Kaji - rozdział 3
- I jak panie doktorze? Będzie żyć? - Yonika dopadła lekarza, który dopiero co wypadł z pokoju Kajiego. Zaskoczył ją wyraz twarzy mężczyzny.
- No cóż...Jest dobrze. Aż za dobrze. Jeszcze wczoraj odkażałem pewną ranę zadaną nożem, a teraz jej nie ma. - zrobił przerwę. - Pierwszy raz w życiu widzę taką regenerację. Dzieciak musi sprawiać dużo problemów, co? Kto go tak załatwił? - zapytał żartobliwie doktor.
- Nie, nie. Kaji nie sprawia problemów. Wcale.
- To dlaczego tu trafił? To chyba sierociniec dla młodocianych przestępców. - zaśmiał się i zaczął grzebać w swojej lekarskiej tobie.
- Ech, to nieważne. Co mu podawać? Ile razy dziennie? - dopytała się. Nie lubiła wspominać o temacie pojawienia się tu chłopaka.
- Cefalgin, trzy razy dziennie po tabletce. Zaraz wypiszę receptę.
***
Burze nie oszczędzały nawet tej wioseczki. Ostre pioruny co chwilę pojawiały się na granatowym sklepieniu, i równie szybko znikały. Można było przez godziny obserwować zmagania pojedynczych drzew lasotundry z wiatrem. Jak one to wytrzymują? Panna Yonika właśnie zaczynała pracę w "Ośrodku dla trudnej młodzieży", musiała przyzwyczaić się do wielu rzeczy. Jedną z nich był klimat. Osoba pochodząca z południowych krańców Hokage przeżywała szok, kiedy musiała się przenieść na północ. Mieszkanie w tundrze nie należało do najłatwiejszych. Ciężko było o pożywienie, trudno było nie zamarznąć. Błogosławieństwem okazała się magia ognia. Ale czego nie zrobi się dla wymarzonej pracy, prawda? A panna kochała dzieci od zawsze i bardzo ucieszyła się na pracę w sierocińcu. Na początku myślała, że będą również małe dzieci, ale trafiali tu tylko delikwenci powyżej dwunastego roku życia. Z nimi też można było się dogadać.
Tego pamiętnego wieczoru pioruny były wyjątkowo jasne, a deszcz wyjątkowo rzęsisty. Miało się wrażenie, że ktoś specjalnie spuszcza tysiące kropel z takim impetem, by przebiły się przez stary dach.
Ktoś zapukał do drzwi. Panna podbiegła do nich, by ugościć wędrownika. Pogoda była coraz to surowsza, więc nikt nie chciałby przebywać na dworze. Nikogo nie było. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu żywego ducha. Jej uwagę przyciągnęło stare, tekturowe i podmoknięte pudełko z nabazgranym niechlujnie znakiem "pożar"* na boku. Jeden ze sposobów przeczytania go to "Kaji".
Niepewnie zajrzała do środka. Co w końcu może być w pudełku opisanym jako "pożar"? Zapalniczka? Bomba? Coś łatwopalnego?
Zdołała wydusić z siebie tylko krótki pisk.
- Szefie! - wykrzyczała po chwili. Wskazywała drżącym palcem na zawartość pudła. Karuro podbiegł do niej. Pierwszy raz słyszał, jak Yonika wydała z siebie taki dźwięk.
- Bożewielkiipotężny! - wyjęknął zaskoczony.
W środku było dopiero co narodzone niemowlę. I to bardzo. Dziecko jeszcze całe we krwi, a pępowina była nieprzecięta. To nie dawało znaku życia. Rozpoczęła się akcja ratowania życia niemowlaka.
Postanowiono, że mimo wszystko dziecko pozostanie w ośrodku. Rząd najwyraźniej miał gdzieś noworodka otoczonego "trudną młodzieżą". Postanowili nazwać go jakimś tradycyjnym imieniem Kraju ognia na przykład "Harion" lub "Remesu" , ale przyjęło się Kaji.
***
Nudy. Przewracanie się z boku na bok to żadna zabawa. Nie miał przy sobie żadnej ciekawej książki, po którą mógłby sięgnąć. Wygiął się na łóżku. Przyznał się, że robienie do kaczusi przez tydzień mu nie służyło. Wolał teraz za wszelką cenę unikać współlokatorów, zaczynał się ich na prawdę obawiać. Pomyślał sobie, że wieczorem może spróbować wymknąć się z bidula. Lepsze to niż gnicie w pokoju i zapuszczanie korzeni. Uniósł swoją nogę, tak by przyjrzeć się nieskazitelnej skórze, tak gdzie powinna być duża blizna. Jak to możliwe? Szukał wzrokiem też innych blizn, pozostałości po pobiciach. Nic nie zobaczył. Zaczął poważnie martwić się o swoje zdrowie.
Kiedy niemal wszyscy domownicy, oprócz Kajiego spali postanowił wykraść się ze swojego azylu. Udałoby mu się to niemal bezszelestnie, gdyby nie potknął się wychodząc. Wylądował na dywaniku tuż przed głównym wyjściem.
Wstał i otrzepał swoje ubranie. Następną porażkę zaliczył już na zewnątrz, gdy przydeptał swoje sznurówki. Zakończyło się to ze spodziewanym skutkiem. Przygotował się. Wiedział, że akurat dzisiaj do sąsiedniej wioski przyjedzie nocny autobus kursujący raz w miesiącu. Wygrzebał wszystkie swoje drobniaki ciężko wyżebrane od opiekunów i postanowił zainwestować w bilet.
Przez te dziesięć kilometrów do przystanku jedyną rzeczą, która mu przeszkadzała był chłód. Założył na nos szalik i założył kaptur od bluzy dresowej niewiele pomogło. Otuchy dodało mu zobaczenie starego pojazdu w stanie jakim był "smutny autobus", którym będzie podróżować.
Chłopakowi wyraźnie nie posłużył długi marsz. Brak kondycji i wyrobionych mięśni sprawiały, że dostał zadyszki już po kilometrze. Gdy tylko dostał się do wnątrza pojzdu odetchnął z ulgą.
Kierowcę niewiele obchodziło, to że jakiś wyrostek chce jechać do Fuyunaka, jednego z większych miast Kraju Ognia, ważne, że zapłacił. Autobus przewoził wiele innych podejrzanych typków, więc Kaji nie wyróżniał się. Tak, chciał się nie wyróżniać. Być pozostawionym...
Kaji kiedy był młodszy cierpiał na okropną chorobę lokomocyjną. Mimo to, że niewiele jadł, potrafił zapełnić niejedną reklamówkę. Najczęściej zaczynał dzielić się swoim obiadem ze współpasażerami już po kilkunastu minutach drogi. Dziękował bogu, że z tego wyrósł.
Coś koło drugiej nad ranem wypadł z pojazdu na ppopularny dworzec autobusowy. Mimo później pory co chwilę odjeżdżało z tąd kilka taksówek, a ludzie czekali na swoją taryfę. Strach się bać co było o jakiejś ludzkiej porze.
Kaji był introwertycznym dzieckiem ze wsi, który niezbyt swobodnie czuł się w metropoli. Krążył po mieście oglądając wnętrza całodobowych sklepików z einuyo, tradycyjnej potrawy składającej się z ociekającego tłuszczem kotleta wepchniętego w czerstwy chleb i przyozdobionego niesmaczymi sosami, nadgniłym serem ( znane też jako ser pleśniowy), spalonymi ziemniakami (opcjonalnie) lub niewielkimi, zielonawymi pomidorami, które ze względu na klimat nie rosną tu najlepiej. Wbrew pozorom to bardzo popularne danie.
Natykał się na na dilerów (mały, obczaj ten towar. Wyjdo ci gały z czachy, wisz?), alfonsów załatwiających swoje sprawy przez telefon, pijaków (nie, kurna, nie! Mam trzech klientów na Kari!), ździrowate laski, które nachlane wracały z jakiejś imprezy (a widziałaś tyłek tego barmana? Dałabym mu dupy.) oraz prostytutki. Kaji był nieprzywyczajony do takich widoków, więc gdy jakaś tania puszczalska zwracała się do niego, dostawał gęsiej skórki. Nieraz kusiło go by zboczyć z kursu, bo jedyne nagie kobiety jakie widział to panie z pism dla dorosłych znalezionych w pokoju Chou.
Kursu...jakiego kursu? Dokąd właściwie zmierzał? W odpowiedzi na niezadane pytanie tylko zacisnął kaptur bluzy bardziej, tak, że nie było widać w ogóle jego charakterystycznych włosów.
Przyśpieszył. Im szedł dalej, tym światła stawały się coraz żadsze. Coraz mniej prostytutek oferowało mu swoje usługi. Coraz mniej dilerów spotykał na swojej drodze. Wszystkiego było coraz mniej.
Kaji doznał dziwnego uczucia ,którego dotąd nie znał. Nietypowe ciepło w środku, które stawało się coraz bardziej intensywne. Zaczynało być uciążliwe. Na prawdę męczące... Nie zwalniał. Szedł coraz bardziej zmęczony.
W końcu nie wytrzymał i skecił w boczny, ślepy zaułek.
A więc to koniec? Wykituje, kopnie w kalendarz, przekręci się? Tutaj, w otoczeniu śmietników? Żałował, że uciekł. Postąpił głupio,nawet jak na siebie.
Jednak nic mu nie przeszkadzało mu tu umrzeć. Nik nie będzie za nim płakał, no może oprócz Yoniki. Ale niedługo obowiązki znowu zaczną ją wzywać i powróci do pracy, do innych dzieciaków. A Nima i Chou? Da im tą satysfakcję? Satysfakcję jego śmierci?
Wisiało mu to. Wisiało i powiewało.
Miał już się poddać. Jego dusza miała ulecieć do góry niczym popiół niesiony przez wieczorny wietrzyk.
Nie, nie, nie. NIE.
Odezwało się coś w środku.
A potem ciepło zmieniło się nie do poznania. Zaczynało parzyć. Kumulowało się w nim aż do maksimum pojemności jego ciała. A potem uleciało w niesamowitej formie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania