Jeszcze popatrzymy na zachody
Popękały struny. Krzyk, po nim cisza dudni w uszach, rozbija bębenki. Pierwszy raz upadam.
Pierwszy raz podajesz dłoń.
Nie widzę i nie czuję niczego poza bólem. Jest zawsze krok przede mną i jak welon snuje się za plecami. Ale ty wiesz, znasz cierpienie i rozumiesz, że wymaga samotności. Zamknięcia.
Nie, nie pytaj czy kocham.
To nie czas na przelewanie krwi, zresztą ona już błękitna. Ty cały w mroku. I maski zbyt idealnie przylegają do twarzy. Nie zmienimy biegu, nie zatrzymamy rozpędzonych wskazówek.
Upadasz. Podaję dłoń. Nie widzisz.
Ciemnieje od pytań, choć odpowiedzi nikt nie oczekuje.
Rozpalam w kominku. Cieniem siadasz obok. Twoje oczy błyszczą gniewem. Jest we mnie.
Zaczyna dusić. Zawroty do omdleń.
Później zorza i już nie chcę wracać. Wchodzę w nią jak do siebie. Tańczą kolory, zagarniam je ramionami. Rozrywają żyły i jak lawa wypływa żal.
Wprost do źródła.
Komentarze (14)
Konkurs ogłoś.
Nie wiem, oko mi ze zdenerwowania skacze na zielono.
Dziẹkujẹ zielono mi.
Jezus pierwszy raz upada.
Zawroty omdleń. Ogólne cierpienie.
Później zorza. Kiedy ranne wstają zorze itd.
Mnie się tekst tak właśnie kojarzy. NO
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania