Jak Poleander Partobon z Demachinurgiem wojował

**Na podstawie „Bajek Robotów" Lema"**

 

Pew­ne­go razu we wszech­świe­cie wiel­ki la­ment się pod­niósł na wieść, że isto­ta dziw­na się po­ja­wi­ła, i dra­pież­na i agre­syw­na, choć nikt jej w ni­czym nie za­wi­nił. Do świa­tów wsze­la­kich jej he­rol­dzi bla­sza­ni przy­by­li, wszem wobec ogła­sza­jąc, że wład­cą trze­ba ją uznać, De­ma­chi­nur­giem lub Naj­wyż­szym Ma­szy­ni­ma­to­rem ty­tu­ło­wać oraz głowy lub inne co waż­niej­sze czę­ści ciała, skło­nić z po­ko­rą. A kto za bar­dzo wol­ność umi­ło­wał, tego od­wie­dzi armia Go­le­mia­rzy strasz­li­wych, co i or­ga­nicz­ne, jak i syn­te­tycz­ne woj­ska, bez trudu po­ko­na.

 

Te­le­graf Po­le­an­de­ra Par­to­bo­na, króla Ky­be­ry, bez prze­rwy pisał i wy­plu­wał z sie­bie coraz to nowe wia­do­mo­ści od wład­ców in­nych pla­net: a to bła­ga­nia o pomoc, a to pro­po­zy­cje so­ju­szów obron­nych, to znów nie­śmia­łe za­py­ta­nia, czy w pa­ła­cu ky­be­ryj­skim można by się ukryć, choć­by i w naj­mniej­szej kom­na­cie, i całą aferę z De­ma­chi­nur­giem w spo­ko­ju prze­cze­kać.

 

– Ach, cze­muż ten wróg się za cza­sów mojej mło­do­ści nie zja­wił, gdy wojen szu­ka­łem i nie­przy­ja­ciół wsze­la­kich? – bur­czał Po­le­an­der, nad li­sta­mi ślę­cząc. – Cy­ber-ar­mie cze­ka­ły, ge­ne­ra­ło­wie-cy­be­ra­ło­wie bitew wy­glą­da­li, cy­ber-ar­ma­ty na naj­mniej­sze ski­nie­nie strze­lać go­to­we były. A teraz? Cy­wil­ną cy­ber­ne­ty­ką się za­ją­łem i wo­jen­nej już za­po­mnia­łem. Dawno wszyst­ko po­rzu­co­ne i za­nie­cha­ne. Broń się kurzy w ma­ga­zy­nach, a ge­ne­ra­ło­wie tylko or­de­ry sobie przy­zna­ją za kam­pa­nie wy­du­ma­ne.

 

Zdjąw­szy uprzed­nio ko­ro­nę, rwał sobie siwe włosy z głowy, a nie­wie­le ich zo­sta­ło, gdyż cy­ber­wło­sy oka­za­ły się jed­nym z nie­tra­fio­nych wy­na­laz­ków – gdy król się w nocy w łożu prze­krę­cał, sze­le­ści­ły okrut­nie i kró­lo­wej Cy­bryl­li spać nie da­wa­ły.

 

I tak dzień w dzień z te­le­gra­fu le­cia­ły kar­tecz­ki, a król cho­dził w tę i we w tę po kom­na­cie i ko­lej­ne wia­do­mo­ści od­czy­ty­wał, lecz na żadną nie ra­czył od­pi­sać. Żywił na­dzie­ję, że De­ma­chi­nurg omi­nie Ky­be­rę, bo cóż tu cie­ka­we­go by zna­lazł? Krą­ży­ła taka sa­mot­na na ubo­czu ga­lak­ty­ki, z jed­nym księ­ży­cem tylko i w do­dat­ku nad­gry­zio­nym daw­ny­mi czasy przez elek­tro­smo­ka, więc nawet wstyd było takie bie­dac­two na­pa­dać. Tak sobie wma­wiał Po­le­an­der i się po­cie­szał, bo prze­cież za­kli­na­nie rze­czy­wi­sto­ści to przy­wi­lej… Ba! Obo­wią­zek rzą­dzą­cych.

 

Wkrót­ce ko­smo­lot nie­da­le­ko pa­ła­cu wy­lą­do­wał i wy­sko­czył z niego Erg Sa­mo­wzbud­nik, au­to­kra­ta z nie­da­le­kie­go ukła­du, tro­chę za­du­fa­ny, tro­chę kłam­li­wy, ale gdy ze łzami szedł w stro­nę Po­le­an­dra i ręce za­ła­my­wał, to aż wstyd było się z nim nie so­li­da­ry­zo­wać.

 

– Roz­pacz i tra­ge­dia ze mną kro­czą, mój ko­cha­ny Po­le­an­drze! Ratuj!

 

– Ergu! Są­sie­dzie miły, cóż za per­tur­ba­cje cię do­się­gły?

 

Padli sobie w ra­mio­na.

 

– Biada nam, biada! – za­szlo­chał Sa­mo­wzbud­nik. – Armie De­ma­chi­nur­ga na mojej pla­ne­cie wy­lą­do­wa­ły, woj­ska w elek­tro­puch roz­bi­ły, a potem sam ten nic­poń bla­sza­ny, ten bę­cwał sko­ro­do­wa­ny, lud­ność w ugła­dzeń­ców i bez­myśl­ni­ce prze­mie­nił. Moja Elek­tri­na naj­droż­sza snuje się teraz po pa­ła­co­wych ko­ry­ta­rzach i diody od elek­tro­dy od­róż­nić nie po­tra­fi! Sam ledwo ucie­kłem! Ratuj, przy­ja­cie­lu!

 

– Jakże to? – od­parł król. – Toć twoi elek­try­ce­rze po­strach wszę­dzie budzą!

 

– Już nie! Go­le­mia­rze sa­mo­pa­ła­mi w nich ra­zi­li, a co który tra­fił, to ener­gię za­bie­rał, tak że sam metal nie­ru­cho­my na polu walki zo­sta­wał!

 

Za­fra­so­wał się Po­le­an­der i wiel­ką na­ra­dę zwo­łał.

 

Ledwo chro­no­me­try dwa ob­ro­ty od­mie­rzy­ły, a już w sali tro­no­wej, bry­lan­ta­mi i pla­ty­ną ozdo­bio­nej, ze­bra­li się do­rad­cy kró­lew­scy: nad­cy­ber­ni­cy z szu­mią­cy­mi mó­zga­mi, co za­wsze mó­wi­li na tak, śmia­ło­ra­dy, któ­rych otwo­ry do­rad­cze brzę­cza­ły na nie, oraz pierw­szo­lo­gi­cy, nigdy nie­mó­wią­cy tak lub nie, a je­dy­nie – „może…”

 

– Radź­cie! – rzekł Po­le­an­der brwi zmarsz­czyw­szy. – Jak się bro­nić przed De­ma­chi­nur­giem? Jak unik­nąć losu pod­bi­tych pla­net?

 

Skoń­czył król pytać, ale nie do­cze­kał się od­po­wie­dzi. Mę­dr­cy głowy spu­ści­li, w trze­wi­ki spoj­rze­nia wbi­ja­li i tylko miny ro­bi­li, niby to za­my­ślo­ne, niby z wy­sił­ku umy­sło­we­go wy­krzy­wio­ne, a tak na­praw­dę puste i zre­zy­gno­wa­ne. Po­tra­fi­li tylko nowe prze­pi­sy biu­ro­kra­tycz­ne wy­my­ślać, urzęd­ni­ków nie­po­trzeb­nych po­wo­ły­wać, ewen­tu­al­nie z za­do­wo­le­niem cmo­kać przy dys­ku­sjach nad in­ter­pre­ta­cja­mi praw han­dlo­wych.

 

Już Po­le­an­der schy­lał się, by pan­to­fla ze stopy ścią­gnąć i jed­ne­go z dru­gim w łeb zdzie­lić, co z pew­no­ścią na­pro­wa­dzi­ło­by głowy nie­tę­gie na po­my­sły nowe, kiedy przez drzwi wpa­ro­wał szpa­ler si­wo­wą­sych woj­sko­wych. Grze­cho­ta­ły i brzę­cza­ły ich or­de­ry, a każdy ge­ne­rał tyle ich miał na sobie, że po­chy­lo­ny mu­siał cho­dzić.

 

– Roz­wią­za­nie przy­no­si­my! – krzyk­nął ge­ne­rał naj­wyż­szy, wraz z po­zo­sta­ły­mi to­wa­rzy­sza­mi spo­zie­ra­jąc po­gar­dli­wie na cy­wil­nych do­rad­ców. – Dłu­gie na­ra­dy od­by­li­śmy, lecz nad­zwy­czaj owoc­ne! – dodał, na­stęp­nie zbli­żył się do Po­le­an­dra, z dumą zło­żył na jego ręce za­wi­niąt­ko z ka­wał­ka prze­ście­ra­dła, po czym za­sa­lu­to­wał, nie­mal strą­ca­jąc sobie czap­kę z me­da­lem po­sre­brza­nym.

 

Król z za­do­wo­le­niem roz­pa­ko­wał po­da­ru­nek, w środ­ku nic nie zna­lazł i brwi zmarsz­czył.

 

– Czy to jakiś wirus sub­a­to­mo­wy? – spy­tał zgro­ma­dzo­nych. – Nie­wi­dzial­na ma­chi­na nisz­czą­ca? Chmu­ra na­no­bo­tów-okrut­ni­ków?

 

Wy­so­ki ge­ne­rał dobył zza pasa pręt me­ta­lo­wy.

 

– Wasza Wy­so­kość po­zwo­li, że za­pre­zen­tu­ję dzia­ła­nie – rzekł usłuż­nie. Wpraw­nie po­rwa­ne prze­ście­ra­dło do czub­ka ko­stu­ra przy­mo­co­wał i za­czął wy­ma­chi­wać fur­ko­czą­cym dzi­wac­twem.

 

– Pod­da­je­my się! – krzyk­nął. – Oszczędź nas, De­ma­chi­nur­gu! Pod­da­je­my się!

 

– Brawo! – rze­kli chó­rem nad­cy­ber­ni­cy i za­czę­li bić brawa. – To bar­dzo dobry po­mysł!

 

– Nie! – za­prze­czy­li śmia­ło­ra­do­wie, rów­nież kla­ska­jąc. – To do­sko­na­ły po­mysł!

 

– Być może – do­łą­czy­li do aplau­zu pierw­szo­lo­gi­cy – że to po­mysł wręcz ide­al­ny!

 

Za­go­to­wał się w środ­ku Po­le­an­der Par­to­bon. Szczę­ki za­ci­snął, aż cy­ber­plom­by za­trzesz­cza­ły, po czym jak huk­nął, to wy­so­kie­mu ge­ne­ra­ło­wi czap­ka z me­da­lem spa­dła:

 

– Hun­cwo­ty pu­sto­cze­re­po­we! Ar­cha­icy-nie­udol­ni­cy! Precz mi wy i wasze roz­wią­za­nie!

 

Ści­snę­li się w drzwiach do­rad­cy, bo każdy chciał czym prę­dzej przed gnie­wem kró­lew­skim uciec, i w końcu czmych­nąć zdo­ła­li z jedną tylko raną od par­to­boń­skie­go pan­to­fla, który z wiel­kim pla­śnię­ciem w kark naj­wol­niej­sze­go ge­ne­ra­ła tra­fił.

 

Wkrót­ce na Ky­be­rę ko­smo­lot nie­zna­ny przy­le­ciał, nio­sąc he­rol­da z bla­chy wy­po­le­ro­wa­nej, a i tro­chę fa­li­stej, by cha­ry­zmy mu przy­dać. Ledwo zaś ów roz­wi­nął błysz­czo­spis ze sło­wa­mi Naj­wyż­sze­go Ma­szy­ni­ma­to­ra, zaraz Par­to­bon kazał go cy­be­ro­ga­ra­mi po­szczuć. Od­le­ciał he­rold nie­po­cie­szo­ny, pię­ścią wy­gra­ża­jąc i strasz­ny los kró­le­stwa prze­po­wia­da­jąc.

 

Wład­cę za­czę­to po­dej­rze­wać o sza­leń­stwo i do­rad­cy wspól­nie uzgod­ni­li, że na­le­ży go od­wo­łać, zde­gra­do­wać, uwię­zić i ty­tu­łów po­zba­wić. Roz­po­czę­ta pro­ce­du­ra utknę­ła jed­nak w gąsz­czu prze­pi­sów, mimo że sami za­in­te­re­so­wa­ni dłu­gie go­dzi­ny stu­dio­wa­li księ­gi i trak­ta­ty praw­ne.

 

Na­stęp­ne dni król spę­dził w pry­wat­nej pra­cow­ni, gdzie pa­trzył na czę­ści ma­chin, na stare stoły kre­ślar­skie i na­rzę­dzia za­ku­rzo­ne, i pró­bo­wał swój mózg do dzia­ła­nia po­bu­dzić. Je­dy­nie kró­lo­wej na do­stęp przy­zwo­lił, więc przy­no­si­ła mu te­le­gra­my, bo tyle ich się na­zbie­ra­ło, że całą kom­na­tę za­czę­ły wy­peł­niać.

 

– Zo­bacz, ko­cha­na Cy­bryl­lo – rzekł król pew­ne­go razu, prze­glą­da­jąc wia­do­mo­ści. – Armia Deu­te­rii roz­bi­ta, cy­berk­nech­ci z Ged-Ged na złom prze­ro­bie­ni, nawet Akwa­cja ska­pi­tu­lo­wa­ła! Pro­mie­nie Go­le­mia­rzy ener­gię wy­sy­sa­ją, a kto żywy pod­cho­dzi, ten wpada pod ich strasz­ne mie­cze! Żadna armia Go­le­mia­rzom nie zdoła się oprzeć! – Ze zło­ścią ci­snął te­le­gra­my na pod­ło­gę. – A ja? Myślę i myślę, lecz wy­my­ślić nie po­tra­fię! Czy po­wi­nie­nem nową ma­szy­nę cy­fro­wą zbu­do­wać? Czy Po­le­an­der Par­to­bon już sam nie po­tra­fi ura­to­wać kró­le­stwa?

 

– Mój drogi Po­le­an­drze! – od­par­ła Cy­bryl­la. – Kraj chcesz ra­to­wać, a tym­cza­sem do­rad­cy za­mie­rza­ją cię oba­lić i na zwy­kłe­go oby­wa­te­la prze­mia­no­wać. Od­wo­ła­nia piszą, prze­pi­sów wy­glą­da­ją, o ab­dy­ka­cji dys­ku­tu­ją. Jeno biu­ro­kra­cji roz­ro­śnię­tej za­wdzię­czasz jesz­cze swoje kró­lo­wa­nie, a prze­cież…

 

Po­de­rwał się król z krze­sła, żonę w oba po­licz­ki ser­decz­nie uca­ło­wał, a potem bar­dzo oży­wio­ny tak jej rzekł:

 

– Mi­ło­ści moja! Szczę­ście moje! Wszyst­ko już wiem, co wie­dzieć mu­sia­łem! Zo­staw teraz swo­je­go Po­le­an­drusz­ka sa­me­go, bo pla­ne­tę musi ra­to­wać!

 

Za­mknął się król po­now­nie i ni­ko­go już nie wpusz­czał. Cy­bryl­la przez drzwi sta­lo­we dziw­ne dźwię­ki sły­sza­ła, a w pa­ła­cu plot­ki prze­dziw­ne za­czę­ły krą­żyć o tym, co Po­le­an­der tam bu­du­je.

 

W końcu nad­szedł po­ra­nek strasz­li­wy, gdy niebo po­ciem­nia­ło od ko­smo­lo­tów de­san­to­wych, które chma­rą z prze­strze­ni mię­dzy­gwiezd­nej przy­by­ły. Z ich luków ty­sią­ce po­sta­ci wy­sko­czy­ły, i już po chwi­li na po­wierzch­ni Ky­be­ry cała okrut­na armia Go­le­mia­rzy stała. Każdy w jed­nym ręku sa­mo­pał prą­do­żer­ny nosił, a w dru­gim miecz łań­cu­cho­wy, co war­czał cicho i ostre zęby wzdłuż klin­gi prze­su­wał. Ru­szy­ła ro­bo­cia armia, mil­czą­ca, po­nu­ra i nie­ustę­pli­wa, na mury sto­li­cy się kie­ru­jąc i po dro­dze osady wsze­la­kie z zie­mią rów­na­jąc.

 

Lud­ność ucie­kła do mia­sta i z od­da­li pa­trzy­ła na kro­czą­cych na­jeźdź­ców, a kró­lo­wa i dwo­rza­nie na blan­kach wy­glą­da­li na­dej­ścia wroga, trwo­żąc się strasz­li­wie.

 

– Je­ste­śmy zgu­bie­ni! – rzekł naj­wyż­szy ge­ne­rał, mo­cu­jąc strzęp prze­ście­ra­dła na prę­cie. – Ky­be­rę trze­ba bez­zwłocz­nie pod­dać, a kró­la-nie­udacz­ni­ka De­ma­chi­nur­giem za­stą­pić!

 

Wtem się wrota han­ga­ru otwar­ły. Coś tam za­bur­cza­ło, coś za­zgrzy­ta­ło, chrząk­nę­ło i za­war­cza­ło. Zgrzy­ta­jąc okrut­nie, ma­chi­na wy­la­zła ze środ­ka i ze­bra­ni oczy ze zdzi­wie­nia wy­ba­łu­szy­li.

 

Wpierw, do gru­be­go ciel­ska przy­mo­co­wa­nych, dzie­sięć rąk się po­ja­wi­ło, które za­miast dłoni miały wiel­kie, lecz cien­kie tar­cze oło­wia­ne; potem dzie­sięć nóg gięt­kich, w każ­dej zaś ni­by-sto­pie tkwi­ły krysz­ta­ły kwar­cu mię­dzy płyty me­ta­lo­we wło­żo­ne, więc kro­cząc, prąd pie­zo­elek­trycz­ny po ogni­wach ma­szy­ny krą­żył. Ze­wsząd jej wy­sta­wa­ły ko­lek­to­ry świa­tło­chwy­ta­czy i wia­tra­ki wy­so­ko­wy­daj­ne z ło­pa­ta­mi na wie­trze fur­ko­czą­cy­mi. Wes­tchnę­li ze zdu­mie­nia miesz­kań­cy, ale zaraz ich nowa nie­spo­dzian­ka spo­tka­ła.

 

Za pierw­szą ma­chi­ną druga wy­szła, a dzi­wacz­na taka, że nie­któ­rzy w swoje zmy­sły zwąt­pi­li. Na dwóch ko­łach z bla­sza­nych se­gre­ga­to­rów się to­czy­ła, i trzy dłu­gie, gięt­kie szyje pa­ra­gra­fo­we wy­sta­wia­ła, z gło­wa­mi w kształ­cie paszcz strasz­li­wych, a w każ­dej pełno zę­bisk pie­cząt­ko­wych tkwi­ło. Druki i wy­dru­ki jej z py­sków le­cia­ły, na znak, że głod­na była okrop­nie. I wtedy przez tłum gło­śne wes­tchnie­nie prze­bie­gło, bo oto na grzbie­cie ma­chi­ny po­stać uj­rza­no – sa­me­go Po­le­an­dra Par­to­bo­na, wład­cę Ky­be­ry! Stał dum­nie z cy­ber­to­po­rem w pię­ści za­ci­śnię­tej, wło­sem roz­wia­nym i brodą po­strzę­pio­ną, odzia­ny je­dy­nie w ka­le­so­ny kró­lew­skie złotą nicią ob­szy­te, zdob­ne wiel­ce, mimo że z dziu­rą na po­ślad­ku, któ­rej Po­le­an­der nie mógł, nie­ste­ty, za­uwa­żyć.

 

Ze­mdla­ła kró­lo­wa Cy­bryl­la na ten widok, a resz­ta do­rad­ców za­mar­ła bez ruchu, prócz śmia­ło­ra­da jed­ne­go, który par­sk­nął roz­ba­wio­ny, lecz zaraz go w cze­rep pierw­szo­lo­gi­cy zdzie­li­li, aby do­nio­słej chwi­li hu­mo­rem nie sa­bo­to­wał.

 

Uniósł broń Po­le­an­der, w kie­run­ku murów wska­zał i krzyk­nął:

 

– Na­przód, Tar­czow­ni­ku! Na­przód, Biu­ro­kra­ty­no!

 

W po­śpie­chu bramę otwo­rzo­no i już zaraz pę­dził król wraz ze swymi ma­szy­na­mi na spo­tka­nie na­jeźdź­ców. Na mo­ment sta­nę­li Go­le­mia­rze, tym nie­co­dzien­nym wi­do­kiem za­fra­so­wa­ni, ale zaraz sa­mo­pa­łów do­by­li i salwę wiel­ką od­da­li. Tar­czow­nik łapy uniósł i pręd­ko osło­ny roz­ło­żył, by Biu­ro­kra­ty­nę ochro­nić. I ochro­nił, bo pro­mie­nie prą­do­żer­ne przez ołów nie prze­szły. Sam zaś Tar­czow­nik, w kor­pus tra­fio­ny, za­war­czał i za­marł na mo­ment, bo z ogniw cała ener­gia ucie­kła, zaraz jed­nak wiatr, słoń­ce, w końcu ge­ne­ra­to­ry kwar­co­we wnet je od nowa na­ła­do­wa­ły. Druga salwa po­szła i znów nic Go­le­mia­rze nie wskó­ra­li, więc z mie­cza­mi war­czą­cy­mi się do boju rzu­ci­li, aby po­rą­bać, po­sie­kać, a nawet za­dźgać wroga nie­ty­po­we­go.

 

Po­le­an­der nogą tup­nął i gło­wom pasz­czo­wym roz­ka­zał:

 

– Pe­ten­to­wać!

 

Ledwo Go­le­mia­rze po­de­szli, Biu­ro­kra­ty­na łby zza Tar­czow­ni­ka wy­chy­li­ła i wnet pierw­sze trzy ro­bo­ty po­łknę­ła, po czym wła­do­wa­ła do brzu­cha, by tam de­li­kwen­tów ob­słu­żyć nad­zwy­czaj dro­bia­zgo­wo: A po­zwo­le­nie na atak pla­ne­tar­ny po­sia­da? A li­cen­cję na broń przed­sta­wi? Tu pod­pi­sać! Tam za­nieść! Te for­mu­la­rze wy­peł­nić i z nimi w dru­giej ko­mo­rze żo­łąd­ko­wej się zja­wić! Pie­cząt­ka! Pa­raf­ka! Pod­pi­sik! A pół ener­gii z ogniw pro­szę zo­sta­wić jako za­pła­tę i na­stęp­ne­mu w ko­lej­ce ustą­pić! W mgnie­niu ro­bo­cie­go oka prze­tra­wio­ny osob­nik z drzwi­czek sze­ro­kich w od­wło­ku Biu­ro­kra­ty­ny wy­la­ty­wał, i wcale już mu w gło­wie chęci do bitek nie zo­sta­wa­ło. Snuł się bied­ny z bro­nią za­plom­bo­wa­ną i prze­wo­da­mi wy­ssa­ny­mi. Bez celu odtąd krą­żył, otrzy­ma­ne druki pró­bu­jąc zro­zu­mieć.

 

Roz­pę­ta­ła się walka bez­li­to­sna, bo nikt ustą­pić nie za­mie­rzał, a zresz­tą Biu­ro­kra­ty­na aż do od­wo­ła­nia od­wo­łań nie przyj­mo­wa­ła. Jed­nak licz­ba wro­gów szyb­ko przy­tło­czy­ła dwój­kę ma­szyn. Go­le­mia­rze obe­szli Tar­czow­ni­ka, nad osło­na­mi prze­sko­czy­li i rzu­ciw­szy się na Biu­ro­kra­ty­nę, jej szyję naj­bliż­szą mie­cza­mi łań­cu­cho­wy­mi od­cię­li. Za­śmiał się tylko Po­le­an­der na ów widok! Zaraz bo­wiem z ki­ku­ta pa­ra­gra­fu drugi pa­ra­graf wy­rósł i nie mi­nę­ła nawet se­kun­da, a już dwie pasz­cze zę­bia­ste wro­gów chwy­ta­ły. In­ne­go spo­so­bu spró­bo­wa­li Go­le­mia­rze i drugą szyję z sa­mo­pa­łów obez­wład­ni­li – wnet padła bez ener­gii ży­cio­daj­nej. I znów Par­to­bon za­chi­cho­tał! Do sfla­cza­łej czę­ści do­sko­czył i sam ją cy­ber­to­po­rem od­rą­bał. Dwie szyje pa­ra­gra­fo­we się po­ja­wi­ły, bo prze­cież nikt biu­ro­kra­cji ujarz­mić nie zdoła. Co głowę ma­szy­na tra­ci­ła, to na jej miej­sce nowe wy­ra­sta­ły i nim po­łu­dnie na­stą­pi­ło, wszy­scy Go­le­mia­rze włó­czy­li się bez celu, na ni­ko­go nie zwra­ca­jąc uwagi, ob­słu­że­ni tak do­kład­nie, że me­ta­lo­we klep­ki im w ro­bo­mó­zgach nie wy­trzy­ma­ły.

 

Zwy­cię­ski Po­le­an­der to z żalem na po­rą­ba­ne­go Tar­czow­ni­ka spo­glą­dał, to z obawą na be­stię pod no­ga­mi, co już i z ty­siąc głów miała, a wciąż no­wych pe­ten­tów szu­ka­ła.

 

I jak na za­wo­ła­nie z nieba zle­ciał sam Wiel­ki Ma­szy­ni­ma­tor. Kształt miał ogrom­nej kuli me­ta­lo­wej, iskra­mi sypał i sma­rem prze­cie­kał. Nigdy się nie do­wie­dzia­no, cóż pla­no­wał uczy­nić – Go­le­mia­rzy do po­rząd­ku do­pro­wa­dzić, albo ja­kieś broni strasz­li­wej użyć – gdyż Biu­ro­kra­ty­na roz­pęd wzię­ła, sko­czy­ła, w sto pasz­cz go chwy­ci­ła i na czę­ści pe­ten­to­we roz­szar­pa­ła.

 

Wi­wa­ty ze sto­li­cy do­bie­gły, lecz Par­to­bon o czymś innym rozmyślał. Po­pę­dził Biu­ro­kra­ty­nę da­le­ko od mia­sta, aż na skraj prze­pa­ści bez­den­nej, ze­sko­czył z grzbie­tu be­stii i roz­ka­zał jej krok w przód uczy­nić. Ma­szy­na była wiel­ka, lecz i głu­pia, toteż bez za­sta­no­wie­nia speł­ni­ła po­le­ce­nie i znik­nę­ła da­le­ko, da­le­ko w dole.

 

Wró­ciw­szy do mia­sta Po­le­an­der kazał roz­pa­dli­nę od­gro­dzić, aby ma­szy­ny nikt nie draż­nił, albo przy­pad­kiem nie ura­to­wał, bo każdy wie, że kto jak kto, ale roz­draż­nio­na biu­ro­kra­cja jest wszyst­kich w sta­nie po­żreć i spe­ten­to­wać.

 

Nowe ma­szy­ny król zbu­do­wał, tym razem lecz­ni­cze, które na inne świa­ty po­słał, by ugła­dzeń­ców i bez­myśl­ni­ce od­ra­to­wać, a potem wró­cił do spo­koj­ne­go rzą­dze­nia, już do końca życia oto­czo­ny sza­cun­kiem pod­da­nych. Nigdy wię­cej na Ky­be­rę nie na­pad­nię­to, a nawet dziś isto­ty me­cha­nicz­ne i or­ga­nicz­ne, hi­sto­rię sobie opo­wia­da­ją o Po­le­an­dro­sie, co ma­chi­na­mi cy­wil­ny­mi wiel­kie­go De­ma­chi­nur­ga po­ko­nał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania