Jak straciłem pracę po raz pierwszy
Pracowałem na PKP gdzie po kolejnej reorganizacji wymyślono żeby wyposażyć drużyny konduktorskie w letnie umundurowanie. Wszyscy mieli podać dyspozytorowi drużyn rozmiary poszczególnych części munduru. Jak i inni podałem swoje wymiary: czapka rozmiar 53, bluza XL, spodenki L. Przygotowano się do tego gruntownie, bo zbieranie rozmiarów rozpoczęto jesienią. Wszyscy pamiętali jeszcze, jak pocili się latem w pełnym umundurowaniu. Zgodnie z zarządzeniem szefostwa nie można było ściągnąć krawata, ani marynarki. Wszyscy pracując w trzydziestostopniowym upale, na koniec pracy, roztaczali własny intensywny aromat. Radość pracowników trwała do pierwszych upałów, wtedy właśnie dostarczono zamówione mundury. Zgłosiłem się do magazynu w wyznaczonym czasie i odbieram: czapka rogatywka rozmiar 53. Patrzę i oczom nie wierzę. Dziwne, rogatywka nam Polakom kojarzy się, że ma cztery rogi i daszek. Ta którą otrzymałem była koloru żółtego, miała tylko dwa rogi i wyglądała jak hełm wikingów. Na moje pytanie: co to jest?, usłyszałem, że uszyto ją w innym kraju i widocznie tak tam zrozumiano słowo rogatywka. Spojrzałem do środka czapki na metkę i widzę Made in Taiwan. Wtedy jeszcze nikt w Polsce nie wiedział, że w świecie krąży opinia, jeżeli masz coś wyrzucić do śmieci to daj w łapę wpływowemu Polakowi, a sprzedaż to w jego kraju z dużym zyskiem. Nadtępnie odbieram bluzę koloru białego rozmiar XL , która jest okropnie wielka i na plecach ma napis PKP. Na metce jest napis Made in India. Przymierzam ją ,sięga mi do kolan, a krótki rękaw do łokci. Ostatnie odbieram krótkie spodenki kolor u piaskowego, rozmiar L, które są bardzo małe, jak dla dziesięciolatka. Z przodu mają logo firmy: na każdej nogawce P i pośrodku w kroku malutkie K. Metka informuje, że wyprodukowano je w Chinach. Od razu składam reklamację u magazynierki i słyszę, że ją to nie interesuje, gdyż wszystko jest zgodne z podaną numeracją. Rozgoryczony biegam do wszystkich zwierzchników i uzyskuję tylko tyle, że wszystkim podpadłem bo czegoś chcę. Tragedia, rano mam wystąpić w tym mundurze w pracy. Bluzę skracam ręcznie do pasa, zgodnie z zaleceniem ma być włożona do spodenek. Rano przy ubieraniu się największą trudność sprawia mi wciśnięcie się w krótkie spodnie. Ściągam spodenki i goły tyłek wciskam w spodnie, zapinam się i nie mogę oddychać, ani się schylić. Wyszykowany galowo z czapką na głowie podchodzę do dyspozytora, a ten szuka czegoś pod biurkiem i mówi tylko żebym się wypisał się i do roboty. Odebrałem wykaz pracy i wychodzę, spoglądam jeszcze w lustro wiszące na ścianie i widzę siebie: głowa ozdobiona żółtą czapką z dwoma rogami w spodenkach wszystko ściśnięte i ten piękny napis nogawka duże P, krok malutkie K i nogawka duże P, bluza biała wielka odwracam i widzę napis DvD. Teraz się nie dziwię, że dyspozytor siedzi pod biurkiem, bo jak inni podobnie wyglądają, jak ja to ile można się śmiać. Trudno, przystępuję do pracy, wchodzę na peron gdzie wszyscy się gapią i komentują. Czekam na pociąg Świnoujście – Kraków. Wchodzi dyżurny ruchu, który ma czapkę a czerwoną. Wszyscy tracą zainteresowanie moją osobą i gapią się na dyżurnego, gdyby nie te napisy moglibyśmy uchodzić za kiboli. Nagle zaległa cisza bo ogłoszono, że wjeżdża długo oczekiwany ,od tygodnia, pociąg. Każdy z koczujących pasażerów pragnie zająć miejsce. Z pociągu wybiega wymęczona kobieta i mówi do mnie i w języku fińskim: Rodaku pomóż umieram z głodu. Okazało się, że ta pani przypłynęła promem do Świnoujścia i wsiadła w pociąg do Krakowa. Żywności starczyło jej na dwa dni, a byli dopiero w Stargardzie Szczecińskim, później razem z Cyganami żebrała i dzięki temu poznała trochę język polski. Ja stoję na peronie, trzy dni do wypłaty, a tu nowe czasy od tygodnia groszem nie śmierdzę. Kiedyś miałbym bony na służbową zupę ale wszystkim zabrali. Byłem tak przejęty, że odruchowo wcisnąłem ręce do kieszeni, chciałem pokazać że nic nie mam. Kieszenie wywlokłem, lecz w tej chwili spodenki pękły i wyskoczyło coś małego sinego. Ta jak to zobaczyła zaczęła się śmiać, padła śmiejąc się na peron. Zadzwoniłem po karetkę ta przyjechała szybko po dwóch godzinach i zabrała śmiejącą się Finkę. Wozili ją po Wrocławiu od szpitala do szpitala, a ta cały czas się śmiała i nie uratowali jej. Zostałem uznany współwinnym, spowodowania śmierci i zwierzchnicy stracili do mnie zaufanie, tak pożegnałem się z pracą.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania