Ja Poeta /fragment większej całości/

Myślę, że jestem, w pierwszej kolejności, Poetą.

To znaczy, nie to, żebym uważał się już za jakiegoś, Bóg wie jakiego, Poetę. Takiego, że klękajcie narody, wszyscy Wielcy czapki z głów, a dziewczyny majtki w dół, bo to Poetę bardzo inspiruje. Nic z tego. Widzę siebie raczej jako bardzo cichego Poetę, skromnego, subtelnego, który siedzi sobie pod swą miotłą cichutko, jak ta myszka i coś tam bazgrze i skrobie w swoich brulionach.

Taki raczej lirycysta, niż liryk.

A poeta?

No cóż... kiedyś słyszałem, że Poetą stajesz się wtedy, gdy coś wydasz drukiem. Pisarzem stajesz się wtedy, gdy ukaże się twoja powieść, malarzem, po pierwszym wernisażu. Nie zgadzam się z tym.

Artystą się po prostu jest, artystą się stajesz w wyniku jakiegoś tam impulsu, który nagle wywraca całe twoje patrzenie na świat do góry nogami. Artysta, to nie do końca taki zwykły człowiek. To skomplikowana i pokręcona ludzka maszyneria, której nikt nie rozumie do końca. Nawet on sam.

Nie wiem więc, czy mogę się tak określić.

Piszę, owszem piszę.

Piszę wiersze, które określam też jako „wierszydła-straszydła”, albo „utwory-potwory”. To bliżej nieokreślone twory wierszoniepodobne noszące znamiona poetyckiej perwersji. Moje wiersze zapisuję skrupulatnie w brulionach przez cały czas skrytych przed całym światem.

To są Mojesłowy....

Terminem "mojesłowy" określam wszystko to, co napiszę. Wszystko to, co zrodziło się w mojej łepetynie i przybrało realną postać w kształcie notatki, gdzieś w zeszycie. To oczywiście przede wszystkim moje wiersze, ale też różne inne wpisy.

Mojesłowy, to takie najzacniejsze określenie mojej pisaninki, ale określenia takie, jak: wierszydła-straszydła, utwory-potwory też oczywiście dopuszczam do obrotu i używam na zmianę.

Mojesłowy brzmi jednak dumniej.

Teraz, gdy tak sobie patrzę na swoje bruliony, które wyciągnąłem z szafki, pomyślałem, że w sumie niewiele ich, jak na ilość lat przez które je zapisywałem. Z drugiej strony, to jednak dobrze, bo nie ilość jest przecież najważniejsza, ale jakość.

Moje bruliony.

Moje słowy w nich.

Moje słowa......

Moje pisanie określałem kiedyś mianem „twórczości radosnej”. Pierwszy swój wiersz napisałem w wieku lat szesnastu. Wszystko we mnie buzowało. Byłem przepełniony różnego rodzaju emocjami i musiałem gdzieś je umieścić.

Ten wiersz dawno już niestety nie istnieje, ale pamiętam jego początek. Romantyzm wtedy pasjonował mnie najbardziej. Nie było w tym nic dziwnego. Byłem bardzo romantycznym młodzieńcem. Wierzyłem w miłość i marzyłem, aby przeżyć tą prawdziwą. Byłem prawdziwym romantykiem. Miałem wiele wspólnego z Mickiewiczem. Dzisiaj śmieję się, że tylko charakter pisma. Obaj bowiem bazgraliśmy, jak kury. Te wiersze pełne są radości tworzenia i radości w ogóle. To było piękne. Urealniałem swoje myśli. Nadawałem im realny kształt w napisanych przeze mnie słowach.

Romantyczny jestem do dzisiaj. Do dziś jestem bardzo poetyczny i wyjątkowo marzycielski. Tych cech nie potrafię się pozbyć, chociaż życie takich osób nie lubi i stale rzuca im kłody pod nogi. Wielokrotnie odczułem na własnej dupie kopniaki losu.

Świat bardzo się zmienił. Bardzo przyspieszył i schamiał. Cywilizacja poszła bardzo szybko do przodu zostawiając w tyle takie romantyczne osoby, jak ja. Sprawiam wrażenie jakbym nie był z tego świata. Na pewno do niego nie pasuję, chociaż staram się jak najlepiej wkomponować w jego tło. Marnie to wychodzi, bo od razu widać, że nie jestem stąd był przybyszem skądinąd.

Dopiero teraz zaczęło mi to przeszkadzać, ale wtedy bardzo odpowiadało. Byłem Poetą, nieco wycofanym osobnikiem, miałem swój świat, w którym czułem się najwspanialej, byłem cichy, spokojny, liryczny, nie wadziłem nikomu. Miałem po prostu predyspozycje do tego aby być typowym rymopisem, aczkolwiek rymy w mojej poezji pojawiają się niezwykle rzadko.

Pisałem więc wiersze, dużo wierszy. Nigdy nie miałem z tym problemu. Pisanie przychodziło mi łatwo i nieskomplikowanie. Z tematami także nie było problemu. Miałem bogate życie uczuciowe, więc sięgnąć do tej studni było niezwykle łatwo i stworzyć wiersz opiewający stan duszy mej z przeznaczeniem zaprezentowania go wybrance z serca swego.

Kochałem te chwile, które były niczym płomień. Chwile, gdy ogarniała mnie poetycka Wena. Te chwile, które pojawiały się nagle, jakby z niczego i zaczynały płonąć mocnym, żywym ogniem, rozjaśniając ciemność, dawały impuls do działania. Długo nie musiałem czekać. Impuls się pojawiał ja od niego się zajmowałem i po chwili płonąłem, płonąłem, płonąłem pisząc oczywiście wiersz.

Wena, natchnienie, wielkie olśnienie i poryw. Kochałem być w tym stanie. Nie musiałem więc chlać na umór i nie musiałem wcale zażywać narkotyków, ani innych środków stymulujących by odczuwać taki stan euforii, bo była to prawdziwa Euforia

Euforia to niesamowity stan emocjonalny charakteryzujący się nienaturalnie wręcz dobrym samopoczuciem. Byłem nad wyraz wesoły i radosny poziom endorfiny sięgał szczytowych granic podziałki. Byłem po prostu szczęśliwy.

Wtedy powstawało coś niesamowitego. Wtedy powstają najwspanialsze rzeczy, rzeczy czasem nieplanowane, wiersze niespodziane.

Wszystko to tworzył ogień, który we mnie płonął. Wykorzystywałem go do ostatniej iskry. Byłem nie do zatrzymania. Długopis w ręce aż się palił. Płonęło zresztą wszystko dookoła zanim nie skończyłem pisać i nie postawiłem ostatniej kropki.

Nie wiem skąd to się u mnie brało, ale przecież to nieważne. Ważne, że było. Byłem przeszczęśliwy, że tak się dzieje. Uwielbiałem ten stan zatopienia się w morzu tworzenia. To było niesamowite przeżycie. Potrzebowałem takich impulsów z zewnątrz. Od nieznanej mi siły. One były mi niezbędne do życia i bałem się pomyśleć, co ze mną będzie, gdy one przestaną się pojawiać.

Twór ostateczny był całkowicie moim tworem. Przedstawiał mnie, to znaczy: jakąś moją część, małą cząstkę, którą chciałem odsłonić przed czytelnikiem. Był to swego rodzaju ekshibicjonizm. I tak właśnie się do dziś się czuję. Równie dobrze mógłbym biegać goły po najbardziej ruchliwej ulicy miasta lub spacerować po parku w długim płaszczu i odsłaniać to i owo.

Ale ze mną, jako Poetą, byłoby jeszcze gorzej, bo odsłaniałbym swą duszę. Coś, co powinno być dostępne tylko dla mnie.

Aż boję się pomyśleć, że dosadniejszym określeniem byłoby słowo: alfons.

Wtedy akurat o tym nie myślałem. Pisałem. Po prostu pisałem.

I piszę. Wciąż piszę.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania