Kamień i nos
Poranki bywają dziwne i niesympatyczne. Paweł doskonale o tym wiedział, jednak bardzo nie lubił tracić czasu, dlatego nawet w sobotę wstawał wcześnie i szedł po bułki i gazety. Jego żona, Elwira, zawsze go ostrzegała:
– Skarbusiu, uważaj, nie idź! Przecież o tej porze jest jeszcze dużo łobuzów! Jeszcze cię rozdepczą!
– Nic tam nie jest, przecież już ranek! - uspokajał
I zwykle miał rację. Jednak pewnego razu obawy jego połowicy się sprawdziły. Wychodząc z domu ujrzał kilku młodocianych, podpitych, lecz także pełnych wigoru gałganów, toczących wojnę na kamienie.
– Bl...- chciał ordynarnie zakląć, ale nie zdążył
Zabłąkany kawałek skały uderzył go w twarz, zadając potężny ból.
– Dziadek dostał! Ale się zajuszył - krzyknęli przytomnie kamieniarze
Niebawem na miejsce dotarły Służby Ratunkowe i Policja. W szpitalu kotłowało się jak w mrowisku, ale półprzytomny z bólu i szoku Paweł nie wszystko wychwytywał. Kiedy nieco doszedł do siebie, usłyszał od starszego, chudego lekarza:
– Jak się pan czuje? Miał pan dużo szczęścia!
Już niebawem wszyscy mu to powtarzali:
– Miałeś tyle szczęścia! Przeżyć uderzenie kamieniem i nawet nie zemdleć, to jest coś!
Akurat w dniu swoich urodzin, został wypisany do domu. Elwira oraz ich wspólni znajomi zorganizowali wielkie przyjęcie. Niestety, Paweł nie wydawał się zadowolony. Zapytali go:
– Dlaczego się nie cieszysz?
–A z czego mam się cieszyć? Ja nie chcę żyć! Nic nie mam, nic nie rozumiem, małolaty rozwaliły mi nos i zniszczyły życie!
– Nie denerwuj się, w twoim stanie... - martwiła się Elwira
– Przerażasz nas! Trzeba żyć! Przecież życie jest piękne! - przyświadczali jej przyjaciele
Elwira wiedziała, że go nie przekonają. Widząc, że popada w coraz głębszą depresję, zaczęła go namawiać na spotkanie z Panem Klemensem, nazywanym: "Cudotwórcą", Mędrcem, który pomagał wielu ludziom pokonać melancholię, załamanie oraz beznadzieję. Długo nie chciał się zgodzić, lecz w końcu uległ. Po "kamiennej" traumie niechętnie wychodził z domu, więc nietypowy terapeuta zaproponował wizytę w jego pokoju. Nareszcie wybiła jej godzina i w drzwiach ukazał się gruby mężczyzna z długimi włosami i brodą sięgającą kolan. Widząc chorego ukłonił się nisko, lecz Paweł... zupełnia oniemiał! Cała ta, dziwna dla niego, sytuacja przejęła go tak wielkim zmieszaniem i poczuciem przygnębienia, że nie był w stanie nic zrobić ani powiedzieć. Filozof przyglądał mu się przez krótką chwilę, a następnie wydobył z kieszeni złoty gwizdek i zaczął weń dmuchać. Z każdym użyciem małego przyrządu wydobywał cieniutki dźwięk podobny do bzyczenia komara. Następnie wykonywał dłonią gest powitalno-pożegnalnego pa-pa. Oba te zabiegi powtarzał rytmicznie, bez przerwy. W pewnej chwili Paweł poczuł zbliżający się wybuch szału i wzburzony wyszedł, trzaskając drzwiami!
– Co się dzieje? Gdzie Pan Klemens? - zapytała jego zaniepokojona sympatia
– Dłużej nie mogę, to jakiś psychol! Kogo mi tu sprowadziłaś? Wszedł, skłonił się do ziemi, a teraz gwiżdże i wymachuje rękami! - nerwowo parodiował wszystkie gesty Mędrca
Elwira postanowiła sprawdzić osobliwe rewelacje małżonka. Wchodząc do jego pokoju, zobaczyła, jak Uczony podziwia wiszący na ścianie obraz:
– O! Kartofle! Kartofle! Tak! Tak! - entuzjazmował się, wskazując palcem kopię arcydzieła Van Gogha
– Mistrzu, dlaczego Mistrz... nie chciał porozmawiać z moim mężem - zapytała niepewnie
– Ja chciałem, ale coś było nie tak! Coś nie tak! - kręcił głową
– Ale dlaczego?
– On chyba się zablokował! Może nawet mnie nie widział i nie słyszał, bo ja się ukłoniłem... Ja się ukłoniłem, a on nic! Nic do niego nie docierało! I ja musiałem wtedy tylko pogwizdywać i pomachiwać, żeby mu odetkać oczy i uszy!
– Wszystko jasne - pomyślała i wytłumaczyła całą sprawę mężowi
Paweł wrócił do swojego pokoju.
– Ojej, gdzie mój gwizdek? - zawołał Pan Klemens, kiedy go dostrzegł
– Nie będzie potrzebny! Słyszę Pana i widzę!
– Na pewno? - zapytał znowu kłaniając się do ziemi
– Tak - pacjent odwzajemnił jego gest
Kuracja trwała już kilka godzin. Elwira czekała cierpliwie na powrót ukochanego, jednak zaczynała się niepokoić. W końcu pojawili się obaj - rozpromieniony Pan Klemens i szeroko uśmiechnięty Paweł.
– Jak Pan to zrobił, Mistrzu? - zapytała zdumiona
– Co ja? To nie ja! - odparł ze śmiechem i szybko wyszedł, tak, że nawet nie zdążyli mu podziękować
Znowu szczęśliwy Paweł namiętnie pocałował małżonkę
– Wróciłeś! Aż trudno uwierzyć! Jak tego dokonaliście - nie mogła się nadziwić
– Kłanialiśmy się sobie
Komentarze (2)
Serdecznie :)
Dziękuję... Serdecznie! :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania