Jak to się mogło stać - cz. I

I

Sierżant sztabowy Grzegorz Kaczmarek przesunął płynnym ruchem czapkę na tył głowy i otarł pot z czoła. Rozsiadł się wygodnie w miękkim fotelu samochodowym i westchnął z rozdrażnieniem:

- Zapowiada się upalny dzień.

Andrzej, jego partner z patrolu ruchu drogowego kończył uzupełniać notatnik, więc tylko przytaknął niewyraźnie:

-Ychyy…

Był upalny czerwcowy poranek. Ostatni weekend czerwca. Początek wakacji. Pomimo godziny szóstej rano słońce świeciło jakby zostało wynajęte przez Boga do pracy na akord.

-Jest dopiero szósta, a skwar niemiłosierny. Co będzie w południe? – pomyślał.

Jego olbrzymie, niegdyś umięśnione, a teraz pokryte raczej tłuszczem niż mięśniami ciało domagało się chłodu. Niestety samochód służbowy pozbawiony był klimatyzacji. Podobno niedługo mieli otrzymać nowe auto, tym razem z klimą. Nawet dzwonił jakiś nadszyszkownik z centrali i zapowiedział uroczyste przekazanie nowych radiowozów. Jednak póki co trzeba było ratować się po staremu przed atakującym z coraz większą furią upałem. Pozostawało tylko sprytnie wybrać miejsce kontroli, tak aby jak najdłużej pozostawać w cieniu.

Dwadzieścia trzy lata służby, z tego wszystkie w pionie ruchu drogowego, nauczyły sierżanta Kaczmarka wielu życiowych mądrości. Jedna z nich mówiła, że spocony policjant nie pracuje lepiej, za to wygląda gorzej a po ośmiu godzinach spędzonych na drodze również pachnie nie najlepiej.

Ostatni weekend czerwca. Zaczynają się wakacje. Na odprawie naczelnik przypomniał o tym, jak i o tym, że wzmożone działania, akcja prewencyjna i takie tam.

-Jakbym przez te dwadzieścia z okładem lat nie nauczył się, że jak zaczynają się wakacje to ruch na drodze podwaja się. – pomyślał sierżant Kaczmarek. Zdjął w końcu czapkę i położył ją na desce rozdzielczej pod przednią szybą. –Lepiej zajęliby się poprawą objazdów, bo przez ten remont mamy dużo więcej roboty, a ludzie to co stracili na objazdach, chcą później nadrobić i gnają na złamanie karku.

Przymknął na chwilę oczy i jak w rzutniku slajdów odtworzył w swojej pamięci najistotniejsze momenty ze swojej kariery. O ile można było przebieg jego służby nazwać karierą. Od dziecka pasjonował się motoryzacją. Kiedy zobaczył przejeżdżającego na motocyklu, przez jego miasteczko milicjanta w białym kasku, który pędził na sygnale do wypadku, wiedział że kiedyś też będzie nosił białą czapkę i pas. Ruch drogowy był jego powołaniem. Nawet rodzina była gdzieś obok, zdarzało się że zapominał o nich. Tak naprawdę jego oblubienica miała na imię Służba. Oczywiście z tego powodu miał też wiele nieprzyjemności. Nie bał się wytykać przełożonym błędnych decyzji a na domiar złego robił to w sposób bardzo bezpośredni. Zawsze wiedział lepiej gdzie postawić blokadę na drodze, jak zatrzymać niebezpiecznego kierowcę. Co gorsza zawsze miał rację. A tego tak łatwo się nie wybacza. Dodajmy do tego jeszcze niewyparzony język i już wiemy dlaczego sierżant Grzegorz Kaczmarek był ciągle sierżantem, podczas gdy jego koledzy nawet z niższym stażem dawno już byli przynajmniej aspirantami a kilku nawet oficerami.

-Szósta piętnaście- powiedział Andrzej, przerywając rozmyślania swojego dowódcy – powinniśmy ruszać. Dzisiaj znowu droga krajowa, a naczelnik powiedział…

-Dobrze wiem co naczelnik powiedział – warknął sierżant Kaczmarek i chwycił w swoje wielkie łapska kierownicę służbowej Skody. Zawsze on prowadził, chociaż z racji stażu mógłby siąść na prawej stronie i trochę odpocząć podczas patrolu, to jednak nigdy tego nie robił. Nie oddaje się nikomu swojej pasji bez walki.

 

II

Droga krajowa na tym terenie łączyła dwa najważniejsze miasta województwa. Ich mieszkańcy nie lubili się nawzajem i prowadzili nieformalny turniej w wymyślaniu coraz to bardziej dowcipnych obelg na obywateli przeciwnego miasta. Jednak zarówno profil gospodarczy jak i rozmieszczenie urzędów i szkół wymagało aby współpracować ze sobą. Codziennie tysiące pojazdów przewoziło ludzi pomiędzy tymi miastami. Arterią którą poruszali się jak krwinki w ciele była właśnie remontowana droga krajowa. Pomimo dwóch pasów ruchu przejazd nią w godzinach szczytu był znacznie utrudniony. Dobrze, że na długim jej odcinku przebiegała przez las który dawał odrobinę cienia i wytchnienie dla przekrwionych ze stresu i złości oczu kierowców przeklinających na czym świat stoi. No bo jak nie przeklinać, jeżeli czterdzieści kilka kilometrów przejeżdża się w ponad godzinę. Godzinę piętnaście, a zdarzało się już że nawet i w półtorej godziny.

Telefon dyrektora Marka Bułkowskiego zajazgotał skoczną melodyjką wyrywając go z resztek snu. Leniwym ruchem Marek sięgnął po telefon, odmykając jedno oko tylko po to aby odczytać numer intruza i przede wszystkim sprawdzić godzinę.

- Jeeezuu, Sławku,- to dzwonił Zastępca Dyrektora Oddziału Wojewódzkiego Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, Sławek Gajownik, jego zastępca - dopiero szósta, weekend się zaczyna o co chodzi?

- Dyrektorze Marku – Sławek ciągle nie mógł wyzbyć się pewnej dozy nieśmiałości wobec swego pryncypała. Była to mieszanina podziwu dla talentu organizatorskiego przełożonego i jego ogromnej wiedzy merytorycznej jak i ciągłe zaskoczenie swoim własnym awansem. Jego który dopiero trzy lata temu skończył polibudę Dyrektor sam wyszukał i ciągnął do góry, aż w końcu osiem miesięcy temu uczynił swoim zastępcą.

- Ile razy mam Ci przypominać, że już dawno temu przeszliśmy na Ty – Marek nie tylko był niewyspany ale i rozdrażniony. Po dusznej nocy wcale nie czuł ulgi, a sama myśl o tym, że przed nim prawdopodobnie najbardziej gorący dzień w roku, o czym trąbiono w radio od przedwczoraj, nie dodawała mu otuchy. –O co chodzi? Chyba nie budzisz mnie w sobotni ranek aby powiedzieć mi dzień dobry?

- Marku sprawdzałem jeszcze raz kosztorys naszej inwestycji i niestety obawiam się, że nie domyka się. W zasadzie brakuje trzech milionów co przy skali tej inwestycji jest zaledwie kroplą, ale wiesz…

-Tak wiem – odparł usiłując prawą ręką rozmasować zdrętwiały od snu kark. Wiedział doskonale, że wyczerpał wszelkie źródła dodatkowego finansowania. Wszystkie rezerwy, fundusze i dotacje poszły na tę drogę. Nie było skąd pozyskać dodatkowych środków. Trzy miliony czy trzysta to było bez znaczenia bo bez tej kwoty i tak prace staną, a jego marzenia o najnowocześniejszej drodze w całej Unii Europejskiej spalą na panewce. Wiedział jednak, że ten młody chłopak, jego zastępca, w którym dostrzegł kiedyś tę samą pasję do drogownictwa, jaka była jego udziałem, przeanalizował wszystkie opcje i z pewnością coś zaproponuje. I nie mylił się.

- Szefie, można by zaoszczędzić około trzech milionów gdyby piach z wykopów składować bliżej drogi.

- Ale przecież tam nie ma miejsca – zaoponował Marek – przecież tam już są zwały ziemi.

- Można powiększyć istniejące pryzmy o około osiemnaście do dwudziestu procent. - żachnął się Sławek – Wszystko wyliczyłem. W zasadzie to nawet wydałem już dyspozycje kierownikowi. Ale pomyślałem, że lepiej będzie jeżeli będziesz wiedział…

-Muszę to przemyśleć – przerwał nie chcąc tracić czasu – bądź za pół godziny u mnie w biurze.

Może to i dobry pomysł, a w zasadzie jedyna opcja. Marek zaczął się zastanawiać i im bardziej analizował propozycję Sławka, tym bardziej się do niej przekonywał. Dawało to nadzieję na terminowe ukończenie projektu drogowego na miarę nie XXI lecz XXII wieku. Wielopasmowa droga łącząca dwa największe miasta województwa ze stolicą, trzynaście węzłów drogowych, nowoczesny system informacyjny, oświetlenie, zadaszenia i system kontroli temperatury nawierzchni. Sama nawierzchnia też miała być niesamowita, przy jej konstrukcji wykorzystywano technologie kosmiczne. To było jego wyśnione, wymarzone dziecko. Chciał pozostawić po sobie pamiątkę. Chciał za Horacym krzyknąć „Exegi monumentum aere perennius”. Tym bardzie, że coraz częściej dochodziły go słuch z centrali, że ma zostać awansowany, a w jego przypadku awans oznaczał jedno. Koniec prawdziwej pracy. Pozostałoby mu tylko przekładanie kwitów i użeranie się z ministerstwem o kasę na drogownictwo. Oczywiście jako wybitny fachowiec mógł też liczyć na etat wykładowcy. Przyszłość rysowała się przed nim szeroką paletą barw. Ponadto praktycznie wszystkie liczące się partie widziałyby go jako kandydata na ministra, czy to bezpartyjnego fachowca, czy taż jako funkcjonariusza partyjnego, o czym niejednokrotnie dawano mu do zrozumienia. Jednak Marka taka myśl mierziła, tak jak i cała polityka. W województwie musiał przywyknąć do polityki, która przesączała się jak trucizna we wszystkie aspekty życia. Przez nią ludzie skakali sobie do gardeł, a Marek nienawidził walki o władzę. Marek znał się na budowaniu dróg i w zasadzie tylko to go interesowało. W jego życiu przytrafiło mu się budować drogi we wszystkich strefach klimatycznych. Jednak jego marzeniem było pozostawienie przyszłym pokoleniom wspaniałej drogi w jego rodzinnej okolicy.

Marek błyskawicznie ogolił się. Zamiast śniadania musiała mu starczyć myśl o kawie którą wypije w biurze. Zresztą zawsze może wpaść do jakiegoś „Junk fooda” jak nazywał fast foody.

- Zadzwoń do Jerzyka – krzyknął do żony – Martwię się o niego.- I wyszedł zamykając z suchym trzaskiem drzwi za sobą.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania