Już Czas
„Już Czas”
Świtało. A ja od godziny nie mogłam zasnąć. Wsłuchana w spokojny oddech mojego męża, śpiącego obok, próbowałam przypomnieć sobie koszmar, który mnie wybudził. Pamięć jednak stanowczo odmawiała współpracy. Tylko szczątkowe obrazy zostały w mojej głowie. Pożoga, spalone miasto w oddali, wszechobecne cierpienie.
-Głupia, to tylko sen- skarciłam się w myślach, próbując odpędzić emocje, które się we mnie zalęgły. Chyba każdy zna to uczucie, gdy gwałtownie ze snu wybudzony mocno odczuwa jeszcze resztki sennego scenariusza. Mnie najczęściej mijało to w ciągu dnia. Zajęta rzeczywistością studziłam emocje. Jedyne co mi czasem nie dawało spokoju to fakt, że ja zawsze miałam ten sam koszmar. Niemal każdej nocy od pewnego czasu śnił mi się pożar i ludzkie cierpienie. Nigdy jednak nie pamiętałam całego snu. Nigdy też nie przeżyłam żadnej traumy na jawie. A jednak złe sny kręciły się zawsze wokół tego samego tematu.
Moje rozmyślania musiałam zepchnąć w głąb duszy bo właśnie zadzwonił budzik i obwieścił tym samym, że czas zacząć dzień.
***
Telefon zadzwonił niespodziewanie. Skoczna melodia obwieściła mi, że to mój mąż tkwi po drugiej stronie słuchawki.
- Tak kochanie?- odebrałam
- Będę dziś później-usłyszałam ciepły głos męża-Mam kurs do Radomia. Nie czekaj na mnie z obiadem.
Mąż był kierowcą i czasem zdarzało mu się później wracać. Na szczęście niezbyt często bo staraliśmy się celebrować wspólne posiłki. Ponieważ byliśmy małżeństwem zaledwie siedem miesięcy, jeszcze mieliśmy na to chęci.
- No dobra – mruknęłam - A ty uważaj na to co będziesz jadł w trasie. Żebyś się nie struł jak ostatnim razem.
- Przecież jak się struję to będziesz mogła zostać moją osobistą pielęgniarką- roześmiał się małżonek.
- To wcale nie jest śmieszne – odrzekłam - wiesz jak nie znoszę wszystkiego co wiąże się z medycyną. Jedź ostrożnie i uważaj na drogę. Pa! - rozłączyłam się
To prawda, że od kiedy pamiętam, miałam ogromną awersję do szpitali, białych kitli, lekarzy i pielęgniarek. Nie zrobili mi nigdy nic złego, nie chorowałam też często. A jednak szpitalny zapach wywoływał u mnie dziwny niepokój. Czasami nawet paraliżujący strach. Dlatego jeśli tylko mogłam, omijałam służbę zdrowia z daleka. I nic mnie nie obchodziło, kiedy moi znajomi się śmiali, że większość Polaków też reaguje na nich wręcz alergicznie.
- Czas na mnie-pomyślałam zbierając papiery z biurka - jutro zrobię resztę. I wtedy zadzwonił firmowy telefon:
Communication Alvaro, słucham?- odebrałam. Przez chwilę zalegała cisza i tylko ledwie słyszalny oddech po drugiej stronie pozwolił mi zorientować się, że tam ktoś jest. Już miałam się rozłączyć, gdy nagle usłyszałam:
Hania?- męski głos brzmiał dziwnie znajomo, a jednak nie umiałam go zlokalizować spośród znanych mi osób.
Tak, to ja. A z kim mam przyjemność?
Niedoszły rozmówca postanowił jednak się rozłączyć. Nastąpił przerywany sygnał w słuchawce.
- Głupie żarty - powiedziałam sama do siebie. Wyłączyłam komputer, zebrałam swoje rzeczy i opuściłam firmę.
***
Lipcowe słońce , mimo godziny szesnastej, ostro paliło skórę. Nie spieszyło mi się jakoś specjalnie do pustego domu i dlatego cieszyłam się spacerem po uliczkach ukochanej Warszawy. To moje miasto, od zawsze. Nie potrafiłam opisać emocji, które mi towarzyszyły, gdy o nim myślałam, przemierzałam je czy wracałam do niego po podróży.
Z rozmyślań wyrwał mnie pisk opon. Kierowca mercedesa gwałtownie zahamował przed dzieciakiem na rowerze. Wina leżała ewidentnie po stronie chłopca, który niespodziewanie wyjechał na jezdnię. Kierowca niestety zahaczył koło roweru co poskutkowało upadkiem małego na ulicę. Wydarł się wniebogłosy. Chyba bardziej ze strachu bo na pierwszy rzut oka stwierdziłam, że raczej nic poważnego mu się nie stało. Odruchowo ruszyłam do niego.
- Niech pan dzwoni po pogotowie-szepnęłam kierowcy tak by mały nie słyszał- I proszę im dokładnie wytłumaczyć co się stało.
Facet najwyraźniej nie uciekał od odpowiedzialności choć w oczach miał strach. Zobaczyłam też ulgę, że nie został sam z tym problemem. Odszedł kilka kroków dalej i przystąpił do rozmowy, obficie gestykulując.
- Jak ci na imię mały?- spytałam pochylając się nad leżącym.
- Michał. I nie jestem taki mały. W klasie są mniejsi ode mnie - odparł
-Chyba nie jest z Tobą tak źle skoro jeszcze masz siłę dyskutować - uśmiechnęłam się- Czy coś Cię boli?
-Noga trochę, psze pani. Hamulec nie zadziałał i dlatego na tę jezdnię wjechałem. A teraz rower skasowany. Ojciec zabierze mi kieszonkowe i pewnie sprawi tęgie lanie.
-Nie przesadzaj. Chyba nie będzie tak źle. W końcu to nie do końca Twoja wina. Choć przed przejazdem przez ulicę należy zejść z roweru i go przeprowadzić.-umoralniałam Michała - Pokaż no tę nogę, zobaczymy czy nie złamana.- dotknęłam kończyny w całej długości, potem drugiej, obu rąk.
Ile masz lat? Nie czujesz mdłości?
Dziesięć. Czuję się dobrze, tylko w głowie mi się nieco kręci.
W tym czasie podjechało pogotowie oraz policja, którą najwyraźniej też wezwał pechowy kierowca.
-Nogi całe, raczej żadnych złamań, ranę należy przemyć. I zatrzymajcie go na obserwacji kilka dni bo może mieć wstrząs mózgu - odezwałam się do przybyłych sanitariusza i lekarza. Pomogli małemu wstać lekko go obmacawszy, a potem odprowadzili do karetki. Lekarz wrócił do mnie:
- Dziękujemy, że się pani zajęła chłopcem. Wstępne oględziny wskazują, że istotnie nic na szczęście nie jest złamane. Wiadomo, że prześwietlenie i tak zrobimy. Na jakiej podstawie podejrzewa pani wstrząs mózgu?
-Chłopiec mówił, że kręci mu się w głowie. Pewnie to zwykłe oszołomienie bo wypadek nie wyglądał groźnie. Ale lepiej to sprawdzić.
- Fachowo się nim pani zajęła - lekarz wyraził swoje uznanie - Zajmuje się pani medycyną zawodowo? Jest pani pielęgniarką, lekarzem?
Zdecydowanie nie - odparłam
Widocznie minęła się pani z powołaniem - puścił mi oko -Tak czy inaczej wywiązała się pani znakomicie. Dziękujemy - to powiedziawszy odszedł do karetki.
A mnie się nagle zrobiło słabo. Jakby opuściły mnie siły, które miałam gdy byłam przy chłopcu. Musiałam usiąść na ławce bo upadłabym na chodnik. Ciemność przed oczami ustąpiła, a głębokie oddechy przywróciły sercu spokojny rytm. Policjant i kierowca podeszli do mnie:
Dobrze się pani czuje?- spytał mundurowy - Jakoś niewyraźnie pani wygląda.
Bo nie zażyłam rutinoscorbinu dzisiaj - wysiliłam się na żart. Pan Władza jednak nie miał poczucia humoru. Nawet końcówki wąsów mu nie drgnęły, a oczy zostały poważne.
„No cóż”-pomyślałam- „Bywa i tak. Nie każdy musi mieć wesołe usposobienie albo moje poczucie humoru”
- Już mi lepiej - powiedziałam na głos
-Ten pan - policjant wskazał kierowcę - twierdzi, że widziała pani całe zajście od początku. Czy to prawda?
- Prawda. Widziałam dokładnie jak mały wjechał kierowcy pod koła. Całe szczęście, że facet nie jechał zbyt szybko bo mogłoby się to gorzej skończyć. A tak najprawdopodobniej skończy się na rozbitym kolanie ale to już ocenią lekarze.
- Rozmawiała pani z tym chłopcem. Co mówił?
- Powiedział, że hamulce nie zadziałały...
- Nikt nie uczy tych dzieci żeby przez ulicę rower przeprowadzać? - zirytował się kierowca.
- Myślę, że teraz zapamięta tę lekcję na całe życie - odparłam
- Jeśli nie to raczej zbyt długo ono nie potrwa - mruknął pod nosem pechowy właściciel mercedesa.
- Pani dokumenty poproszę i numer kontaktowy w razie czego gdybyśmy mieli jeszcze jakieś pytania - policjant spisał moje dane - Póki co, jest pani wolna. Do widzenia.
***
Na ulicę Puławską dotarłam przed 19.00. Nie chciało mi się przesiadać do tramwaju, więc szybkim krokiem ruszyłam w stronę mieszkania. Po drugiej stronie chodnika, niespiesznym krokiem, szedł młody mężczyzna. Strojem wyróżniał się w tłumie bo w taki upał założył na głowę kaszkiet.
-Dziwny typ albo lans pełną gębą - pomyślałam.- Coś jak moda na kalosze do sukienek.
A potem obserwowany jegomość spojrzał na mnie. A mi po plecach przeszedł dreszcz. Bardzo przyjemny dreszcz.
Nie miałam jednak czasu się dłużej nad tym zastanawiać bo oto zanurzyłam się w bramie prowadzącej na podwórze, gdzie stała moja kamienica.
Szymek zadzwonił, że stoi w korku i jeszcze mu się nieco zejdzie.
„Wreszcie mogę odpocząć”- pomyślałam siedząc w fotelu z filiżanką owocowej herbaty.
***
Wszędzie dookoła łuna i huk. Biegłam przed siebie, nisko trzymając głowę. Gorąc wszechobecnych pożarów był nie do zniesienia. Gdzieś niedaleko mnie rozbłysnął potężny snop światła, a huk który nastąpił tuż po nim rzucił mną o ziemię. Nie straciłam przytomności choć niewiele brakowało bo przeszywający ból rozpruł moje plecy. Odruchowo poruszyłam kończynami.
„Nie jest źle”- pomyślałam. Powoli podniosłam się i lekko kulejąc ruszyłam przed siebie. Oczy musiałam mieć dookoła głowy, a strach rozpierał całe moje wnętrze. Odblaski szalejących dookoła pożarów rozświetlały panującą ciemność.
Nagle wśród tego piekła ujrzałam jak ktoś jeździ w ruinach podwórza na rowerze. Podkradłam się bliżej. Chłopiec miał na oko z dziesięć lat. Kręcił się w kółko nucąc coś pod nosem. Chciałam krzyknąć, żeby się gdzieś schował. Nie zdążyłam. Pojedynczy strzał zdjął go z roweru. Nucenie ucichło. Podczołgałam się do chłopca. Leżał twarzą do ziemi. Oddychał ciężko, więc jeszcze żył. Odwróciłam go na plecy.
- Michał? – wyszeptałam - Michał, co ty tu robisz na Boga?
- Znów spadłem z roweru - odparł próbując się uśmiechnąć.
-Gdzie twoi rodzice?
-Ojciec zaległ gdzieś pośród bezimiennych krzyży. Tysiące rąk razem z nim ziemię drapie od spodu. Matka błądzi wśród ruin getta by nigdy nie odnaleźć drogi do domu...
„Majaczy”- pomyślałam
-Spróbuję cię stąd zabrać, wszystko będzie dobrze-powiedziałam łagodnie.
- Ze mną już nie będzie dobrze - ciężko wymawiał słowa - ja tu już zostanę i tylko popiół po mnie.
Nie wygaduj bzdur – fuknęłam - Chyba nie chcesz się tak łatwo poddać.
Nie chcę ale znam swoje przeznaczenie. Nie warto o mnie walczyć. Ale pani ma jeszcze szansę, niech pani ucieka zanim oni przyjdą...
Cicho, nic nie mów, oszczędzaj siły - i wtedy ten odór doleciał do moich nozdrzy. Szybko domyśliłam się co jest tego przyczyną. Chłopiec nie wył z bólu, stękał cicho choć łzy ciekły mu ciurkiem. Dzielnie się trzymał jak na kogoś kto dostał potężny postrzał w brzuch. Marne miał szanse na przeżycie.
Mnie tu przeznaczone zostać, ratuj siebie. Oni nadchodzą - szeptał ostatkiem sił.
Zabiorę Cię stąd - powiedziałam i wzięłam go na ręce. Krok po kroku kulejąc brnęłam do przodu. Michał chyba zemdlał lecz lekki oddech obwieszczał mi, że jeszcze nie nadszedł jego koniec. Tymczasem za plecami usłyszałam łoskot. Wtargnął na podwórze. To był On. Jeszcze mnie nie zauważył. Przeszukiwał zgliszcza. Ogromny, posępny w długim, ciężkim płaszczu. Za nim weszli inni.
Dostrzegł mnie. Jego oczy nienaturalnie płonęły czerwienią. Z piersi wyrwał mu się nieludzki krzyk. Z impetem ruszył w moją stronę. Potykając się o stosy zniszczonych, spalonych rupieci usiłowałam się wycofać. Na darmo. Olbrzym dopadł mnie i popchnął na glebę. Runęłam na kolana, jednocześnie przygniatając Michała. Oprawca złapał mnie za włosy i podniósł na swoją wysokość. Nogi dyndały mi w powietrzu. Odwrócił mnie bym na niego spojrzała. Jego oczy naprawdę płonęły czerwoną wściekłością. Nachylił mi się do ucha i wysyczał:
Wiesz co robimy z takimi dziewczynkami jak ty!?- jego oddech cuchnął zgnilizną i siarką - Patrz na niego...
Odwrócił mnie i wskazał na Michała. To już nie był ranny w brzuch chłopiec. Zamiast niego na ziemi leżał na wpół spalony trup. Tylko po szczątkach ubrania i chlebaka mogłam rozpoznać, że go niegdyś znałam, gdy żył. Nagle poczułam nieprzyjemny dreszcz rozchodzący się po ciele bo oto trup otworzył powoli oczy i spojrzawszy na mnie wyszeptał:
Już czas...
***
Cisza. Miękko i ciepło. Byłam w swoim mieszkaniu. Z ulgą odetchnęłam. Musiałam przysnąć. Jednak resztki snu jeszcze nie odeszły. Nadal go pamiętałam. Nadal miałam wrażenie, że wokół unosi się zapach spalenizny. Podniosłam się z fotela i złapałam kilka głębokich oddechów. Spojrzałam na zegarek. Było grubo po 22.00. W mieszkaniu cisza. Na wyświetlaczu telefonu żadnego połączenia.
Gdzie jest Szymon? - przemknęło mi przez głowę.-Dlaczego go jeszcze nie ma?
Podeszłam do okna i odchyliłam zasłonę by sprawdzić czy auto nie stoi pod domem.
Już miałam ją opuścić i zadzwonić do Szymka gdy nagle zrobiło mi się nieprzyjemnie zimno. W podwórzu, pod starym bukiem stał mężczyzna w kaszkiecie. Patrzył dokładnie w moje okna.
Tymczasem w zamku szczęknął klucz. Szymon wrócił. Gdy ponownie spojrzałam przez okno, nikogo tam już nie było. „Przewidzenia, cholera”- pomyślałam i wyszłam na powitanie męża.
Bardzo późno wróciłeś kochanie, czy wszystko w porządku? Czemu nie postawiłeś auta pod blokiem?
Miałem małą awarię, musiałem oddać samochód do mechanika. Jutro z samego rana go odbieram.
Coś poważnego?
Chyba nie, jakieś problemy z chłodnicą.
Zrobić Ci kolację?
Nie, dzięki. Nie jestem głodny. Wezmę prysznic i położę się spać - pocałował mnie i poszedł do łazienki.
Wróciłam do okna. Miejsce pod bukiem było puste.
***
-Witaj Haniu - mówił mężczyzna w kaszkiecie. A ja pod wpływem jego głosu topniałam jak wosk.
***
- Wstawaj mała, czas do pracy - Szymon stał nade mną z filiżanką kawy.- J lecę do mechanika po auto. A ty możesz się robić na bóstwo i wychodzić do pracy. Tylko nie przesadzaj z tym bóstwem bo będę ogromnie zazdrosny - zabawnie zmarszczył nos.
-Jesteś nie-o-ce-nio-ny! - przyznałam szczerze.
I nie zapominaj o tym! - odparł. Potem wręczył mi kawę, pocałował w czoło i wyszedł z domu.
***
Ledwie wyszłam z pracy, a deszcz i silny wiatr rozhulały się na dobre. W telewizji nie zapowiadali gwałtownych opadów. Nie byłam na to przygotowana. Do przystanku dotarłam całkowicie przemoczona. Autobus chyba postanowił nie przyjechać. Nie było go od piętnastu minut, a w przeciwną stronę pomknęła karetka na sygnale. To oznaczało, że prawdopodobnie jakiś wypadek wstrzymał ruch. Być może na dłużej. Napływająca zewsząd woda beztrosko chlupała w moich butach. Podjęłam szybką decyzję. Postanowiłam wrócić piechotą. Wybrałam trasę przez aleję Szucha. Na skróty. Zęby szczękały mi z zimna. Przyspieszyłam kroku. Marzyłam o ciepłej kąpieli i gorącej herbacie malinowej. „Byle się nie przeziębić - pomyślałam.
Właśnie minęłam ponury gmach Ministerstwa Edukacji Narodowej, gdy nagle usłyszałam za plecami męski głos:
A panienka to nie za lekko się przywdziała na taką pogodę?
Taka ze mnie panienka jak z koziej...- wpół przerwałam odpowiedź. Za mną stał on, człowiek w kaszkiecie. Nie miał co prawda dziś kaszkietu tylko kapelusz, płaszcz i garnitur. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Sprawiał wrażenie niedzisiejszego. Powinnam mu była kazać spadać na bambus, iść do diabła i pilnować własnego nosa ale...nie mogłam wykrztusić słowa. Zauważyłam za to, że ma niesamowite stalowe oczy. Jeszcze chwila a utonęłabym w nich, a każdą brzytwę odepchnęłabym precz. On tymczasem bez zbędnych ceregieli, zdjął swój płaszcz i narzucił mi go na ramiona.
Panienka pozwoli, że odprowadzę do domu – oznajmił - Tadeusz jestem.
Nie wiem czy to wypada by mnie pan do domu odprowadzał. A poza tym ja nie panienka tylko mężatka, Jeśli to pana ciekawi - nareszcie odzyskałam głos.
Wszystko mnie w panience - o przepraszam najmocniej - w pani ciekawi.
W to nie wątpię – burknęłam trochę złośliwie pod nosem - Zamoczę panu płaszcz.
To drobiazg, doprawdy. Chodźmy jednak już stąd. To złe miejsce. Nie lubię go.
No dobrze. Dam się odprowadzić. Mam na imię Hanka.
Tadeusz uśmiechnął się i zaproponował mi ramię. Odmówiłam jednak. Jeszcze czego. Zobaczy mnie ta stara plotkara Zientarska spod czwórki i bycie największym celebrytą w kamienicy gwarantowane. Dotrze to do Szymka i będę musiała się tłumaczyć. Niedoczekanie!
Ruszyliśmy. Przyznam, że od razu cieplej mi się zrobiło w płaszczu. I ogólnie było mi miło choć za żadne skarby bym się do tego nie przyznała.
A ty się nie spieszysz do domu, czy gdzieś tam? - zagadnęłam
Niespecjalnie – odrzekł - Wybrałem się na spacer.
A gdzie pracujesz?
Nie pracuję, studiuję. Choć z pewnych, niezależnych ode mnie powodów i to musiałem przerwać na jakiś czas.
„Świetnie”- pomyślałam -”Kolejny niebieski ptak. Nierób jednym słowem i pasożyt”
Oczywiście jeśli tylko mogę, imam się różnych zajęć dorywczych - rozwiał moje rozmyślania - Bylem szklarzem, trochę drwalem...
A ile masz lat?
Skończyłem dwadzieścia dwa - odparł
„Ale smarkacz ”-pomyślałam ale zaraz skarciłam sama siebie.„Przecież to niezobowiązujący spacer, a ty masz męża więc co cię obchodzi bezrobotny dzieciak”
Nawet się nie obejrzałam, kiedy dotarliśmy do bramy kamienicy, którą zamieszkiwałam.
To tutaj mieszkam – powiedziałam - Ale ty pewnie o tym wiesz - wypaliłam z grubej rury - Gapiłeś się wczoraj bezczelnie w moje okna.
Ależ skąd – odparł - Byłem tu wczoraj istotnie ale w niczyje okna się nie gapiłem. A już na pewno nie twoje! - zrobił się impertynencki jak młokos nakryty niespodziewanie na zalotach.
„Tfu, na psa urok”- pomyślałam -”Przestań sobie Bóg wie co wyobrażać. Żadnych zalotów nie będzie”
To co w takim razie tu robiłeś?
Może kiedyś ci powiem.
Obawiam się, że nie będzie kiedyś - teraz ja byłam niegrzeczna - To była jednorazowa akcja. Dziękuję za płaszcz.
Hola, hola moja pani- zakrzyknął ale oczy mu się śmiały - Przyjęłaś moją pomoc, teraz żądam rewanżu.
Nie było o tym, że będzie rewanż-rzuciłam z prawdziwym oburzeniem.
Nie było też mowy, że nie będzie - ależ był z siebie dumny - Będę czekał na ciebie jutro pod twoją pracą. Do widzenia - zarzucił sobie płaszcz na ramię i wyszedł na ulicę, zostawiając mnie oszołomioną na podwórzu. Chwilę potem uświadomiłam sobie, że on przecież nie wie gdzie ja pracuję. Wybiegłam za nim z bramy lecz już go nie dostrzegłam. Przez myśl mi przeszło, że to może jakiś cholerny stalker. Uroku mu jednak nie mogłam odmówić…
***
-Haniu, Hanka! - usłyszałam gdzieś z oddali. Mój mąż wyrwał mnie z zamyślenia.
Proszę, oto twoja malinowa herbata. I marsz do łóżka, wygrzewać się.
Już idę - powiedziałam. Zanurzyłam się w pościeli i na nowo zagłębiłam się w myślach o Tadeuszu. Kim był? I dlaczego uparł się na mnie? Czy to był podryw? Czy chodziło o coś zupełnie innego? Logicznie byłoby go uznać za wariata, który wziął się znikąd i mnie śledzi. Rozsądek podpowiadał ostrożność. Ale fascynacja tym człowiekiem zagłuszała go zupełnie. I nie chodziło nawet o jego wygląd, taki którego się dziś nie widuje na ulicach. Nie potrafiłam tego określić. I po co ja się w to pcham? Mam przecież tak udane życie, kocham Szymka. - moje myśli szalały
Jutro mu powiem żeby spadał i nie rujnował mi życia-to była moja ostatnia myśl zanim zanurzyłam się w senną otchłań.
***
Twarde postanowienie to jedno ale emocji nie umiałam opanować. Siebie też nie potrafiłam oszukać.
Przecież niejednego faceta spławiłam w życiu, z tym też sobie poradzę - myślałam. A jednak tym samym wciąż zerkałam przez okno. Złapałam się na tym, że ja go po prostu oczekiwałam.
Co ty taka niespokojna? - Julka, koleżanka z pracy też najwyraźniej dostrzegła moje zdenerwowanie - Stało się coś? Potrzebujesz wcześniej wyjść?
Nie, no coś ty-burknęłam zła, że czyta mnie jak otwartą książkę.
Julia nie odezwała się więcej tylko zagłębiła się w internetowym pasjansie.
Minutę przed 16.00 ponownie wyjrzałam przez okno. Ani śladu Tadeusza.
„ I bardzo dobrze” pomyślałam jednocześnie czując niezrozumiały zawód.
To co? Czas ruszyć tyłki do domu – odezwała się Julia.
Kiwnęłam głową, zabrałam rzeczy i wyszłyśmy. Machnęłam na pożegnanie ochroniarzom i … wpadłam na smarkacza.
Mówiłem, że będę czekał - wyszczerzył zęby, uchylając kapelusza. Julia popatrzyła znacząco.
Dzień dobry – bąknęła - I do widzenia. Lecę bo się spieszę – i pognała oglądając się kilkukrotnie.
Śledzisz mnie? - zaatakowałam go.
Ani mi to w głowie - odparł z rozbrajającym uśmiechem.
To skąd wiedziałeś gdzie pracuję?
Nie mogę od razu odkrywać przed tobą wszystkich tajemnic. Jeszcze przestanę być dla ciebie interesujący.
Nie wytrzymam! - byłam oburzona – Skąd ci przyszło do głowy, że jesteś?
Pewnie stąd, że kroczysz u mego boku, zamiast zwyczajnie dać mi w pysk - roześmiał się.
Rzeczywiście. Bezwiednie podążałam z nim w stronę Marszałkowskiej.
W porządku – skapitulowałam - Gdzie idziemy?
Do tramwaju. Bardzo lubię tramwaje, wiesz?
Już miałam mu odpowiedzieć to mnie to nie obchodzi, gdy nagle pociemniało mi w oczach. Zrobiło się duszno, gorąco. W nozdrza wdarł się zapach palonego mięsa. Ujrzałam przewrócony tramwaj, trupy wokół.
Hania! Haneczko! - usłyszałam krzyk z oddali - Ocknij się, proszę- ktoś lekko klepał mnie po policzku i mocno uciskał ramię. Otworzyłam oczy. Niewyraźna jeszcze twarz Tadeusza pochylała się nade mną. Leżałam na ziemi, nogi zaś miałam ułożone na ławce
„Fachowa robota” - pomyślałam. Zauważyłam, że tym razem kapelusz mojego towarzysza leżał obok, a spośród jego zaczesanych do tyłu włosów opada na czoło niesforny kosmyk. Z całych sił musiałam się powstrzymywać by nie odgarnąć go czułym gestem. Zdusiłam to w sobie i spytałam:
Co się stało?
Tadeusz podał mi dłoń i podniósł do pozycji siedzącej.
Nie wstawaj zbyt gwałtownie. Tak nagle zemdlałaś. Przestraszyłem się. Chodź, spróbujemy teraz usiąść na ławce - pomógł mi się otrzepać. Tymczasem jakaś kobieta podała mi butelkę z wodą.
Bardzo dziękuję szanownej dobrodziejce- ukłonił się mój towarzysz - Myślisz, że możemy zaraz ruszać dalej?-zwrócił się do mnie- Czy może potrzebujesz hospitalizacji?
Żadnych lekarzy. Nie znoszę ich. Obejdzie się.
Tadeusz nic nie powiedział tylko spojrzał na mnie jakoś tak smutno. A może mi się tylko wydawało?
Chodźmy zatem, szkoda czasu...
***
Tego popołudnia Tadeusz zabrał mnie do Fotoplastykonu. Te małe przeźrocza absolutnie mnie zaczarowały. Rozgrzały moje serce. Z całych sił pragnęłam cofnąć się do tamtych czasów. Spacerować uliczkami eleganckiej, przedwojennej Warszawy. Jakże magiczne to było przeżycie.
- Dziękuję Ci za piękną lekcję - powiedziałam później, gdy wyszliśmy na ulicę. Uśmiechnął się wtedy do mnie i pogłaskał po włosach. A ja chciałam zatrzymać tę chwilę. Nagle nieważne stało się, że jest młodszy ode mnie, że jestem mężatką. Nic nie było ważne, tylko jego dotyk...
Dzisiaj nie będę mógł cię odprowadzić, choć bardzo nad tym boleję - wyrwał mnie z rozmyślań - Do zobaczenia niebawem...
Do zobaczenia- odparłam nieco zła i poszłam na przystanek tramwajowy nie pytając nawet kiedy znów się zobaczymy.
***
Niezły ten twój Romeo-powiedziała Julka - Wygląda nieco na takiego - jak to się mówi - starej daty. Wiesz Kindersztuba, całowanie pań w rękę na powitanie, elokwencja w wypowiedzi. Pewnie to tylko pozory bo styl ubioru nadaje mu bardziej dorosłego sznytu ale przecież widać, że wciąż ma mleko pod nosem.
Żaden z niego Romeo - odparłam- To mój brat.
A ja za to jestem Matka Teresa z Kalkuty. Brat nie takim spojrzeniem obdarza siostrę. I w ogóle iskrzy między wami. Aż ci zazdroszczę – westchnęła - Taka świeża miłość i te motyle w brzuchu...
Mogłabyś sobie darować. Przecież wiesz, że jestem szczęśliwa w swoim małżeństwie - przerwałam jej.
Byłaś szczęśliwa w małżeństwie – poprawiła mnie - Zanim nie poznałaś tego gościa w kapeluszu. Mnie nie oszukasz Hania. A ja ci naprawdę dobrze życzę.
Westchnęłam. Julia zawsze była w porządku wobec mnie. Nie umoralniała, czasem dawała rady. Zwłaszcza wtedy gdy kłóciłam się z Szymkiem. Sama miała w swoim życiu trzech mężów. Ostatni niestety zginał w wypadku. Bardzo szkoda bo to było naprawdę udane małżeństwo. Współczułam Julii, a teraz tym bardziej, kiedy przy mnie kręciło się dwóch mężczyzn.
Jak się ma po czterdziestce jak ja, to wstydem jest nie wiedzieć o co chodzi w związku. Ale o szczęściu można mówić dopiero wtedy gdy ta druga osoba też wie czym ono jest - mawiała.
Nie potrafię zrozumieć tego zjawiska - powiedziałam do Julii – Miłości do Szymka uczyłam się powoli. A Tadeusza widzę na oczy drugi raz, a już targają mną emocje. Nie potrafię przestać o nim myśleć. Już naprawdę nie wiem co mam robić.
Cóż mogę ci doradzić? To wielkie szczęście gdy targa nami takie uczucie. Jednak sama miłość czyni nas zwykle szczęśliwymi na krótko. Potem przychodzi zderzenie z rzeczywistością. I wtedy zwykle miłość daje nogę. Mniej więcej wiesz co czeka cię u boku Szymona. Masz w nim oparcie. Jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że czasem upomina się o nas przeznaczenie. Albo los wystawia na próbę nasze uczucie. A ostateczny wybór weryfikuje czas. Szczerze powiem, nie wiem co ci doradzić mała. Czy powinnaś zostać przy swojej stabilizacji, czy też rzucić się w wir czegoś niezwykłego. Sama musisz dokonać wyboru. A dobrze wiesz, że dwóch srok za ogon nie utrzymasz na dłuższą metę. Tym bardziej, że Tadeusz nie wygląda na takiego, który chciałby wasze randki utrzymać w tajemnicy.
Wiem o tym. Nie chcę w żaden sposób ranić Szymona. Ale Tadeusz...Na każdą myśl o nim przechodzi mnie dreszcz. Ulegam pokusom, nie potrafię odmówić.
Musisz być ostrożna. Ja bym nie skreślała jeszcze żadnego z nich.
O ile Tadeusz się jeszcze odezwie.- wyraziłam wątpliwość.
Gwarantuję ci, że się odezwie- roześmiała się Julia – A ty zażądaj by jasno określił o co mu chodzi. A tak przy okazji jak wczoraj wytłumaczyłaś mężowi swój późniejszy powrót do domu?
Powiedziałam mu, że spędziłam czas z Tobą.- uśmiechnęłam się.
***
Tego dnia nie czekał pod pracą. Przez kilka następnych dni też go nie widziałam. Życie biegło dawnym torem. Choć nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że teraz jest ono uboższe. Sama nie wiem dlaczego nie poprosiłam go o numer telefonu. Może dlatego, że on nie poprosił mnie. A może chciałam zagłuszyć wyrzuty sumienia i sama nie prowokować. Podobała mi się też ta aura tajemnicy, która mu towarzyszyła. Pojawiał się znikąd, a potem rozpływał w powietrzu. Miało to swój smaczek.
Aż nadszedł ten dzień kiedy znów zjawił się w moim życiu. W sobotę z samego rana zapukał do mych drzwi. Ubrany był w białą koszulę i spodnie na szelkach. W ręku trzymał duży piknikowy kosz. Mąż w tym czasie był przez cały weekend poza miastem w delegacji. Tadeusz najwyraźniej miał znakomite wyczucie chwili albo doskonale wiedział co robi.
Porywam cię na piknik Hanka. Pewnie nie jadłaś jeszcze śniadania, zatem dobrze trafiłem - uśmiechnął się.
Wejdź proszę, przygotowanie zajmie mi chwilę.
Tadeusz przestąpił próg mieszkania. Zaprowadziłam go do pokoju, a potem poszłam do kuchni. Gdy wróciłam do gościa, on właśnie odkładał na komodę ślubną fotografię moją i Szymona.
Jestem gotowa - oznajmiłam. I nie wiem czy tylko mi się wydawało, czy on naprawdę szepnął. Ale do moich uszu dotarły słowa: „Jeszcze nie jesteś”.
Co powiedziałeś?
Mówiłem, że pięknie wyglądałaś na ślubie - odparł odwracając się do mnie. Chodźmy zatem. Zapraszam na małą przejażdżkę rowerową.
Kiedy byliśmy już na dole klatki schodowej, chciałam otworzyć wózkarnię by wyciągnąć stamtąd swojego górala. Tadeusz mnie jednak powstrzymał.
- Zostaw - rzekł, kładąc rękę na moim ramieniu.
Za winklem moim oczom ukazał się stary, zdezelowany rower. Z prehistorycznych czasów chyba.
To mojej babci - usłyszałam. - Żaden współczesny rower nie dorasta tamtym do pięt. Jednoślad prosto z fabryki Franciszka Zawadzkiego.
Tylko, że to jest to jest jeden rower - zauważyłam.
A po cóż nam więcej. Zostaniesz przewieziona w najbardziej romantyczny ze sposobów. Na ramie - uśmiechnął się szelmowsko.
- Chyba oszalałeś - powiedziałam z niedowierzaniem.
- Owszem, na twoim punkcie – odparł - Czas nagli. Bierz koszyk i jedziemy.
Przyznam, że jazda choć niezbyt daleka, ostro dała się we znaki mojemu siedzeniu.
W drodze powrotnej sam jedziesz na ramie- powiedziałam zadziornie gdy już usiedliśmy na kocu przy Morskim Oku.
Myślałem, że jesteś dzielna - odparł złośliwie, szczerząc zęby.
Chciałam zapytać jakie ma wobec mnie plany ale nie odważyłam się. Obawiałam się, że odpowiedź będzie inna niż oczekiwałam. Co będzie jeśli zamiast pięknego wyznania, przyjdzie rozczarowanie? Czy wtedy mój niezwykły sen się skończy?
„ Jeszcze nie teraz” pomyślałam.
Opowiedz mi coś o sobie – poprosiłam – Gdzie mieszkasz?
Obecnie na Czerniakowie. Z siostrą. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
Wszystko. Fascynujesz mnie. Opowiedz coś o swojej rodzinie.
Poza siostrą nie mam nikogo na tym świecie. Tylko...- zamyślił się.
A jest ktoś w twoim życiu?
Kobieta?
Tak...
Kiedyś była. Zaginęła pewnego dnia i już nigdy jej nie zobaczyłem. A potem...- urwał.
Co potem?
Opowiem ci innym razem. Chodźmy już. Zrobiło się późno.
Wróciliśmy pieszo bo stanowczo odmówiłam ponownie usiąść na ramę rowerowego ustrojstwa.
Może wejdziesz na obiad? - spytałam
Nie, dziękuję. Ale spotkajmy się wieczorem.
Dobrze, w ramach rewanżu za piknik, zapraszam cię dziś wieczór do kina.
A wiesz, że tylko świnie siedzą w kinie?- poinformował mnie ni stąd ni zowąd.
Mam rozumieć, że się zgadzasz?- obróciłam to w żart.
Niech będzie. Przyjdę po ciebie.
***
Nic kompletnie nie zapamiętałam z seansu bo skupiona byłam na ciepłej dłoni Tadeusza, która od pewnego czasu spoczywała na mojej. Po filmie zapragnął zwiedzić całe kino. Na moje zdziwione spojrzenie odparł, że jest tu pierwszy raz. Bawił mnie jego zachwyt towarzyszący mu niemal na każdym kroku. Nie powiedziałam mu jednak o tym.
A potem wyszliśmy w jasną, lipcową noc. On nadal nie wypuszczał mojej dłoni. Wiedziałam, że nadchodzi ta chwila, kiedy będę musiała dokonać wyboru.
Guten Abend (Dobry Wieczór)- moje rozmyślania przerwał dochodzący zza pleców głos- Können Sie Deutsch?( Znacie niemiecki?)
Za nami stał młody mężczyzna. Najprawdopodobniej Niemiec. Uśmiechał się łagodnie.
Nein - odparł Tadeusz. Wyczułam w jego głosie zdenerwowanie.
Przechodzień jednakże nie chciał odpuścić.
Rakowiecka Straße (Ulica Rakowiecka)
Verpiss dich, du Bastard. Hast du nicht gehört, was ich gesagt habe? ( Spieprzaj bydlaku, nie słyszałeś co powiedziałem- tym razem mój towarzysz był już wyraźnie zirytowany - Vielleicht ist es besser, nach der Szucha Avenue zu Fraget (Może lepiej zapytaj o aleję Szucha.
Was?- zdziwił się obcokrajowiec.
Fick dich? (Zajebać Ci?). Verpiss dich!!! (Spieprzaj!)
Nie rozumiałam niemieckiego ale Tadeusz musiał mu powiedzieć coś obraźliwego bo Niemiec splunął nam pod nogi i wycedził:
Polnischer Müll! (polskie śmiecie)
Tadeusz puścił moją dłoń i naparł na tamtego. Przewrócił go na ziemię i chyba by zatłukł gołymi rękoma gdybym go nie odciągnęła. Zdążył jeszcze splunąć na leżącego i dwukrotnie powtórzył:
Deutscher Abschaum (niemieckie ścierwo), Deutscher Abschaum...
Mocno ciągnąc go za sobą oddaliłam się jak najszybciej i schowałam w jednej z bram. Jeszcze tylko brakowało żeby pojawił się jakiś patrol policyjny. W ciemnościach ochłonęłam trochę.
Czemu to zrobiłeś - spytałam
Bóg mi świadkiem, że nienawidzę tych niemieckich świń.
Nie znam ich języka ale o ile mogę się domyślać, że spytał o ulicę. Do licha, tylko grzecznie zapytał.
Nigdy nie zaufam żadnemu z nich! Zbyt dużo złego zrobili, zbyt dużo...
Uspokój się! - zażądałam – Któryś z nich zrobił ci krzywdę?
Tadeusz wściekle popatrzył mi w oczy, nabrał powietrza lecz po chwili je wypuścił.
Nie - odparł
Zatem o co chodzi?
To zła nacja - wyszeptał- Najwidoczniej głęboko wyparłaś to co robili niegdyś naszym rodakom...
Tadeusz! Natychmiast przestań, boję się ciebie! – powiedziałam - Wracam do domu, a ty ochłoń trochę. Jeśli będziesz się tak dalej zachowywał to nie chcę cię więcej widzieć!
Moja mała, szlachetna Hania- próbował pogładzić moje włosy.
Nie jestem twoja - rzuciłam odwróciwszy się na pięcie. Odeszłam.
***
Przez kilka następnych dni chodziłam wściekła. A najbardziej obrywało się oczywiście Szymonowi. W końcu stracił cierpliwość, nawyzywał mnie od wariatek i wyszedł z kumplami na piwo, trzasnąwszy drzwiami. Co ciekawe, niespecjalnie mnie to obeszło. Gdyby tylko zjawił się Tadeusz, odeszłabym z nim natychmiast. Sęk w tym, że on nie odzywał się już od kilku dni.
Właśnie wyszłam z wanny, gdy ktoś cichutko zapukał do mych drzwi. Rzuciłam się do wizjera. Rozczarowanie jednak przyszło jeszcze szybciej.
Chwileczkę - rzuciłam i poszłam włożyć coś na siebie. Za drzwiami stał kilkuletni syn sąsiadów.
O co chodzi?
Bry- bąknął - Jakiś pan prosił by to pani przekazać - wręczył mi liścik.
Dzięki - powiedziałam i zamknęłam drzwi. Usiadłam na kanapie i otworzyłam lekko zmiętą kopertę. Ze środka wyjęłam kartkę treści:
Cześć Hanka!
Czasu mam coraz mniej. Dlatego błagam, spotkaj się ze mną dziś o 19.00 przy pl. Na Rozdrożu.
Będę czekał
Tadeusz
Jeśli chciałam zdążyć, musiałam wyjść natychmiast.
***
Niedbale opierał się o barierkę.
Witaj- powiedziałam, podchodząc. Ujął mnie za podbródek i uśmiechnął się:
Serwus mała.
Aż zatrzęsło mną z oburzenia:
Jesteś pijany - wyraziłam swoje spostrzeżenie.
Głupoty jakieś gadasz - zaśmiał się nerwowo.
Żałuję, że dziś tu przyszłam - odwróciłam się na pięcie by odejść. Tadeusz jednak złapał mnie za ramię:
Hanuś moja...- mówił, a oddech jego nasączony był alkoholem.
Nie jestem twoja, do cholery!
Nie? A wtedy mówiłaś, że jesteś. No już, nie złość się proszę. Wypiłem lampkę wina.
Owszem, nie chwiał się na nogach ale gadał od rzeczy. Lampek wina musiało być więcej. Trochę mnie to zmartwiło.
Puść mnie i daj mi spokój - odeszłam.
A wracaj sobie do swojego wygodnego życia. Chyba nie myślisz, że będę cię o cokolwiek prosił - usłyszałam za plecami. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam jak zmierza na Most Łazienkowski.
„Być może to ostatnia okazja by dowiedzieć się o nim czegoś więcej”- pomyślałam.
I dyskretnie ruszyłam za nim. Miałam nadzieję, że nie obejrzy się bo ani ze mnie detektyw a na moście byłam jak na widelcu.
Na szczęście szedł prosto przed siebie. A potem zszedł jeszcze zanim zaczęła się Wisła i zniknął w podziemiach przy pomniku Sapera. Omal na niego nie wpadłam bo stał i wpatrywał się w tablicę, którą tam umieszczono. A potem ruszył dalej. A ja za nim. Powolnym krokiem dotarł do trzech głazów z krzyżem. Podbiegł do nich i chyba przeczytawszy co jest na nich napisane, padł na kolana. Ukrył twarz w dłoniach. A gdy zbliżyłam się do niego, usłyszałam, że szlocha. Przyklęknęłam przy nim i przytuliłam się do jego pleców. Alkohol wywołał w nim chyba jakieś rozpaczliwe wspomnienia.
Chodź - pomogłam mu wstać- Tym razem ja odprowadzę ciebie.
Ruszyliśmy. Dał się zaprowadzić do domu. Całą drogę milczał. Weszliśmy do starej kamienicy
Tu mieszkam - zatrzymał się przed drzwiami.- Wejdziesz?- spytał
A powinnam?
Nie mogę decydować za ciebie. Ale bardzo chciałbym. - otworzył drzwi i gestem zaprosił mnie do środka.
Przestąpiłam próg i znalazłam się w przestronnym mieszkaniu. Nie mogłam się jednak nadziwić temu wnętrzu. Nie miało w sobie nic z rzeczywistości.
Mieszkasz tu z babcią?- spytałam nieco uszczypliwie.
Nie, z siostrą- odparł wyraźnie zdziwiony moim pytaniem.
Wystrój macie jednak trochę niedzisiejszy.
Ach, o to chodzi. Bo to mieszkanie jakby po babci. Niczego tu nie zmienialiśmy.
A gdzie twoja siostra?
Ala? W sanatorium. Leczy kilka przypadłości. Jesteśmy sami- Tadeusz uśmiechnął się i otworzył drzwi do pokoju - Zapraszam do salonu.
Pomieszczenie było spore całkiem. Kredens, dwa fotele, sofa, stary telewizor pod oknem, a także najprawdziwszy patefon.
- Czy mogę zaproponować ci coś do picia? Kawę, herbatę? Może coś mocniejszego?
Dziękuję – odparłam - Siadaj. Czas chyba abyśmy poważnie porozmawiali. Nie możesz pojawiać się w moim życiu znienacka, a chwilę potem nagle znikać.
To nie jest zależne ode mnie - przerwał mi.
A od kogo? Nie jesteś małym chłopcem, który musi się słuchać mamy – dogryzłam mu, jednocześnie dotykając lewego policzka.
Na pewne rzeczy nie mam wpływu.
Nie podoba mi się ta twoja tajemnica. Raz jesteś dojrzały nad swój wiek, a drugi raz zachowujesz się jak przestraszone dziecko. Nie mogę pojąć o co ci chodzi. Co to była dzisiaj za szopka przy głazach? Wcześniejszy, bezzasadny atak na cudzoziemca
Tam zginął Morro, ksiądz Stanek...- wyszeptał- Oni ginęli wszędzie...Czy to było warte takiej ofiary?
Ty mówisz o Powstaniu Warszawskim? - spytałam zdumiona bo nagle mnie olśniło. Przecież to było ponad 60 lat temu!!!
Dla ciebie to nie ma znaczenia? - spytał cicho.
Dla mnie to odległe czasy - odparłam z przekonaniem.
Odległe...- powtórzył i się zamyślił.
Zachowujesz się jakbyś spadł z kosmosu! - napadłam na niego.
Bardzo mi przykro, że tak mnie osądzasz - powiedział. - Tylu ich poległo. Niemal wszędzie są poświęcone im miejsca.
Ja naprawdę nie rozumiem do czego zmierzasz.
To nie była walka. To była rzeź. Teraz to wiem. Publiczne egzekucje, mordy, wszechobecne mogiły...
Tadeusz! - przerwałam mu- spójrz na mnie! - ujęłam jego twarz w dłonie. - Te wszystkie pomniki i miejsca pamięci są wkomponowane w architekturę od minimum kilkunastu lat. A ty się zachowujesz jakbyś urodził się wczoraj.
Tadeusz westchnął:
Tej chwili obawiałem się najbardziej. I wciąż się jej boję, choć wszystkie te pomniki niemal unicestwiły moją duszę. Poczekaj chwilę – zniknął na chwilę w kuchni, a kiedy wrócił, trzymał w dłoni otwartą butelkę wina, a w drugiej dwa kieliszki.
Pij! - rozkazał i chciał rozlać szkarłatny płyn do szkła.
Do diabła z kieliszkami- powiedziałam i chwyciłam za butelkę. Chwyciłam w usta łapczywie kilka łyków. Zanim Tadeusz zaczął kontynuować, opróżniliśmy ponad połowę trunku.
Czasem lepiej nie wiedzieć. Mogłem pozostać ślepy. Zamknąć się na niepotrzebne wspomnienia. Przecież i tak nic nie zmienię. Na nic nie mam wpływu. A wtedy wydawało się, że właśnie mam. Teraz już wiem. I błogosławię tę wrześniową datę. Zaledwie przedsionek piekła wtedy ujrzałem.
Jaką datę? O czym mówisz?- spytałam lekko otępiała bo druga butelka wina właśnie została rozpoczęta.
Przy pierwszym pomniku powinienem był zawrócić ale nie mogłem. Brnąłem w to dalej. A potem te symbole otoczyły mnie. Jakże teraz to wszystko inne. Czy lepsze? Tego nie wiem. Ale nie uciemiężone. I tylko Wisła ta sama, choć potężniejsza niźli wtedy. Zaś Kopiec Czerniakowski, te cegły, krzyże...Myślałem, że jestem silniejszy...- Tadeuszowi załamał się głos, a łzy poleciały mu ciurkiem. Jego emocje, choć nie wiedziałam dlaczego, udzieliły się także mnie. Było w nim tyle prawdy. Przytuliłam go do siebie. I nie wiem jak to się stało ale zaczęłam go całować. Wino szumiało mi w głowie, a on te pocałunki oddawał. Gładził po włosach, tulił. Świat począł wirować. To nie alkohol sprawił, że moje emocje drżały. Dreszcz raz po raz przeszywał moje ciało. Tadeusz był namiętny, a jednak przy tym nieco nieporadny ale ja oddałam mu się w całości. Chcieliśmy jeszcze i jeszcze. Fale gorąca i ciarki przenikały mój kręgosłup. Rozum podpowiadał, że nie powinniśmy ale ciało przyjmowało jego dłonie i pocałunki. Osunęliśmy się na podłogę. Żadnej celebracji tylko nieokiełznanie. Zlekceważyłam telefon wygrywający wściekle w torebce melodię przypisaną do Szymona. Nikt teraz nie był ważny. Tylko Tadeusz. Nie zastanawiałam się nad jutrem. Zachłannie chwytałam każdy kolejny dotyk mego kochanka. Był nienasycony jakby natychmiast chciał wykorzystać tę chwilę aż do końca. I wciąż uważnie patrzył mi w oczy jakby chciał z nich wyczytać co czuję. A potem gdy już nasyciliśmy się naszym pierwszym razem, gdy emocje już nieco ucichły, Tadeusz nakrył nas kocem. Leżeliśmy wtuleni, milcząc. Wokół nas panowała przejmująca cisza. Delektowaliśmy się kolejnym winem z butelki, upijając się coraz mocniej. Chciałam aby ta chwila trwała wiecznie. Nie miało już dla mnie znaczenia, że jest młodszy kilka lat. On również zagłębiony był w swoich rozmyślaniach. Gdy nagle wyszeptał niespodziewanie:
Kocham cię...
Ja ciebie również kocham - rzekłam trochę zaskoczona swoją reakcją.
Nigdy w to nie wątpiłem - rzucił z szelmowskim uśmiechem. Oczy miał już nieco podszyte alkoholem.
Jesteś bezczelny i zbyt pewny siebie. W dodatku masz słabą głowę. - wypaliłam.
Twoja nie jest mocniejsza - roześmiał się
Co będziemy robić jutro?
Zapewne trzeźwieć...
***
Krzyk tłumu był nie do opisania. Przedzierał się spośród niego lament i modlitwy. Masowo pędzony pod lufami zdziczałych żołdaków do fabryki. Chwilę potem rozlegały się stamtąd huki wystrzałów, wybuchy. Obserwowałam to wszystko z ukrycia. Nie chciałam aby spotkał mnie ten sam los. Przerażenie dławiło nawet mój oddech. Siedziałam w jakimś śmietniku. Przynajmniej tak mi się wydawało, biorąc pod uwagę smród i odpadki w których tonęłam.
Ale ciemności panujące wokół nie pozwoliły mi tego stwierdzić. Pozostało się tylko domyślać. Najchętniej zamknęłabym oczy i zatkała uszy by nie być świadkiem tej rzezi, która odbywała się na zewnątrz. Nie mogłam jednak przestać być czujna. Przez niewielką dziurkę mogłam jedynie obserwować jak te bestie przeszukują zgliszcza, rzucając do płonących domów przez puste okna granaty. Byli nimi obwieszenie jak groteskowymi obwarzankami. A twarze mieli trupio blade. Co gorsza szli w moją stronę. Kiedy z piwnicy jednego z płonących budynków wybiegł chłopiec, jeden z żołdaków krzyknął:
Halt!
„ A więc Niemcy” - pomyślałam. Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać bo zaraz po okrzyku wyjął broń i strzelił w stronę uciekiniera. A potem zniknął mi z oczu. Poszedł ciężkim krokiem w tamtym kierunku. Usłyszałam kolejne strzały, jednak było to już poza zasięgiem moich oczu. Natychmiast poczułam jak cisną mi się do nich łzy.
Panie Boże - pomyślałam - Gdzie ty jesteś skoro ja jestem w piekle?
Niemcy wystarczająco blisko podeszli. Ten który strzelał do chłopca, dołączył do nich. Rozmawiali po swojemu. Nie rozumiałam tego języka. Pozostało mi tylko bezszelestnie ich obserwować. Jeden z nich podał kamratom biało-czerwone opaski.
O nie - wyrwało mi się. Na szczęście głośny wybuch, gdzieś w oddali chyba to zagłuszył.
Nagle poczułam jak czyjaś ręka zaciska się na moich ustach, a druga chwyta mnie wpół. Najwyraźniej nie byłam tu sama. Czułam czyjś oddech na karku. Uścisk rozluźnił się dopiero gdy Niemcy się oddalili. Ucichły także ich głosy. Jednak szczęk granatów gdzieś niedaleko nie milkł. Odwróciłam się powoli. Za mną siedział umorusany młodzik w niemieckiej panterce. Rękaw jego opasany był na biało-czerwono. Spoglądał na mnie wystraszony.
Staszek? - znałam tego chłopaka.
Widziałaś co robią? Skurwysyny – wyszeptał - Mordują ludność cywilną.- kiwnęłam głową. Bałam się odezwać. Strach mnie paraliżował.
A nasi siedzą na cmentarzu młynarskim i grobów pilnują. Umarłych strzegą, ale to wszystko przykrywka. Żeby tylko dowództwo w razie czego miało jak spieprzać- wycedził - Musimy się stąd wydostać.
Wydostać?- powtórzyłam bezmyślnie.
Musimy dołączyć do naszych. Już wolę zginąć w walce niż tu, prowadzony jak zwierzę na rzeź.
Ja się stąd nie ruszę - powiedziałam.
Ruszysz się Hania. Dzielna jesteś. To dlatego Tadeusz się w tobie zakochał.
Słysząc to imię drgnęłam. „Tadeusz”- pomyślałam.”Czy on też jest gdzieś tu w tym koszmarze?”
Musimy zaczekać do zmroku - odezwał się Staś - Wtedy te szkopskie świnie mało atakują.
Widziałam jak Niemcy wkładają polskie opaski...
Bydlaki - zacisnął pięści - Chcą podstępem wyciągnąć ukrywających się w budynkach ludzi.
Teraz łzy płynęły mi ciurkiem. Milczeliśmy.
Staś - wyszeptałam.
Tak?
Myślisz, że uda nam się to przeżyć?
W Bogu nasza nadzieja...
Komentarze (4)
Przejrzyj tekst pod kątem zaimków, bo masz sporo niepotrzebnych i ogólnie jest ich zatrzęsienie, co psuje całkiem ładnie napisany tekst. Przykład poniżej. Mi do utylizacji.
Telefon zadzwonił niespodziewanie. Skoczna melodia obwieściła mi, że to mój mąż tkwi po drugiej stronie słuchawki.
I nic mnie nie obchodziło, kiedy moi znajomi się śmiali, że większość Polaków też reaguje na nich wręcz alergicznie. - do czego odnosi się "nich"?
-Dziwny typ albo lans pełną gębą - pomyślałam.- Coś jak moda na kalosze do sukienek. - nie zapisujemy myśli tak jak regularny dialog, bo to miesza czytelnikowi we główce.
W to nie wątpię – burknęłam trochę złośliwie pod nosem - Zamoczę panu płaszcz.
Trzeba poprawić i ujednolicić zapis dialogów
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania