Jeden z wielu dni

Człowiek nie jest w stanie przewidzieć wszystkich wypadków, które nastąpią... A szkoda. Gdybym wiedziała, co się stanie, nie wsiadłabym tego dnia na konia. Ach, jak mogłam o tym zapomnieć! Nie przedstawiłam się. Pani od polskiego mówi, że zawsze jak się pisze w pierwszej osobie liczby pojedynczej lub opisuje się swoje wspomnienia (i chce się je opublikować), trzeba się przedstawić. Ale do rzeczy. Jestem Ola Mazurkiewicz, mam kasztanowe sprężynkowate włosy i zielone oczy. Lubię informatykę i angielski. Mam o dwa lata starszego szesnastoletniego brata i chomika, Arnolda. Od czterech lat jeżdżę konno, w stadninie Zielony Las w poniedziałki i środy.

W jedną środę - a pamiętam to tak, jakby to było wczoraj - dokładnie 6 kwietnia tego roku, pojechałam do stadniny, na lekcję jazdy. Moim ulubionym konikiem jest Mika, gniada klacz. Tak więc osiodłałam ją i wyprowadziłam na świeże powietrze. Wsiadłam na siodło i zaczęłam od stępu. Po kilku okrążeniach podwórka przeszłam do kłusu i zrobiłam następne kilkanaście okrążeń. Popędziłam trochę konia. Teraz galopowałam już z uśmiechem na twarzy. Jazda galopem sprawia mi szczególną przyjemność. Tak się śmiałam, że w pewnym momencie puściłam wodze. Mika odeprała to jako sygnał do przyspieszenia i bez ostrzeżenia przeszła do cwału. Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje. Później wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Poczułam ból w całej nodze i uświadomiłam sobie, że leżę na ziemi. Ostatnie co zapamiętałam, to dźwięk końskiego rżenia i krzyk mamy.

Obudziłam się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Ściany jakby falowały. Noga mnie nadal bolała. Spróbowałam się podnieść, ale jakiś miły głos mnie powstrzymał.

– Leż spokojnie, kochanie.

Wreszcie wszystko się zatrzymało. Zauważyłam człowieka, który rozmawiał z pewną kobietą. Była to moja matka.

– Obudziła się – usłyszałam cichy głos. Podeszła do mnie.

– Już dobrze. Już dobrze.

– Co się stało? Dlaczego nie mogę wstać?

– Spadłaś z konia. Zadzwoniliśmy po karetkę, bo się nie odzywałaś. Spałaś cały wieczór. Masz złamaną nogę i trochę się potłukłaś.

– Która godzina?

– Piąta rano – odpowiedział lekarz. – Nie będziesz chodzić do szkoły przez jakiś miesiąc – na mojej twarzy pojawił się smutek. – Nie cieszysz się?

Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Na szczęście mama mnie wyręczyła.

– Ona - jedna zresztą z niewielu - lubi szkołę. Naprawdę, nie można niczego zrobić?

– Ewentualnie możemy zrobić tak: przez tydzień będzie leżała w łóżku i nie ruszała się nigdzie, a potem dostanie dwie kule i będzie mogła iść do szkoły.

– Dziękuję! – wykrzyknęłam.

Ten pierwszy tydzień był fatalny. Potem jakoś się żyło. Najbardziej się cieszyłam, jak się dowiedziałam, że nie będę ćwiczyć na wf-ie przez trzy miesiące. Gorzej zniosłam zakaz koni na pół roku. Już za tydzień zdejmą mi to coś z nogi i wreszcie będę mogła się porządnie poruszać!

Poznań, 2016r

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Frodo Baggins 06.09.2016
    Fajne.
  • Pan Buczybór 06.09.2016
    Sam sobie komentujesz?
  • KarolWes 12.09.2016
    odeprała - odebrała
    kłus - kłusa, tak samo stęp.
    Poza tymi błędami opowiadanie całkiem spoko, raczej wątpię, żeby tydzień po złamaniu nogi komuś zdejmowali z niej gips, ale niech ci będzie. Nie sądzę też, żeby ktoś po upadku z dwóch metrów, nawet przy dużej prędkości stracił przytomność. Ogólnie jest w porządku.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania