Jak uratować świat?

– Czasami myślę, że chciałabym tu pozostać – wymruczałaś, jak wtedy ci się zdawało, w sposób dla mnie niesłyszalny. Wpatrzyłem się w ciebie pogardliwym wzrokiem, który jednakże odebrałaś niezbyt poważnie. Rzuciłaś mi w zamian przekorne spojrzenie, lecz kiedy na mojej twarzy nie pojawił się uśmiech, speszona, w milczeniu nadal mijałaś kolejne nagrobki. Zaintrygowanie bijące z twojej postaci aż raziło w oczy – odczuwałem niemal namacalnie twą tęsknotę do tego miejsca, często wywołującego lękliwość wśród zwykłych śmiertelników, w tobie jakkolwiek – magnetyzujący pociąg.

– A ja czasem myślę, że wyolbrzymiasz pewne kwestie – zagadnąłem łagodnie, mając na względzie towarzyszącą ci niezwykłą wrażliwość i nieodłącznie podążający za twą duszą cień. Wciąż nie odwracałaś się do mnie, gdy raz po raz wyrzucałaś z siebie następne słowa tak spazmatycznie, jak gdyby werbalizowanie myśli sprawiało ci ból.

– Wyolbrzymionym wydaje ci się być poczucie bezsensowności własnej egzystencji? Dlaczego ludziom tak łatwo przychodzi ocenianie cudzych problemów? Czy szalę zawsze musi przeważyć ciężar na własnych barkach?

Rozpływające się na wietrze słowa chwytałem, łapczywie chwytałem, wiedząc, że w innym wypadku na zawsze będą ulotnymi i nietrwałymi. Analizowałem. Analizowałem twoje myśli, pełne goryczy i zwątpienia. Rozważałem, jak to możliwe, by ktoś tak żywy mógł wyobrażać sobie własne, bardzo osobiste miejsce wśród umarłych. Czy już wtedy wiedziałaś, że tylko osoba będąca na pograniczu dwóch światów może łaknąć kompletnego wejścia w jeden z nich, na zawsze pozostawiając drugi za sobą? Czy już wtedy podjęłaś decyzję, do którego pragniesz należeć?

– Czasem warto spróbować podzielić się tym ciężarem – mruknąłem. Wiedziałem, jak wielce dokuczliwym było wyobcowanie; czy więc nie powinienem wcześniej cię przed nim uchronić? Czy może faktycznie już pojąłem, jak bardzo potrzebowałaś samotności do swego funkcjonowania?

Przez chwilę szłaś w milczeniu. Czy rozważałaś moje słowa, czy przypuszczalnie dopiero wtedy podejmowałaś decyzję? Kiedy nareszcie się odezwałaś, minęliśmy bramę cmentarną. Ja na nowo odczułem ulgę, twoje oczy jakkolwiek zdawały się być zasłonięte mglistą niepewnością. Rozglądałaś się na boki, jak gdyby obawiając się, że z otaczającego nas lasu w każdej chwili mogła wyłonić się mara nawiedzająca twe myśli. Sądziłaś, że przybrałaby materialną formę? Czy wtedy łatwiej byłoby z nią walczyć?

– Ciężar na moich barkach wydałby ci się być zbytnim utrudnieniem, byś mógł przez dłuższy czas z nim podążać – szepnęłaś w końcu. Czy na twoim policzku zalśniła łza? Czy może mój umysł znów płatał mi figle?

– Możemy choć spróbować – zaproponowałem nieśmiało, nie wiedziałem bowiem, czy chciałaś dopuścić do tego, bym spoglądał na ciebie w prawdopodobnie inny sposób niż teraz.

Prędko odgoniłaś moją inicjatywę. Dalej spacerowaliśmy w milczeniu, które ty traktowałaś obojętnie, ja jednak tkwiłem w owym z nieznośną nerwowością; wszak po raz pierwszy tak naprawdę zrozumiałem, że nie posiadałem nad tobą jakiejkolwiek przewagi. To ty byłaś dla mnie wciąż powracającą melodią, która stale uwierała myśli. To ty łączyłaś w sobie cechy pozornie nie do połączenia – bo czyż jednoczesne pragnienie odwiedzenia świata zmarłych i tkwienie na ziemskim padole nie należały do takowych? I w końcu – to ty stanowiłaś dla mnie zagadkę, do rozwiązania której nie posiadałem klucza lub pomysłu na jego stworzenie. Pomysłu, pomysłu również na stworzenie własnej zagadki, zagadki siebie samego, która mogłaby stanowić dla ciebie intrygujące wyzwanie i zachętę do dalszego odkrywania, istnienia, polemizowania…

Kiedy spotkaliśmy się następnego dnia, tryskałaś optymizmem. Uśmiechałaś się zalotnie, kusząc, a jednocześnie chcąc mnie odepchnąć, zmrozić moje serce; widziałem bowiem w twoich oczach, tak dotychczas czystych i niezmąconych wrogością, igiełki chłodu, które odbierałem jako jawnie rzucone mi wyzwanie. Czy już wtedy widziałaś we mnie swojego wroga? Oskarżyciela? Oszczercę?

Kata…?

Nie wiedziałem, jaka przemiana zaszła w twojej duszy. Czego doświadczyłaś, kiedy przechadzałaś się powolnym, maskującym nerwowość i smutek, krokiem? Czy rozsiane po terytorium umarłych zagubione dusze podpowiedziały twemu umysłowi rozwiązanie? Zachęcała cię ta perspektywa. Wiedziałem o tym i nie potrafiłem tego znieść. Chciałaś odejść; pogrzebać mój świat, uratować własną rzeczywistość.

Już kilkakrotnie zastanawiałem się, czy go ocalić. Zastanawiałem się, jakim sposobem mógłbym to zrobić. Chciałem być niczym odbicie Prometeusza; pragnąłem zabrać ogień świata, by potem podłożyć go pod jego fundamenty i obserwować, jak tańczy w roziskrzonym balecie destrukcji. Chciałem móc nazywać się feniksem; tak jak i świat, pragnąłem być trawiony przez płomienie, by stać się popiołem i znów móc na nowo badać. Chciałem spełnić ostatnią wolę, rozsypać prochy świata i iść przed siebie w poszukiwaniu dążenia.

Każdego kolejnego dnia goniłem ku zrozumieniu, łapczywie bowiem pochłaniałem najdrobniejszy twój gest, najdelikatniejszy uśmiech, najdyskretniejsze spojrzenie, wciąż próbując odnaleźć w owych namiastkę sensu. Tę samą namiastkę widziałem jedynie wtedy, kiedy zamyślonym krokiem przechadzałaś się pomiędzy zaniedbanymi nagrobkami, towarzysząc mi wyłącznie poprzez fizyczne istnienie.

Pytałem, wciąż pytałem, pragnąc zrozumieć, czego tak naprawdę nie chciałaś pojąć w otaczającym cię świecie. Wpatrywałaś się wtedy we mnie i tylko kiwałaś głową, jakbym powiedział coś, co stanowiło odpowiedź na wszystkie me pytania. Nie mogłem już wytrzymać narastającej we mnie frustracji. Zacisnąłem pięści, wyobrażając sobie, jak raz po raz masakrują twoją zamyśloną twarz. Wówczas zaczęłaś mówić. Z każdym bezwiednie wypowiedzianym przez ciebie słowem, moja irytacja zdawała się stopniowo zmniejszać, aż w końcu pozostawiła po sobie konsternację i głęboki smutek.

Miałem rację. Ten świat jedynie cię otaczał. Czułaś się odrzucona, sądziłaś bowiem, że paradoksalnie żyłaś poza jego granicami, na marginesie. Przecież nadal widywałaś się z ludźmi, spędzałaś z nimi więcej czasu niż w samotności, planowałaś swoje życie w społeczeństwie, chcąc stać się jego częścią, dostosowywałaś się do norm, które w nim panowały. Mimo to wiedziałaś, że coś było nie tak. To nie sprawiało ci takiej przyjemności jak wcześniej. Zaczęłaś mieć wrażenie, jakbyś robiła to na siłę, wiedziona za tłumem, który wiedział lepiej, czego ci trzeba. Ty już sama chyba nie byłaś tego pewna, chwytałaś się więc każdej możliwości ratunku.

On jednak nie nadchodził.

Zamiast tego wciąż istniała potrzeba. Ciągle pragnęłaś, aby ktoś inny udowodnił tobie samej, że wszak potrzeba nie była ci niezbędną. Chciałaś świadomości, świadomości, że nie działałaś sama. Próbowałaś szukać w sobie tego, czego wymagałaś od świata, a kiedy z rozczarowaniem dochodziłaś do wniosku, że ty sama byłaś dla siebie pustą rzeczywistością, wycofywałaś swoje żądania. Pragnęłaś wówczas wypełnić wewnętrzną realność zewnętrznością. Zamienić prawdziwość na sztuczność, tym bowiem sposobem mogłaś jedynie ochronić ważność swojej duszy.

Czasem jednakże zdarzało ci się zapomnieć, że miałaś złamane serce i na chwilę opuszczałaś mury własnej siedziby. Szukałaś wtenczas kolejnych ścieżek, które mogłyby przeprowadzić cię na drugą stronę lasu. Skręcałaś w odgałęzienia dróg, by móc zagłębiać się w następne, jakkolwiek schodząc z nich, na swoim horyzoncie nie dostrzegałaś słońca. Towarzyszył ci wówczas lęk, prowadziła nieśmiałość, poganiało zwątpienie, toteż w końcu natrafiłaś na drogę, która różniła się od pozostałych. Wybrukowana była twoimi własnymi rozterkami, a do wstąpienia na nią zachęcał dumnie znak z nabazgranym napisem „KALEKIZM EMOCJONALNY”.

W tym kierunkowskazie rozpoznałaś siebie samą, prędko więc zaczęłaś podążać nowo obraną ścieżką. Z każdym następnym krokiem twój strach przybierał na sile, zaczęłaś się bowiem bać, że weszłaś na szlak, z którego nie potrafiłabyś już zawrócić. Sądziłaś również, iż decydując się na pozostawienie rzeczywistości, nikt nie próbowałby cię zatrzymać, tym chętniej tedy zdawałaś się brnąć we własny lęk.

Nienawidziłem twego tak rażąco błędnego myślenia, nie potrafiłem jakkolwiek wskazać ci luk w majestatycznej konstrukcji, którą każdego dnia wznosiłaś coraz to masywniejszą, coraz to wyższą, coraz to bardziej... nieprzeniknioną. Zacząłem nienawidzić ciebie samej, twoją rzekomą prawdziwość uznałem za kłamstwa, a uczucie, którym mnie obdarzałaś i zwałaś miłością, ja sam określiłem mianem bólu.

Wybrałem roziskrzony wieczór. Uwielbiałaś wszak gwiazdy, a ja, kiedy tylko miałem możliwość ujrzenia na bladym obliczu uśmiechu, odczuwałem błogość. Zabrałem cię również na cmentarz, by przedłużyć własną słodycz, a jednocześnie doprawić ją cierpkością widoku zamyślenia na twej twarzy. Wiedziałem, że tak naprawdę smakowało nasze uczucie.

Usiadłaś na ziemi i podciągnęłaś pod siebie nogi, wpatrzywszy się w migające znicze. Znów milczałaś, a ja znów rozumiałem, że byłaś całym moim światem. Zapytałem cię, czy wciąż chciałabyś tu pozostać. Pokiwałaś powoli głową, nie zaszczyciwszy mnie nawet spojrzeniem. Tym ostatnim, niewinnym spojrzeniem.

Przypomniałem sobie twoje zdziwienie, kiedy kilka godzin temu zobaczyłaś mnie w długim płaszczu z przepastnymi kieszeniami. Nie zapytałaś, po co go ubrałem, skoro wieczór był ciepły. Nie zapytałaś… Gdybyś tylko…

Kamień, którym uderzyłem cię w głowę, wciąż leży obok moich osmolonych butów. Przezroczysta butelka, której część zawartości wylałem na twoją nieruchomą postać, wciąż leży obok zakrwawionego kamienia. Pudełko zapałek, spośród których ta jedna szczęśliwa poleciała w kierunku bezwładnego ciała, wciąż leży obok butelki. Smród spalonych zwłok wciąż gości w moich nozdrzach, pozostałości po zwęglonym truchle wciąż rażą mnie w oczy, obraz płonącego świata wciąż tkwi w pamięci.

Uświadamiam sobie powoli, że nie zdołałem go ocalić. Mimo że podłożyłem pod jego fundamenty ogień, mimo że obserwowałem, jak tańczy w roziskrzonym balecie destrukcji… Nie mogę nazywać się feniksem. Mój świat został strawiony przez płomienie, mnie zaś samemu zabrakło odwagi, by w pełni zjednoczyć się z jego popiołami.

Muszę być feniksem. Chcę widzieć, czuć, rozumieć… Byłaś moim światem, muszę być jego częścią. Stać się feniksem, popiołami...

Przezroczysta butelka już nie leży obok pudełka zapałek. Pudełko zapałek… Wznoszę ręce ku górze. Krzyczę. Wpatruję się w srebro nocy i wyję zwierzęco, ludzką wszak odczuwszy rozterkę. Nie rozumiem bowiem, dlaczego zabijanie sensu trwa tak długo; dlaczego nie może on zginąć szybko i bezboleśnie, bym doznał jedynie szybkiego ukłucia, a następnie słodkiego zatracenia w nieświadomości?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Lotta 03.05.2016
    Mocne, naprawdę bardzo mocne. Koniec jest taki niespodziewany i nagły, w końcu taka też jest śmierć. Tekst przypomniał mi film "Lot nad kukułczy gniazdem". I jak na początku odnalazłam się w bohaterce, ponieważ i ja często na cmentarzu myślę, że chciałabym na nim zostać, to teraz jednak myślę, że nie chciałabym skończyć tak jak ona. Ode mnie 5, za mocny koniec i za refleksje, które Twój tekst wymusił na mnie.
  • Constantine 03.05.2016
    Hm, mnie właśnie zdawało się, że końcówka wypada dość średnio i w oczywisty sposób, tym bardziej mi więc miło, że akurat ona najbardziej przypadła Ci do gustu. "Lot nad kukułczym gniazdem", hm, dość ciekawe porównanie, z mojej perspektywy na pewno niespodziewane. Dziękuję za wizytę i komentarz :)
  • KarolaKorman 08.05.2016
    To takie zakończenie, hm, nie powiem , zaskakujące. Najpierw przeczytałam Wasze komentarze, a dopiero tekst stąd moje pierwsze zdanie. Balansowanie na granicy dwóch światów musi być czymś niewątpliwie przytłaczającym i przykrym. Powodów ku temu jest pewnie tysiące i każdy wskazałby inny, ale wszystkie one muszą głęboko ranić taką osobę :(
    Czy nie będzie już kolejnych części Leonardo? Pytam, bo zerknęłam na Twój profil i doznałam szoku :( Pozdrawiam :)
    Zostawiam zasłużone 5 :)
  • Constantine 08.05.2016
    Hm, też mi się zdarza najpierw czytać komentarze, a później żałować, że od nich jednak się zaczęło :_: Cóż, myślę, że natarczywe myśli i piekło we własnym umyśle może być najdotkliwszą krzywdą, w końcu najciężej uciec od siebie samego.
    Odnośnie kolejnych części Leonardo i w ogóle następnych tekstów, na razie ciężko mi się zmotywować do tego, by w ogóle powstawały, miło, że właściwie pytasz ;)
    Dziękuję za komentarz, również pozdrawiam :)
  • Rasia 27.05.2016
    Constantine, właśnie mam czas na przeczytanie Twoich opowiadań i... Co się z nimi stało? :(

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania