Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Jarek

Jarek nie wiedział co robić. Było to dla niego doświadczenie nowe, dziwne i nieprzyjemne, ponieważ do tej pory zawsze był na wszystko przygotowany. Doskonale potrafił wybrnąć z każdej sytuacji i radził sobie z wszelkimi przeciwnościami, zwrotami akcji i niespodziewanymi wydarzeniami. A teraz, gdy siedział w swoim samochodzie i wpatrywał się w ciemny las oświetlony jednym reflektorem, nie miał pojęcia co zrobić.

Ten wieczór miał dokładnie zaplanowany. Z Martą umówiony był u niej na dwudziestą pierwszą. Z samego rana pojechał do kwiaciarni i wybrał duży bukiet goździków (Marta nie znosiła róż, były dla niej zbyt banalne). Z zakupionym bukietem, leżącym bezpiecznie na fotelu pasażera, udał się do supermarketu. Tam kupił dwa czerwone, półwytrawne wina i paczkę prezerwatyw. Obliczył, że musi wyjechać o dwudziestej trzydzieści, jeżeli pojedzie główną drogą, albo o dwudziestej, jeżeli wybierze boczne drogi przez lasy.

Początkowo chciał jechać główną, jednak o piętnastej wpadł Heniek z prośbą o pomoc przy szwankującym traktorze. Jarek znał się co nieco na mechanice, więc pomógł sąsiadowi, a ten po robocie postawił mu dwa piwa – najlepsze, zdaniem Heńka, Warki Strong. I tu leżał pewien problem – była osiemnasta trzydzieści. Chłopak zdawał sobie sprawę, że jedno piwo wychodziło z niego dwie godziny, więc jeżeli wypiłby oba (i do tego mocne), ilość alkoholu w jego krwi o godzinie dwudziestej trzydzieści znacznie przekroczyłaby dopuszczalną dawkę pozwalającą na prowadzenie samochodu. Oczywiście, bez problemu dałby radę pojechać, ale nie miał ochoty spotkać się z patrolem policji, który po zobaczeniu wyniku z alkomatu z pewnością przekreśliłby jego wieczorne plany. A na głównej drodze patrole zdarzały się dość często.

Na szczęście, jak zawsze, miał plan B – policjanci nie pojawiali się na wąskich, leśnych drogach. Co prawda były one w nieco gorszym stanie, ale jego golf IV bez problemu dałby radę, jak zresztą wiele razy przedtem. Jak pomyślał, tak zrobił – i, jak się później okazało, to był błąd.

 

***

 

Musiał chwilę pomyśleć, i – chyba najgorsze – wyjść z samochodu, by ocenić szkody. W głowie tłukła mu się jedna, straszna myśl: “Zabiłem dziecko, zabiłem dziecko, zabiłem dziecko…”. Jakaś część mózgu, która w tej sytuacji starała się logicznie myśleć, pytała: “Skąd o tej porze, w środku lasu, dziecko? To sarna, dzik, wilk, łoś, cokolwiek innego, ale na pewno nie dziecko!” A jednak wzrok mówił coś innego.

Zagapił się tylko na chwilę. Wjechał na jakąś większą dziurę, której ostatnio jeszcze nie było i bukiet goździków, leżący na fotelu pasażera, prawie zsunął się na podłogę. Złapał go, nie chcąc, by się połamał i dałby głowę, że odwrócił wzrok tylko na ułamek sekundy, żeby sprawdzić, czy bezpiecznie leżą. Marta uwielbiała takie głupoty jak bukiety kwiatów, więc tego wieczoru była to jedna z najcenniejszych rzeczy w samochodzie. I właśnie wtedy kątem oka zobaczył przed samą maską czarny, niski kształt, który mógł być tylko dwunasto – lub trzynastoletnim dzieckiem. Chłopak gwałtownie skręcił kierownicą i wcisnął hamulec w podłogę. Dawno nie wymieniane klocki zaprotestowały głośnym piskiem, jednak nawet gdyby były nowe, nie miał szans zahamować. Poczuł mocne uderzenie, a potrącone dziecko poleciało długim łukiem jakieś dziesięć metrów w przód.

Po wypadku golf stał niemal w poprzek drogi, oświetlając jednym reflektorem rów i rosnące zaraz za nim drzewa. Części drugiego, rozbitego światła, walały się dookoła. Jarek czuł ostry ból w klatce piersiowej, spowodowany nagłym szarpnięciem pasa. Gdyby go nie zapiął (a przeważnie tego nie robił), zapewne znalazłby się obok tego ciemnego kształtu (“dziecka” – poprawił się). Po chwili zgasił samotne światło. Zaczynał rozważać możliwości. W tamtym momencie wiedział tylko jedno – Marta będzie musiała spędzić ten wieczór sama.

Mógł odjechać. Tak po prostu, wycofać i odjechać, zostawiając na środku drogi potrącone dziecko. Nikt go nie widział, dookoła same drzewa, księżyc w pełni ledwie świecił zza chmur, więc nawet, jeżeli w lesie ktoś był, prawdopodobnie nie byłby w stanie go zidentyfikować.

Prawdopodobnie. Musiałby jeszcze pozbierać odłamki – co prawda czerwonych golfów w okolicy było jak psów, ale nigdy nie wiadomo, czy nie trafi się jakiś nadgorliwy policjant. “A co, jeżeli dziecko żyło? Mała szansa – uderzył bardzo mocno, a ofiara sporo przeleciała, więc lądowanie musiało być twarde, ale kto wie? Może jeszcze dałoby się je uratować, może byłaby to jakaś okoliczność łagodząca…” – myślał.

Czuł, że musi zdecydować szybko. Drogą nie jeździło zbyt wiele aut, ale i tak w każdej chwili mógł się ktoś tutaj pojawić (na przykład młody chłopak, który wypił o jedno piwo za dużo, a spieszy się na randkę). Tak to bywa – gdyby samochód zepsuł mu się w tym miejscu, nie zobaczyłby żywej duszy. Ale w tej sytuacji był pewien, że za chwilę na jednym lub drugim krańcu drogi zobaczy reflektory samochodu… I gówno się rozleje.

Powoli układał mu się plan: wyjdzie z auta i oceni szkody. Sprawdzi, czy jest w stanie dalej jechać. To twardy samochód, więc pewnie tak. Jedno światło będzie musiało wystarczyć. Później zobaczy, co z dzieckiem. Jeżeli żyje, zawiezie je do szpitala. Jeżeli nie, nic już tutaj nie pomoże. Pozbiera co trzeba z drogi i odjedzie, a w poniedziałek odstawi samochód do Papy. Stary alkoholik naprawi lampę bez gadania, wyklepie co trzeba, a po premii w postaci pół litra zapomni, że w ogóle kiedykolwiek widział golfa z rozwalonym reflektorem.

Sięgnął do schowka po latarkę. Modlił się, żeby baterie były naładowane i miał spore wątpliwości, czy latarka zaświeci, ale gdy przesunął włącznik, wnętrze samochodu zalało światło. Przynajmniej tyle. Otworzył drzwi i wyszedł. Nogi ugięły się pod nim, tak, że musiał złapać się otwartych drzwi, żeby nie upaść na dziurawą, asfaltową drogę. Twarz owiało mu świeże, leśne powietrze. Był październik, ale temperatura wciąż utrzymywała się na znośnym poziomie. Księżyc w pełni, jedyny – miał nadzieję – świadek wypadku, bawił się w chowanego z chmurami.

Ostrożnie obszedł samochód dookoła. Wzrok zatrzymał się na ciemnym kształcie, leżącym kilka metrów dalej. Na razie nie odważył się skierować tam latarki. Widział zarys nóg, głowy i rąk. Dziecko (teraz był już prawie pewien) miało na sobie ciemny płaszcz, którego poły leżały na drodze, rozrzucone wokół ciała. Już z tej odległości i przy ograniczonym świetle widział, że jedna noga leżała nienaturalnie wykrzywiona.

Jarek podniósł latarkę i poświecił na rozbity reflektor. Nie było tak źle. Połamany zderzak trochę odstawał, ale udało się go wepchnąć z powrotem na miejsce. Prawe nadkole – zarysowane i prawdopodobnie przesunięte nieco do tyłu. I oczywiście lampa – rozbita całkowicie razem z żarówką. Musiał walnąć naprawdę mocno. Coś mu tu jednak nie pasowało – mózg przez chwilę szukał brakującego elementu układanki, gdy nagle zaskoczyło. Krew! Nie było śladów krwi! A przecież powinny być, szkło z rozbitej lampy lub połamany zderzak musiały poharatać dziecku nogę. Może jednak sytuacja wyglądała trochę lepiej niż mu się wydawało? Z tą nadzieją przygotował się na tę gorszą część. Odwrócił się tyłem do samochodu, kierując w stronę potrąconej osoby.

 

– Muszę… muszę zobaczyć co z nim – mówił dodając sobie odwagi, ale ręka z latarką nie chciała się podnieść.

Jakaś część jego świadomości krzyczała, żeby wsiadał do samochodu i uciekał, póki jeszcze może. Druga część bezskutecznie próbowała podnieść latarkę, by skierować snop światła na ciemny kształt.

Z odrętwienia wyrwało go pohukiwanie sowy i długie, przeciągłe wycie. Nie mógł sobie przypomnieć, czy w tym lesie mieszkały wilki. Pewnie tak. Oczyma wyobraźni zobaczył sforę wilków wpadającą na drogę i rozszarpującą go na kawałki, jakby mszcząc się za popełnioną zbrodnię. Wymierzył sobie siarczysty policzek. “Dość tego! Trzeba działać!”

Powoli, w dalszym ciągu nieco się ociągając, podniósł latarkę i krok za krokiem zaczął się zbliżać do potrąconego dziecka. Zatrzymał się jakieś trzy metry od niego, dokładnie oświetlając ofiarę wypadku.

– O… kurwa… – wyszeptał do siebie – o… jasna cholera… – Po czym zdecydowanie szybciej zawrócił do samochodu, obszedł go, otworzył bagażnik i wyjął z niego siekierę.

“Nigdy nie wiadomo kiedy się przyda” – pomyślał, kiedy rok temu wkładał ją tam, jadąc na potańcówkę do pobliskiej wsi. Stara, dobra siekiera. Serce biło mu jeszcze szybciej niż przedtem. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył w świetle latarki.

“Szok” – myślał – ”to na pewno szok wywołany zderzeniem, potrąceniem dziecka.” Może piwo, które wcześniej wypił było trefne, przeterminowane… Heniek pewnie trzymał je z dziesięć lat i nie wiadomo, co teraz się z nim działo, dlatego widzi dziwne rzeczy, rzeczy, które nie istnieją i istnieć nie mogą… A jednak nie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to, co zobaczył, było prawdziwe, że nie był to efekt piwa ani szoku. Jego mózg próbował sobie to racjonalnie wytłumaczyć. Jednak wzrok nie mógł go mylić – w końcu dlaczego niemal instynktownie, niewiele myśląc, od razu wrócił po siekierę? To, co widział na drodze, nie było dzieckiem. A przynajmniej nie ludzkim dzieckiem.

Uzbrojony, podszedł z powrotem do ciemnego kształtu. Niepewnie i ostrożnie, ostatnie trzy metry pokonując bardzo powoli, trzymając broń uniesioną, gotowy w każdej chwili użyć siekiery lub uciekać. Zatrzymał się dwa kroki przed leżącą postacią i obszedł ją dookoła, dokładnie oglądając.

To, co leżało na jezdni, rzeczywiście przypominało człowieka. Porośnięte lekką szczeciną stopy były zakończone ostrymi pazurami, tak samo jak dłonie. Dziwnie wykręcona noga sprawiała wrażenie złamanej w kilku miejscach. W połowie uda z otwartej rany wystawała kość, oblana czarną mazią – z pewnością krwią, całkowicie inną od ludzkiej. Musiała zostać złamana przy upadku. To, co wziął za płaszcz, okazało się skórzastymi skrzydłami, z których jedno z całą pewnością było połamane. Nie, nie połamane – potrzaskane. Z niego również wystawały kawałki kości, które nabierały upiornego blasku w świetle latarki. Po bokach łysej głowy znajdowały się duże, spiczasto zakończone uszy.

Twarz mogłaby uchodzić za ludzką, gdyby nie długie, ostre kły, wystające z lekko rozchylonych ust oraz płaski nos z dużymi nozdrzami. Potwór miał ciemną skórę, w większości gładką, jedynie na torsie i stopach pojawiały się krótkie włosy. Całość przypominała Jarkowi dziwne połączenie nietoperza z człowiekiem. “Potrąciłem batmana” – cichy głosik żartownisia odezwał się gdzieś głęboko i natychmiast zamilkł.

Stwór wydawał się martwy – Jarek trącił go kilka razy siekierą, za każdym razem odskakując i unosząc broń, ale nie zauważył żadnej reakcji. Bezwładne ciało opadało bez życia, nie poruszył się żaden mięsień, twarz nie zmieniła wyrazu.

Przypomniał sobie pewną sytuację z dzieciństwa, gdy wraz z kolegami znaleźli na łące wygrzewającą się na kamieniu żmiję. Najstarszy i najgłupszy z nich, Mewa (gdy się przestraszył, krzyczał dokładnie jak te ptaki), wziął dwudziestocentymetrowy patyk i zaczął ją szturchać, ku uciesze całej reszty. Uciecha była jeszcze większa, gdy zwierzę zaczęło wściekle syczeć i natychmiast się skończyła, gdy zdenerwowany gad, mający dużo więcej niż dwadzieścia centymetrów, ukąsił boleśnie Mewę w rękę i pospiesznie zniknął w trawie. Mewa zbladł, zrobił dwa kroki w tył i zemdlał. Podobno dojechał do szpitala w ostatniej chwili, a później panicznie bał się węży, kamieni i wysokiej trawy (został mu również uraz do krótkich patyków). Jarek miał dziwne wrażenie, że szturchając tego stwora siekierą bardzo przypomina Mewę.

Prymitywny, pierwotny instynkt, który kazał uciekać, pakować się do auta i jechać jak najdalej stąd, krzyczał coraz głośniej. “Uciekaj, użyj siekiery, upewnij się, że stwór nie żyje i spierdalaj póki jeszcze możesz!”. Ale wraz z nim odezwał się inny, bardziej zaradny i pragmatyczny głos, który powoli układał i dyktował nowy plan. Jarkowi ten plan bardzo się spodobał – zwłaszcza, że pojawiły się w nim pieniądze.

 

****

 

Gdy Jarek wcielał w życie nieco szalony plan, Paweł przygotowywał się do miłego wieczoru. Odłożył opróżnioną butelkę piwa za łóżko, tuż obok dwudziestu innych i otworzył kolejną, elegancko oblewając się pianą. Natychmiast zaczął spijać uciekający złoty płyn, klnąc w duchu, a gdy piana przestała lecieć, również i na głos. Wytarł mokre plamy przygotowanymi chusteczkami, po czym włączył ulubioną stronę, na której fałszywy taksówkarz przekonywał młode dziewczyny, że wcale nie muszą płacić za przejazd (a przynajmniej nie pieniędzmi) i że na pewno nie wrzuci nagrywanego filmiku do sieci.

Paweł zaczął leniwie przeglądać filmy, zaczynając od najwyżej ocenianych. Wybór był trudny, ponieważ większość z nich znał już na pamięć, ale w końcu znalazł – nową, bardzo wysoko ocenianą produkcję z piękną blondynką z dużymi (miał nadzieję, że naturalnymi) piersiami. Gdy tylko kliknął “Play”, usłyszał dzwonek do drzwi.

– Kurwa… kogo niesie? – zamruczał, ale nie miał zamiaru przerywać seansu.

Z wyczekiwaniem wpatrywał się w kręcący się kursor, przeklinając dostawcę internetu, gdy natręt zadzwonił po raz drugi. Próbował sobie przypomnieć, czy nie był z kimś umówiony, ale nikt mu nie przychodził do głowy. Na ekranie wreszcie pojawiła się ubrana w krótką spódniczkę blondynka, łapiąca taksówkę w zimny, deszczowy dzień. Dzwonek zadzwonił po raz trzeci, a tym razem zawtórował mu tubalny głos ojca z pokoju obok:

– Paweł! Otwórz te pierdolone drzwi, bo jak ja je otworzę, to przez nie wylecisz razem z tym debilem co przyszedł!

Nauczony doświadczeniem, że ojciec nie rzuca takich słów na wiatr, Paweł niechętnie kliknął “Pause” (do blondynki właśnie podjechała czarna taksówka) i poszedł otworzyć.

– Jarek? Co ty… – zapytał zdziwiony, otwierając drzwi – Nie miałeś być u Marty?

– Twoja siostra pracuje jeszcze w tym instytucie? – Chłopak, nie czekając na zaproszenie, wszedł i rozejrzał się.

– Co? A… tak, pracuje, chyba…

– Jest może?

– Nie, coś ty, ogólnie to siedzi w tym swoim Krakowie, ale…

– Daj mi do niej numer.

– Czekaj, powoli, wyjechała z tym swoim fagasem do Wietnamu czy innych Chin, zero telefonu, Facebooka, nic. Będzie za tydzień. Ale co…

– Szkoda. – Jarek wyglądał na zawiedzionego – Dobra, wpuścisz mnie?

– Przecież sam wszedłeś, może powiesz mi… A chuj z tym, napijesz się piwa?

– Masz wódkę?

– Stary ma, zaraz poszukam. Siadaj w kuchni.

Paweł znalazł flaszkę w standardowym miejscu – schowaną w wiszącej w spiżarce starej, wyświechtanej kurtce. Wziął dwa kieliszki i dołączył do Jarka, który usiadł przy kuchennym stole na rozlatującym się krześle.

– Będę musiał mu jutro odkupić bo mnie zajebie.

– Dobra, później ci odkupię. Nalej, wypij i słuchaj.

Pawłowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nalał alkohol do kieliszków, wypili i od razu ponownie napełnił szkło.

Jarek opowiedział co mu się przydarzyło. W miarę, jak opowieść posuwała się do przodu (a butelka coraz bardziej się opróżniała), Paweł robił coraz większe oczy i rzucał od czasu do czasu jakimś przekleństwem albo pytaniem, ale kolega nie zwracał na to uwagi. Opowiadał podniecony, a gdy skończył dodał:

– No i pomyślałem że w tym instytucie zoo-czegoś tam twojej siostry mogą nieźle zapłacić za to coś. Stary, takiego czegoś jeszcze nie widziałem, oni też na pewno nie. Idealny okaz do badań! Lekko połamany, ale ogólnie mało uszkodzony. Nowy gatunek, czy coś, to może być warte kupę kasy – mówił podniecony – Ale jak twojej siostry nie będzie przez tydzień, to nie wiem co z nim zrobić, może wrzucić go do jakiejś zamrażarki? Macie jedną taką dużą w piwnicy…

Paweł uważnie przyglądał się koledze. Widział jego ożywioną, rozgorączkowaną twarz i rozszerzone źrenice. Pokręcił głową.

– Co za gówno paliłeś?

– Nic nie pal…

– Ile razy mam ci kurwa mówić, że jak chcesz dobre zioło, to masz przyjść do mnie, to ci załatwię?! Od tego gówna, co Mały sprzedaje to może ci mózg przeżreć, chuj wie, co on tam dodaje!

– Naprawdę, nic nie paliłem.

– Piłeś?

– Nie, dwa piwa, ale nic więcej.

– To o chuj ci chodzi? – Paweł był już mocno zniecierpliwiony – Przyjeżdżasz tutaj, przerywasz mi miły wieczór i opowiadasz jakieś bajki o potrąconym batmanie. Co ty kurwa myślisz, że dam się nabrać na takie coś?

– Słuchaj, nic nie zmyślam, możesz iść ze mną i zobaczysz.

– Tak, już to widzę. Idziemy do tego twojego grata, otwierasz bagażnik, ja się patrzę, a ty lejesz ze mnie i opowiadasz przez miesiąc wszystkim, jak się dałem wkręcić w bajkę o człowieku nietoperzu. No śmieszne w chuj.

 

– Chodź ze mną to się przekonasz. Stary, jak tam nic nie będzie, to możesz mnie normalnie walnąć w ryj aż się nogami nakryję.

– Nie zmyślasz?

– Nie! Co ty kurwa myślisz, że wolałbym cię tu wkręcać niż widzieć jak Marta zrzuca z siebie ubranie?

Paweł myślał jeszcze przez chwilę. Rozlał resztkę wódki, wypili i zgodził się zobaczyć tajemnicze stworzenie.

– Pójdę, ale jak mnie wkręcasz, to tak ci przypierdolę, że się dopiero we wtorek obudzisz – zagroził i wstał od stołu.

Jarek, podekscytowany, szedł pierwszy. Otworzył drzwi, przekroczył próg i nagle zamarł. Z lewej strony, zza domu, dobiegało głośne, wściekłe szczekanie psa. Paweł wpadł na kolegę, omal go przewracając.

– Co jest kur…

– Ucisz tego kundla albo ci jutro z niego schabowe zrobię! – Ojciec chłopaka również usłyszał szczekanie i nie był z tego powodu zadowolony.

– Zaraz! – odkrzyknął, po czym ściszył głos – Kusy pewnie kota zobaczył, zaraz pójdzie i będzie spokój. Ojciec cholery dostaje jak go słyszy, ale jak kiedyś kundel wreszcie zdechnie, to pierwszy będzie leciał z płaczem. No idź jak masz iść!

Zeszli po schodach na chodnik, ale kot widocznie nie chciał sobie pójść. Szczekanie stawało się coraz wścieklejsze i coraz częściej przerywane warczeniem. U sąsiada naprzeciwko zapaliło się światło. Jarek czuł, że było w tym ujadaniu coś dziwnego. Albo pies naprawdę nie lubił tego kota, albo… bał się go. I to bardzo.

Na podwórzu nie było światła, a samochód znajdował się jakieś piętnaście metrów dalej, tuż koło bramy. Traktor, stojący na podjeździe z wciąż podpiętym pługiem, na którym zgromadziła się ziemia, skutecznie blokował wjazd bliżej drzwi. Jarek wyciągnął latarkę i włączył ją. Na zabłocony podjazd padła smuga światła. Gdy podeszli do czerwonego golfa, chłopak oświetlił zbity reflektor.

– Zobacz, tutaj… – Przerwał mu nagły jęk psa i ciche skomlenie, a po nim nagła cisza. Pies w końcu zamilkł, ale dźwięk, jaki temu towarzyszył, sprawił, że Jarek dostał gęsiej skórki. Coś było nie tak.

– No, pewnie dostał butelką od ojca. Ma okno tuż nad jego budą, do rana będzie spokój. – Paweł nie przejął się nagłą ciszą i wrócił do oglądania auta. – Tutaj walnąłeś?

Pochylił się nad rozbitym światłem i przejechał ostrożnie palcami po ostro zakończonych kawałkach szkła.

– Jakbyś trafił w dzika, to cały przód byłby do roboty, kuzyn kiedyś jechał przez las i…

Ale Jarek go nie słuchał. Głos, który jeszcze na leśnej drodze kazał mu uciekać, znowu wszedł do gry. ”Coś jest nie tak, coś tu nie gra. Spadaj stąd!” – powtarzał cicho.

Wydawało mu się, że zobaczył jakiś ruch w samochodzie, więc natychmiast skierował latarkę na przednią szybę. Podświadomość zarejestrowała jakąś rzecz, która znajdowała się w środku nie na swoim miejscu, jednak wpatrując się w odbite od szyby światło nie wiedział, co dokładnie spowodowało ten niepokój.

– Hej, co robisz? – Paweł zaprotestował, gdy latarka przestała oświetlać rozbity reflektor.

Jarek nie zareagował. Wpatrywał się przed siebie, widząc zarysy kierownicy, przednie fotele, zagłówki tylnych foteli…

– Hej, co z tobą? Pytałem, czy…

I wtedy do niego doszło. Szyba. Tylna szyba, a raczej jej dziwny wygląd. Nic nie mówiąc pobiegł na tył samochodu i oświetlił go.

– O kurwa… – wypowiedział to powoli, głośno akcentując każdą sylabę, jak we śnie, gdy ruchy są zwolnione, a człowiek próbuje kogoś uderzyć lub uciec przed ścigającym potworem.

Snop światła padał przez wnętrze samochodu wprost na przednią szybę, oświetlając ją od środka. Tylnej nie było. Pokruszone odłamki, leżące wszędzie dookoła, delikatnie odbijały promienie, gdy Jarek kierował na nie latarkę. Wycieraczka (i tak zepsuta) zwisała smętnie na kablu. Półka bagażnika leżała oparta o zagłówek fotela pasażera, częściowo zasłaniając przednią szybę. To ona przedtem zwróciła uwagę Jarka.

Głos miał rację – coś było nie tak i teraz już wiadomo było co i jak bardzo.

– Nie mówiłeś, że tyłem też walnąłeś. No i gdzie ten twój potwór? Wiedziałem, kurwa, wiedziałem, że mnie wkręcasz… – Paweł przybiegł i zaglądał do środka auta.

– Zamknij się! – Jarek był wściekły. Paweł natychmiast to wyczuł, wiedział, kiedy koledze puszczają nerwy, i że do tej granicy zostało bardzo, bardzo niewiele.

– Nie widzisz, debilu, że szyba jest wybita od środka? To coś uciekło, kurwa, uciekło! – krzyczał, ostatnie zdanie skończył, świecąc Pawłowi prosto w oczy. Ten odepchnął go lekko, przez moment widział w sztucznym świetle trupio bladą twarz kolegi, niemal bliską szaleństwa. Chyba zrozumiał co się stało.

– Chcesz mi powiedzieć, że przytargałeś mi tutaj nie wiadomo co, z ogromnymi szponami, bo myślałeś, że to nie żyje, a teraz to coś uciekło i… Kusy! – Oczy Pawła otworzyły się szeroko, mało nie wypadając z oczodołów – Kurwa, kusy! – chłopak odwrócił się i pobiegł za dom.

– Czekaj! – Jarek rzucił się za nim, ale po kilku krokach wrócił do samochodu. Otworzył drzwi pasażera i wyjął leżącą na fotelu siekierę. Do tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy, że ją tam odłożył, gdy wepchnął stwora do bagażnika. Widocznie chciał mieć coś do obrony pod ręką, tak na wszelki wypadek. Odkrył też drugą rzecz – że w głębi duszy dopuszczał możliwość, że monstrum żyje. Chwycił toporek i pobiegł za przyjacielem w kierunku, skąd dobiegło głośne “Kurwa!” i brzęk metalu. Paweł widocznie przewrócił się o coś, biegnąc w ciemności.

Znalazł kolegę, gdy ten usiłował wstać z błota. Pod nogami miał wiadro, którego zawartość wylała się i pokrywała sporą część spodni Pawła. Chłopakowi wreszcie udało się wstać, ale uderzył boleśnie potylicą w wystający parapet. Upadł znowu na kolana, klnąc pod nosem. Odczołgał się, idąc w kierunku oświetlonego przez Jarka kawałka ziemi, gdzie powoli i ostrożnie się podniósł. Paweł wyrwał koledze latarkę z ręki i obaj pobiegli do psa.

Poświecił na budę, potem na łańcuch przytwierdzony do niej i powoli przesuwał snop światła wzdłuż łańcucha, jakby bał się tego, co zobaczy na końcu. Cisza, która panowała dookoła wydawała się dziwna i złowroga. Nie słychać było psa, a przecież nawet gdyby spał, to w tej ciszy powinni słyszeć jego oddech. Jarek był pewny, że gdy latarka dojdzie do końca łańcucha, ujrzą nietoperzopodobnego potwora pobrudzonego krwią psa, który ze wściekłym uśmiechem, pełnym białych, ostrych kłów, natychmiast rzuci się na nich. Nieświadomie wysunął prawą nogę do przodu i złapał pewniej siekierę, gotowy do obrony. Ale na końcu łańcucha nie było stwora. Nie było też psa. Leżała tam tylko zakrwawiona, oblepiona sierścią, wciąż zamknięta obroża.

Ciche “Kusy…” wyrwało się Pawłowi, po czym poświecił bardziej na lewo. Wtedy zobaczyli brązowoczarny ogon, łapy – najpierw tylne, tułów, przednie… i tyle. Pies nie miał głowy. Poszarpana rana świadczyła o tym, że coś, co zabiło psa, z łatwością po prostu ją oderwało. Krew zdążyła już wsiąknąć w ziemię, zostawiając wielką, czerwono-czarną plamę dookoła. Kusy za życia musiał być bardzo ładnym okazem owczarka niemieckiego.

Paweł upadł na kolana, rzucił latarkę na bok i zaczął tulić do siebie okaleczone zwłoki psa. Latarka potoczyła się i uderzyła z brzękiem o łańcuch. Jarek podniósł ją, przerażony i nieco zażenowany widokiem – jego twardy jak stal kolega, metr osiemdziesiąt i sto dziesięć kilo żywej wagi, klęczał teraz i płakał po zamordowanym psie, przypominając kilkuletnią dziewczynkę, tulącą się do misia. Z tą różnicą, że misie kilkuletnich dziewczynek zazwyczaj mają głowy. Patrzył na tę scenę i jednocześnie czuł się obserwowany. Wiedział, że bestia czaiła się gdzieś w mroku, patrzyła na nich i szykowała się do skoku, chcąc się zemścić za wypadek. Jeśli chcieli przeżyć, musieli zacząć działać natychmiast. Potwór nie zjadł psa, więc nie był głodny – zabił bo chciał zabić. Musiał przerwać pożegnanie kolegi z pupilem.

Niemal w tej samej chwili Paweł odłożył ostrożnie truchło psa i wstał, wciąż patrząc na zwierzaka.

– Nie, kurwa. Żaden batman czy inne chujostwo nie będzie mi zabijało psa. Zajebię to. Zajebię to coś i powieszę sobie na ścianie!

Nie oglądając się na Jarka poszedł przed siebie, tam, gdzie znajdowała się szopa na narzędzia i drewutnia. Jarek chciał krzyknąć za nim i oświetlić mu drogę, żeby znowu nie wlazł w jakieś wiadro, ale zrezygnował. Paweł był wściekły i w tym stanie zręcznie ominąłby każdą, nawet najbardziej ukrytą i wymyślną przeszkodę, nawet bez lekkiej poświaty księżyca, która padała na podwórze.

Nie ruszał się z miejsca, a po chwili usłyszał, jak drzwi szopy skrzypnęły, później ciche pstryk! i lampa obok drzwi zapłonęła jasnym, mocnym blaskiem, rzucając duży krąg światła na szopkę, bladozieloną trawę i kawałek nogi żyjącego jeszcze niedawno psa. Jarek zastanawiał się, czy nie wejść tam za nim. Stanął na granicy światła i zgasił latarkę, a po chwili cofnął się jeszcze dwa kroki, uważając, by nie nadepnąć na psa ani na łańcuch.

Czuł się nieswojo, bardzo nieswojo. Tak, jak czuje się człowiek, który wie, że jest obserwowany. To coś czaiło się w ciemności, z pewnością patrzyło w tamtej chwili na nich i zastanawiało się, którego zabić pierwszego. Światło przy drzwiach było niczym zaproszenie “Hej, tu jestem, możesz tu przyjść i mnie zjeść”, dlatego Jarek wolał zostać w cieniu. Nie miał pojęcia, czy tajemnicza istota widzi w ciemności (był przekonany, że tak), ale mimo to wolał pozostać tam gdzie stał, nie zdradzając swojej pozycji nawet słabym światłem latarki.

Nagle wydało mu się, że coś zobaczył – jakiś cień, lekkie poruszenie przy beczce na deszczówkę, stojącej przy ścianie – ale to mogła być ćma przelatująca obok światła albo kot, który wybrał się na nocne łowy (“Nie tylko ty jesteś na łowach, nie?” – pomyślał Jarek). Mogła być. Ale na wszelki wypadek znowu przyjął pozycję obronną. Prawa noga do przodu, lewa do tyłu, tak, żeby się nie krzyżowały, ręce odpowiednio ustawione na trzonku siekiery – gdzie się tego nauczył? Pewnie widział to w jakiejś grze albo jakimś filmie. Zresztą – czy to ważne? W tamtej chwili ważne było tylko to, żeby nie dać się zaskoczyć.

Stał i słuchał. Z komórki ciągle dobiegały jakieś hałasy – coś upadło, coś się przesuwało, coś zostało ze złością rzucone na inną, niepotrzebną (zapewne) metalową rzecz. Czy mogły to być odgłosy walki?

Sekundy ciągnęły się w nieskończoność – wydawało się, że Paweł wszedł do szopy w zeszłym roku, że coś go tam wciągnęło i zjadło po krótkiej i zażartej walce. W końcu dlaczego tylko w lesie mają być dziwne stwory, które wbiegają przed samochód i zabijają psy? Równie dobrze możesz natknąć się na takiego w szopie na narzędzia, na własnym podwórku, albo nawet we własnym domu, wstając o drugiej w nocy, by się odlać. Dziwne, że jeszcze wczoraj wcale by tak nie pomyślał…

Chłopak nieświadomie ściskał trzonek siekiery tak mocno, że zbielały mu knykcie i zdrętwiały palce. Był niemal pewny, że potwór, który początkowo wydawał się dzieckiem, dostał Pawła w swoje ostre szpony i teraz czyha na niego, czekając, aż przyjdzie z pomocą koledze. Mimo to postanowił zobaczyć, co tam się dzieje.

Zrobił krok do przodu, a wtedy, jak na zawołanie, w drzwiach komórki pojawił się Paweł. Trzymał długie, ostro zakończone widły. Stanął tuż pod lampą, a jego cień zakrył sporą część światła. Wyglądał jak upiór, a gdyby trzymał w rękach kosę, Jarek dałby głowę, że z szopki wyszła śmierć.

– Idziemy zapolować na tego skurwysyna. Ja idę przodem, ty świecisz! – Paweł nie pytał, tylko rozkazywał.

To był głos, który nie znosi sprzeciwu. Bardzo podobny głos kazał im wcześniej uciszyć “tego głupiego kundla”. “Za kilka lat będziesz taki sam jak twój ojciec” – pomyślał Jarek, ale nie odważył się powiedzieć mu tego.

Paweł myślał przez chwilę, zastanawiając się, gdzie może kryć się morderca psa. Analizował sytuację. Stał teraz prosto, widły wbijały się delikatnie w trawę, w samym środku światła. “Byłbyś idealną przynętą, bardzo łatwym celem” – pomyślał Jarek. Nie miał pojęcia, skąd brały się u niego takie myśli, zwłaszcza, że to on, a nie jego kolega, był sprawcą tego całego zamieszania.

Nagle coś w głowie Pawła zaskoczyło, wskazał lekko w prawo, w kierunku domu i rzucił krótko:

– Tam.

Wziął widły w obie ręce ustawiając je niczym włócznię, pochylił się lekko i powoli ruszył. Jarek szedł za nim, rozglądając się na wszystkie strony i oświetlając drogę. Latarka trochę mu przeszkadzała – trzymał ją w lewej ręce, ale pewniej by się czuł, gdyby mógł obiema rękami chwycić twardy, wysłużony trzonek siekiery. Instynkt, który zawsze podpowiadał jak się zachować i co robić, nagle umilkł. Jakby schował się do cichego i ciepłego miejsca gdzieś głęboko, zatrzaskując za sobą drzwi i chcąc przeczekać najgorsze. Raz tylko rzucił krótką radę “Zabij to”. I tyle. Żadnego planu, żadnych ruchów, żadnej strategii. Po prostu – “Zabij to”, jakby to było pstryknięcie palcami lub złapanie za cycek dziewczyny, która się do ciebie klei. Przez zamknięte drzwi usłyszał jeszcze drugą, równie cenną podpowiedź – “Nie daj się zabić”.

“Dwie złote rady, wyryję je sobie w kamieniu i powieszę nad łóżkiem” – myślał chłopak – “Zabij i nie daj się zabić. Wspaniale!”

Był przerażony. Nie wiedział, czy jego kolega również – stawiał na to, że nie, wściekłość z powodu śmierci psa przesłoniła wszystko inne – ale mało brakowało, a narobiłby w spodnie. I tak już chciało mu się sikać, ale nie wyobrażał sobie, że pójdzie w ciemne miejsce sam, jakby włączając pauzę w grze – “chwila panie potworze, muszę się odlać”. Wyobraźnia, która akurat teraz musiała szukać różnych obrazów pokazywała, jak idzie do kąta, rozpina rozporek, a stwór, który czaił się obok w mroku, jednym wprawnym ruchem ostrych szponów oddziela od ciała jego męskość. Plask! Jarek uderzył się w twarz, a Paweł o mało nie przebił go widłami, szybko się odwracając. Musiał otrzeźwieć, nie mógł sobie teraz pozwolić na atak paniki.

– Co ty kurwa robisz?

– Nic, musiałem… Widzisz coś?

– Gówno. Tu go chyba nie ma. Czekaj! – Paweł popatrzył przed siebie, w kierunku domu – Zamknąłeś drzwi do chaty?

– Nie wiem – Jarek odwrócił głowę w tamtą stronę.

Widział lekką poświatę, jakby światło z korytarza wylewało się przez niedomknięte drzwi na zewnątrz. Czy widział to wcześniej? Wydawało mu się, że tak. Chyba…

– Chuja zamknąłeś, masz pierdolony ogon, czy co? Idziemy!

Jarek nie miał czasu wytłumaczyć, że przecież to Paweł wychodził drugi. Skręcili w prawo, do domu. Szli powoli, nadal rozglądając się na boki. I nasłuchując. Jarek przypomniał sobie złamane skrzydło stwora – z pewnością nie mógł latać, więc atak z góry odpadał. Z kolei bardzo poważnie złamana, a właściwie pogruchotana noga, nie pozwoliłaby mu się szybko i bezszelestnie poruszać. Przynajmniej taką miał nadzieję i w tym widział ich szanse na przeżycie.

– Uważaj na wiadro – usłyszał nagle z przodu, rzucone od niechcenia.

W samą porę, bo wtedy ujrzał je dokładnie pod swoimi nogami. Paweł nawet na nie nie patrzył. Zatrzymał się, nie chcąc wdepnąć w błoto, które zrobiło się po wylaniu wody (albo czegoś innego) z wiadra. Po lewej miał teraz traktor, który w tym świetle mógł być zarówno czarny, jak i czerwony (czerwony, Jarek wiedział, że jest czerwony) i kątem oka dostrzegł ciemny kształt na dachu.

– Paweł, uwa…

I wtedy potwór skoczył.

 

***

 

Zabrakło ułamka sekundy. Potworowi, by wbić szpony dokładnie w szyję Pawła, a Pawłowi – by nadziać atakującego stwora na widły. Minęli się o centymetry. Chłopak poczuł, jak ostre pazury przesuwają się po jego prawym barku, rozrywając ubranie i delikatnie raniąc. Widły, wyrzucone w przód gwałtownym ciosem, pociągnęły go za sobą i omal nie pozbawiły równowagi. Adrenalina natychmiast opanowała jego organizm. Chwycił mocniej broń, odwrócił się, uderzył wykorzystując impet i sapnął, gdy metalowy ząb wbił się w czarny kształt, szykujący się do kolejnego skoku. Trafił w prawy bok, tam, gdzie człowiek miałby nerkę. Potwór pisnął przeraźliwie, a Paweł natychmiast wyszarpnął widły, chcąc zadać drugi cios.

– Chodź tu skurwielu! – krzyknął, wahając się przez moment gdzie uderzyć i to był błąd.

Wytrącony z równowagi potwór zdołał ją odzyskać i rzucił się na Pawła, zręcznie omijając ostre widły. Przewrócił go i mocno wgryzł się w bark, przy wtórze głośnych krzyków i przekleństw chłopaka. Ostre narzędzie wypadło mu z ręki i odbiło się od traktora.

Jarek oglądał to wszystko jakby w zwolnionym tempie. Widział nieudany atak bestii i uderzenie Pawła, a teraz patrzył, jak obaj siłują się na ziemi. Umięśnione ręce jego kolegi próbowały zrzucić z siebie czarny kształt, jednak potwór wydawał się mieć nadludzką siłę i nic sobie nie robił z jego ciosów. Z odrętwienia wyrwał go rzężenie kolegi:

– Pomóż mi kurwa!

W tej chwili zapaśnicy przesunęli się bliżej światła (drzwi do domu musiały się całkiem otworzyć) i Jarek zobaczył zakrwawioną twarz chłopaka. Zrobił krok do przodu, potknął się o wiadro i upadł ciężko, uderzając podbródkiem o ziemię. Sapnął, chwycił nieszczęsne wiadro i niewiele myśląc, wciąż klęcząc, zamachnął się na potwora. Chybił. Poczuł, jak szpony rozszarpują mu prawe przedramię, ale nie wypuścił pałąka. Na szyi bestii natychmiast pojawiła się dłoń Pawła i ścisnęła ją, przy wtórze głośnego charczenia.

Wtedy Jarek walnął na odlew i tym razem trafił – rozległo się głośne brzdęk! Bestia, ogłuszona ciosem, dała się zrzucić i będąc teraz na dole przyjmowała na twarz wściekłe ciosy Pawła. Jedno takie uderzenie zazwyczaj wystarczało, żeby powalić dorosłego mężczyznę i zanim stało się najgorsze, Jarek zdążył się zdziwić, że czaszka potwora nie rozpadła się w drobny mak. W ułamek sekundy później ostre pazury, wycelowane wprost w szyję Pawła, trafiły w cel, rozszarpując gardło i krtań chłopaka.

Gorąca, nabuzowana adrenaliną krew trysnęła potworowi w twarz i niemal natychmiast spłynęła na ubłoconą ziemię. Chłopak zdążył wymierzyć jeszcze jeden słaby cios, po czym opadł ciężko na bestię. Jarek ujrzał, jak sto dziesięć kilo mięśni i tłuszczu przygniata wielkiego, czarnego nietoperza. W żółtych oczach – teraz je widział dokładnie, bo potwór natychmiast odwrócił do niego głowę – widział dziką satysfakcję i jasny przekaz: “Teraz twoja kolej”.

Nie czekając i ignorując palący ból w rannej ręce wstał, ominął martwego przyjaciela i rzucił się pędem do domu. Do otwartych drzwi miał jakieś pięć metrów. Wbiegł szybko na schody, o mało nie zahaczając o ostatni stopień, minął otwarte drzwi, wpadł do środka i mocno je pociągnął, zatrzaskując z hukiem. Odwrócił się szybko szukając zasuwki, łucznika albo klucza, gdy usłyszał głośne, przeciągłe warknięcie z wnętrza domu.

“Niemożliwe” – pomyślał – “Nie mógł być tu przede mną”

Ale warknięcie się powtórzyło, jeszcze dłuższe i jeszcze głośniejsze. Już miał otwierać drzwi i uciekać, gdy zdał sobie sprawę, co to za odgłos – ojciec Pawła (nieświadomy, że właśnie stracił syna) spał w najlepsze na górze, głośno chrapiąc.

“Niech śpi póki może” – przemknęło mu przez głowę, gdy poczuł silne szarpnięcie, które niemal wyrwało klamkę z jego rąk. Najwyraźniej monstrum uwolniło się od ciężaru i zamierzało rozprawić się z tym, który zaczął to całe zamieszanie od wypadku w lesie. Oczy Jarka w końcu dostrzegły małą gałkę łucznika, a palce niemal automatycznie powędrowały i przekręciły ją dwa razy. Kolejne szarpnięcie – zamek nie pozwolił otworzyć drzwi, ale dał się słyszeć złowrogi trzask.

Jarek odszedł trochę do tyłu i przyjrzał się drzwiom – nie wyglądały za dobrze. Liche, drewniane, bez żadnych wzmocnień, nie mogły wytrzymać długo. Trzask! – następne szarpnięcie i wyrwana klamka zniknęła w dziurze. Musiał działać. Odwrócił się – teraz miał przed sobą kuchnię. Niestety, siekiera przepadła, gdy przewrócił się o wiadro, ale w kuchni też powinna znaleźć się jakaś broń.

Wszedł (a raczej wbiegł) tam. Na stole, po lewej, nadal stała opróżniona flaszka – jak dawno to było, sto lat temu? Łup! – pozbawione drzwi klamki nie dawały się szarpać, więc potwór postanowił je wyważyć. “Całe szczęście, że otwierają się na zewnątrz” – pomyślał – “Dlaczego nie mogłem trafić w tym lesie na jakiegoś zająca, dzika albo jelenia?”

 

Chłopak szybko omiatał wzrokiem kolejne części kuchni. Wziął w rękę butelkę – mogła się przydać. Żałował, że nic tam nie zostało. Po prawej miał szuflady – otwierał jedną po drugiej, czemu towarzyszył głośny brzęk sztućców, metalowych mieszadeł i Bóg wie czego jeszcze, ale nie znalazł tego, czego szukał.

– Nóż. Gdzie oni mogą trzymać nóż? – szeptał

Łup! Trzask! Odwrócił się – na drzwiach pojawiło się pęknięcie. Duże. Łup! – kilka drzazg oddzieliło się od drewnianego skrzydła i poleciało na chodnik w korytarzu.

“Szybciej! Gdzie jest ten cholerny nóż?”

Otworzył szafki na górze – kubki, talerze, filiżanki, kieliszki, nic! Bum! Trzask! – jeszcze głośniej i bardziej złowrogo. Zlew! W całym tym zamieszaniu nie pomyślał o zlewie. Cofnął się o krok, zajrzał – Był! Mały nóż, ufajdany musztardą, a obok niego tłuczek do mięsa, zakończony z jednej strony małym toporkiem. Natychmiast go podniósł.

“Ciekawe czy ten stwór lubi musztardę?” – pomyślał. Wyobraził sobie, jak potwór klęczy nad jego ciałem, smarując je musztardą i przymierzając się do wykwintnej kolacji. Zachichotał, co było absurdalne w obecnej sytuacji. Łup! Bach! – tym razem odpadł całkiem spory kawał drzwi. Przez dziurę weszła najpierw noga, potem głowa, a później reszta czarnego monstrum. Teraz, w świetle żarówki widział go dokładnie – podobnie, jak czerwoną krew swojego kolegi na głowie, torsie i prawej ręce. Ta, która trysnęła w okolice ust, została dokładnie zlizana.

Potwór szedł powoli w jego kierunku, lekko utykając na lewą nogę. Wyglądała lepiej niż wtedy na drodze. “Czyżby mógł się szybko regenerować?” – przemknęło Jarkowi przez głowę. Lewe skrzydło zwisało smętnie, kontrastując ze zdrowym, prawym. Twarz nosiła ślady wściekłych ciosów Pawła – nos był z pewnością złamany, ciemna posoka kapała z niego na podłogę. Brakowało lewego kła, który na drodze błyszczał w świetle latarki – musiał zostać wybity pięścią w trakcie walki. Czarna krew z rozciętego łuku brwiowego zalewała opuchnięte prawo oko. Idąc, zostawiał za sobą ciemne krople krwi, płynącej z rany po widłach.

– Chodź, tu, chodź – szeptał, patrząc na monstrum – mam coś dla ciebie.

W chwili, gdy zakończona szponami stopa przekroczyła próg kuchni, rzucił trzymaną w dłoni butelką. Chybił, butelka uderzyła we framugę, a odłamki rozprysnęły się po całej kuchni. Widział, jak potwór się uśmiecha. Ten skurwiel się uśmiechał!

Pochylił się, złapał tłuczek jeszcze mocniej, ranna ręka zaprotestowała, ale zignorował to – wiedział, że miał tylko jedną szansę. Jedną, jedyną. Nie dałby rady stoczyć takiej walki jak Paweł. Był od kolegi słabszy i mniejszy, a potwór zdawał się o wiele mocniejszy. I coraz pewniejszy siebie. Jedna szansa.

Popatrzył głęboko w żółte, zbliżające się oczy. Czas zaczął zwalniać – organizm, widząc, że może nie będzie już ku temu okazji, zaczął produkować ogromne ilości adrenaliny. Bestia delikatnie się pochyliła, wystawiła lewą nogę do tyłu, a prawą, zdrową, do przodu, naprężyła mięśnie i skoczyła. Jarek natychmiast lekko uchylił się i uderzył.

Ostrze toporka mocno wbiło się tuż nad lewym uchem, utknęło na chwilę, ale chłopak zdołał je wyszarpać, by zadać następny cios w tył głowy. Udało się. Drugi cios sięgnął celu, trzeci i czwarty też. Czuł, jak stępione ostrze małej siekierki wbija się w czaszkę. Piąty chybił, gdy potwór osunął się na kolana, próbując niezdarnie odwrócić się i obronić. Zamiast tego upadł na zranioną nogę, patrząc z niedowierzaniem na człowieka trzymającego dziwne, zabójcze narzędzie.

 

Dopiero teraz Jarek poczuł na sobie czarną, gęstą i ciepłą krew potwora oraz jakąś różową tkankę – najpewniej mózg, który wypływał przez roztrzaskaną czaszkę. Uderzył ponownie, niemal odrąbując mu lewą dłoń. Poprawił – zakończona szponami, czarna łapa poleciała pod stół. Stwór zawył, ale chłopak nie przestawał – rąbał na oślep, czasami przecinając tylko powietrze, czasami trafiając na coś twardego lub miękkiego.

Czarna posoka i różowa tkanka chlapały na jego twarz, ręce i ubranie. Po chwili dołączyło do tego coś zielonego. Wściekle żółte oko potwora potoczyło się po podłodze – Jarek rozdeptał je, rozbryzgując na szafki kuchenne żółtą ciecz. Przestał, gdy zorientował się, że częściej trafia już w deski podłogi niż w zmasakrowane, ciemne zwłoki.

Gdyby przestał nieco wcześniej, usłyszałby kolejny trzask, tym razem wyrywanych z zawiasów drzwi. Wyprostował się i ogarnął wzrokiem swoje dzieło zniszczenia. Dyszał ciężko, ale uśmiechał się. Udało się! Pierwotny plan sprzedaży ciała wziął w łeb. Nie zostało za wiele do zbadania – to, co leżało na podłodze, przypominało stado nietoperzy wrzuconych w maszynkę do mielenia mięsa. Żółte, czarne, zielone i różowe kolory Bóg wie czego mieszały się ze sobą, tworząc przyprawiającą o mdłości breję, ale, kurwa, udało się – żył!

Ciągle odwrócony tyłem do wejścia do kuchni już miał zamiar zatańczyć wokół swojego dzieła, gdy światło pociemniało i ujrzał przed sobą cień kogoś, kto stał za nim. Za duży i za szeroki jak na cień człowieka. Poczuł na karku ciepły, śmierdzący oddech. Odwrócił się.

Zobaczył stojącą przed nim większą wersję tego, co przed chwilą zabił. Nowe monstrum przewyższało go o głowę, miało potężniejsze kły, szpony i w ogóle wszystko. Nawet oczy były bardziej żółte. Skrzydła, nieco rozłożone, pewnie dla zwiększenia efektu, sięgały od kuchenki do stołu. Poczuł ciepło i mokro w kroku.

Potwór zobaczył czarno-kolorową breję na podłodze i zawył. Głośno, przeciągle, żałośnie. Krew w żyłach Jarka przestała płynąć. Sygnały, wysyłane przez jego mózg do ręki trzymającej toporek nie docierały – stał sparaliżowany, w pełni świadomy tego, co się zaraz stanie. Żółte oczy popatrzyły wprost na chłopaka. Ujrzał w nich złość, nienawiść, coś bardzo, bardzo pierwotnego. Nie było tam litości. Zobaczył, że stwór cofa rękę i wyprowadza cios.

Usłyszał trzask łamanych kości, poczuł przeraźliwy ból w klatce piersiowej i w chwilę później ktoś zapalił mu tam ognisko. Albo raczej zdetonował bombę atomową, tysiąc razy silniejszą niż ta z Hiroszimy. Poczuł się lżejszy. Nie mógł złapać oddechu, obraz przed oczami rozmazał się, a na potwora trysnęła krew. Spojrzał w dół i jak przez mgłę zobaczył, że czarna postać trzyma w szponach jego własne, jeszcze bijące i ociekające krwią serce. Z góry dobiegł go wkurzony głos obudzonego ojca “Co wy tam robicie, do kurwy nędzy”. Usłyszał jeszcze, jak wersalka trzeszczy, stary wstaje i otwiera drzwi. Ciemność zapadła, zanim rozległy się kroki na schodach, a ciało Jarka upadło na podłogę.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • maciekzolnowski 2 tygodnie temu
    Umiesz pisać, pisz dalej. Jutro wrócię z dłuższym komentarzem.
  • maciekzolnowski 2 tygodnie temu
    Znakomite, po prostu świetne, bogate opisy, bohaterowie z krwi i kości, wartka akcja, aż chce się wyć (z radości obcowania z tym tekstem), idealne jest tutaj tempo prowadzenia narracji, są drobne błędy, ale niech inni, ode mnie mądrzejsi Ci je wypomną (są to zresztą detale). Jeszcze nie przeczytałem całości, bo to jednak długie dzieło, ale już teraz stawiam piątkę. Jutro będę kończył lekturę.
  • maciekzolnowski 2 tygodnie temu
    Pytanie retoryczne: Czemu nikt tego nie komentuje? Bo co? Bo za długie? Co jest z wami, ludziska?!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania