Macie jakąś osadę, czy coś? — spytała, ściągając kaptur.

 

No i piękne, koniec twojego ❛bycia incognito❜. (dop.aut)

 

➸Miała czarne, falowane włosy do połowy pleców, bliznę, biegnącą prosto przez mały nosek, zielone oczy, oraz pełne, malinowe usta. Na szyi, czy rękach, miała pełno zadrapań, prawdopodobnie od gałązek. Ubrana była w czarne, przylegające bojówki z paskiem, do którego miała przyczepione pięć czarnych, niewielkich noży do rzucania, cztery zwykłe noże, dwa niewielkie toporki, oraz bumerang. Krótka, czarna bluza z kapturem na pewno przyciągała dużo, za dużo ciepła. Ale jak być incognito, to być incognito. Na nogach miała czarne, nieco już znoszone, brudne i poharatane, trapezy. A na plecach, skórzany kołczan pełen strzał.

 

— M–mamy farmę. Tą drogą.

 

➸Zebrała resztę swojej broni, a łuk, który nadal leżał pod drzewem, chwyciła w ręce. Blondynka prowadziła chłopca za rękę, a ona szła za nimi. Wkrótce las zostawili za sobą, a ich oczom ukazał się piękny, biały, wiejski dom, ze stodołą i szopą. Na posesji parkowało także kilka pojazdów, w tym kamper i motocykl. Gdy podeszli bliżej, czarnowłosa mogła zauważyć, iż na terenie Farmy jest kilka namiotów. Jak pole namiotowe.

 

— Jeszcze raz, dziękuję za uratowanie nas — mruknęła Beth, słabo się uśmiechając.

 

— Nie ma za co.

 

➸Uśmiechnęła się lekko i zmierzwiła włosy Carla. Później przeniosła wzrok z powrotem na dom, i zobaczyła trzech mężczyzn biegnących w ich kierunku, a za nimi dwie kobiety. Jedna z kobiet, z rozczochranymi, brązowymi włosami wołała imię chłopca, wyrywając się naprzód, tylko po to, by zatrzymał ją chudy mężczyzna o kręconych, brązowych włosach, i — by to zauważyć, musiała mocno wytężyć wzrok — tak samo przeszywające, niebieskie oczy jak Carl.

 

— To nasz syn, Rick! Mógłby znowu zostać ranny!

 

— Nie wiemy, kim jest ta dziewczyna. Na razie zostań z Carol.

 

➸Kobieta skinęła głową niechętnie. Natomiast druga — Carol, odwróciła się, spuściła głowę i odeszła.

 

— Chodź tu, Carl. I ty, Beth. A ty, dziewczyno, zostań tam, proszę.

 

➸Chłopak i dziewczyna spojrzeli na Clairie, po czym podeszli do mężczyzn. Carl wpadł w ramiona Matki, a Beth stała koło nich, najwyraźniej lekko skołowana.

 

— Kim jesteś? — zapytał Rick nieco podejrzliwie.

 

— Nazywam się Clairie i właśnie uratowałam twojego syna, oraz Beth przed szwendaczami — odpowiedziała, przewracając oczami.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania