Iustitia fiat 1

Drzwi otwarły się nagle, bez pukania i bez innej formy zapowiedzi. Właściwie to, nie tyle zostały otwarte, co pchnięte ze zbędną siłą tak, że uderzyły z rozmachem o ścianę. Huknęło, zadrżał stojący na biurku gliniany kubek z gorzką kawą, a na ziemię spadł wyblakły, pergaminowy dyplom. Sogmeath poderwał się ze swojego arcywygodnego krzesła:

Czego walisz drzwiami prostaku! - wrzasnął.

Kilka lat doświadczeń w tej kopalnianej osadzie i towarzystwa pracujących tu prostych krasnoludów nauczyły go, że nic tak dobrze nie układa przyszłej relacji, jak pokazanie z góry swojej władzy i wyższości. Chociaż nawet krasnoludzkie dzieci przewyższały go siłą, wagą, a nieraz i wzrostem, Sogmeath szybko nauczył się, że wystarczy pokazać autorytet, żeby nie dać się zdominować. Prosty mechanizm: jeśli ktoś taki na ciebie krzyczy, to najwidoczniej ma prawo – bo inaczej nie śmiałby się przecież odezwać, prawda?

Tym razem jednak doświadczenia ani odwagi nie wystarczyło Sogmeathowi. Do jego biura weszła sprężystym ale pełnym gracji krokiem potężna, dwumetrowa kobieta o obcych rysach. Była odziana w białą, kończącą się powyżej kolan tunikę ze złotymi i bordowymi wstawkami, ściągniętą szerokim pasem, a jej nagie ramiona osłaniały dwa wyszczerzone łby arktycznych wilków. Mogłaby równać się posturą i siłą z miejscowymi tragarzami, przenoszącymi dzień po dniu na własnych plecach worki pełne węgla. Jakby tego było mało, ozdobiona była (lub oszpecona, jak powiedzieliby niektórzy) ciemnoniebieskim tatuażem, wstęgą wijącą się jak wąż wzdłuż odsłoniętego lewego przedramienia, aż po szyję. Także lewą połowę twarzy pokrywały misterne kreski i zawijasy układające się w nieznany plemienny wzór. Po szybkim ochłonięciu i zebraniu myśli – musiał przecież zachować profesjonalizm – Sogmeath uśmiechnął się w swój najmniej szelmowski sposób i oparł dłonie na biurku, czekając aż przybyszka zbliży się.

Wilcza kobieta zrobiła krok do przodu i wtedy za nią weszły do środka kolejne dwie, o podobnie jak ona przytłaczającej fizjonomii. Te nosiły jednak ciemnozielone tuniki z brązowymi wstawkami, nieco praktyczniejsze. Ich twarze też były wytatuowane, jednak mniej wymyślnie: tu kreska nad okiem, tam półksiężyc na szczęce, niczym pociągnięcia pędzlem od niechcenia. Kobiety z eskorty zamknęły za sobą drzwi i stanęły po obu ich stronach, zakładając ręcę na piersiach. Ta w białej tunice – szefowa, jak należało się spodziewać – odsunęła jednym ruchem ręki ciężkie krzesło przeznaczone dla klientów i stanęła przed biurkiem Sogmeatha. Rozejrzała się po ścianach, jak bywalec oceniający lokal, i bez pośpiechu zwróciła wzrok w dół, gdzie po drugiej stronie blatu stał Sogmeath.

- Proszę wybaczyć moje słowa, spodziewałem się kogoś innego. Jak mogę pomóc? - odezwał się pierwszy, zadzierając głowę do góry.

Odpowiedzi udzieliła, ku jego zaskoczeniu, jedna z tych stojących przy drzwiach.

- Pani Blistitzia nie będzie zniżać się do rozmowy z przestawicielem niższej rasy, tym bardziej gdy jest samcem.

Jakby na potwierdzenie, wymieniona właśnie z nazwiska pani kiwnęła głową z dumnym wyrazem twarzy i zaczęła gniewnie rozglądać się wokół.

- Prosimy sprowadzić kogoś godniejszego od siebie – dokończyła wypowiedź pomocnica, nie nawiązując z Sogmeathem nawet kontaktu wzrokowego.

Miał ochotę splunąć na ziemię i kazać im wypieprzać z biura. Sprowadzić kogoś godniejszego, dawno już nie spotkał się z tak otwartym chamstwem wobec jego rasy. Owszem, krasnale nieraz wyzywali go od błotniaków i gównianego pomiotu – ale do siebie zwracali się równie błyskotliwie, taki po prostu mieli styl. A te tutaj, przerośnięte wybryki natury... Zanim Sogmeath się odezwał, spojrzał na nie jeszcze raz i olśniło go. Kobiety o urodzie ociosanego dębowego pniaka, trybalne tatuaże. O mało nie uderzył się dłonią w czoło (co robił często, gdy zdarzyło mu się wpaść na coś oczywistego zdecydowanie za późno). Cholerne Piktianki! Mieszkające w dżungli na zachodniej-północy, tworzące jakąś dziwną społeczność kobiet-wojowników, postrach pograniczy i mokre marzenia tłustych kupców interioru. Tylko co niby robiły tutaj?

Powstrzymał swój zawsze gotowy do inwektyw język, zaciekawiła go cała ta sytuacja. Wycofał się kilka kroków, zapukał w bukową ściankę długiego regału na księgi i zawołał:

- Lankia, kochana, podejdź tu proszę.

Nie odpowiedział mu żaden głos ale po chwili coś zasyczało i pół metra nad blatem biurka błysnęło jasne, różowe światło. Zniknęło równie szybko jak się pojawiło, a na miejscu pozostała drobna, unosząca się w powietrzu kobieca postać, nie większa od ludzkiej dłoni. Szybko uniosła się ona do góry i zawisła na wysokości oczu potężnej kobiety.

- Witam w kancelarii adwokackiej Dobskut Sogmeath spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Nazywam się Lankia Rumspinkle aet Erh i będę waszą asystentką. Jak mogę wam pomóc?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania