Jaka piękna i długa reklama Apartu

Grudzień 1972 13:30 Houston

– Widziałeś to?

– Tak.

– Brudne dane?

– Na pewno.

Kontrolerzy w sali głównej misji Apollo bardzo dobrze znali to zjawisko. Chwilę przed utratą łączności zdarzało się, że telemetria pokazywała utratę tlenu, zwarcie w instalacjach, wybuch na pokładzie albo nagłą niespodziewaną zmianę kursu małego pojemnika z trzema istotami na pokładzie. Od człowieka na Ziemi zależało, czy ogłaszał alarm i wykorzystał czas ciszy radiowej na przygotowanie listy możliwych rozwiązań, czy uznawał, że widział... no właśnie brudne dane.

To był niezwykle wdzięczny temat do ćwiczeń, rozwinięty wręcz do niemożliwości przez wrednych sinusopsów. Dla postronnych obserwatorów mogło wyglądać to jak magia, ale szczególnie niektórzy kontrolerzy mieli niezwykły talent i radzili sobie z tym śpiewająco. Mężczyźni zdobywali powszechny szacunek, gdyż na podstawie minimalnych zmian wartości niektórych liczb zawsze poprawnie zgadywali, czy ludzie w pojemniku na przykład nie ubierają się w pośpiechu w kombinezony i czy za godzinę nie będą nerwowo meldować „Houston, mamy problem”.

 

Grudzień 1972 13:30 ciemna strona księżyca

– No to jesteśmy sami – zauważył dowódca misji Eugene Cernan.

– Dokładnie. Czterdzieści siedem minut. Ustawiam zegar. Czas start – potwierdził pilot modułu księżycowego Harrison Schmitt.

– Jest piękny – mruknął dowódca modułu Ronald Evans, który przez ostatnie godziny w spokoju najczęściej podziwiał widoki za oknem.

– To prawda.

– To może być ostatnia misja. Dziewiętnastka jest odwołana, podobnie kolejne loty.

– Ron, co się łamiesz? Dalej niż na księżyc długo nie zalecimy. Pobiliśmy rekord tego pokolenia, i tego już nie przebijemy.

– Myślicie, że w ogóle będą jeszcze misje na księżyc?

– Kiedyś na pewno. Politycy przychodzą i odchodzą. Na pewno coś wymyślą.

Nagle mężczyźni usłyszeli odgłosy, których nie znali. Statkiem po chwili coś wstrząsnęło, a na tablicy przyrządów zapaliło się kilka lampek alarmowych.

– Wow, wow, wow.

Wszystko drgało, a w kabinie zrobiło się jasno. Eugene, Harrison i Ronald odruchowo spojrzeli w stronę iluminatora, gdzie zobaczyli czerwoną poświatę. Wszyscy trzej podpłynęli do okienka. Z fascynacją patrzyli na gwiazdy daleko od statku, które falowały. Za oknem widać było prawie idealny okrąg, z którego nagle wyskoczył szybko poruszający się obiekt.

 

Grudzień gdzieś i kiedyś

Ze zdziwieniem zobaczyli, że nie są na statku. Unosili się, a przed nimi w powietrzu wisiał skrzydlaty, obleczony czerwienią stwór. Znajdowali się nad ogromnym polem, na którym leżeli na łóżkach polowych krzyczący mężczyźni i kobiety. Każdy z nich był przywiązany, a na twarzy miał jakby gogle narciarskie.

– Czy rozumiecie coś z tego? – zapytał prawie bezgłośnie dowódca misji.

– Nie bójcie się. – Anioł wypowiedział te słowa, chociaż nie widzieli ruchu ust. – Z wami i ze statkiem wszystko w porządku.

– Gdzie jesteśmy?

– To święta Bożego Narodzenia i Guantanamo. Zobaczcie tylko, co im puszczają.

Anioł ruszył ręką, i w powietrzu zobaczyli trzy przepiękne kobiety, które jechały w aucie.

– Na początku logo, by każdy pamiętał, że to reklama Apartu na święta...

– Ale my nic z tego nie rozumiemy. To jakiś obcy język.

– Komuniści wygrali i odtwarzają to cały czas swoim wrogom. A teraz spójrzcie na to… – Anioł znów ledwo poruszył ręką, i nagle znaleźli się nad jakimś kamiennym miastem z niewielkimi fragmentami zieleni.

– To Mars za sto lat. Taki może być, gdy komuniści przegrają.

Płynęli nad uliczkami i patrzyli na ludzi w zwiewnych szatach, z niewielkimi aparatami na nosach.

Dzieci biegały i śmiały się, a dorośli w kilku miejscach ubierali coś na kształt karłowatych choinek, w innych przystrajali obrusami wielkie stoły na dziesiątki osób, a w jeszcze innych pakowali prezenty i rozwijali przenośne ekrany filmowe.

– Tę część lubią najbardziej. Po wspólnej kolacji będą oglądać stare amerykańskie filmy, a w tym oczywiście coś, co przeszło do legendy, czyli superprodukcję „Kevin sam w domu”.

– A ten pomnik w środku miasta?

– Do tego wszystkiego doprowadził wielki inżynier i naukowiec Robert Zubrinn. Ale to nic. Spójrzcie w górę.

Nad ich głowami błyszczały setki jasnych szybko poruszających się punkcików.

– Statki docierają do najdalszych krańców Układu Słonecznego, a nawet dalej. Zbierają złoto, nikiel i wiele innych pierwiastków, które na Ziemi są drogie, a we wszechświecie dostępne dla każdego.

Nagle anioł poruszył ręką i znaleźli się na innym świecie.

– To Ilari.

Zafascynowani kosmonauci patrzyli na niebieskie rośliny i zbiorniki wodne, z których co chwila wyskakiwały w górę stworzenia wodne w kolorze tęczy.

– Księżyce Andorii.

Tu dominowała żółta roślinność, za to humanoidalni obcy wydawali się świętować przy ogromnych ogniskach.

– Romulus.

Pustynna planeta przypominała trochę Marsa, i choć barwa była ciepła, to wrażenie dosyć nieprzyjemne.

– Tyle opcji, tyle możliwości.

– Czego od nas właściwie chcesz?

– Nixon nie może rządzić – przemówił anioł po raz ostatni, a oni mu uwierzyli.

 

Grudzień 1972 14:19 Houston

– Osiemnastka odbiór.

– Osiemnastka odbiór.

Kontrolerzy nawoływali statek przez całe dwie minuty po spodziewanym końcu ciszy, w końcu zamiast zwyczajowej formułki w odpowiedzi dostali jedynie krótkie pytanie od dowódcy misji:

– America. Houston. Który mamy rok?

Zdębieli.

 

1973

Senacka komisja do spraw Watergate obradowała od siedemnastego maja do siódmego sierpnia. Zgodnie z jej zaleceniami i wolą narodu amerykańskiego rozpoczęto procedurę impeachmentu rządzącego prezydenta. Procedura zakończyła się sukcesem rok później.

 

Grudzień gdzieś w przyszłości

Daleko za księżycami Saturna znikąd pojawił się latający anioł. Stwór przeleciał w stronę tajnej bazy wojskowej, z boku której jakiś żartowniś napisał sprejem „Year of hell”, a ktoś inny zamazał to i dopisał „Event horizon”.

Anioł bez problemu przebił się przez osłony temporalne i powoli wpłynął do śluzy, gdzie rozpoczął procedurę napełniania tlenem.

Trwała ona dwie minuty. Po jej zakończeniu stwór ściągnął hełm i maskę, a potem odłączył się od kombinezonu.

Aniołem okazała się piękna biała kobieta. Na jej twarzy widać było czerwoną błyskawicę, i choć się nie śmiała, to w jej oczach błyskały wesołe ogniki, zupełnie jakby właśnie zrobiła komuś wyborny dowcip.

– I jak? – zapytał jej dwunastoletni genialny synek, który czekał przy śluzie.

– Na pewno uwierzyli, że pierwsza projekcja dotyczyła rzeczywistości, w której przegrali.

– No to im mamo wmówiłaś, że jest odwrotnie niż jest. Gratulacje.

– Gratulacje dla ciebie za tak dobre symulacje. Co na zewnątrz?

– Potwierdzam impeachment. Nie ma też epidemii w dwudziestym pierwszym. Nie dotarliśmy na Marsa, ale jesteśmy coraz bliżej. Według zapisów jeden z wynalazców eksperymentował już z rakietami, ale zmienił branżę na samochodową. Musisz się cofnąć i jakoś go przekonać, żeby wrócił do biznesu rakietowego.

– Dobrze, kochanie. Mamusia tam wróci i zrobi co trzeba, żebyś poleciał na Alfa Centauri jak normalny człowiek. Wiem, że to będzie dla ciebie najbardziej wymarzony prezent gwiazdkowy. Jak się nazywa ten człowiek?

– Mózg, Tusk czy jakoś tak. Wystarczy wmówić mu, że nie mają litu na produkcję aut.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Vespera 05.02.2021
    Zabawne i widzę kilka popkulturowych inspiracji :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania