Jak pokonałem obżarstwo?
Ciasto jagodowe upieczone przez żonę było smaczne. Oj wcinałem. Wcinałem, a kubki smakowe tańczyły lambadę. Było bosko, dopóki żona nie przyszła z pracy i nie zapytała się, gdzie zniknęło pół jagodowego ciasta. Nie lubię się chwalić własną niewiedzą, ale w tym przypadku akurat musiałem. W przeciwnym razie znalazłbym się w położeniu pomiędzy tłuczkiem do mięsa w dłoni żony, a ścianą kuchni, bo akurat w kuchni żona zapytała się mnie o tajemnicze zniknięcie połowy przysmaku. I tak się znalazłem pomiędzy tym tłuczkiem, a ścianą, bo żona nie uwierzyła w moje słowa nawet w najmniejszym procencie.
Na drugi dzień, idąc ulicą, musiałem wyglądać podejrzanie – nie każdy chodzi w przeciwsłonecznych okularach w czasie największego deszczu. No ale co miałem zrobić, skoro za jagody ze smacznego zjedzonego przeze mnie ciasta otrzymałem dwie dorodne śliwy pod oczami? I szedłem tak w tych ciemnych brylach w strugach deszczu. Szedłem i czułem, że nie mogę tak po prostu tej sprawy zostawić.
Połączenie z niebieską linią nastąpiło w przeciągu kilku sekund. Ku mojemu miłemu rozczarowaniu, bo już myślałem, że będzie tak, jak z oczekiwaniem na połączenie ze strażnikami porządku, gdzie przez piętnaście minut trzeba wysłuchiwać komunikatu „Pogotowie policji, proszę czekać na przyjęcie zgłoszenia.” Odebrała pani o bardzo miłym i, co chyba najważniejsze, znajomym mi głosie. Wyżaliłem się – pani po drugiej stronie wysłuchała cierpliwie mojej relacji. Potem stwierdziła, że moim problemem nie jest przemoc w rodzinie, tylko moje łakomstwo. Że jakbym tyle nie jadł, to problemu by w ogóle nie było. Uwierzyłem w jej słowa. Podjąłem postanowienie pozbyć się mojego apetytu, który faktycznie był wielki. Wielki jak całe imperium McDonalda.
- Paweł – rzekła rozgniewanym wrzaskiem żona, gdy spotkaliśmy się wieczorem po wszystkich trudach dnia. Gdy spuszczałem pokornie wzrok, zdążyłem kątem oka zarejestrować toczącą się z jej ust ślinę. – Czy ty musisz do mnie do pracy wydzwaniać i żalić się, że żona cię bije? – grzmiała.
Przypomniałem sobie, jak mi opowiadała, że pracuje w jakiejś ogólnopolskiej poradni telefonicznej. Chyba nie zarejestrowałem szczegółów, bo nie przypominam sobie, żeby wtedy mówiła coś o niebieskiej linii. Już myślałem, jak tak krzyczała, że za chwilę otrzymam w prezencie kolejne śliweczki pod oko. Na szczęście żona zeszła z gniewnego tonu na ton przyjazny i po prostu powiedziała, żebym zastosował się do rady udzielonej mi przez telefon.
Gdy przestałem tyle jeść, nasze życie małżeńskie poprawiło się o niebo. A ja, po trzech latach okiełznywania mojego apetytu mogę uznać się za prawdziwego zieleninożercę. Pojawił za to inny problem – tony wyrzucanego jedzenia. To, co zrobi małżonka, a ja nie zjem, ląduję na śmietniku. Ciasta, pieczone kurczaki, zrazy, frytki, wszystko tam ląduje. Boli mnie to marnotrastwo, ale siedzę cicho, bo jak raz zaakcentowałem ten problem żonie, to miałem coś jakby deja vu – znalazłem się pomiędzy tłuczkiem do mięsa w rękach żony, a ścianą kuchni, bo tak się złożyło, że problem wyrzucania produktów spożywczych poruszyłem właśnie w kuchni. I też, pamiętam, na drugi dzień po poruszeniu tego problemu, chodziłem po ulicach w ciemnych binoklach.
Koniec
Komentarze (16)
Ostatni przecinek zbędny. Podobnie w następnym zdaniu w tym samym miejscu. "Pomiędzy czymś a czymś", o ile w składowych tego powiedzenia nie ma czasownika, zbędny jest przecinek.
Bardzo przyjemne, lekkie opowiadanie. Dzięki za nie :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania