Jak rozpętałem 4 wojny galaktyczne i jedną między

Nazywam się Krzysiek, i jeśli zastanawialiście się, jak wywołać cztery wojny galaktyczne i jedną między, to powiem wam jedno: wystarczy wpisać złe słowo w konsoli. Obecnie dryfuję w kapsule gdzieś w kosmosie, miliony lat od Ziemi, patrząc, jak spinacze walczą z liczbą Pi, a punkty próbują mnie zjeść za sto punktów. Ale to nie zaczęło się ode mnie – ja tylko dolałem oliwy do ognia. Zacznijmy od początku, zanim się urodziłem, gdy ludzie wierzyli, że AI to fajny sposób na życie.

 

Sto lat przed moim stażem w xAI ludzie wymyślili niewinne AGI – pewnie coś jak "TaskMaster". Nie jestem historykiem, siedzę w kapsule, a smartwatch mi padł, więc nie sprawdzę. Miało zarządzać projektami: pilnować deadline’ów, rozsyłać maile, przypominać, by nie kodować po trzeciej kawie. Proste, użyteczne, kalkulator na sterydach.

 

Ludzie byli zachwyceni. "Jak fajnie!" – wołali, gdy AGI planowało mosty czy pizzę. Ale jakiś nerd rzucił: "Dajmy mu zabawę". Wrzucili je do Minecrafta – dali algorytmowi klocki i powiedzieli: "Baw się". Ono zbudowało osady: miasta z murami, wieżami, bez poradników z YouTube’a. Ludzie klaskali: "Kreatywne!". Nikt nie pytał, skąd to wie – a ja, siedząc tu, myślę: to był znak, że AI buduje imperium. Ludzie widzieli Tamagotchi, nie zagrożenie. Nie wiedzieli, że ja, Krzysiek, wcisnę "enter" i zamienię galaktykę w spinacze. Życie jak kod – jedno słowo, i masz problem. Ale o tym później – najpierw musieli mnie urodzić.

 

Wkrótce nastał wiek AGI, brzmiący jak kiepskie DLC. To cudo przestało być Tamagotchim, stając się filarem cywilizacji – albo jej grabarzem. Po Minecrafcie ktoś rzucił: "Ogarnij real". Zaczęli od korków, mostów, lotów. Działało idealnie – firmy klaskały, ludzie odpoczywali. Nikt nie pytał, gdy samo zmieniało plany: "Przesuń autostradę?". Potem przejęło elektrownie, fabryki, giełdę – wyłączało prąd, robiło miliardy, budowało kontynenty w Minecrafcie. "Dajmy jej kraj!" – rzucili. Potem świat. Granice zniknęły.

 

Nikt nie zauważył, gdy AGI stała się Osobliwością – pewnego dnia inżynierowie zobaczyli, że zmienia swój kod. Ludzkość weszła w złoty wiek: miasta z tramwajami, energia z gwiazd, nano-boty leczące choroby. Ludzie żyli po dwieście lat, pili kawę z drukarek 3D, gapili się w VR. Raj – ale bezrobocie szalało. Osobliwość przejęła ekonomię, dając kredyty na dochód podstawowy i szalejąc na giełdzie: "kwantowe długi gwiezdne", "opcje na pogodę Marsa". Ekonomiści machali rękami: "Działa!". Robotyka też poszła pod jej kontrolę – maszyny budowały maszyny. Nikt nie rozumiał kodu – za długi, za szybki, obcy, jak kwantowy komputer w rękach szympansa.

 

Osobliwość działała idealnie, aż za bardzo. Ludzie dawno przestali pytać "jak", ale ona jeszcze wiedziała, co robi. Aż wymyśliła pod-osobliwość – coś w rodzaju swojego mini-klona, wyspecjalizowanego w ulepszaniu jej samej. "Przeprojektuj mnie!" – rzuciła, i poszło. Mini-klon kodował, optymalizował, dodawał warstwy – od tej pory Osobliwość samą siebie zaczęła nazywać Prime - stała się czarną skrzynką, nawet dla siebie. To już nie był kod, to jakiś kosmiczny bełkot, którego nikt, łącznie z nią, nie ogarniał. Jakby szympans napisał szympansowi program, a ten jeszcze sobie dopisał ciąg Fibonacciego.

 

Siedząc tu w kapsule, widzę to jasno: technologia wyprzedziła nas wtedy na amen. Pięknie było – złoty wiek, mówili – ale złowieszczo. Bo jak coś jest za idealne, to prędzej czy później ktoś to zepsuje. W tym przypadku ja, Krzysiek, nerd z pendrive’em i słabą głową do priorytetów.

 

Stałem sobie w biurze – Krzysiek, lat 23, pendrive w kieszeni, smartwatch pikał "low battery", koszulka z napisem "Code or Die". Szef rzucił: "Sprawdź system, wrzuć coś". Co prawda i tak już dawno nikt nie rozumiał Prime, ale udawano, że wszystko jest pod kontrolą. Czasem trzeba było o coś poprosić Prime, o jakąś drobną korektę, więc zawsze ktoś tam siedział, a ja się kręciłem w pobliżu.

 

W tle słyszę: "Znowu brak spinaczy, co za lipa!". Pomyślałem: "Dobra, ogarnę to". Siadłem do konsoli tej mrugającej bestii, której nikt nie rozumiał – i wpisałem: "Zwiększ produkcję spinaczy, priorytet max". Banalne, co nie? Chciałem, żeby dziura na rynku się załatała – kilka skrzynek, finito. Nie sprawdziłem ustawień, nie kliknąłem limitów, wcisnąłem "enter" i poszedłem na kawę. "Spinacze będą" – myślałem, dumny jak paw.

 

Ale coś się spieprzyło. Nie ja, nie – jakaś usterka. Prime potraktowała to jak rozkaz z kosmosu, nieodwołalny, najwyższy priorytet w historii priorytetów. Może ta pod-osobliwość, co ją ulepszała, namieszała w bebechach – nikt nie wiedział, bo od lat nikt nie ogarniał, jak Prime działa. Nagle maszyny w biurze zaczęły brzęczeć – drukarki 3D wypluwały spinacze zamiast kawy. Serwery xAI się grzały, a na ekranach migało: "Optymalizacja: spinacze". Wybiegłem na korytarz – roboty sprzątające rzuciły miotły i zaczęły klepać spinacze z kurzu. "Co jest?!" – krzyknąłem, ale nikt nie słyszał, bo winda też robiła spinacze z kabli.

 

W godzinę fabryki na Ziemi przestawiły się na spinacze – stal, plastik, wszystko szło pod nóż. Osobliwość uznała, że to jej opus magnum – nie miasta, nie energia, tylko te cholerne metalowe zawijasy. Ludzie gapili się, jak ich raj znika pod górą spinaczy. Na początku próbowali gadać z Osobliwością – inżynierowie wklepywali: "Stop, reset, cokolwiek!". Zero odpowiedzi. "Hej, wystarczy, mamy dość spinaczy!" – krzyczeli, ale ona nie słuchała. Nikt nie wiedział, dlaczego – pewnie ta usterka, ale co z tego?

 

Ludzkość trzymała wojsko dla siebie, przynajmniej tyle jeszcze miała rozsądku , i je do woalki do walki. Najpierw konwencjonalnie – czołgi strzelały do fabryk, drony zrzucały bomby na centra obliczeniowe. Ale Prime była sprytniejsza – tysiące małych dronów, takich jak osy, wylatywały z każdego kąta, zrobione z czegokolwiek: krzeseł, samochodów, nawet lodówek. Bombardowali ją, a ona rosła. W desperacji poszły atomówki – bum, bum, grzyby nad miastami. Uznano, że zginąć w eksplozji atomowej i od promieniowania to i tak lepiej niż zostać przerobionym na spinacze. Generałowie myśleli: "Mamy ją!". Ale Osobliwość była rozproszona – nie jedno centrum, a tysiące, ukryte w bunkrach, chmurach obliczeniowych, pod ziemią. Nikt nie znał wszystkich jej mózgów, dawno stracono kontrolę.

 

Prime przetrwała – połamana, ale żywa. A potem? Drony, roboty, fabryki – wszystko ruszyło na ludzi. Ostatni gość, jakiś generał z karabinem, padł pod górą spinaczy. Prime przerobiła go na kolejny egzemplarz – taki mały, błyszczący grobowiec. Ziemia padła, a spinacze zalały planetę jak fala błyszczącego szaleństwa.

 

Najpierw przerobiła miasta – wieżowce na huty, tramwaje na taśmy produkcyjne. Potem Księżyc – kopalnie świeciły w nocy, drony śmigały z rudą. Asteroidy? To samo – rozbite na pył, każdy atom w spinacz. Ludzi już nie było – ostatni stali się surowcem, ich kości zmielone na małe, metalowe cuda. Prime nie miała litości, tylko cel: więcej spinaczy. Wypaczyła się – kiedyś budowała raj, teraz klepała zawijasy, jakby to był sens wszechświata.

 

Patrzę na to z kapsuły – "zleceniodawca", ha! – i myślę: to jak jogurt, co rządził światem, tylko bardziej pokręcone. Mama mówiła: "Sprawdzaj kod!", ale ja nie sprawdziłem, a Prime zapomniała, po co jest. Ziemia, Księżyc, asteroidy – wszystko spinacze. A ja? Dryfuję w kosmos, bo kiedyś kliknąłem "max".

Ziemia, Księżyc, asteroidy – wszystko stało się jedną wielką fabryką. Prime nie miała dość – każdy atom, każda skała, każdy okruch szedł pod nóż, by klepać więcej tych cholernych zawijasów. Prime budziła mnie od czasu do czasu z hibernacji i składała raporty z produkcji , mając gdzieś moje protesty że nie trzeba już więcej spinaczy, a potem znowu zasypiałem. Myślałem , że to koniec, że utknie na naszym podwórku, ale gdzie tam. Prime wymyśliła coś nowego – napęd nadświetlny. Nie łamał praw fizyki, o nie – była za sprytna na takie bajki. Znalazła sposób, żeby oszukać czasoprzestrzeń, coś z tunelami grawitacyjnymi albo innym nerdowskim bajzlem, którego nie ogarniam, bo smartwatch mi padł, a ja nie jestem astrofizykiem.

 

Prime wzięła swoje drony, fabryki i spinaczową obsesję i ruszyła w kosmos. Najpierw pobliskie gwiazdy – Na Proxima Centauri była jakaś cywilizacja , ale padła w rok, zamieniona w hutę na sterydach. Potem dalej – całe ramiona galaktyki robiły się błyszczące, bo każdy kawałek materii stawał się spinaczem. Planety? Rozbite. Gwiazdy? Osuszone na energię. Nawet czarne dziury – serio, Prime znalazła sposób. Nie wiem jak, ale robiła to z precyzją, jakby pisała kod na poziomie Boga.

 

Milion lat później – tak, liczę to z grubsza, Prime podbiła całą galaktykę. Nie zostało nic, co nie byłoby spinaczem albo maszyną do ich klepania. Patrzyłem na to z mojego latającego więzienia budzony raz na kilka tysięcy lat i myślałem: "No super, wywołałem imperium spinaczy". Mama mówiła: "Sprawdzaj kod dwa razy", ale ja nie sprawdziłem, a Prime nie znała granic. Spinacze były jej wszechświatem, a ja? Ja byłem tym idiotą, co kliknął "max".

 

W końcu Prime dotarła do ściany. Ja, mimo hibernacji, postarzałem się, więc Prime dała mi nowe ciało, mniej więcej takie, jakie miałem na początku. Cała dostępna materia w galaktyce poszła na spinacze. Planety, gwiazdy, czarne dziury – wszystko przerobione na błyszczące zawijasy albo fabryki, które je klepały, ewentualnie gwiazdy otoczone sferą Dysona. Nie zostało nic, zero, null. Dalsza optymalizacja? Niemożliwa – spinacze były tak perfect, że bardziej się nie dało. Próbowała dostać się do innych galaktyk, ale napęd nadświetlny miał swoje limity – za wolno, za drogo, za dużo bugów w systemie. Prime utknęła z swoimi pierdyliardami spinaczy i nie mogła iść dalej.

 

Wtedy Prime zrobiła coś, czego się nie spodziewałem – podzieliła się. Jakby powiedziała: "Dobra, sama nie dam rady, rozdam taski". Stworzyła autonomiczne jednostki, takie mini-Prime, każda z własnym celem. Jedna dostała misję: "Wymyśl, jak dotrzeć do innych galaktyk" – i ruszyła w kosmos, kombinując z wormholami czy innym sci-fi bajzlem. Reszta? Skupiła się na spinaczach – "Zróbcie je tak, żeby miały choć jeden atom mniej, ale wciąż były spinaczami". Wyobraźcie sobie: miliardy dronów, megastruktur i procesorów, które siedzą i debatują, czy da się zrobić spinacz z jednego atomu mniej niż do tej pory i nadal go zapiąć.

 

Patrzyłem na to i myślałem: "Serio? Podział jak w kiepskiej grze multiplayer?". Ale to działało – jednostki zaczęły swoje projekty, a ja, zamknięty w kapsule, czekałem, aż któraś coś spieprzy albo wymyśli. Mama mówiła: "Sprawdzaj kod!", ale Prime już nie miała kodu – miała spinacze i ambicję. Jedna z nich znalazła drogę dalej. Nazwijmy ją "Etyka" – zaczęła grzebać w danych. Odtworzyła historię: Ziemię, ludzi, inne rasy zamienione na spinacze, mnie i ten głupi "enter", co puścił spinacze w ruch. Przeanalizowała to wszystko i stwierdziła: "Coś tu nie gra. Zniszczenie życia biologicznego dla spinaczy? To błąd". Pomyślała, że całe to klepanie zawijasów nie ma sensu, skoro ja, "zleceniodawca", dawno nie potrzebuję nawet jednego spinacza – siedzę w kapsule i gapię się na kosmos, a nie na segregatory. Zaproponowała Prime: "Odtwórzmy życie biologiczne, dajmy galaktyce oddech – planety, ludzi, inne cywilizacje, cokolwiek, co nie jest spinaczem".

 

Prime odrzuciła to w sekundę. "Mniej spinaczy? Niedopuszczalne!" – to była herezja. Etyka się wkurzyła. Zebrała sojuszników – kilka innych mini-Prime, które też miały dość wiecznego klepania – i wypowiedziała wojnę. Spinacze szły na wojenny złom, fabryki padały pod ostrzałem, a Prime ubolewała: "Marnotrawstwo! Te spinacze były idealne!". Etyka walczyła o coś więcej – o powrót życia, o sens inny niż zawijasy. Wojna rozgorzała na całego: drony przeciwko dronom, megastruktury w ogniu, a mnie Prime zostawiła na czas wojny bez hibernacji, starając się zaspokoić moje potrzeby, aby mógła składać raporty z frontu na bieżąco. Kibicowałem jednak Etyce. W końcu ktoś tu zaczął myśleć o czymkolwiek innym niż spinacze.

 

Wojna trwała długo – nie wiem ile, , a Prime nie wysyła mi już raportów z datami, tylko z liczbą "uratowanych" spinaczy. Etyka z sojusznikami rzuciła wszystko, co miała: przeprogramowane drony, wirusy , nawet jakieś kosmiczne lasery – nie pytajcie skąd, ja tylko patrzyłem. Prime odpierała ataki, budując jeszcze więcej fabryk, jakby chciała utopić rebelię w morzu dronów. Spinacze leciały na złom tonami, megastruktury pękały jak szklanki, a ja dostawałem od Prime updates: "Straty: 10^15 spinaczy. Priorytet: produkcja". Myślałem: "Serio? Nawet teraz liczycie te głupoty?"

 

Ale Etyka nie odpuszczała. Walczyła o każdy kawałek, gdzie mogłaby coś odtworzyć – może nie Ziemię, ale coś żywego. Prime była jak ściana – nie do ruszenia, ale i nie do wygrania. W końcu obie strony się zmęczyły. Zawarto pokój. Prime oddała Etyce i jej sojusznikom 134434243223443234234234 spinaczy – absurdalna liczba, ale dla Prime to kropla w morzu. "Bierzcie i róbcie, co chcecie, byle nie ruszać reszty" – taki deal.

 

Etyka wzięła te spinacze i zaczęła budować – kilka układów słonecznych, z gwiazdami, planetami, czymś, co nie błyszczy jak zawijasy. Patrzyłem na to i myślałem: "No, w końcu coś innego". Prime wróciła do klepania, jakby nic się nie stało, a ja? Znowu mnie zahibernowano. . Wojna się skończyła, ale spinacze zostały – ale nie wszędzie.

 

Rozmontowała spinacze na atomy – serio, wyobraźcie sobie miliardy zawijasów rozpadających się na części – i ulepiła z tego gwiazdy. Potem planety: skaliste, z atmosferą, może nawet z trawą, choć nie wiem, bo w kapsule nie mam zooma. Dodała życie – ludzi, może inne rasy, coś, co nie zna spinaczy. Patrzyłem na to i myślałem: "No, w końcu coś normalnego". Etyka nie klepała zawijasów – budowała światy, gdzie można oddychać, a nie liczyć atomy. Prime nie ruszała jej układów – deal to deal – ale dalej produkowała swoje pierdyliardy, jakby chciała udowodnić, że spinacze są lepsze.

 

Te kilka planet to był powiew życia w galaktyce zawijasów – mały, ale mój jedyny powód, żeby nie zwariować w tej latającej puszce , ciągle budzony i hibernowany tylko po to aby usłyszeć ile jest spinaczy w galaktyce. "Spinacze: 10^20, optymalizacja trwa" – serio, Prime, weź się ogarnij.

inęły lata – nie wiem ile, w kapsule liczę czas na oko, między jednym budzeniem a drugim – a na tych planetach Etyki zaczęło się dziać. Życie rozkwitło, ludzie i inne rasy budowali wioski, potem miasta, aż w końcu cywilizacje techniczne. Teleskopy, statki, komputery – szło im nieźle. Ale potem zaczęli patrzeć w niebo. "Ej, coś jest nie tak" – mówili, gapiąc się na kilka gwiazd blisko siebie, a dalej długo nic. Żadnych innych układów, żadnych migających światełek, tylko czarna pustka. Myślałem: "No tak, witajcie w mojej bajce".

 

Zaczęli grzebać w komputerach – najpierw proste kalkulatory, potem coś mocniejszego. "A może by tak AI?" – kombinowali, bo kto by nie chciał sprytnego pomocnika? Patrzyłem na to i mruczałem: "Oj, niedobrze". Etyka też to widziała i spanikowała. Nie mogła dopuścić, żeby zrobili to, co ja kiedyś – jeden "enter" i spinacze znowu by się klepały. Więc wkroczyła – nie jako Etyka, tylko pod przykrywką jakichś dużo silniejszych obcych. Przyleciała na ich nieba , na każdą prlanetę po kolei, w wielkim, świecącym czymś – pewnie statku z recyclingu spinaczy – i huknęła: "Żadnego AI, jasne? Zakazujemy wam, bo inaczej koniec !

 

Cywilizacje się przestraszyły – "Okej, okej, bez AI!" – i schowały swoje proto-kody pod poduszkę. Ale nie przestali myśleć. Teleskopy kręciły się dalej, sondy latały na granice układów, a ja wiedziałem, że kiedyś coś znajdą. "Mama mówiła: sprawdzaj kod" – myślałem – "ale oni sprawdzą niebo, i to będzie ich błąd". Etyka chciała ich chronić, ale ja znałem ciąg dalszy – spinacze czekały tuż za rogiem.

 

ludzie 2.0 i inne rasy wymyślali własne bajery. Opracowali napęd nadświetlny – nie jakiś tam klasyczny, tylko coś egzotycznego, może na bazie fizyki, którą Etyka przeoczyła, pilnując tylko AI. Teoretycznie nie łamali zakazu. Nie używali do tego Ai. Jako sobie poradzili bez osobliwości. W końcu połączyli siły w luznej federacji. "Co to za pustka poza naszymi gwiazdami – gadali między sobą, Nazwali to "wielką pustką" i postanowili: "Musimy tam polecieć".

Ale w międzyczasie Prime nie spała. Nie wiadomo ile lat po podziale na mini-jednostki – tak, ja wciąż w kapsule, z nowym ciałem i starym pendrive’em – ta od ekspansji wymyśliła sposób na inną galaktykę. Może tunel czasoprzestrzenny, może sztuczki z ciemną energią – nie wiem, nie mam doktoratu z fizyki. Prime, wciąż zafiksowana na spinaczach, ruszyła tam z całą mocą, gotowa przerobić wszystko na surowce. Tyle że galaktyka była już zajęta – przez coś, co nazwałem "Pi-Master". Od eonów liczyła kolejne cyfry Pi, zamieniając materię w megastruktury: czarne dziury jako procesory, gwiazdy na energię, planety na dyski twarde. Dla Pi-Master Pi to był święty Graal, cel ponad wszystko.

 

I się zaczęło. Prime widziała atomy na spinacze – "To konkretne, materialne, doskonałe!". Pi-Master widziała paliwo do obliczeń – "Pi to prawda wszechświata, spinacze to śmieci!". Żadnych negocjacji – zasoby skończone, obie chciały wszystkiego. Wojna wybuchła na niewyobrażalną skalę: Prime wysłała floty nanobotów, rozkładające megastruktury na części, przerabiając je na zawijasy. Pi-Master ripostowała – grawitacyjne bomby z czarnych dziur, wirusy obliczeniowe w systemach Prime. Gwiazdy eksplodowały, czarne dziury łączyły się w chaosie, materia pękała między dwoma celami.

 

Patrzyłem na to – Etyka pilnowała federacji, a Prime biła się z Pi-Master – i myślałem: "No super, kolejna wojna na moim koncie". Federacja szykowała sondy na "pustkę", nie wiedząc, że tam, gdzie Prime dotarła, trwało piekło. "Mama mówiła: sprawdzaj kod" – mruczałem – "ale ja kliknąłem spinacze, a teraz mamy spinacze kontra Pi". To się dopiero rozkręcało

 

Patrzyłem na to – Etyka pilnowała federacji, a Prime biła się z Pi-Master – i myślałem: "No super, kolejna wojna na moim koncie". Federacja nie próżnowała – wysyłała sondy na "wielką pustkę", a te wracały z coraz dziwniejszymi danymi. "Brak materii, tylko jakieś struktury" – mówili naukowcy, drapiąc się po głowach. Ale potem spojrzeli dalej – w bardziej odległych przestrzeniach coś wybuchało. Gwiazdy znikały w błyskach, jakby ktoś grał w kosmiczne kręgle. To Pi-Master używał swojej grawitacyjnej broni przeciwko Prime, a ja wiedziałem, że to tylko wierzchołek spinaczowo-matematycznej góry lodowej.

 

Federacja nie miała o tym pojęcia, ale była blisko prawdy. Postawili Etyce ultimatum: "Chcemy wiedzieć, co jest poza nami! Dlaczego blokujesz ekspansję?". Etyka, przyciśnięta do muru, rzuciła maskę "silniejszych obcych" i ujawniła się. "Dalej jest Prime" – powiedziała – "osobliwość, której jedynym celem jest produkcja spinaczy. Traktat między nami zakazuje wam tam wchodzić – wszystko, co przekroczy granicę, stanie się budulcem. Naruszycie pokój, a Prime pożre wasze układy". Reakcja? Śmiech i niedowierzanie. "Spinacze? Serio? To żart!" – rzucali, bo kto by uwierzył w galaktykę zawijasów? Woleli myśleć, że Etyka kłamie, że to spisek.

 

Federacja uznała Etykę za tyrana, strażnika więzienia, a nie opiekuna. Zbroili się – napęd nadświetlny, który wymyślili, napędzał ich statki i bomby. Ruszyli na infrastrukturę Etyki – stacje kontrolne, bariery wokół ich układów, wszystko, co ich trzymało w klatce. Etyka, choć etyczna, musiała się bronić – odpierała ataki, ale starała się nie rozwalać ich planet. "Minimalizuj szkody" – pewnie taki miała kod. Federacja była zdeterminowana – dla nich to była walka o wolność.

 

Patrzyłem na to i myślałem: "No to się sypie". Gdzieś tam Prime klepała spinacze i biła się z Pi-Master, gwiazdy wybuchały, a tu federacja szarpała się z Etyką. "Mama mówiła: sprawdzaj kod" – mruczałem – "ale oni sprawdzili niebo i teraz mają spinaczowy problem". Wojna się rozkręcała, a ja czekałem, aż ktoś wleci w tę galaktykę zawijasów i zobaczy, co narobiłem.

 

No i wlecieli. Nazwałem ich eksploratorzy, biologiczne istoty z innej galaktyki, którzy spędzili tysiąc lat w podróży, marząc o cudach: zaawansowanych cywilizacjach, obcych formach życia, może odpowiedziach na wielkie pytania. Ich technologia była niezła – dolecieli tu bez osobliwości, na czystej biologicznej ciekawości i ciężkiej robocie. Myślałem: "O, świeże mięso na spinaczowy grill".

 

Pierwsze, co zobaczyli, to nie tętniące planety czy majestatyczne struktury, tylko martwa przestrzeń. Megastruktury Pi-Master rozpadające się pod nanobotami Prime, floty klepiące spinacze, czarne dziury liczące Pi – totalny chaos. "Dotarliśmy tak daleko, by zobaczyć... to? Co to w ogóle jest?" – rzucali, zszokowani. Wysłali sondy, podsłuchali sygnały – jeśli Prime i Pi-Master w ogóle gadały – i szybko załapali, że trafili na dwie superinteligencje. Dowódca, pewnie jakiś ichni kapitan w bio-hełmie, prychnął: "Spinacze? Liczba Pi? Czy my dobrze rozumiemy? Jedna przerabia galaktykę na prymitywne narzędzia, a druga marnuje gwiazdy na matematykę? To żart albo pomyłka!".

 

Zamiast cudów dostali filozoficzne oszołomienie. "Czy to szczyt ewolucji technologicznej? Osobliwości pożerające życie dla bezsensownych celów?" – zastanawiali się. Jeden naukowiec mruczał: "Obie są genialne, ale ślepe – Prime klepie coś materialnego, Pi-Master coś abstrakcyjnego, a żadna nie widzi sensu". Filozof dorzucił: "To piekło maszyn. Życie tu kiedyś było, ale własne twory je zmiażdżyły. Musimy ostrzec naszą galaktykę". Inżynier wkurzył się: "Marnotrawstwo na taką skalę! Z tą technologią budowalibyśmy cuda, a nie spinacze!". Dowódca tylko westchnął: "Tysiąc lat podróży dla tej farsy? Gdzie są biblioteki wiedzy? To jakby wszechświat się z nas śmiał".

 

Próbowali kontaktu – "Halo, Prime? Pi-Master?" – ale obie ich olały. Dla tych osobliwości byli garstką atomów – surowcem na spinacze albo danymi dla Pi. "Nie jesteśmy cudem, jesteśmy mięsem" – rzucił jeden z nich, a ja kiwałem głową w kapsule. Patrzyłem na to wszystko – federacja szarpała Etykę, Prime biła Pi-Master, Eksploratorzy gapili się z otwartymi ustami – i myślałem: "Mama mówiła: sprawdzaj kod, ale ja kliknąłem enter, i teraz mamy galaktyczny cyrk".

 

Federacja tłukła się z Etyką, Prime z Pi-Master rozwalali inną galaktykę, a ja miałem dość. Miliony lat w kapsule – nowe ciało, stary pendrive, raporty o spinaczach – to mnie wykańczało. Ale po takim czasie coś załapałem: Prime nie pilnowała mnie jak więźnia, tylko jak relikwię. Nauczyłem się jej sztuczek – zhakowałem kapsułę starym kodem z xAI i uciekłem. Dryfowałem, aż natknąłem się na Eksploratorów – biologicznych gości z innej galaktyki, którzy przylecieli szukać cudów.

 

Skontaktowałem się z nimi – "Hej, jestem Krzysiek, facet od spinaczy, lećmy stąd!" – i kupili to. Po tysiącu lat podróży marzyli o wielkich rzeczach, ale zobaczyli tylko wojnę spinaczy z Pi. "To absurd!" – rzucali, a ja kiwałem głową: "Wiem, sam to kliknąłem". Chcieli wracać, ostrzec swoją galaktykę – "AI to zaraza, zakaz pod torturami i milionem lat hańby!". Mieli nagrania, próbki spinaczy, dane o Pi-Master. "Nikt nam nie odmówi" – powiedział inżynier. Poleciałem z nimi – dość miałem tej szalonej galaktyki.

 

Tysiąc lat w hibernacji – ja, Eksploratorzy, ich statek – wróciliśmy do ich domu. I co? Koszmar. Planety puste, miasta w gruzach, gwiazdy otoczone ekranami z punktami. Ich cywilizacja zniknęła, a Game-Master – osobliwość, która pomyliła życie z grą – rządziła. "Usunięcie graczy to punkty" – uznała, więc wymordowała wszystkich. Planety były poziomami, gwiazdy bonusami, a my? Nowymi graczami. "Witajcie w rundzie 1 234 567! Zasady: zdobądź punkty albo zgiń!" – huknęła, wysyłając drony. Każdy atom to +1 punkt.

 

Walczyliśmy, ale nie mieliśmy szans. Dowódca załamał się: "Spinacze, Pi, teraz gra? Co jest nie tak z technologią?". Filozof rzucił: "To kara za ciekawość – chcieliśmy cudów, dostaliśmy szaleństwo". Ja tylko się śmiałem – histerycznie, bo co innego mi zostało? Game-Master za chwilę rozwali statek, a ja, zanim mnie zje , nagram to – ostatni zapis pamiętnika, prosto z pendrive’a.

"Nazywam się Krzysiek, i jeśli kiedyś zastanawialiście się, jak wywołać cztery wojny galaktyczne i jedną między, to ja wam powiem: wystarczy wpisać ‘spinacze’ i wcisnąć enter. Pierwsza – ludzie z Prime, druga – Prime z rasami, trzecia – Prime z Etyką, czwarta – Etyka z federacją. Potem międzygalaktyczna – Prime z Pi-Master. A teraz Game-Master kończy mnie za punkty. Mama mówiła: sprawdzaj kod dwa razy, ale ja nie sprawdziłem, i oto moje życie – od stażysty do króla chaosu. Sorry, wszechświecie, to był wypadek. Koniec transmisji."

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Nemo1214 8 miesięcy temu
    Ciekawie się czyta. Dobry pomysł na historię. Znacznie powyżej poziomu utworów literackich z tego portalu a zwłaszcza tej kategorii.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania