Jednego Razu We Wszechświecie Numer 2104753

"Jednego Razu We Wszechświecie Numer 2104753"

 

gatunek: fantastyka/fantasy/surrealizm/akcja/sny

 

Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy.

 

Wewnątrz zamku, całego pomalowanego na kolor złoty, mieściła się ogromna przestrzeń. Dookoła, blisko ścian, stały dziesiątki gigantycznych, eleganckich, luksusowych kolumn, wspierających i dodatkowo zdobiących całą konstrukcję. W powietrzu unosiły się cztery kraby pustelniki, mające po około dwadzieścia metrów średnicy.

 

Fantazyjna mieszanina czasoprzestrzenna, alternatywna rzeczywistość. Ciepły, późnowiosenny, niemal bezchmurny wschód słońca.

 

Nad subtropikalnym morzem wznosiło się wielkie, starożytne, luksusowe miasto. Było zamieszkane przez rycerzy, wróżki, smoki, dinozaury, genetycznie zmodyfikowane hybrydy zwierząt oraz roślin z wielu różnych gatunków, jak również i inne niezwykłe postacie oraz stworzenia. W tle zaczęła lecieć piękna, unikalna muzyka. Człekokształtne kwiaty i przerośnięte podłatczyny oraz żądłówki, kiedy usłyszały ten niezwykły, inspirujący motyw dźwiękowy, skończyły spacerować po porośniętych trawnikami i sadami wzgórzach. Zaczęły biegnąć w stronę wielkich kamiennych schodów, prowadzących z Pałacu Imprez prosto do Morza Relaksu. Wysoko nad nimi, w przestrzeni powietrznej, między chmurami wesoło kołysały się luksusowe, rokokowe krzesła salonowe, bujane ławy ogrodowe, wielkie wieloletnie rośliny doniczkowe, starożytne posągi i antyczne sofy, a także brązowe krzesła kurulne z oparciami oraz podłokietnikami.

 

Istoty i stworzenia usiadły na schodach, przywdziewając wieńce z liści wawrzynowych, a ich stopy oraz podudzia znalazły się pod płytką wodą, co zaskoczyło ryby, krewetki, żółwie morskie oraz wodorosty, kręcące swymi liśćmi ze zdziwienia. Tymczasem, w pobliskich rozległych ogrodach rekreacyjno-wypoczynkowo-relaksacyjno-imprezowych trwała wielka, wspaniała, kilkudziesięcioosobowa zabawa taneczna. Nad głowami ludzi, zwierzoludów i kwitnących roślinołaków fruwały orzeźwiające chmury deszczowe, oraz dające przyjemny cień wielkie, liściaste rośliny doniczkowe, takie jak palmy i figowce. Dodatkowo, zielone zaczarowane Utahraptory, o skrzydłach zapożyczonych od przerośniętych nietoperzy, fruwały nad basenami kąpielowymi i stawami, przynosząc dodatkowe ochłodzenie podczas upalnego dnia w subtropikalnej strefie klimatycznej, gdzie można było spotkać wesołe i zrelaksowane palmy mrozoodporne. Wokół postaci biorących udział w imprezie, podczas której leciała wesoła muzyka, stały kolumny, łuki, mury, płoty, wille oraz pałace, a także rosły kwitnące żywopłoty o wielkich kwiatach bądź rozległych liściach.

 

W miejskim amfiteatrze trwał pokaz, przygotowany przez legion humanoidalnych potworów z jakiejś podbitej przez nie, upadłej planety. Istoty poruszały się na dziwnych pojazdach i twierdziły, że pochodziły z niektórych z alternatywnych przyszłości, oraz że na opanowanej przez nie planecie trwał właśnie rok 2021. Stwory pokazały też wszystkim zgromadzonym dziwne przedmioty. Już dziwaczne dwunożne postacie chciały opowiedzieć o przyniesionych ze sobą obiektach i zademonstrować ich działanie, co miało być wielkim szokiem dla spragnionego atrakcji oraz emocji tłumu, kiedy nagle poczuły albo usłyszały, że muszą natychmiast uciekać, bo właśnie nadciąga tajemnicze niebezpieczeństwo, które zamierza je wszystkie znaleźć, dosięgnąć i zwalczyć. Nagle, bez pożegnania i wytłumaczenia, stworzenia, wraz ze swoimi pojazdami i urządzeniami, rozpłynęły się w powietrzu.

 

Niebawem w dużym leśnym parku, rozciągającym się na łagodnych wzgórzach, leżących na przedmieściach, spomiędzy słonecznego pogranicza gąszczu drzew liściastych i rozległej łąki porośniętej trzcinami, pnączami oraz słonecznikami, wyskoczył tajemniczy gość. Był to uzbrojony wojownik i jednocześnie podróżnik czasoprzestrzenny. Jego początkową misją było znalezienie w dalekiej przeszłości przepisu albo lekarstwa na lepszą przyszłość dla ludzkości. Jego planecie groziła zagłada z powodu niekończących się konfliktów, okrutnych dyktatur, nieustających epidemii, wyczerpywania się kolejnych surowców, jak i z powodu wielu innych kryzysów. Wydawało się, że szybko, i ciągle tylko coraz szybciej, nadchodzi nieuchronny koniec świata.

 

Nie znalazł tego, czego szukał. Brak jakiejkolwiek nadziei dla jego planety. Zaczęli atakować go miejscowi żołnierze i strażnicy, a ci byli przerośniętymi dwunożnymi owadami, odzianymi w zbroje i zaopatrzonymi w tarcze oraz w różne rodzaje broni ręcznych. Jedni w sztylety, inni w miecze, włócznie lub lance.

 

Mężczyzna dzielnie i skutecznie walczył z dziesiątkami olbrzymich, opancerzonych, uzbrojonych oraz zmodyfikowanych genetycznie, insektów, biegających na dwóch nogach, jak i jeżdżących na rydwanach, ciągniętych przez przeróżne zwierzęta, takie jak jednorożce, nosorożce, dinozaury, przerośnięte owady oraz inne stawonogi. Na głowach, stwory często nosiły hełmy starożytnych rzymskich centurionów bądź legionistów, z pionowo ustawionymi grzebieniami, beżowymi, zielonymi, brązowymi, albo fioletowymi, ale najczęściej czerwonymi. Podróżnik czasoprzestrzenny pokonywał kolejnych walecznych oraz zbrojnych przeciwników, a w międzyczasie przemierzał luksusowe i pełne wielkich kolumn oraz łuków pałace, wille, ogrody, baseny kąpielowe, dziedzińce.

 

Po pewnym, raczej krótkim czasie, część z tych wrogo nastawionych stworów, które swoimi rozmiarami przypominały człowieka, wycofała się z pola bitwy, a została zastąpiona przez innych, większych i silniejszych agresorów. Ci mieli po około trzy i pół do mniej więcej dziesięciu metrów wzrostu. Te większe istoty, to zazwyczaj były zmodyfikowane genetycznie kręgowce lądowe i wodno-lądowe. Na przykład guźce, krokodyle, sępy, gepardy, szakale. Poruszały się w pozycji wyprostowanej, podobnie jak ludzie. Te stwory również były opancerzone i uzbrojone, a ich oręż wyglądał bardzo podobnie jak u tamtych mniejszych, tylko że był większy, odporniejszy na uszkodzenia oraz posiadał większą siłę rażenia.

 

Człowiek jakimś cudem pokonał także i te stwory. Przeszedł do wnętrza wielkiego, beżowego pomieszczenia, pełnego kremowych kolumn, po drodze zauważając wiszące w powietrzu tablice w kolorze szczytu góry Kilimandżaro, z wyrytymi w nich płaskorzeźbami, przedstawiającymi dziwne potwory. Być może, były to mityczne zwierzęta. Kryptydy albo coś w tym rodzaju. Kiedy znalazł się na wielkim, okrągłym placu, spomiędzy olbrzymich kolumn powoli wyfrunął gigantyczny łodzik ze szczypcami bardzo przerośniętego raka, a jego muszla miała około dwadzieścia metrów średnicy. Stwór ów również na swojej głowie posiadał hełm starożytnego rzymskiego centuriona albo legionisty, z pionowo ustawionym grzebieniem, tylko że odpowiednio duży, a dodatkowo także co jakiś czas zmieniający swój kolor. A barwy były takie: czerwona, beżowa, brązowa, pomarańczowa, fioletowa i zielona.

 

Zaczęła się ostateczna bitwa. Monstrum było wyposażone w magiczny trójząb, potrafiący uwalniać wiązki niszczycielskiego lasera. Stwór strzelał nim do robiącego szybkie i skuteczne uniki podróżnika czasoprzestrzennego. Istota ciskała też piorunami, które była zdolna wytwarzać za pomocą swoich szczypiec. Dziesiątkami strzałów, spośród których wszystkie były chybione, wielki dziwny zwierz doprowadził do samozagłady, poprzez doprowadzenie do zawalenia się komnaty. Na dodatek, przypadkowo spowodował on też odsłonięcie pilnowanych przez siebie bardzo drogich skarbów i różnych cennych surowców.

 

Tym sposobem, straszliwy, posiadający moce magiczne i opancerzony potwór przegrał bitwę. Wkrótce otworzył się energetyczny portal czasoprzestrzenny. Człowiek wrócił do świata, z którego przyszedł złożyć wizytę w tym zadziwiającym miejscu. Ledwo przemierzył kilka kroków, a wtedy nagle planeta, na której aktualnie mieszkał, została zniszczona przez wiązkę śmiercionośnych kataklizmów: deszcz meteorytów, zatrucie środowiska, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów i wojnę atomową. W ostatniej chwili wrócił do portalu międzywymiarowego, a wtedy znalazł się na wybrzeżach tajemniczego, ale bardzo pięknego lądu, podczas gdy przestrzeń powietrzną zajmowała niezwykła, jakby niebiańska muzyka. Może to wyspa, a może kontynent. Tu dopiero było naprawdę zadziwiająco. Nie tylko pięknie, ale też cicho i spokojnie. Zobaczył fruwające promy, zawieszone między różnymi wymiarami. Rozpłynął się w powietrzu. Chmury przybrały kształt małży, rozgwiazd, krabów i ślimaków.

 

Koniec.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Dekaos Dondi 09.04.2021
    Piotrek P.1988↔No tu trochę inaczej. Oprócz wszelkiego rodzaju "dziwności" odpowiednio "przyrządzonych"
    jeszcze człek↔podróżoczasownik
    który walczy, zwycięża, ale na końcu... jest jak jest... i tak bardzo rozpływa się we wszystkim, że aż.. wtapia się w "krajobraz"
    Tak przynajmniej zrozumiałem. Ciekawe zakończenie. Można różnie pomyśleć:)↔Pozdrawiam:)↔%
  • Piotrek P. 1988 09.04.2021
    Bardzo ciekawa i inspirująca interpretacja. On trafił do innego wymiaru. Do podobnie wyglądającego miejsca, ale zdecydowanie pozytywniejszego, gdzie nie ma walk, itd. Dziękuję za komentarz i ocenę, pozdrawiam :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania