JESIENNY PAN
Starszy Pan. Jesienny Pan.
Nie zawsze tu przychodzi. Ale jeśli naprawdę chcecie go spotkać, to tu jest największa szansa.
Kapelusz, laska… Szczupły. Jeszcze wysoki, chociaż trochę przygarbiony. Kapelusz z szerokim rondem przesłania nieco oczy, ale bez trudu można dostrzec w nich dobroć. Zawsze ma przy sobie kilka orzeszków. Dla wiewiórek. O! Wiewiórek jest tu mnóstwo! Niektóre nawet Go rozpoznają. Ma też chleb dla łabędzi. Kiedy rano przygotowuje sobie śniadanie, zawsze kroi jedną skibkę więcej. Że co? Aaa, skibka? Nie, nie jest z Warszawy, chociaż żyje tu od… No więc część tego chleba wyjadają łabędziom karpie królewskie. No tak, te z Łazienek, przecież mówię!
Kapelusz jest filcowy i trochę poprzecierany, na zgięciach. To był bardzo elegancki kapelusz. Oryginalny skoczowski. Dostał go od żony, na pięćdziesiąte urodziny. Jak ona go zdobyła!? Przecież wtedy nie można było nic dostać. Ale tak bardzo chciała uczcić jego jubileusz. Później przyznała się, że odłożyła go dla niej ta Tyliszczakowa spod szóstki, ona pracowała wtedy w Domach Centrum. Jest już poprzecierany, ale tylko na zgięciach!
I wciąż trzyma kolor! W końcu Skoczów, to Skoczów, a nie jakaś tam… tandeta nie wiadomo skąd.
Za to laska jest nowa! To znaczy nie nowa, tylko ma ją od niedawna. Stara była już na nic. Popsuła się, jak się wywrócił. Odpadł ten gumowy korek i nie dało się go już przyczepić. Zrobiła się przez to za krótka no i ślizgała się na kamieniach.
Jak? Na nierównym chodniku. Jedna płyta wystawała i nie zauważył. Oczy już nie te. Ale przecież chodnik powinien być równy! Metro, to każdy głupi potrafi wykopać, a chodnikami nie ma się kto zająć… Nie, nie zrobił sobie nic. Na szczęście, bo w tym wieku wszystko się przecież gorzej goi. Rozdarł sobie tylko spodnie na kolanie. Nie te – tamte letnie, bo to latem było. Nie mówiłem? No latem, latem… Ale prawie nic nie widać, bo ta panienka z pogotowia krawieckiego, które otwarło się niedawno w suterenie jego kamienicy, tak pięknie to pozszywała, że cera jest niewidoczna. Chyba, jak się przyjrzeć jedynie… I nie wzięła dużo za to.
Kiedyś zeszyłaby to żona, ale… To już siedem, nie – osiem lat, jak jej nie ma. On sam nie umie szyć, chociaż stary Singer wciąż stoi w pokoju. Ale teraz przykryty serwetą. Proszę? Nie, nie na Powązkach. W Brwinowie. Bo ona była z Brwinowa, no i tam chciała być pochowana. Obok rodziców i brata. Nie miał nic przeciwko temu, bo jego wszyscy, to na Junikowie. Oj, jak dawno tam nie był! Ale to przecież cała wyprawa. A i zatrzymać się nie ma już u kogo. A do żony jeździ czasem. Gdy już wszystko oporządzi, to spaceruje właśnie tam. Pięknie jest. No nie tak, jak w Łazienkach, ale za to jakie towarzystwo tam leży! Tego Popiołka to nawet raz z żoną widzieli w Teatrze na Woli. Nie, nie pamięta w jakiej sztuce.
Dzieci? Syn. Bardzo kochany! Bardzo. I pamięta o nim. Syn jest od dawna w Anglii, to zawsze dzwoni na święta i w imieniny. Stamtąd ciężko byłoby przyjeżdżać, więc dzwoni… Może kiedyś przyjedzie, może na wakacje... Bo wnuka jeszcze nie widział… Synowej też nie...
A tę laskę, którą ma teraz, to znalazł przypadkiem. No bo tak: wywrócił się w sobotę i w poniedziałek miał iść szukać nowej. Ale w niedzielę był na mszy u Świętego Jana i wracał do domu przez te tam… no… te mury Zachwatowicza, czy jak im tam. I wśród tych straganów z pamiątkami rozłożył swoje rzeczy jakiś starszy gość. Nie, no młodszy od niego, ale jakiś taki bardziej zaniedbany, potrzebujący jakby… Mówił, że uporządkował piwnicę. No i wśród tych staroci z piwnicy miał też laskę. Piękną, czarną, z metalową gałką i metalową obrączką w trzech czwartych wysokości. Musiał ją kupić! Nawet się nie targował, chociaż wiedział, że przez jakiś czas nie będzie mógł pójść na Polonię. Ale tak dawno nie kupił sobie nic zbytkownego. No i ten kolor! Mało kto ma taką czarną laskę. Ta jego poprzednia była brązowa, jak większość. Teraz, spacerując, może tą laską rozgarniać liście na alejkach, albo szukać wśród nich kasztanów. I cieszy go to bardziej, niż kiedy miał brązową. A przecież tak niewiele już go cieszy.
Chociaż… Wracać stara się przez ogród botaniczny, bo tam najprędzej może spotkać panią Jadwigę, jak karmi sójki. Kiedyś sójek w miastach nie było. Wszystko się pozmieniało. Teraz nawet jesień jest jakby dłuższa. Ale to dobrze. Bo może dłużej spacerować, karmić wiewiórki, rozgarniać liście swoją czarną laską i idąc pod rękę z panią Jadwigą zerkać na nią spod ronda starego kapelusza swoimi dobrymi oczami.
Starszy Pan. Jesienny Pan.
Komentarze (11)
Jak ja kocham jesiennych panów/właśnie takich - jak w Twoim opowiadaniu... do przytulenia wprost😘
https://youtu.be/iLph2rqMJZE?si=izyghv3xj-SbuMIK
Serdeczności wieczorne/w Polsce już późno-nocne.
spodkać nad Rusałką.
Pozdrawiam serdecznie 5*
Miłego dnia
Brawo.
Pozdrowienia!
Jest mi bardzo przyjemnie czytać takie miłe zdania o mojej impresji. Mówiąc szczerze sam się nie spodziewałem, że tak zgrabnie mi to wyjdzie. To znaczy przeczuwałem to już w momencie powzięcia postanowienia, ale efekt końcowy był niewiadomą. Nie mam doświadczenia w prozie (a i w rymowankach jestem totalnym amatorem) - jakiś artykuł (nie wydrukowany), jakaś recenzja, kilka listów do redakcji... Ale nie coś takiego. Problem z dłuższą formą jest taki, że żeby to miało ręce i nogi, trzeba mieć cały pomysł w głowie. Włącznie z zakończeniem. Jak przy pisaniu kryminałów. Tę powiastkę mogłem co prawda ciągnąć dalej, w zasadzie w nieskończoność, ale wtedy jej lektura stałaby się nużąca. Zrezygnowałem np. z "szarej jesionki w niemodną pepitkę", do której też można by dorobić jakąś historię. Powieść, czy nowela, musiałyby zająć dużo więcej czasu. Wymagałyby skupienia, przemyśleń... Byłoby to trudne, kiedy pracuje się zawodowo. Poza tym język, którym się posłużyłem, został przeze mnie zapożyczony od pewnego uznanego pisarza... Mogłoby nam dwóm być trochę ciasno w takim niewielkim kraju 😁. Ale mile połechtany przez życzliwych czytelników, nad podobnymi tekstami w przyszłości pomyślę. Dzięki raz jeszcze!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania