Jan

Janie, przynieś mi szklankę wody.

- Dobrze panie hrabio, ale ośmielę się zapytać: zwykła czy Perlage?

- A idź głupcze w cholerę.

I cisnął hrabia z poirytowaniem pantoflem w Jana.

 

Jan wyszedł pospiesznie z pokoju hrabiego

Ludwika. Poprawił kamizelkę, przeczesał palcami obydwu rąk włosy i z wbitym w czubki butów wzrokiem udał się powłóczystym krokiem do pomieszczenia dla służby.

Nigdy nikomu nie mówił jak podle traktuje go pan hrabia. To co działo się za zamkniętymi drzwiami, pozostawało w czterech ścianach komnaty i w sercu Jana.

 

Była sobota, zaczynało świtać, kiedy Jana dobiegły jakieś wrzaski zza okna.

To był głos hrabiego.

Znowu... wycedził przez zaciśnięte zęby Jan.

Nie musiał nawet wyglądać przez brudne szyby

okien, które już dawno przestały wpuszczać światło do jego pokoju, by wiedzieć, o co chodzi. Ciemno było w izbie i równie ciemno w duszy Jana.

Z niechęcią jak każdego ranka zwlókł się z łóżka i naciągnął na siebie ubranie. Wcisnął ze złością buty i czym prędzej wybiegł do ogrodu, z którego dochodziły lamenty hrabiego Ludwika.

- Po raz kolejny to samo, Ty gamoniu, zobacz, spójrz ... wykrzykiwał hrabia machając bezładnie rękami.

- Tyle razy mówiłem, tyle razy...

Aż tak głupi jesteś?!!!

- Ależ panie hrabio, pilnowałem zgodnie z zaleceniami pana hrabiego...

- Janie!!! Milcz! Patrz! Moje piękne bławaty i maki...

Hrabia w rozpaczy osunął się na ziemię... - Miałeś ich strzec jak oka w głowie.

Nie zostało już nic...

Wszystko stracone... Wszystko...

 

Hrabia codziennie spędzał godzinę, a nawet i dwie gapiąc się na grządki usiane tą pospolitą czerwienią i kobaltem.

Maki i chabry...ukochane kwiaty hrabiny Kordelii.

Przez to, że hrabina darzyła uczuciem te chwasty (jak mawiał hrabia), po jej śmierci urosły w oczach hrabiego do rangi najpiękniejszych na świecie. Zaczął kochać wszystko, co kochała za życia jego ukochana.

A teraz nie zostało już nic...

Tylko puste, odarte z godności rabaty...

 

Jan patrzył ze smutkiem na swojego chlebodawcę. Wiedział, że cała odpowiedzialność spadnie na niego.

Nie dopilnował, to prawda. Wczoraj czuł w sobie taką niemoc. Posiedział chwilę, a że nic się nie działo, to znudzony wrócił do swojego pokoju, zrzucił ubranie i najzwyczajniej w świecie zasnął.

Snem kamiennym. Jan nie śnił.

Odkąd z jego życia zniknęła Elżunia.

Stał się nieczuły na zewnątrz, ale wewnątrz targały nim emocje.

Nawet teraz widząc ból hrabiego...

 

Hrabia długo i tępo wpatrywał się w ziemię. Nagle po jego policzkach jęły toczyć się słone krople i spadać raźno na wyjałowiony z kwiecia grunt.

Ludwik od zawsze uważał, że łzy są oznaką słabości, a teraz łkał jak dziecko. Coś w nim pękło i uzmysłowił sobie właśnie, że po śmierci Kordelii nie uronił nawet jednej. Jego dusza płakała, ale oczy były suche jak studnia na pustyni.

 

Jan stał jak wryty w ziemię, spoglądając na hrabiego.

Widział kropelki smutku spadające na piasek. Niespodziewanie jego oczom ukazał się niewyobrażalny widok. Zaczął przecierać je ze zdumienia.

Klomby, które jeszcze wczoraj cieszyły oko barwnym widokiem, a dziś zrównane z ziemią poczęły pokrywać się krwistą czerwienią i błękitem.

 

- Panie hrabio, niech pan spojrzy, proszę unieść głowę ....

- Czego chcesz nikczemny - wymamrotał hrabia.

- Panie hrabio ... Maki ... proszę spojrzeć.

Piękniejsze niż dotychczas. I takie były w istocie.

 

Ludwik nie mógł oderwać od nich wzroku.

Siedział i wpatrywał oczy z obłędem, dopóki nie nastała ciemność. Zmęczony, ale szczęśliwy zasnął obok kobierca kwiatów.

 

Rano przywołał Jana do siebie.

- Słuchaj... każ sprowadzić okolicznego malarza.

Wpadłem na pomysł.

Uwiecznię piękno tych roślin na płótnie i zawieszę w mojej komnacie, by już zawsze były ze mną.

 

I tak też się stało.

Na ścianie naprzeciwko okna, w blasku słońca lśniły krwiste maki, a hrabia zasiadał w swoim fotelu i przyglądał się godzinami z zachwytem.

I tylko od czasu do czasu po jego policzku spływała łza...

 

***

 

Jan przytulił do siebie niedbale zwinięty kawał kołdry. Po chwili wtulił w nią twarz, przyciskając materiał coraz mocniej, by zagłuszyć narastającą rozpacz. Dzięki temu łkał i wył bezgłośnie na przemian.

Świtało. W pokoju panował półmrok. Brudne szyby okien broniły dostępu do światła.

Wewnętrzny ból dławił krtań.

Nigdy nie czuł się tak samotny jak teraz.

Jego życie toczyło się we wspomnieniach, jednak nie było powrotu do przeszłości, a teraźniejszość nie dawała nadziei na przyszłość.

Nie miał nikogo i nic.

Jego towarzyszem był smutek i zniechęcenie, a widok szczęścia innych rozdzierał mu serce.

Już nieraz chciał odejść i rzucić ten nędzny żywot w diabły, ale coś go powstrzymywało.

Chwilami zastanawiał się co.

Czyżby instynktowna chęć życia?... Niestety nie był w stanie udzielić odpowiedzi na to pytanie. Prosty chłopak z ludu, służący...

 

Wyczerpany, z grymasem cierpienia na ustach i łzami w oczach zasnął.

I śnił... Pierwszy raz od wielu lat.

Kiedy się obudził, zaczynało zmierzchać. Przerażony zerwał się z łóżka.

Co teraz ... Pan Ludwik ...

Ubrał się i czym prędzej udał do swych obowiązków.

Okazało się jednak, że nie czekały na niego żadne polecenia.

Odkąd pan hrabia kazał zawiesić w swoim pokoju obraz uwieczniający maki ...

Jan stawał się mniej potrzebny i tak też się czuł.

Tylko praca pozwalała mu zapomnieć, a teraz coraz częściej nie miał nawet i tego.

Czuł się przybity, na tyle, by stwierdzić, że chyba nadszedł już czas.

Przecież nie mogę przeciągać tego w nieskończoność - pomyślał.

-To nic nie daje, potęguje tylko moje cierpienie.

Wyszedł do ogrodu. Było już ciemno.

- Na niebie lśni księżyca nóż,

zmęczoną głowę złóż wśród róż...- wymamrotał do siebie pod nosem.

To był piękny wieczór, a może tylko jemu taki się wydawał.

- Któż nie chciałby umrzeć właśnie w taką noc -

pomyślał i spoglądając w niebo wyszeptał:

- Czy powśród niezliczonych milionów gwiazd jest gdzieś ta moja i czy kiedy odejdę, to ona odejdzie wraz ze mną?

Ale nikt nie odpowiedział. Niebo milczało i przyroda dokoła też.

Powolnym krokiem Jan przemierzył cały ogród

i skierował się w stronę stawu.

To będzie łatwe, przecież nie umiem pływać...

Rozejrzał się, spojrzał po raz ostatni na firmament i zamknął oczy.

Ruszył przed siebie...

Niebo milczało jak wcześniej.

Przyroda również.

Tylko nagle z nieboskłonu spadła mała gwiazda, tak mała, iż ledwo widoczna.

To była wlaśnie gwiazda Jana, którą dostał od nieba wraz ze swoimi narodzinami...

 

***

 

Tej nocy maki na obrazie hrabiego Ludwika

poczerwieniały jeszcze bardziej.

- Co ty robisz! - zdawały się krzyczeć.

Były niemym świadkiem śmierci Jana.

 

Okno komnaty wychodziło na ogród i spojrzeniem można było sięgnąć w głąb, aż do umiejscowienia stawu...

 

Jan odszedł.

Niebo zmieniło swą barwę, poczerniało. Zatrwożone skryło księżyc i gwiazdy za chmurami, po czym jęknęło: - Janie, cóżeś uczynił niemądry! I zapłakało rzęsistym deszczem.

Krople z impetem uderzały dźwięcznie o taflę wody, która bezpowrotnie zabrała Jana.

 

Było już południe, a jeszcze nikt nie zauważył jego nieobecności, więc było tak, jak się tego spodziewał...Dopiero w porze obiadowej rozległy się głosy z kuchni, gdyż zwykł zanosić posiłek hrabiemu.

- Gdzie Jan?

- Widział ktoś dziś Jana?

- Czas zanieść obiad panu Ludwikowi.

Odkąd zawiesił ten nieszczęsny obraz marnieje biedaczysko w oczach .

- Różo?

 

Dziewczyna już od rana z niepokojem rozglądała się po dworku.

Jan był jej oczkiem w głowie.

Nie uważał się za przystojnego, a jednak zwracał uwagę kobiet.

Szczególnie zapadł w serce jednej i była nią właśnie Róża.

- Janie, kochany - wyszeptała w myślach.

Gdzie się podziewasz...

Kochała go skrycie, nie dając po sobie tego poznać.

Od dawna pragnęła, żeby odwzajemnił jej uczucie, ale on darzył ją jedynie życzliwością.

 

W sercu Jana rezydowała Elżbieta.

Chociaż kobieta odeszła wiele lat temu, wciąż zajmowała zaszczytne miejsce.

W noc poprzedzającą jego zgon śnił właśnie o niej.

 

Róża udała się do znajomej zielarki, mieszkającej tuż pod lasem, znanej z przyrządzania cudownych mikstur i eliksirów.

Przecież nawet sam pan Ludwik skorzystał z jej usług przed śmiercią hrabiny Kordelii - pomyślała ...Chociaż sceptycznie nastawiony, to chciał mieć pewność, iż zrobił wszystko, żeby uratować najukochańszą.

 

Kobieta dostała magiczne papryczki, po zjedzeniu których Jan miał pokochać ją już na zawsze.

 

Roślinki pięknie rosły, pielęgnowane miłością i nadzieją na lepsze jutro.

I właśnie dziś nadszedł ten dzień, by podać je Janowi.

 

- Pójdę go poszukać - odrzekła Róża.

Najpierw zajrzała nieśmiało do jego pokoju, a potem nerwowo do wszystkich pomieszczeń w rezydencji.

Wyszła na zewnątrz.

Serce biło jej coraz mocniej.

Zaczęła wracać myślami do wczorajszego dnia... I ... przypomniała sobie, że widziała go wychodzącego wieczorem.

Przyspieszyła kroku i ruszyła do ogrodu.

Coś ścisnęło ją w gardle.

Janie! - zawołała.

Janku! - wołało jej serce.

Nagle zauważyła wydeptaną trawę w kierunku stawu.

- Boże, proszę...z jej oczu zaczęły płynąć łzy.

 

Tuż przy brzegu znalazła męski but.

Osunęła się na ziemię, to był but Jana.

 

Miałam tylko Ciebie - wyszeptała, przyciskając do piersi zabłocone obuwie .

Podniosła się, spojrzała w niebo . Słońce otuliło jej twarz promieniami. Nieudolnie starało się otrzeć łzy.

Ruszyła przed siebie.

A sklepienie powtórnie wydało jęk.

Tym razem maki z obrazu Ludwika spłynęły krwią.

 

Papryczki Róży nabrały trującej goryczy i opadły z krzaczka.

Roztargniona kucharka nieopatrznie dodała kilka do przyrządzanej potrawy, którą spożywał na kolację hrabia.

 

Po kilku dniach woda w stawie wyrzuciła z siebie dwa młode ciała. Unosiły się na powierzchni niczym rybie pęcherze.

Zaś w komnacie naprzeciwko obrazu

siedział wpatrzony martwym wzrokiem w białe

płótno pan Ludwik...

 

***

 

Zatrwożone maki z obrazu patrzyły na Jana z oddali...

Księżyc świecił jasno i odbijał się w wodzie.

Jan spojrzał na wodę, a potem na niego i przypomniała mu się nagle bajka nanajska z czasów dzieciństwa o Pięknej Pudin i brzydkiej Żabie.

- Kto wie, może teraz na mnie spogląda.

Zadarł głowę i szepnął: - Jesteś tam Żabo?

Słysząc te słowa, nieświadomy wiszącej w powietrzu tragedii księżyc zaśmiał się pod nosem nieśmiało i odrzekł bezgłośnie:

- Nikogo tutaj nie ma Janie. Jestem sam.

Przecież to nie była prawda. Księżyc miał gwiazdy, niezliczone miliony sióstr na nieboskłonie, a on ?

 

Odkąd z życia Jana zniknęła Elżbieta, czuł się najsamotniejszym człowiekiem na ziemi.

Gdyby tylko wiedział, że komuś jednak na nim zależało (dziewczynie o niebiańskim imieniu Róża), ale chłopaka zaślepiała nieodwzajemniona miłość do Eli, kobiety o lodowatym sercu.

 

Rozkochała go w sobie, dając nadzieję na wspólną przyszłość, po czym rozdeptała jak robaka. Pomimo to Jan

darzył ją dozgonną miłością...

 

- Janie! Janie...

- Któż to powiedział? - odrzekł wystraszonym głosem Jan.

- To ja, twoja Samotność.

- Kto????

- Nie udawaj zdziwionego, doskonale mnie znasz.

Chcę ci coś powiedzieć, posłuchaj uważnie.

- Wiedz, że nie jesteś sam, masz mnie. Jestem z tobą i zawsze będę, więc dlaczego uważasz się za najsamotniejszego człowieka na ziemi?

- I ja !

- Kto tu jeszcze jest!? - wykrzyknął Jan.

- Twój Smutek Janie. Ja też już nigdy Cię nie opuszczę.

Nagle oczom chłopaka ukazała się niewyraźna postać.

- Nie słuchaj tej czczej paplaniny!

To ja byłam z tobą od zawsze! Jesteśmy nierozerwalnie złączeni. Od pierwszego oddechu po ostatni, mój drogi...

- Ty ?

- Owszem. Podaj mi rękę, a już nigdy nie będziesz sam.

Jan rozpłakał się i wyciągnął przed siebie dłoń.

Nagle poczuł błogość. Postać wtuliła go mocno w siebie.

- Czas na nas - powiedziała. Pożegnaj się, ruszamy.

Jan spojrzał zamglonymi oczami w niebo i ruszył chwiejnym krokiem przed siebie.

Nie bój się, za chwilę będziemy w domu - wyszeptała miękkim głosem Śmierć.

Samotność zamilkła, wraz z nią Smutek.

Ukryty za chmurami księżyc zbladł, a niebo wydało cichy jęk i zapłakało rzęsistym deszczem.

Nieoczekiwanie zerwał się wiatr, który wydawał się śpiewać:

 

Nie spadnie twoja gwiazda, nie zagrzmi z nieba grom

nie pękną ludzkie serca, ze spiżu zabrzmi dzwon

 

gdy pójdziesz z tego świata w objęcia czułe śmierci

już niewidzialny robak w twym sercu dziurę wierci

 

wyruszysz w bezkres nocy samotnie ku wieczności

bo ziemia świat zastępczy, na chwilę jeno gości

 

Jan odszedł, już na zawsze wtulony w rozłożyste skrzydła matki Śmierci.

 

***

 

Jeszcze za wcześnie, nie czas umierać

nie czas robactwu w ciało się wdzierać

 

jeszcze z nadzieją trzeba spozierać

nie dać się śmierci z życia odzierać

 

Nadaremnie szumiało sitowie i tatarak.

 

Ostatni zachód słońca i nieba łzy na twarzy

tam dokąd teraz dążysz już nigdy się nie zdarzy

 

Wystukiwał rytmicznie deszcz.

 

Stangrecie, zaprzęgaj konie - machnęła ręką Śmierć.

Wsiedli pospiesznie niczym uciekinierzy do miękko wyściełanej karety, unosząc się w bezkres nicości.

 

Kiedy w milczeniu dojechali na miejsce, chłodno zapytała.

- No i jak, podoba ci się u mnie?

Chodź, pokażę ci twój pokój.

Idąc ciągnącym się w nieskończoność korytarzem, Jan poczuł się jak w hotelu.

- To tutaj - wskazała palcem na drzwi z numerem 2203.

- Co do diabła?! - wydusił z siebie chłopak. Przecież to data moich...

- Tak, mój kochany - odrzekła szyderczo Śmierć. Ta komnata czeka na ciebie od dnia twoich narodzin.

- Jak to? - zapytał zdziwiony.

Uśmiechnęła się łagodnie i powiedziała: - Zrozum chłopcze, że...

Od kołyski aż po grób

chociaż żywy, tożeś trup

 

Jan otworzył szeroko oczy, bezskutecznie próbując pojąć.

- Od teraz to jest twój nowy dom, moje dziecko...

Obróciła się i zniknęła bezgłośnie w mrokach korytarza.

*

- Gdzie jesteśmy? - zapytała nieśmiało Róża.

- Jesteśmy w domu, moja droga. Oto twój pokój, numer 1804. Rozgość się.

Długo kazałaś mi na siebie czekać.

- Ehh, moje życie polega na wiecznym czekaniu...- westchnęła Śmierć i ulotniła się, czyniąc to swoim zwyczajem.

 

Róża zamiast poczuć ulgę, odczuwała niepokój. Zamyśliła się.

Numer tysiąc osiemset cztery... Dlaczego właśnie ten?

- Mam - wykrzyknęła. To data moich urodzin!

Należała do inteligentnych i dociekliwych istot, co wyróżniało ją spośród innych trzpiotek, jednak Jan w niej tego nie dostrzegał.

- Zaraz - pomyślała...skoro ja taki otrzymałam...i klasnęła uradowana w ręce.

Przysiadła na brzegu łóżka.

Zamknęła oczy.

- Jakie to były liczby. Przypomnij sobie Różo.

On też tutaj jest.

Serce biło coraz mocniej.

Poczęła szperać we wspomnieniach, ale odkąd tu przybyła, przeszłość zaczęła płowieć jak tkaniny na słońcu.

 

W końcu zasnęła, zmęczona przemierzaniem zakamarków umysłu w poszukiwaniu czterech drogich sercu cyferek.

 

Gdy Jan i Róża spali snem wieczystym, Śmierć przygotowując się do wyjścia, nuciła chropowatym głosem:

Wyssę z ciebie nocą życie

marzę o tym dniami skrycie...

 

Najczęściej wracała zlana potem, ponieważ mało kto poddawał się bez walki. Jednak z tą dwójką poszło jej jak z płatka.

Każde istnienie, choćby najlichsza forma życia należały do niej.

I chociaż surowo władała swym królestwem, to niekiedy miewała chwile słabości.

 

Minęło kilka dni.

W tym czasie Jan zdążył zapomnieć o poprzednim życiu, ale Róża...

Śmierć zdumiał jej upór, wzbudzając podziw dla zaciętości dziewczyny.

 

I to właśnie dlatego Śmierć postanowiła złamać swoje zasady. Odebrała jej wspomnienia, ale pozostawiła w sercu Róży miłość do Jana. Kiedy spali wycięła skrawek serca dziewczyny i wypełniła nim pustkę w sercu chłopaka.

Gdy nadejdzie czas, wypuści dusze tych dwojga, by mogły się odnaleźć w następnym życiu.

- Śpijcie moje dzieci - wyszeptała, głaszcząc po głowie z czułością każde z osobna.

I odeszła w ciszy do swych obowiązków...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania