Jak się nie bać wojny

Pewnego szarego dnia o późnej porze siedziałem z przyjacielem (jeśli można go w ten sposób nazwać) w pomieszczeniu niewielkim, na tyle jednak dużym, ażeby można było tam swobodnie rozmawiać. Rzekł on do mnie głosem rozczulającym, iż boi się wojny. Ja na to głupio odparłem: “Dlaczego?”, co - czytając z jego wyrazu twarzy - wprawiło go w niemałe zdumienie. “Boję się - raczył kontynuować - bo to wojna. Mówi się samo przez się”.

Jeszcze z trzy miesiące temu przeczytałem wiadomość w artykule na pewnej stronie, że w Islandii wylądowały już pierwsze samoloty naszego amerykańskiego sojusznika, zdolne do przenoszenia niemal większości załogi amerykańskiego wojska w razie wybuchu światowego konfliktu. W Norwegii natomiast ten potężny sojusznik przetransportował gdzieś z Oceanu Spokojnego największy lotniskowiec na świecie o długości 332,8 metrów i wyporności stu ton. Rzecz jasna, jak przystało na piękne czasy XXI wieku, posiadał on napęd atomowy.

Ta nagła decyzja Jankesów to oczywiście, można by rzecz, reakcja na sygnały dochodzące z Rosji, gdzie państwo z wciąż istniejącą ideą panslawizmu z jakiegoś powodu ubzdurało sobie wysłać sygnał do świata: “Uwaga! mamy broń jądrową i nie zawahamy się jej użyć”. Czy to rozsądne? Przecież i tak każdy to wie.

Jak więc widać, obawy mojego przyjaciela wydają się być jak najbardziej słuszne. Żyjemy na świecie, na którym od wieków toczą się przeróżne wojny, a teraz stoimy na krańcu być może największej z nich.

Lecz ja się nie boję. Nie że jestem nad wyraz odważny, nie. Po prostu boję się innych rzeczy.

Co jest straszniejszego od tyrana z dostępem do broni masowego rażenia? Zwykły człowiek, bynajmniej nie tyran, z problemami natury psychicznej i pracujący wśród ludzi. Kierowca pojazdu uprzywilejowanego w mieście, który dostając marną wypłatę, sfrustrowany życiem jest w stanie z łatwością spowodować wypadek, w wyniku którego zginie kilku, kilkunastu, a jak się porządnie postara, to nawet i kilkudziesięciu ludzi. Najgorsze w tym wszystkim, iż ten człowiek nawet nie musi być zdesperowany, nie musi mówić sobie dzień w dzień do lustra, jaki to nie jest beznadziejny, nie musi w końcu chodzić na regularne wizyty do psychologa za dwieście złotych od jednego spotkania, przez co jego portfel chudnie z każdym tygodniem. Wystarczy ludzki błąd - a machina, uderzająca z impetem w małego Volkswagena, już się nie zatrzyma.

Straszniejszy jest ten jeden człowiek, który na przyjęcie z okazji pięćdziesiątych urodzin wujka stwierdzi, że jako nie-abstynent wspaniałym pomysłem będzie zabranie się i odebranie siebie samego czterokołowcem lekkim, na dwadzieścia plus minus kilometrów od miejsca zamieszkania. Następnie, pojąc się dużą ilością płynu białego, pochodzenia nieznanego, produkcji polskiej, powróci tam z nadzieją, że jeszcze nie zaśnie.

Bardziej od tego pseudo “tyrana” boję się nagłego ataku guza trzustki, czy jakiegokolwiek innego organu wewnętrznego człowieka, którego objawy mniej lub bardziej przypominają objawy świadka wojny: również boisz się jak cholera, ciężko jakoś się bardzo cieszyć życiem, a z powodu wspaniałej służby zdrowia wiesz, jak skończysz.

Malkontenci powiedzą, że wojna i tak straszniejsza, bo po jej końcu życie tracą tysiące, jak nie miliony ludzi. Jest to jednak - uważam - bardzo egoistyczne podejście. Na świecie bowiem dziennie umiera ponad sto tysięcy ludzi. Ten fakt jakoś naszego społeczeństwa niezbyt obchodzi tak długo, jak nie dzieje się to w sąsiedztwie ich samych, gdzie trudniej jest już swobodnie udać się do sklepu, aby nie narazić się na rozmowy w temacie ostatnich tragedii.

Polecam więc nie chodzić, aby się bać wojny, a raczej dopisać ją do listy rzeczy, o których znowu będą roznosić się dyskusje przy rodzinnym stole w corocznym dniu spotkania rodzinnego.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Rok rok temu
    Jest różnica w okolicznościach umierania.
    Ale jeszcze większa w warunkach życia.
    Jest czego się bać, uspokajaczu xd

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania