Jormun
Koniec października.
Kończą nam się wymówki, żeby nie zacząć
spadać wzdłuż horyzontu.
Nie tego widzialnego gołym okiem,
choć przecież w powiekach.
Tego węża, co obrasta morze i kiedy tylko
będzie stać go na język,
wypowie nam wojnę.
Tymczasem październik dobiega końca,
potyka się o słońce i wpada w studzienkę,
której ktoś nie domknął, niespecjalnie przecież.
Biją z niej dzwony, a wąż wychyla łeb
i węszy wśródkości - miażdży ścięgna.
Biją z niej na alarm, lecz tylko w czwartki,
które staly się sumą wszystkich tygodni,
od października do grudnia, od kwietnia,
do samego skraju pola widzenia.
I tylko wąż traci łuski, zostawia zęby na parapetach,
kończy ten miesiąc zajmując się ogniem.
Komentarze (5)
wersja jeszcze bardziej nadęta & drętwa , wersja besame muczio
Prawie listopad.
Skończyły się liście, więc teraz spadamypo skosie, wzdłuż braku, w stronę niczego,co przecież świeci, gdy zamkniesz oczy.
Nie horyzont — raczej poziomyzdechłego światła, które udaje, że żyje,i jeszcze się tłumaczy.
Wąż tymczasem przewraca się w oceanie,na grzbiecie nosi dwie mewy i jedną ideę,która właśnie kończy się reklamą.Zanim nauczy się mówić,zastrzeli zegar.
Tymczasem końcówka październikaślizga się po bruku jak rozgotowany kasztan.Z dachu spadają dzwony,a ktoś próbuje je włożyć z powrotemdo kieszeni płaszcza.
W czwartki nadal nic się nie dzieje,ale wszystkie dni udają, że są czwartkami,bo inaczej byłoby głupio.Wąż zostawia łuski w komentarzach,zęby pod wycieraczką,i pali ostatni liść jak papierosa,żeby nie zapomnieć,że w ogóle miał być koniec.
Besame, besame lalala 🎹
Dzięki
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania