John Doe cz. 5
Latarnik postanowił zakopać martwe ciała na plaży. Leżały tam zbyt długo, szarpane porywami wiatru, dziobami mew. Jeśli nie zrobi tego teraz, marynarze zmienią się w upiory. Kto wie, może już nimi się stali.
Lyanne nie odstępowała go na krok, choć prosił by została w latarni. Parę kroków było do klifu, a dalej wykute w nim stopnie.
Na plaży nadal leżały zwłoki. Ten, którego udusił spoglądał martwym wzrokiem, lecz jego szczurza twarz z figlarnym wąsikiem wydawała się kpić - zabijesz mnie jeszcze raz?
Lyanne słyszała co innego. Człowiek o szczurzej twarzy, na ustach miał te same słowa, co wtedy w latarni, gdy zniknął John: "zabierz swoje rzeczy, odpływamy niebawem".
Wstrzymała oddech, lecz nie cofnęła się przed widokiem porzuconych na piasku ciał. Dotarło do niej, że widzi tych samych marynarzy, którzy chcieli odebrać jej latarnika.
- Śniłam o nim. O nich wszystkich.
Koszmarne sny nie były niczym nadzwyczajnym, zwłaszcza, jeśli przeżyło się katastrofę. Zastanawiające było to, że Lyanne śnił się człowiek, którego zabił. Właśnie ten sam, nikt inny. Lęk przeszył serce Johna Doe, a skóra ścierpła, jakby oblana lodowatą wodą.
Pod stopami czuł miękkość piasku. W ustach miał słony szum morza. Instynktownie odwrócił twarz w jego kierunku i poczuł chłód wiatru. Wszechobecny szum potęgował uczucie zagubienia, biegł dalej, rysując linie odległych wydm.
Pustka w sercu stawała się nie do zniesienia, gdy czar północnego wiatru został przerwany syreną morskiej latarni. Zdawała się ostrzegać przed niebezpieczeństwem.
Zdjął filcową kurtkę i otulił drżącą kobietę.
- Dzieją się dziwne rzeczy. Chodźmy, ktoś musi być w środku latarni, bo któż u licha uruchomił syrenę. Szybko!
Pociągnął ją za sobą. Droga powrotna po śliskich stopniach. Szum fal biegł za nimi, gonił, aż razem wpadli do wnętrza latarni. Pięli się w górę, jedno za drugim, żeby przekonać, że wnętrze latarni jest puste.
John wyjął z szafki butelkę rumu, nalał do kubków i machinalnie spojrzał na dziennik przylądka, który Lyanne zostawiła otwarty. Ostatni wpis nosił datę sprzed dwudziestu lat, a nazwa rozbitego statku była imieniem dziewczyny.
Gwałtownym ruchem wychylił kubek rumu.
- Lyanne opowiedz mi o swoim śnie.
Usiadła i spojrzała na Johna.
- Obudziłam się, a twoje posłanie było puste. Usłyszałam łomotanie do drzwi na dole, a potem weszli oni. Nie rozpoznałam ich. Dopiero teraz. Zdziwili się na mój widok i powiedzieli, że nikogo tu nie powinno być i że latarnia jest od dwudziestu lat nieczynna, bo wybudowali nową... gdzieś. Nie pamiętam. Mówili, że mam zajrzeć do dziennika pokładowego, żeby się sama przekonać. Zajrzałam i ostatni wpis mówił, że rozbił się tu statek o moim imieniu i że nikt nie przeżył. Kazali mi się spakować i chcieli mnie stąd zabrać. Potem wyszli, a ty wróciłeś i wtedy się obudziłam po raz drugi.
Zerknęła na dziennik, nie chciała do niego zaglądać, za bardzo się bała, że ujrzy to samo, co we śnie i że w ten sposób sen stanie się prawdą.
Latarnik widział, jak ogromnego strachu nalały w jej serce koszmary. To co powiedziała brzmiało tak nierealnie, że z trudem mógł poskładać słowa w całość. Dopadły go duchy przeszłości, tęsknota za magią i życiem we śnie. To wszystko wróciło mieszając zmysły.
- Dwadzieścia lat temu byłem lekkomyślnym młodzieńcem, który ubzdurał sobie, że wyśni swą miłość. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niezwykle romantyczne, ale teraz widzę jak wielkie głupstwo popełniłem.
Wyciągnął rękę i położył dłoń na dłoni Lyanne. Miała atłasową skórę, bez śladu najmniejszych żyłek, błękitnych korytarzy, ukrytych labiryntów krwi.
- W każdym razie sprowadziłem tę kobietę do swojego świata. Nie pytaj, jakim sposobem, bo sam dokładnie nie wiem. Używałem miłosnych zaklęć z lekkomyślnością, na jaką stać tylko młodzieńca. Zabiłem ją później siłą mego pragnienia. Dzisiaj to znowu wraca. Dwadzieścia lat przepracowałem uczciwie w latarni, unikając wspomnień. Nie wypowiadałem niepotrzebnych słów, by te nie ułożyły się w tęsknotę. Aż pojawiłaś się ty, jakby z przeszłości wyjęta.
Zamilkł zmagając się z sobą. Czy ma jej powiedzieć prawdę? To chyba jedyny sposób, by zerwać zasłonę i zacząć żyć nie pięknym kłamstwem, a rzeczywistością, choćby najgorszą.
- Tamtej nocy, gdy rozbił się twój statek, wskutek niedbalstwa nie rozpaliłem latarni. To moja wina, że tylu ludzi zginęło. W dodatku marynarz leżący na plaży, ten który tu przyszedł... krótko mówiąc, to ja go zabiłem. Udusiłem rękoma, które się zdaje pokochałaś. Jestem mordercą. Najlepiej będzie jak stąd odejdziesz.
Komentarze (20)
Koniec w takim momencie, że czeka się na dalszą część. Zresztą na tym etapie bardzo trudno będzie mnie zniechęcić do czytania kolejnych fragmentów Twojej historii :)
Pozdrawiam.
Dziękuję za tak miły komentarz. Pozdrawiam :)
Jak się domyślasz, powtórzenia miały wbić do głowy czytelnikowi wątek o zamkniętej latarni, bo to na nim opiera się clou opowieści. Rzeczywiście potraktowałem czytelnika jak idiotę, a nie powinienem tego robić. Rozmawialiśmy o tym wcześniej.
Yhm, ja widzẹ gdzie indziej powyórzenia.
Namaste Bettina. Słońca i uśmiechu życzę.
Poszli dalej...oboje
"Wszechobecny szum potęgował uczucie zagubienia, gdy bryza gnała głębiej w ląd, rysując linie odległych wydm." Tak np.😉
Podoba mi się to.
Widzę już film w takim mrocznym mglistym klimacie w stylu jeźdźca bez głowy 😁😁
Grunt, że się podoba :) Film powiadasz :) Taki awangardowy, jak najmniej słów. Dużo krajobrazów skał i morza. Jestem za.
Ściskam serdecznie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania