Jej oczy - Paul (30)
Paul
Romuald, szef tej całej bandy dzikusów, czaił się przy północnej granicy. Pojawiłem się tam w ludzkiej formie. Stanąłem przed grupą wilkołaków, spośród której wyszedł ich przywódca.
– Zmień się i porozmawiajmy jak ludzie – zażądałem.
Mężczyzna warknął niezadowolony, ale już po chwili stał przede mną w całej swojej krasie.
Nie, żeby mnie ten widok jakoś specjalnie ruszał czy interesował, ale z trudem powstrzymałem cisnący się na twarz drobny uśmieszek tryumfu. Ewidentnie byłem ponad skalą. W końcu to ja byłem alfą. On jedynie jakąś marną podróbką dowódcy.
Podróbką, ale dość irytującą. Powinienem teraz wylegiwać się w wygodnym łóżku z moją uroczą partnerką u boku, a nie użerać z takim motłochem.
– No proszę, sam wielki alfa uniżył się i przyszedł porozmawiać. Czy mi się wydaje, czy w dalszym ciągu wyglądasz mocno przeciętnie? Czyżby twoja partnerka jeszcze nie zgodziła się, byś ją naznaczył? – prychnął.
– Nie jesteś godny o niej wspominać – warknąłem.
– Jestem bardziej, niż ci się wydaje. Piękna, urocza Ivy. Taka niewinna i słodka, a jednocześnie nosi w sobie tak olbrzymią moc. Aż mnie ręce świerzbią.
– Nigdy jej nie dostaniesz! – Zacisnąłem dłonie w pięści.
– Jesteś tego absolutnie pewny?
– Tak samo pewny, że zaraz zginiesz!
Bez wahania zmieniłem się w wilka. Całą grupą ruszyliśmy na łotrów. Byli przygotowani. Nie pozwolili nam od razu przejąć prowadzenia. Wilk za wilkiem, jeden po drugim staraliśmy się eliminować wroga. Choć liczebnie mieliśmy podobne szanse, to moi ludzie byli lepiej wyszkoleni. Właśnie po to trenowaliśmy niemal dzień w dzień. Nie byliśmy największą watahą, ale na pewno jedną z najlepiej wyszkolonych. To zawsze dawało nam przewagę.
Z rozmachem uderzyłem grzbietem o pień dorodnego drzewa, tym samym zrzucając z siebie burego wilkołaka, niewiele większego niż owczarek niemiecki. W porównaniu ze mną wyglądał bardzo mizernie.
Ruszyłem w stronę Romualda, lecz ktoś zdążył złapać mnie za ogon. Odwróciłem się z warknięciem i wbiłem kły w liniejące, szare futro. Stan tych wilków wołał o pomstę do bogini. Nie potrafili o siebie zadbać, a jednocześnie rzucali się z motyką na księżyc, atakując nas. Gdy zatopiłem zęby w kolejnym wilku, Romuald ponownie pojawił się w zasięgu mojego wzroku.
– Zabij! Za nas! Za naszą partnerkę! Bez niego będzie bezpieczna. Zabij!
Zwierzęca część mnie miała jasne i klarowne priorytety. Ruszyłem biegiem, by dopaść gnoja. Nagle poczułem silne ukłucie w klatce piersiowej. Z piskiem upadłem na ziemię. Z oddali usłyszałem wycie. Po nim kilka kolejnych.
Romuald stanął nade mną w ludzkiej postaci.
– Teraz nie będziesz taki cwany. – Zaśmiał się. – Idziemy! Mam już to, czego chciałem. – Ponownie się zmienił.
Widziałem już tylko oddalające się do lasu wilki. Coś było nie tak.
– Paul! – Ethan pochylił się nade mną.
– Ivy! – Zerwałem się na równe łapy i pognałem w stronę siedziby stada.
To tam teraz powinna być moja partnerka. Bolące serce oznaczało tylko dwie możliwości: albo ktoś ją skrzywdził, albo oddaliła się z zamiarem ucieczki. Bolało za bardzo jak na zwykłą rozłąkę.
Wpadłem do domu, zmieniając się w międzyczasie.
– Ivy! – wrzasnąłem.
Nie było jej na parterze. Spanikowany wbiegłem po schodach. Nasza sypialnia, łazienka i wszystkie inne pokoje były puste. Zniknęła.
– Ivy! – Spróbowałem jeszcze raz z nadzieją, że może się czegoś wystraszyła i schowała. Niestety. Nie tym razem. Nikogo tutaj nie było.
Chwyciłem stojący na komodzie wazon i z całych sił rzuciłem nim o ścianę. Nie wyczułem nigdzie zapachu krwi. Nie zranili jej.
Musiała dostać jakieś proszki usypiające. Może uderzono ją w głowę. Straciła przytomność. Nie mogła przecież ot tak po prostu mnie zostawić. Nie po tym wszystkim. Nie po tym, jak jeszcze niedawno prosiła mnie, bym ją oznaczył. Wówczas staliśmy dokładnie w tym miejscu, co teraz ja. Chciała być ze mną. Nie zostawiłaby mnie. Musieli ją wynieść. Uśpić i wynieść. To była jedyna sensowna myśl krążąca mi po głowie.
– Ethan! – Sięgnąłem do barku i nalałem sobie niemal pełną szklankę whisky. Musiałem otrzeźwieć. Co za ironia.
– Tak, alfo. – Mężczyzna stanął przede mną niemal na baczność.
– Znajdź Aleksa. Przyprowadź go do pokoju przesłuchań.
– Tak jest.
Ten zdrajca musiał zapłacić za sprzedanie mojej partnerki. Od początku wiedziałem, że nie można mu ufać. Łotr nie mógł być porządnym członkiem watahy. Beta, który stał się omegą. Upadł tak nisko. A może to ja upadłem, pozwalając mu tu zamieszkać?
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania