Kampania Wrześniowa 1939 roku. Czy dało się drożej sprzedać żołnierską krew?

Kampania Wrześniowa

Czy dało się drożej sprzedać żołnierską krew?

Kapitan Felicjan Majorkiewicz

Pytanie Kapitana Felicjana Majorkiewicza zadane wiele lat temu, a odnoszące się do zmagań naszych żołnierzy i oficerów w Kampanii Wrześniowej jest bardzo trafne i do dnia dzisiejszego wywołuje liczne dyskusje i spory. Czy nie daliśmy się zbyt łatwo i zbyt szybko pokonać?

 

Druga wojna światowa w Polsce rozpoczęła się 1 września 1939 roku. Kiedy 6 października skapitulowała Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” kampania 1939 roku praktycznie dobiegła końca. W ciągu tych 35 dni armia Polska została rozbita. W walkach z Niemcami straty wyniosły około 70 tysięcy poległych, w tym 3300 oficerów. Rannych zostało około 133 tysięcy żołnierzy, w tym około 6 tysięcy oficerów. Do niewoli dostało się około 420 tysięcy żołnierzy i oficerów. W walce z bolszewikami starty wyniosły około 7 tysięcy zabitych i zamordowanych, oraz około 500 tysięcy jeńców.

Około 80 tysiącom żołnierzy udało się przejść na Węgry, do Rumunii oraz na Litwę i Łotwę.

 

Straty niemieckie wynosiły 16343 poległych, 5058 zaginionych i ponad 27 tysięcy rannych. Bolszewicy stracili około 3 tysięcy zabitych.

Na polu walki zginęło pięciu generałów (czterech z rąk Niemców: Bołtuć, Grzmot-Skotnicki, Kustroń, Wład, a piąty gen. Olszyna-Wilczyński z rąk bolszewików).

Niektórzy oficerowie tacy jak płk. Dąbek, czy kpt. Raginis, ceniący sobie wyżej honor niż śmierć popełnili samobójstwo. Tak pisał w swoim liście pożegnalnym z 7 września 1939 roku, oficer II Oddziału sztabu Grupy Operacyjnej „Piotrków”, mjr. dypl. Cezary Niewęgłowski.

 

„Byłem żołnierzem z zamiłowania, nie dla kawałka chleba, byłem patriotą, może gwałtownym w swej ambicji, ale szczerym. Wierzyłem w swych wodzów, ale głęboko się zawiodłem. Przegranie wojny w pięć dni przez państwo o 34 mln ludzi – to klęska, nie wojenna, lecz moralna. Wykazała naszą nieudolność organizacyjną, brak przewidywania, a przy tym pyszałkowatość i bezdenną pewność siebie. Przez te kilka dni byłem na froncie świadkiem bohaterstwa i waleczności naszego żołnierza i nieudolności dowódców. Czy znowu mamy prosić francuskich dowódców batalionów, żeby nas uczyło dowodzenia?....”

 

Kampania Wrześniowa została przegrana zarówno pod kątem militarnym, jak i politycznym. Nasi zachodni sojusznicy zawiedli i ograniczyli się tylko do wypowiedzenia wojny III Rzeszy i drobnych potyczek na froncie zachodnim. Marszałek Edward Rydz-Śmigły, zdaniem swego szefa sztabu gen. Wacława Stachiewicza, opierał strategiczną kalkulację na jedynym możliwym założeniu, że "walka o czas mogła być, w naszych warunkach tylko strategicznym opóźnianiem do czasu odciążenia naszego frontu". Rozstrzygnięcie miało zapaść tylko na froncie zachodnim. Naczelny wódz uważał, że tylko poprzez zaangażowanie wszystkich sił Wojska Polskiego można było wymusić dotrzymanie gwarancji przez sojuszników. Z tego powodu rozmieszczono wojska tak, że musiały podjąć walki wszystkimi niemal siłami od pierwszych minut wojny.

Można jednak zapytać, czy podobnych efektów nie uzyskano by, opóźniając nawałę niemiecką za pomocą oddziałów osłonowych, np. stosunkowo mobilnej kawalerii, a główne siły wycofać w głąb kraju zmniejszając tym samym długość frontów i zagęszczając obronę?

Marszałek Rydz-Śmigły wprowadzając swój plan obrony zachował tak dalece idącą tajemnice, że nawet dowódcy armii nie do konca wiedzieli, jakie są zamysły Wodza Naczelnego i co za tym idzie nie mogli go wprowadzić w życie, nie znając szczegółów. A tych nie znał nawet Sztab Generalny. Tak przedstawił to w swoich wspomnieniach szef Oddziału III (Operacyjnego) Sztabu Głównego WP pułkownik Stanisław Kopański.

 

„Plan zachodni rodził się szybko, pod wpływem nagłych wydarzeń politycznych. Zawierał on właściwie jedynie: zadania dla poszczególnych armii, zwięzłe wskazówki wykonawcze, ogólne Orde de Bataille armii. Plan ten nie obejmował wówczas żadnych wytycznych użycia odwodów Naczelnego Wodza. Koncepcja dalszych działań wojennych, poza okresem wstępnym, ujętym w wytycznych dla dowódców armii, jeśli istniała w umyśle przyszłego Wodza Naczelnego i znana była jego najbliższym współpracownikom (szefowi Sztabu i jego zastępcy), to na pewno nie była ujawniona Oddziałowi Operacyjnemu. Nie była, więc przepracowana przez Sztab, ani też przygotowana w terenie”

 

Wariant, który przyjął Marszałek Rydz-Śmigły praktycznie skazał na porażkę polskie armie, których dywizje piechoty i brygady kawalerii były bardzo rozciągnięte a to powodowało, że Niemcy atakując w konkretnych miejscach zyskiwali ogromną przewagę. Tak to w swoich wspomnieniach „Cieniom Września” opisał generał Kazimierz Sosnkowski.

„„Słabe fronty polskie pod naciskiem zmasowanych uderzeń niemieckich szybko rozpadły się na szereg izolowanych grup wojska, oddalonych od siebie i prawie pozbawionych łączności wzajemnej. Występuje charakterystyczne zjawisko fragmentaryzacji pola walki. Nad wyraz niekorzystne ukształtowanie polskiego teatru wojny powoduje wszędzie rażące dysproporcje między użytymi siłami, a bronioną przestrzenią i ułatwia znakomicie grę przeciwnikowi, posiadającemu w swym ręku inicjatywę, rozporządzającemu na domiar od początku dwukrotną przewagą liczebną i absolutną przewagą uzbrojenia w nowoczesne środki walki. W tych warunkach Niemcy przerywali nasze „fronty” z łatwością na wybranych przez siebie kierunkach. Z chwilą tą dowódcy polscy, zagrożeni od czoła, z boków i od tyłu, instynktownie porzucali fikcję linearnych frontów i szukali skupienia sił w rozsądnej proporcji do przestrzeni, stosując często taktykę obrony na „jeża”. Drogi były przecięte, komunikacje drutowe pozrywane, radio funkcjonowało z trudem i tylko do czasu skompromitowania szyfrów. W podobnych okolicznościach kierowanie operacjami z głębi stawało się niemożliwe; naprawdę dowodzone były tylko te wojska, gdzie dowódca przebywał wśród oddziałów lub w ich bezpośrednim pobliżu. Na najwyższych szczeblach dowodzenia głównym, jeśli nie jedynym, środkiem łączności stały się łącznikowe, których zresztą było niewiele. Dokonywały one cudów dzielności, snując się przez przestworza niby bezbronne gołębie pocztowe wśród rojowiska drapieżców. Pomimo ofiarnej pracy naszych lotników i ta droga często zawodziła”

Czy zawiedli dowódcy, szczególnie wysokich szczebli?

 

Na pewno wielu przerosło to, z czym przyszło im się zmierzyć w te smutne wrześniowe dni. Niektórzy załamywali się, inni uciekali opuszczając swoje oddziały. Inni wreszcie nie potrafili się odnaleźć w tej nowej wojnie, w której prym wiodły samoloty i czołgi. Fakt, że tak się stało wynikał z wielu powodów. Naczelny Wódz, w warunkach rwącej się łączności pozbawiony był najdalej po kilku dniach możliwości realnej komunikacji z podwładnymi i utracił praktycznie możliwość kierowania operacjami. W rezultacie dowódcy armii, a nawet dywizji, toczyli własne wojny.

Marszałek już w pierwszych dniach agresji stracił możliwość dowodzenia, a do tego jego rozkazy albo nie docierały do dowódców armii, czy Samodzielnych grup Operacyjnych, albo były mocno spóźnione. Do tego Rydz w wielu przypadkach po prostu tracił głowę i nie potrafił właściwie ocenić sytuacji (przykładem niewykorzystanie całej Armii Poznań w pierwszych dniach września). Niestety okazało się, że opinia tych, którzy oceniali Rydza-Śmigłego jako pozbawionego błyskotliwości, mało inteligentnego, drobiazgowego, ale upartego i energicznego całkowicie się potwierdziła.

Jeśli chodzi o dowódców armii i SGO to niektórzy już na początku wojny wykazali się wręcz skandalicznym dowodzeniem, albo bardzo szybko opuścili swoje armie. Należeli do nich generałowie: Stefan Dęb-Biernacki, Kazimierz Fabrycy, Juliusz Rómmel, Władysław Bortnowski, Młot-Fijałkowski, Władysław Bończa-Uzdowski, Gustaw Paszkiewicz, Juliusz Drapella i Grzmot-Skotnicki.

Byli i tacy, których zachowanie w tych trudnych dniach należy ocenić bardzo wysoko. Należeli do nich generałowie: Zygmunt Podhorski, Józef Kustroń, Franciszek Wład, Emil Przedrzymirski-Krukowicz, Kontradm. Józef Unrug, Tadeusz Kutrzeba, Antoni Szylling, Juliusz Thommée, Wilhelm Orlik-Rückeman, Stanisław Jagmin-Sadowski, Franciszek Alter, Zygmunt Przyjałkowski, Walerian Czuma.

Jak widać wielu naszych najwyższych dowódców nie sprostało zadaniom, które przed nimi postawiła wojna. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że dowodzenie wojskami w tak niesprzyjającej sytuacji strategicznej było bardzo trudne i wymagało oprócz umiejętności czysto wojskowych także odwagi i zimnej krwi. Bardzo często dowódcy musieli improwizować i podejmować natychmiast bardzo trudne decyzje, nie mając możliwości skonsultowania decyzji z wyższymi szczeblami. Jak trudne było dowodzenie polskimi oddziałami bardzo dobrze opisał generał Tadeusz Kutrzeba.

 

„Wszelkie przegrupowania, planowe odwroty, zwroty manewrowe, rekoncentracje były dla nas - prymitywnie uzbrojonych - za trudne. Tam, gdzie operowaliśmy prymitywnie, jak np. w obronie przygotowanej, albo nawet tylko zaimprowizowanej, rozmieszczonej w masywnych osiedlach, jak Warszawa, Modlin, Hel, czy Westerplatte, podołaliśmy zadaniu mimo ognia, którego w innych warunkach nie potrafiliśmy znieść przez czas dłuższy.”

 

Bardzo często w sytuacji, gdy dane oddziały zostały okrążone, lub im to groziło, podejmowano decyzje, mające na celu już tylko uratowanie jak największej liczby żołnierzy. Przykładem decyzja gen. Kutrzeby pod koniec Bitwy pod Bzurą. Generał wierzył w to, że uda się uratować większość żołnierzy z kotła.

 

„(...)jej (koncepcji odwrotu), intencją nie było „uchodzić za wszelką cenę” lub „ratuj się, kto może”, ale wywalczenie przejścia Bzury przez Armię Poznańską i ubezpieczonego wycofania Armii Pomorskiej. Straże tylne – grupy Tokarzewskiego i Skotnickiego – powinny były przejść przez Bzurę jako ostatnie, kryjąc Armię Pomorską”

 

Oceniając oficerów i żołnierzy Września musimy pamiętać, że wielokrotnie byli zmuszeni do podejmowania niewykonalnych zadań i próbach wypełniania nierealnych rozkazów. Żołnierz, gdy był dobrze dowodzony i miał szansę stawienia skutecznego oporu na przygotowanych zawczasu pozycjach, bił się dobrze, a nawet świetnie. Duże znaczenie miały nie tylko umiejętności czy wola walki dowódców, ale także momentu, w którym nadchodził kryzys. Rozprężenie i dezorganizacja zdarzały się, bowiem częściej w pierwszym etapie kampanii, gdzie pozornie szanse były bardziej wyrównane, niż w ciężkich walkach odwrotowych pod jej koniec, kiedy zwykle bito się dla honoru, do wyczerpania wszystkich możliwości, bez szans na sukces. Wynikało to z okrzepnięcia wojska, które mniej nerwowo reagowało na nieprzyjacielskie samoloty i czołgi.

Należy także wspomnieć o ogromnej roli lotnictwa, które w tej kampanii po raz pierwszy w takiej skali pokazało swoją niszczycielska siłę. Niemieckie samoloty przez cały czas miały ogromna przewagę tak ilościową jak i jakościową nad naszym skromnym lotnictwem. Tak pisał generał Tadeusz Kutrzeba o roli niemieckiego lotnictwa w trzeciej fazie bitwy nad Bzurą.

„Około godz. 10 dnia 17 września rozpoczął się druzgoczący atak lotniczy na nasze przeprawy przez Bzurę. Pod względem ilości samolotów, intensywności działania i śmiałości akrobacji był to dotychczas rekord. Każdy ruch, każde skupienie, wszystkie drogi domarszów były pod miażdżącym ogniem z powietrza. Brawurowo broniła przepraw bateria przeciwlotnicza 15 DP, ale gdy w godzinach popołudniowych zabrakło jej amunicji, cała masa lotnictwa całkowicie na nic nienarażona, rzuciła się na nas, niby jastrząb na gromadę bezbronnych kurcząt. Loty obniżono do maksimum, nurkowce pikowały jak na doświadczalnym polu ćwiczeń. Powstało piekło na ziemi. Zniszczono most, zatarasowano brody; kolumny taborowe czekające na przeprawę zbombardowane, broń przeciwlotnicza i część artylerii wybita – oto wynik kilkugodzinnej jednostronnej operacji lotniczej, bez bitwy powietrznej. Po takim przygotowaniu ogniowym natarły na 15 DP czołgi.

Mimo wszystko należy jednak przyznać, że przegraliśmy batalię trochę zbyt łatwo i za szybko, a także nie na miarę naszych możliwości, nijako była ona bardzo ważna dla losów druga wojna światowa w Polsce. Bardzo dobrze ujął to wybitny znawca tego okresu pułkownik Marian Porwit pisząc.

 

„Została przegrana nie na miarę sił zbrojnych państwa o trzydziestopięciomilionowej ludności, zwłaszcza, jeśli idzie o charakter i rozmiar walk".

 

Klęska naszych wojsk wynikała z wielu powodów, nie tylko militarnych, ale także politycznych. Koncepcja wojny oparta na zobowiązaniach sojuszniczych okazała się całkowicie błędna. Nie było także rozsądnej alternatywy w sytuacji, kiedy taki sojuszniczy atak nie nastąpił. W dowodzeniu wystąpił całkowity brak koordynacji między armiami, braku szczebli pośrednich między Wodzem Naczelnym i armiami (frontów), a także zbytniej centralizacji władzy w rękach marszałka Rydza-Śmigłego, który wtrącał się w dowodzenie nawet pojedynczymi dywizjami czy brygadami. Ważnym czynnikiem była utrata już w pierwszych dniach września łączności tak między armiami, które od początku wojny walczyły samotnie, nie mając dokładnej wiedzy o sąsiadach, jak i między dowództwami armii, a Naczelnym Wodzem. Można powiedzieć, że od samego początku poszczególne armie i grupy operacyjne walczyły w swoich indywidualnych wojnach. Ważnym czynnikiem było wprowadzenie nowego i niezrozumiałego dla wielu dowódców sposobu walki, tzw. Blitzkriegu, polegającego na potężnym uderzeniu wojsk pancernych, skoordynowanych z atakami lotnictwa, które były wykorzystywane jak artyleria.

W zależności jak by nie oceniać walk naszych oddziałów w tych strasznych dniach, jedno przyznać trzeba. Żołnierze walczyli tak jak mogli, jak pozwalały na to okoliczności, a nieraz ich odwaga w obliczu wroga graniczyła z brawurą. Tam gdzie mogli stawali mężnie i bili się tak długo jak było można. W wielu przypadkach bili by się znacznie dłużej gdyby nie brak amunicji. Jeśli możemy mieć pretensje to tylko do dowódców wyższych szczebli, z których wielu zawiodło. Natomiast zwykli prości żołnierze dali z siebie wszystko próbując wykonać niewykonalny w 1939 roku rozkaz obrony naszej ojczyzny. Za to powinniśmy im oddać hołd i szacunek. O wielu z nich możemy powiedzieć, że uratowali honor polskiej armii i dali dowody na to, że hasło „Bóg, Honor i Ojczyzna” nie było im obce.

Bibliografia:

1. Kampania 1939 roku, Paweł Piotr Wieczorkiewicz, KAW, Warszawa 2001r

2. Jarosław Bączyk, Mariusz Niestrawski,Generał Tadeusz Kutrzeba, Wielkopolskie Muzeum Walk Niepodległościowych, Poznań 2012,

3. Kazimierz Sosnkowski, Cieniom września, MON, Warszawa 1988,

4. Tadeusz Kutrzeba, Wojna bez walnej bitwy, Wrzesień 1939 w relacjach i wspomnieniach, Warszawa 1989

5. Paweł Piotr Wieczorkiewicz,Wrzesień 1939 – Próba nowego spojrzenia

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Ozar 02.09.2018
    Dziękuje za anonimową 5 ale proszę o komentarze za i przeciw. Karawan, Nuncjusz, Canulas, Zaciekawiony i inni.
  • Nuncjusz 02.09.2018
    Jestem tyllo za. Moim zdaniem to wysoce prawdopodobne i zgodne z moim krytycznym spojrzeniem na wszelkich wodzów
  • Ozar 02.09.2018
    Nuncjusz Dzięki za wizytę.
  • Keraj 02.09.2018
    Ciekawy temat poruszyłeś. Błędem było ustawienie obrony na samej granicy, choć nasz sztab chciał pokazać szojusznikom że bronimy całego terytorium, krok polityczny. Ale wywiad dwójki mógł naciskać że to błąd, lepiej było ustawić wojska na lepsze tereny do obrony(nie pomogła nam pogoda a szkoda). Żeby nie 17 września to mieliśmy jeszcze duże rezerwy, można było jeszcze długo kontynuować wojnę, Niemcy jak wiadomo też dużo materiałów wojennych stracili, to nie był spacerek. Patrząc z perspektywy czasu i to jak w krótkim okresie czasu zostali pokonani Francuzi wspomagani sojusznikami to nie mamy się czego wstydzić. A wracając do kampanii wrześniowej na pewno zawiodła łączność, wielu wyższych oficerów, marszałek Rydz. Szacunek dla tych co w godzinę próby wnieśli się na wyżyny swoich możliwości i pokazali że potrafią walczyć. Przykład SGO Polesie. Można jeszcze długo pisać, ale kończę. 5
  • Ozar 03.09.2018
    Dziękuje za odwiedziny. Dokładnie tak. Liczyliśmy na sojuszników, zresztą nie pierwszy raz i dostaliśmy kolejną lekcję pokory. Wiesz, Stalin czekał aż sytuacja się wyjaśni i kiedy już był pewien że przegraliśmy wydał rozkaz ataku. Niestety sławetny rozkaz Rydza "Z Sowietami nie walczyć" był kolejnym błędem naszego Wodza Naczelnego. Akurat AC była do pobicia w wielu miejscach, ale rozkaz to rozkaz (choć nie wszyscy mu się podporządkowali). A co do samej walki to dałeś dobry przykład. SGO Polesie walczyła zarówno z AC jak i z Niemcami i nie dała się pobić do końca.
  • MarBe 07.09.2018
    Kampania wrześniowa wyglądała podobnie jak wszystkie nasze ostatnie mundiale, czyli klapa na całego.
  • Anonim 18.04.2019
    Odgrzewam kotleta.
    Wystarczyło kilka ruchów przed 38 rokiem, żeby Hitler mógł nas co najwyżej w dupę pocałować. Niestety ówczesny rząd zajmował się głównie walką z wewnętrznymi przeciwnikami politycznymi i marnotrawieniem pieniędzy. (Zupełnie jak przed rozbiorami...). Historia lubi się powtarzać, co nie napawa optymizmem. Dziś znów nie jesteśmy przygotowani na wojnę. Gdy się zacznie, ruscy w siedemdziesiąt dwie godziny będą nad Wisłą, a my możemy tylko popatrzeć.
  • Ozar 19.04.2019
    Marzyciel dokładnie tak jest. Niestety u nas nikt się nie uczy na błędach. Można było się dogadać z Adolfem i iść z nim na Rosję, wtedy w 1942 roku razem byśmy odbywali defiladę w Moskwie. Gdybyśmy dodali 30/40 dywizji polskich + niemiecka technika to było całkiem sensowne.A dzisiaj rzeczywiście Ruskie spokojnie dali by nam radę w 48 H, a później Niemcy które w zasadzie nie maja armii i Francja to samo, czy tak 3 dni i Ruskie są nad Atlantykiem. To smutny obraz, ale niestety prawdziwy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania