Kalkulator czasu darowanego PRO LIVE

Dopiero po wyprowadzce z dużego miasta, już jako człowiek dorosły, zacząłem zauważać jesień. Tak, jesień – jako upływ czasu i jako porę roku. Jeszcze na początku pobytu w Beskidach, bo tam właśnie się przeniosłem, wybrałem się raz na grzyby, ale grzybów nie było, tylko same pożółkłe listki, opadłe z drzew. Pamiętam, że bardzo mnie ten widoczek zasmucił. Oczekiwałem letniego rozgardiaszu, nerwowego śpiewu ptaków, jakiegoś energetycznego poruszenia w przyrodzie w okresie babiego lata, krzątania się owadów i nawoływań zbłąkanych niefrasobliwych turystów, ale niczego takiego nie było, a miast tego mogłem napawać się absolutną, ale to absolutną ciszą. I wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że ta szaleńcza gonitwa czasu to jest to, co mnie najbardziej przeraża, to jest to, co mnie najwięcej postarza. Zacząłem szybko liczyć, rachować, szacować, kalkulować: ile, no ile jeszcze?! Ile mi zostało tych wspaniałych czerwców i bezgranicznie długich wieczorów lipca albo sierpnia, ile czasu przyjdzie mi jeszcze spędzić na górskich ostępach, na ile wreszcie wspólnego czasu z bliskimi mogę liczyć? Zadumałem się zwłaszcza nad tym ostatnim, gdyż matkę, siostrę oraz pieska kocham najbardziej, siostrę, matkę oraz psiaczka kocham najmocniej. Ponadto po wielu, wielu latach nauczyłem się w końcu dostrzegać, a nawet doceniać jesień. Spodobała mi się ta poetyckość brązowawej szarówki – krótkiej, połykającej wszystko na swojej drodze. Spodobał się mrok nieprzenikniony przedwieczorny i mglista beznadziejna nicość. Nawet wilgotność powietrza zacząłem postrzegać jako swoistą okazję do dotlenienia się, objaw świeżości. Ale ja nie o tym chciałem…

Ponieważ ucieczka czasu była nieunikniona, a praca zajmowała lwią część doby, ponieważ moi bliscy stawali się coraz starsi i coraz słabsi, a samotność czaiła się tuż za rogiem, należało zakasać rękawy i coś z tym zrobić, i to migiem. Chodziło o to, by jeszcze za życia spędzać jak najwięcej czasu z rodzinką, by wydłużyć to sielskie familijne życie o całe minuty i godziny, których normalnie by się w domu nie spędziło, bo – wiadomo – obowiązki, wyjazdy służbowe, wojaże turystyczne, czas zmitrężony na zakupach, w korkach, kościołach, urzędach i na poczcie. I pomyśleć, że przecież jest alternatywa, że przecież pracować da się zdalnie, modlitwa, choćby i nawet z samym papieżem, możliwa jest także i na odległość, a wycieczki? Wycieczki można sobie darować. Miałem szczęście: na stryszku mego góreckiego domu przypadkowo odnalazłem zakurzone urządzenie, które po dłuższych oględzinach okazało się być kalkulatorem lat darowanych. Nie wiedziałem, do kogo należał ów tajemniczy arytmometr ani w jaki sposób powstał. Wystarczyła chwila zabawy uroczymi guziczkami z napisem "co, ile, kiedy" i już był wynik. Co prawda tylko szacunkowy, ale jednak.

W ten sposób okazało się, że w pracy spędzamy przeciętnie tyle i tyle lat naszej egzystencji. No to nie ma co się zastanawiać – pomyślałem. Raz, dwa i trzy i kasujemy za pomocą specjalnej funkcji pracę poza domem. Urządzenie nam to zapewnia, jest niezawodne. Przeciętnie chłopak albo dziewczyna zabierają nam iks godzin. Być może są to nasze przyszłe połówki lepsze albo gorsze? Ale co tam! Kasujemy połówki, bo to jest „obcy element”, nie nasza krew. Urządzenie świszczy wspaniale, jest niezawodne. Na zakupy i wyjazdy trwonimy aż – uwaga – kilkadziesiąt tysięcy godzin życia. Kilkadziesiąt tysięcy! Wyrzucamy więc zakupy z naszej listy, jako że możliwe są obecnie zakupy przez Internet. Rugujemy kina i bary, siłownie i spacery z kotem sąsiadki. Automat gra prześwietnie, jest bezusterkowy. Boże! Ależ on gra!

Nawiasem mówiąc: to jest dołujące, że pozostały mi tylko jakieś dwa tysiące spacerów z Chico (tak wabi się mój mały piesek). Dwa tysiące to niby dużo, ale to jest jednak pewna liczba, a na dodatek skończona, która pryśnie, czas zleci jak z bicza strzelił. No ale zostawmy już nawias w spokoju i wróćmy do meritum.

Dalej przychodzi więc kolej na zaoszczędzenie czasu na przeprowadzki i gry hazardowe. Leci to wszystko do kasacji, a lecąc świszczy, cała pula kart świszczy. Ustrojstwo jak zwykle niezawodne! No dobrze, czas na zsumowanie rzeczonych-wyliczonych, by otrzymać ostateczny wynik. I teraz... jeżeli zaoszczędzimy choćby połowę z otrzymanej liczby, to okaże się, że „przedłużyliśmy” życie tym, z którymi je dzielimy o jakieś iks lat. Całe niewyobrażalne iks lat, to jest dziesięć, a nawet dwadzieścia! To strasznie dużo, strasznie, strasznie dużo! To tak, jakbyśmy dodali do życia naszych matek, ojców, braci i sióstr całe dodatkowe połacie czasu, hektary wspólnie uprawianych ogrodów szczęśliwości, ary zroszone miłością do tego, co składa się na wspólne gniazdko.

Ale uwaga! Zabrakłoby wtedy, bo zawsze jest coś za coś, gry z własną wyobraźnią: czy mój dziadek miał jakieś sekrety: ukryte skarby, tomiki ulubionej poezji, listy miłosne, romantyczne skoki w bok? Co matka robiła na urlopie w Grecji, kiedy mnie tam z nią nie było, a nie było, bo miałem inne zajęcie, pracę na przykład? Przecież słodkie tajemnice też są chyba potrzebne? Może tak. Może nie. Trzeba sobie samemu odpowiedzieć, co ważniejsze: czy z młodymi naprzód iść i żyć własnym życiem? Czy raczej ze starymi: mamuśkami, tatuśkami, wujaszkami? Oto jest pytanie, zagadnienie w sam raz na długie jesienne wieczory. I tak wydaje się, że najgorsze już za mną, bo jeśli podzielić to moje jestestwo na cztery okresy (średnio po dwadzieścia lat licząc), to rychło okaże się, że najgorsze za mną, jako że największa ilość bliskich mi osób zmarła w latach 2000-2020 i nie sądzę, by ktoś liczący się w moim obecnym życiu umarł w niedalekiej przyszłości, czyli pomiędzy rokiem 2020 a 2040 (nie licząc oczywiście matki i psa).

Aha, a jakby się kto pytał, to urządzenie jest u mnie na strychu i może niech tam pozostanie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Bożena Joanna 24.10.2021
    Najpierw zachwyciłeś się znalezionym wynalazkiem, wyliczyłeś stracony czas, a potem rozstajesz się ze znaleziskiem i godzisz z rzeczywistością. Pamiętam moje przerażenie, gdy zaczęłam pracować, że ponad 33% spędzę w pracy, a na życie pozostanie niewiele. Musiałam się z tym pogodzić jak wszyscy. Pozostaje wyrzut sumienia, że zbyt mało czasu poświęciłam rodzicom, goniąc sama nie wiem za czym.
    A jesień jest naprawdę piękna, w piątek spacerowałam po Łazienkach, zachwyciły mnie kolory.
    Tyle moich dywagacji, ciekawy tekst do rozmyślań, czasami zbyt dużo chcielibyśmy wiedzieć o naszych przodkach.
    Pozdrowienia!
  • Bajkopisarz 24.10.2021
    Fajne :)
    Gdyby faktycznie policzyć ilość czasu zmarnowanego, wyszłoby tego naprawdę dużo. Ale prawdą jest też i taka, ze jeśli nie zmarnujesz na jedną rzecz, to zmarnujesz na drugą. Nie na darmo się mówi, że najwięksi lenie lubią wcześnie wstać, żeby dłużej nic nie robić.
  • maciekzolnowski 24.10.2021
    Dzięki Bożenko, dzięki Bajkopisarzu!
    Strasznie spodobało mi się to powiedzenie, że najwięksi lenie wstają wcześnie. O dziwo nie znałem!
    Bożenko, zazdroszczę spaceru po Łazienkach; a co do jesienie i jej opisywania, to nie wiem, czy wpisywałaś już sobie: "motyw jesieni w literaturze + wolne lektury". Warto! Bogaty i ciekawy zbiór tekstów, które gorąco polecam.
  • Trzy Cztery 24.10.2021
    Bardzo przyjemnie się czytało. Ja czasem marnuję pieniądze na taksówki, żeby tylko mieć więcej czasu na marnowanie czasu.
  • maciekzolnowski 24.10.2021
    Dzięki, 34. Kurcze, o taksówkach, uberach i rybach zapomniałem, zapomniałem też o hobby (np. wędkarstwie). ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania