Jesień zabiła Wiosnę

Kiedy miałem 14 lat często chodziliśmy z mamą na basen. W każdy wtorek, piątek i sobotę. Bardzo dobrze wspominam te wyjścia, spędzaliśmy ze sobą wiele czasu. W przeciwieństwie do większości nastolatków ja nie byłem zbuntowanym gówniarzem, który obwiniał wszystkich za to, że go nie rozumieją, a sam nie starał się ułatwić tego zrozumienia. Moim celem nie był bunt sam w sobie, rzadko się buntowałem. Miałem świadomość tego, że jeśli mama mi czegoś zabrania, to robi to tylko dlatego, aby uchronić mnie ode złego. Rodzice są takimi namacalnymi aniołami stróżami, których – o ironio – nie widzimy. W szkole uczymy się wielu nieprzydatnych rzeczy. Wszyscy wiemy, a przynajmniej powinniśmy wiedzieć, kiedy wybuchła rewolucja francuska, jak rozmnażają się mszaki, jaki brzmi prawo Pascala. Ta wiedza jest wartościowa, pozwala nam zrozumieć otaczający nas świat, rozszerza nasze horyzonty, sprawia, że nasze życie nie ogranicza się do jedzenia i wydalania. Od zawsze bardzo lubiłem się uczyć. Nie traktowałem szkoły jako niewygodny przymus, ale jako przywilej, dzięki któremu mogłem dowiedzieć się czegoś nowego. Nauka sama z siebie była i jest dla mnie wartością.

 

W szkole szczególnie fascynowały mnie lekcje religii, nie dlatego, że jestem wierzący, ale dlatego, że przekazywały wiedzę o świecie, którego nie możemy bezpośrednio doświadczyć. Nie, nie mam tutaj na myśli Boga – chodzi mi bardziej o uczucia. Pamiętam te kilkugodzinne wykłady, że Biblia jest dowodem na istnienie Boga, że w niej jest zawarta cała prawda, że teoria ewolucji to pic na wodę. Pamiętam, to ale nie cenie sobie tych informacji, owszem – niejednokrotnie były one obiektem moich nocnych rozważań, przez swoją irracjonalną treść, ale nie jest to największy skarb, jaki wyciągnąłem z lekcji religii. Czym religia wyróżniała się na tle innych przedmiotów? Były to jedyne lekcje, które starały się wbić, nam dzieciakom do głowy pewne hasło, które jest ważniejsze od wszystkich informacji z innych lekcji. To hasło sprawiało, że religia – mimo tego całego steku bzdur, jakim starała się nas karmić pani katechetka, później ksiądz – wydawała mi się najbardziej wartościową nauką w szkole. Hasło to jest banalne i zbyt oczywiste, aby każdy tak po prostu mógł wdrożyć je w życie. A brzmi ono ,,bądź dobry”.

 

Moja mama nie pozostawiła mojego wychowania szkole, starała się być moim głównym prowadzącym, aby wychować mnie na dobrego i wartościowego człowieka. Między innymi wpajała mi do głowy tą zasadę ,,bądź dobry”. Starała się świecić przykładem, chociaż nie zawsze jej się to udawało. Będąc dzieckiem, nie widziałem w tym niczego trudnego, bycie dobrym przychodziło mi równie naturalnie, jak oddychanie. Ustępowałem starszym osobą miejsca w autobusie, pomagałem sąsiadce w robieniu zakupów, tłumaczyłem kolegą w szkole tematy, których oni nie mogli zrozumieć – nie oczekując niczego w zamian, może tylko tego, że gdy kiedyś ja będę w potrzebie, to inni wyciągną do mnie pomocną dłoń. Z czasem powoli zaczynała docierać do mnie okropna prawda. Ludzie nienawidzą ludzi dobrych. Brzmi paradoksalnie, ale tak jest. Jeśli masz miękkie serce, musisz mieć też twardą dupę.

 

W wieku 14 lat prawda ta trafiła we mnie jak grom z jasnego nieba. Była już późna jesień. Piękna, polska jesień. Drzewa niemal całkowicie pozbawione liści straszyły przechodniów, uginając się pod naciskiem, zimnego, jesiennego wiatru. Jak co roku urodziny mojej mamy przypadały w tę okrutną porę, która zabijała wszystko, co kiedyś żyło i zdobiło świat swoim pięknem. Moja mama była wspaniałą istotą, tętniła życiem, zarażając swoją energią wszystkich, którzy znajdowali się w pobliżu. Pobudzała ich do życia, do czerpania radości, była wiosną, która co roku nadchodzi po okrutnej zimie i daje nam nadzieję, ogrzewa świat swoim ciepłem, budzi gorącym pocałunkiem z zimowego snu. Mój ojciec był zaś jesienią, wysysał z wszystkich żywych istot życie, karmiąc się ich upadkiem. Sprawiał, że wszystko wokół niego było szare, przygnębiające i smutne. Wciąż nie rozumiem, na jakiej zasadzie się dobrali. Czy to mama łudziła się, że zaszczepi w ojcu dobro, czy ojciec podporządkował sobie matkę.

 

Jesienią to ojciec panował w domu, byliśmy zmuszeni spędzać z nim całe dnie, ponieważ byliśmy uwięzieni w naszych czterech ścianach. Na zewnątrz panowała okrutna pogoda, przez co nie było mowy o ucieczce na cały dzień. Nas męczyło jego towarzystwo, a go nasze. Drażnił go nasz widok, chociaż staraliśmy się nie wchodzić mu w drogę. Całe dnie spędzaliśmy w moim pokoju. Oglądaliśmy po kilka razy te same filmy, pożyczone z wypożyczalni DvD, niemal bez dźwięku, aby nie narazić się ojcu. Nie chcieliśmy, żeby nas usłyszał, żeby tutaj wszedł i wpuścił jesień do tego małego pokoiku, który był naszym azylem, w którym staraliśmy się podtrzymać wiosnę za wszelką cenę. Bycie jesienią nie było dla ojca przyjemne, zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie go nienawidzą, gardzą nim, ale jednocześnie się go boją, bo wiedzą, jaką destrukcyjną ma on moc. Świadomość ta była dla niego przygnębiająca, więc aby pozbyć się wyrzutów sumienia - upijał się. Alkohol jest najlepszym antidotum na wyrzuty sumienia.

 

Była sobota wieczór, jak co sobotę wybraliśmy się z mamą na basen, aby na chwilę odpocząć od towarzystwa ojca. Ta godzina spędzona na pływalni dawała nam chwilę wytchnienia. Czas, który spędzaliśmy poza domem, dawał nam poczucie bezpieczeństwa. Mieliśmy pewność, że ojciec nie wtargnie tutaj, bo podłoga za głośno zaskrzypiała i nie urządzi nam awantury, sowicie zakropionej alkoholem i doprawionej moimi łzami bezsilności. Nienawidziłem ojca za to, co robił, niejednokrotnie chciałem ze sobą skończyć, ale przy życiu trzymała mnie myśl, że jeśli ja odejdę, to mama zostanie sama z tym potworem. Chroniła mnie przed nim, jak tylko mogła, jednak on był silniejszy. Nie bałem się tego, co mógł mi zrobić, ale tego, co mógł zrobić mamie. Ona była moim jedynym powodem do życia, a ja jej – potrzebowaliśmy siebie nawzajem.

 

Po pływalni mama postanowiła zatelefonować do ojca, aby sprawdzić, jaki ma humor. Czy w domu czeka nas awantura, bo znowu go zostawiliśmy, czy wyjątkowo poczekamy na noc w milczeniu, oczekując na kolejny dzień, który jak każdy następny jest wielką niewiadomą. Ku naszej uciesze komórkę ojca odebrał wujek. Powiedział, że ojciec zostanie dzisiaj u niego na noc. Zbyszek nigdy nie skrzywdził nas bezpośrednio, ale to on pił z ojcem, to od niego ojciec wracał wściekły, jak osa i odreagowywał na mamie. Ja nigdy nie żywiłem do niego o to urazy, wiedziałem, że każdy ma swój rozum i jest odpowiedzialny za swoje czyny, ale mama... mama naiwnie go obwiniała za nieszczęście, jakie ją spotkało. Długo nie rozumiałem, dlaczego mama nie odeszła od ojca. Dla pieniędzy? Przecież mogła ubiegać się o alimenty, we dwoje nie potrzebowaliśmy wiele. Jej wypłata i alimenty w zupełności by nam wystarczyły. Więc może z miłości? Nie, już dawno go nie kochała – o ile kiedykolwiek. Może nie chciała, żebym wychowywał się bez ojca? Później zrozumiałem, że to wytłumaczenie też nie ma sensu. Wielokrotnie podczas awantur domowych widziałem w jej oczach nie tylko strach, ale i prośbę o wybaczenie, jakby chciała mnie przeprosić za to, że dała mi takiego ojca. Dopiero po latach zrozumiałem, że chciała odejść, ale prawo jej na to nie pozwalało, bo wbrew pozorom, to nie jest takie proste – rozwieść się. Tylko na filmach wygląda to na proste. Osoba, która zdradziła, wyprowadza się z mieszkania, po jakimś czasie jest rozprawa rozwodowa i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. W rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej. Po latach znalazłem u mamy kilka pozwów o rozwód, wszystkie sprawy były przegrane. Sędzia stwierdził, że skoro małżonkowie mieszkają razem, to nie doszło do rozpadu pożycia małżeńskiego. Dlaczego mieszkają razem? Bo ojciec nie miał zamiaru się wyprowadzać z mieszkania, które mu też się należało, a matka nie miała dokąd się wyprowadzić. Zeznania świadków co do znęcania się nad nami wyglądały tak, że nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, nikt nic nie wie.

 

Piętro niżej mieszkał młody chłopak, który gdy po godzinie dwudziestej drugiej słuchał muzyki, to od razu był zgłaszany na policję, ale gdy u nas odbywały się awantury o godzinie trzeciej nad ranem, to nikt ich nie słyszał. Głuchota na życzenie. Każdego dnia, gdy wciąż zanoszę starej sąsiadce zakupy na czwarte piętro, bo mama nauczyła mnie być dobrym, zastanawiam się, dlaczego jej nikt tego nie nauczył. Dlaczego nigdy nie próbowała mi pomóc, gdy widziała mnie jako dzieciaka przez okno, jak w środku nocy uciekałem z mamą przed pijanym ojcem. Jak sąsiadka zza ściany, której codziennie pożyczam klucze od strychu, bo już dawno zgubiła swoje, mogła nie słyszeć płaczu mojej mamy w środku nocy? Czy ich nigdy nikt nie nauczył, jak być dobrym, a może nie chodzili na lekcje religii i nie dane im było usłyszeć tego hasła „bądź dobry”?

 

Sobota ta miała być dla nas dniem wytchnienia. Wiedzieliśmy, że po basenie wrócimy do pustego, spokojnego domu, w którym nic nam się nie stanie. W drodze powrotnej zaszliśmy do wypożyczalni i wypożyczyliśmy film z Leonardo DiCaprio na wieczór ,,Złap mnie, jeśli potrafisz” czułem jakąś magię, porównywalną z magią świąt, gdy mając pięć lat czekałem na prezenty – tak samo czekałem na ten spokojny, sobotni wieczór. Mama też była szczęśliwa. Ta sytuacja była patologicznie niezdrowa – żona cieszy się, że jej mąż nie wróci na noc do domu, bo pije wódkę z kolegami. To brzmi niepoważnie, ale tak było. Żadne z nas nie powiedziało na głos, jak bardzo się cieszy, ale postanowiliśmy celebrować ten wyjątkowy dzień. Jesienią zmrok nadchodzi o wiele szybciej, na ulicach było już szaro, zaczęto włączać latarnie. Nasza dzielnica nigdy nie należała do najspokojniejszych. Śmialiśmy się, że nasz blok jest ostatnim w strefie światła, za nim zaczynała się strefa mroku. Nie było tam latarni, a po zmroku pałętały się tam różne, podejrzane typy – za dnia z resztą też, ale panujący dookoła ciemność i brak przechodniów sprawiały, że mieli oni przewagę psychiczną. Nigdy nie zapuszczaliśmy się w te okolice po nocy – nikt normalny tego nie robił. W miejscu, gdzie stał mój blok, było względnie bezpiecznie, przynajmniej dla nas, dla ludzi, którzy przyzwyczaili się do atmosfery panującej na zatorzu. Mieszkańcy centrum byliby innego zdania, ale to był zupełnie inny świat, oddalony o zaledwie kilka kilometrów.

 

Aby świętować sobotni wieczór, postanowiliśmy z mamą zrobić na kolację kurczaka po meksykańsku, moje ulubione danie, ale jak sama nazwa mówi – do takiego dania był nam potrzebny kurczak. Zaszliśmy z mamą do sklepu, który na nasze szczęście mieścił się jeszcze w strefie światła. Włożyliśmy do koszyka wszystkie potrzebne produkty i ustawiliśmy się w kolejce do kasy. Po zapłaceniu zadzwonił mamy telefon, tej twarz posmutniała, słyszałem tylko, jej odpowiedzi: „w sklepie” „dobrze” „kupię” domyśliłem się, że to dzwonił tata. Spakowaliśmy zakupy i kazała mi poczekać na zewnątrz, a sama wróciła się do sklepu. Przez okno zauważyłem, że kupuje wódkę. Wszystko było jasne. Ojciec z wujkiem przyjdą kontynuować libację u nas w mieszkaniu, zjedzą naszego kurczaka, a gdy wujek pójdzie do domu, rozpęta się kolejna awantura. Byłem wściekły na ojca, że już zepsuł nasz wieczór. Przez przezroczyste drzwi marketu widziałem, jak mama chowa do torebki wódkę, obraca się do mnie i próbuje wymusić uśmiech, który miałby podnieść mnie na duchu, ale nic nie było w sanie zażegnać mojej złości. Rodziło się we mnie coraz więcej pretensji, zastanawiałem się, dlaczego ludzie dobrzy muszą cierpieć, a tym złym wszystko uchodzi płazem. Byłem dobry i miałem nadzieję, że w zamian za to ktoś kiedyś nam pomoże, ale z każdym kolejnym dniem i z każdą kolejną rozbitą butelką wódki wątpiłem coraz bardziej. Mama szła w moją stronę z tym wymuszonym uśmiechem. Jeśli ja nie zasługuję na pomoc, to na pewno ona. Zrobiła w życiu tyle dobrego, a mimo to nikt nie chciał jej pomóc. Zbliżyła się do mnie i powiedziała łagodnym tonem: „idziemy do domu”. Nie chciałem tam wracać, ale posłusznie skierowałam się w stronę bloku, który ona nazywała domem.

 

I wtedy podszedł on, mężczyzna, który wyrwał moją mamę z tego piekła na ziemi. Mama chwyciła moje ramie, wbiła w nie palce, po czym upadła. Leżała na chodniku, a z jej ust wyciekała krew. Po chwili spostrzegłem, że ma wbity nóż w plecy. Spojrzałem na mężczyznę stojącego za nami, widząc moją umierającą mamę, cofnął się o krok, spojrzał na mnie i powiedział: ,,przepraszam, pomyliłem się”, po czym odbiegł w drugą stronę. Całkiem jakby pomylił numery telefonu, jakby nic się nie stało. Przez chwilę byłem sparaliżowany, nie wiedziałem, co się dzieje. Zastanawiałem się, czy ja śnię, czy to naprawdę się wydarzyło. Mama jeszcze się ruszała, pochyliłem się nad nią, nie wiedząc co mam zrobić. Czy wyciągnąć ostrze, obrócić ją, czy jej nie dotykać. Zacząłem wołać o pomoc i płakać. W mgnieniu oka podbiegło do nas kilka osób. Jakaś kobieta zaczęła mnie od niej odciągać, a ja wciąż nie wierzyłem w to, co się dzieje. Nawet nie wiem, skąd nadjechała karetka. Wszystko nagle stało się jeszcze bardziej szare, smutne i przygnębiające.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Dominik 23.08.2015
    Nie wiem co powiedzieć, bo chodź tekst miał w sobie dobrą treść nie powalił mnie. Opisy były słabe, nie pozwalały mi czuć w bohatera, ani w chłopaka czy jego matkę. Zakończenie dość dobre. Całość jest jak mała treść wydana w gazecie fakty. Tytuł jest dobry.
    3
  • levi 23.08.2015
    cały nastrój tego opowiadania był przygnębiający ale było to piękne, tak bez warunkowa miłość
    napisane barwnie, opisy świetne, emocje porażały, co mogę powiedzieć 5
    ps. takiego zakończenia się nie spodziewałam
  • Tynina 23.08.2015
    Śledzę twoje teksty i trzeba przeczytać ich kilka, żeby zrozumieć jak prawdziwy jest nie tylko ten, ale cała twoja twórczość. Jest w nim tyle prawdy i oddanych emocji. Najbardziej działają na mnie twoje opowiadania i Autorki Anonimowej. Twoje teksty kojarzą mi się z tym, że są krótkie, ale uderzają w sedno...ten jest inny, ale niezwykle prawdziwy i poruszający. Współczuję wszystkim dzieciom, które musiały przejść przez coś takiego. Po raz kolejny zostawiam komentarz z nadzieją, że ktoś jeszcze to przeczyta, ponieważ ten tekst należy do tej nielicznej grupy, której chcę się pomóc wybić (chociaż troszkę) bo coś one wnoszą.
    Podoba mi się kreacja obojętności sąsiadów i bezgranicznej miłości matki i syna.
  • Prue 23.08.2015
    Czytałam Twoje teksty i inaczej je odbieram, każdy odbiera inaczej teksty autora. Mi osobiście podobał się Twój wiersz oceniłam go na cztery. Zajrzałam do tego opowiadania i muszę przyznać, że matkę i syna łączyła silna więź, dobrze ją ukazałeś, ale zabrakło jak dla mnie emocji, nie wzruszyłam się. Interesująco przekazałeś historię. Dam 4
  • Autor Anonimowy 23.08.2015
    Po pierwsze, nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem powyżej, że opisy były słabe - zdecydowanie nie. Wprawdzie jest nieco błędów, głównie dziwny podział zdań przecinkami w złych miejscach np. "Pamiętam, to ale nie cenie sobie tych informacji", nieco literówek i czasem szyk zdań mógłby być inny, żeby lepiej się czytało. Ale nazwać ich słabymi nie mogę - moim zdaniem dobrze korespondują z tym, co dzieje się w głowie młodego człowieka, którego spotkała taka tragedia. Myślę, że dobrze udało Ci się oddać tragiczność całej sytuacji, a bohater jak na swój wiek, jest mądrzejszy niż niejeden dorosły.
    Dla mnie momentem najbardziej szokującym był ten: "I wtedy podszedł on, mężczyzna, który wyrwał moją mamę z tego piekła na ziemi." I przedstawiłeś tu niezwykły paradoks - śmierć jako wybawienie od piekła, które zgotowano kobiecie na ziemi.
    Podszedłeś do tego trudnego tematu w interesujący sposób, zadając pytania, które krzątały się czytelnikowi w głowie i podałeś część odpowiedzi - dlaczego od niego nie odeszli? Jednak największej niewiadomej dalej pozostawiasz ten tytuł, bo nie wiemy co dalej z głównym bohaterem i możemy się tylko domyślać. A fakt, że przedstawiasz tę historię w sposób realistyczny i nie okraszasz jej zbędnymi wymysłami wyobraźni (np. kwestia trudności dostania rozwodu), sprawia, że nie mam wiele nadziei co do jego rychłego wyrwania się z tego piekła.
    Obojętność sąsiadów na całą sytuację jest kolejną kwestią, która najbardziej zabolała i sprawiła, że jeszcze większe współczucie wobec bohatera pojawiło się w moim sercu - nikt nie chciał im pomóc, chociaż mógł. Ale tacy są ludzie.
  • KarolaKorman 14.09.2015
    Wzruszający, smutny tekst. Ujęło mnie to, że bohater nie oczekiwał współczucia dla siebie, a dla swojej mamy. Historia napisana zwykłym, prostym językiem tylko dodaje autentyczności. Myślę, że wspaniałe opisy basenu, mieszkania są tu zbędne. Pięknie opisana jest kobieta i obrazowo postać mężczyzny i to czytelnikowi powinno wystarczyć. Tragiczne zakończenie, bardzo przykre.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania