Kanima
Wychodząc od Matta zauważa, że przesiedziała u niego o wiele dłużej niż powinna. Chłopak przeniósł się już do domu po tygodniowym pobycie w szpitalu. Teraz musi jeździć codziennie do szpitala na terapię, a uczy się w domu. Jest już ciemno, księżyc rzuca na chodnik srebrną poświatę i jest jedynym źródłem światła. Aria drży, gdy czując zimny wiatr, który rozwiewa jej włosy i wdziera się pod ubranie. Wkłada ręce do kieszeni. Matt mieszka na Sine Street, gdzie latarnie to coś rzadko spotykanego. Ulica jest biedna i zaniedbana. Przez chorobę Matta jego rodzice musieli się przeprowadzić, by jak najwięcej pieniędzy zaoszczędzić na innych wydatkach niż jego leczenie. Spogląda w niebo. Gwiazdy przypominają małe diamenciki rozrzucone na granatowy materiał. Rozgląda się. Nie podoba jej się, że musi wracać po ciemku z Sine Street, która nie cieszy się dobrą sławą. Co prawda Matt mieszka na jej samym początku, więc domy wyglądają jeszcze schludnie, a nie jak dalej, gdzie tynk i farba odchodzą od ścian i wszędzie wokół czuć zapach śmieci. Wypuszcza z ust kłęby pary i zaciskając ręce w pięści, idzie przez Sine Street, co chwila patrząc za siebie. Wiatr cały czas smaga jej twarz, przez co cała drży. Teraz żałuję, że nie wzięła cieplejszej kurtki. Skręca w prawo i idzie boczną uliczką między sklepem z jakimiś narzędziami, a cukiernią, żeby choć trochę skrócić sobie drogę. Gdy tylko skręca wie, że popełniła błąd. Tutaj nie dociera blade światło księżyca, więc musi się naprawdę wysilić, żeby coś zobaczyć. Spogląda za siebie i pociera ramiona bladymi dłońmi. Włosy ciągle opadają na jej oczy, a ona musi je ciągle odplątywać z guzików kurtki. Uliczka nie jest długa, ale ciemna. Jakby nagle znalazła się w pomieszczeniu bez okien, a nie bocznej uliczce sklepu. Wystawy wyglądają teraz naprawdę przerażająco, gdy nie dociera tam żadne światło. Widzi w szybach swoje blade odbicie i niemal ma ochotę zacząć się śmiać. Wygląda tak mizernie. Im dłużej się przygląda tym bardziej nie jest pewna, czy to jej odbicie, czy ktoś czasem nie stoi za szybą. Przestraszona odwraca wzrok i przyśpiesza kroku, jak najdalej od tych egipskich ciemności. Nagle słyszy jakiś szmer, gdzieś po prawej stronie. Szybko odwraca głowę próbując coś dostrzec. To pewnie tylko jakiś kot, albo szczur. Przyśpiesza. To był błąd, że zdecydowała się tutaj przyjść. Tak to pewnie kot...nagle do jej uszu dociera warczenie. Ale nie takie, które przypomina warczenie psa. Jest dzikie i...przerażające. Jej serce zaczyna tłuc się w piersi, a ręce zaczynają drżeć. Oddycha szybko i płytko, a w ustach nagle zrobiło się sucho, jak na pustyni. Spokój, przesłyszało ci się. Ale w takim razie dlaczego jej ciało tak reaguję? Nie może się ruszyć, jakby nogi wrosły jej w ziemie. Boi się odwrócić. Łapię głęboki oddech. Jeszcze parę metrów i koniec uliczki. Będzie bezpieczna. Ale czy na pewno? Nawet nie wie, co to było. Jeśli zacznie ją gonić nie ucieknie daleko. Owszem jest szybka, ale nie tak żeby uciec przed jakimś wściekłym psem. Mimo to instynkt samozachowawczy w pierwszej chwili każe jej biec, jak najszybciej. Nie zastanawiaj się, biegnij. Szybko!, podpowiada jej umysł. Ale nie potrafi się ruszyć, strach ją paraliżuję. Sprawia, że zapomina jak się rusza nogami, jak biega. Do jej uszu znów dociera to okropne warczenie. Ok, teraz masz pewność, że z twoim słuchem wszystko w porządku. Ale w tej sytuacji to żadne pocieszenie. Odwraca się napięcie i rozgląda. Nic. Tylko czerń. Okey, uspokój się. Zaczynasz świrować. I nagle z znikąd pojawia się przed nią para czarnych, lśniących oczu. Jak w tym śnie, myśli. Spogląda w nie i zaczyna drżeć. Nie z zimna, ale ze strachu. Oczy są puste, ale przesiąknięte czymś, co sprawia, że Aria ma ochotę wrzeszczeć. I tak też robi. Obrzydliwe ślepia wpatrują się w nią, są wielkie i jarzą się własnym mrocznym blaskiem. Dziewczyna cofa się powoli o krok do tyłu, gdy napotyka coś na swojej drodze i upada. Gardło ją boli od krzyku, a łokcie pulsują irytującym bólem. Musiała je stłuc. Nie widzi co się do niej zbliża, ale na pewno nie ma dobrych zamiarów. Rozgląda się w poszukiwaniu czegoś czym mogłaby się obronić. Rękami szuka po omacku na ziemi i w końcu znajduję coś zimnego i metalowego. Czuję szalone bicie serca i słyszy jak krew szumi w jej uszach. Krzyk uwiązł jej w gardle i teraz może tylko patrzeć wielkimi oczami jak ciemna postać powoli zmniejsza między nimi odległość. Dlaczego nie uciekasz? Dlaczego leżysz tutaj jak sparaliżowana? Bo chyba faktycznie tak jest. Ciemna istota jest już tak blisko, że czuję na sobie jej obrzydliwy, kwaśny oddech. Przechodzą ją ciarki. Kiedy to coś próbuję ją dosięgnąć oślizłą łapą albo macką Aria z zaskakującą dla siebie szybkością i zwinnością odskakuję na bok. Zaskoczona swoimi umiejętnościami dyszy w przypływie mocy jaką jest adrenalina buzująca w jej żyłach. Czuję przyszywający ból w nadgarstku, gdzie bestia ją szarpnęła. Po nadgarstku, wierzchu dłoni, palcach na ziemię zaczyna spływać krew, która strużkami niczym wijący wąż oplata łapy stwora. Gdy stworzenie szykuję się do kolejnego, śmiertelnego ciosu dziewczyna ponownie odskakuję w ostatnim momencie. To tak jakby jej ciało ożyło i teraz kierowało jej rękami i nogami. Coś...albo może to tylko wpływ adrenaliny. Uderzyła tak mocno ramieniem o betonową powierzchnie, że zadzwoniły jej zęby, a w płucach zabrakło powietrza. Wstała szybko na nogi, krew spływa po jej palcach i metalowej rurze. Czuję jej metaliczny zapach i lepiące się palce, co sprawia, że ma ochotę zwymiotować. Zamachuję się metalową rurą, jednak stworzenie odskoczyło natychmiast w bok. To będzie ciężkie zadanie, zważywszy, że straciła za dużo krwi. Bestia skoczyła na nią. Niczym w zwolnionym tępię dziewczyna widziała ostre i długie pazury przecinające powietrze. Zebrała jak najwięcej siły i zamachując się metalową rurą wbiła ją w gardło pokryte śluzem i łuskami. Z siłą, o którą się nie podejrzewała rura przebiła stworzenie na wylot głęboko go raniąc i rozbryzgując strumienie czarnej krwi na jej ciało. Zwierzę wydaję z siebie przeraźliwy dźwięk, który sprawia, że ciało Arie przeszedł dreszcz. Stworzenie zaczęło się wić i wyłupiło na nią swe przeraźliwe ślepia. Aria zauważyła w nich coś nieprzyjemnego, ale jednocześnie...jakiś przebłysk, choć w tym momencie nie potrafi stwierdzić czego. W tym momencie czuję tylko szybkie bicie serca. Nic więcej. W tym momencie tylko tyle zdążyła zauważyć nim stworzenie uderzyło ją ogonem i wylądowała na ścianie z hukiem upadając na ziemię. Niemal słyszała dźwięk łamanych kości. Ból zaczyna promieniować w całym ciele. Krzyk zamarł jej w gardle. Z reszta nie ma na to nawet siły. Upada na kolana i zaczyna ciężko oddychać. Czuję jak coś uciska ją w płuca. Głowa staję się ciężka, i boli jakby ktoś wbijał w nią gwoździe. Łapię się za brzuch, który chyba fika koziołki, a potem zaczyna zaciskać się w nieprzyjemnych spazmach bólu. W końcu wymiotuję własną krwią. Czuję jej metaliczny smak i zapach. Kiedy tylko zdaję sobie z tego sprawę ogarnia ją kolejna fala mdłości, ale teraz tylko kaszle. Łapię głęboki oddech i przeszywa ją ból. Ręce jej drżą i nie może już utrzymać swojego ciężaru. Opada na ziemię przyciskając policzek do zimnej i brudnej ziemi. Cała drży, nie może się ruszyć. Każde, nawet najmniejsze drgnięcie powoduję falę bólu, który uderza w nią z taką siłą z jaką wylądowała na ścianie. Odwraca głowę. To coś, ciemna łuskowata postać zaczyna się wić i obrzydliwie warczeć. Aria opiera się o ścianę. Musi uciekać, ale nie może. Jej nogi są jak z waty, ręce też. Z resztą i tak daleko by nie uciekła. Spogląda na swój brudny nadgarstek umazany w krzepnącej krwi. To stworzenie z pewnością jest szybsze. Kiedy coś, co przypomina wielką jaszczurkę odwraca się w jej stronę Aria nie ma nawet siły krzyczeć. Zamyka oczy, pewna, że to już koniec i widzi przed oczami uśmiechnięte twarze rodziców, Alethy i zagubione spojrzenie Matta. To smutne, że w takiej chwili pamięta tylko jego przerażoną twarz, a nie piękny uśmiech.
Jakimś cudem stworzenie pozbyło się metalowej rury i teraz zmierza w jej stronę chcąc się odegrać. To nie będzie przyjemne, myśli. Nie może się poddać. Nie tego nauczyli ją rodzice. Z wielkim trudem wstaje opierając się o ścianę. Przed oczami jak natrętne muchy pojawiają się czarne plamy. O, nie. Nie możesz teraz zemdleć, bo to coś zaraz cię zje. Rozgląda się. Żadnej prowizorycznej broni. Żadnego drutu, ciężkiego kamienia, czy czegoś w tym stylu. Łapię głęboki oddech szykując się na atak zwierzęcia, jeśli można to tak nazwać. Stworzenie rzuca się na nią z pazurami, otwierając paszczę pełną zębów ociekających czarną mazią. Widzi błysk czegoś odbijającego blask księżyca, a potem już tylko ciemność.
***
Budzi ją ciepły dotyk czyjejś dłoni na nadgarstku. Ale zaraz potem pojawia się ból. Nie tylko w nadgarstku. Głowa, plecy, żebra, brzuch, nogi...wszystko. Każdy skrawek jej ciała promieniuję bólem, jakby przypominając o swoim istnieniu. Przynajmniej wiesz, że żyjesz. Z jej ust wydobywa się cichy jęk, gdy czuję coś bardzo ciepłego na nadgarstku ale po początkowym bólu nie ma śladu. Mruga i otwiera powoli oczy. Widzi ciemność, a widok na świat przysłania jej mgła. Mruga by ją odegnać, ale tak łatwo nie ustępuję. Przez chwilę boi się, że może coś jej się stało z oczami. Może coś je wydrapało. Coś, czyli...wie, że o czymś zapomniała. Ale o czym? Co się właściwe wydarzyło, dlaczego ma takie obrażenia na całym ciele? Kiedy w końcu odzyskuję ostrość widzenia wraz z nim odzyskuję również pamięć. Przerażona rozgląda się. Gdzie ona się znajduję? W szpitalu? Może ktoś ją znalazł, pół martwą w ciemnej uliczce? Może dopiero nad ranem właściciel sklepu ją zauważył? Ale gdzie są rodzice? Powinni tu być. Smutek i rozczarowanie wstrząsają nią niczym małą łodzią znajdującą się na środku morza podczas sztormu. Rozgląda się. W pomieszczeniu panuję półmrok. Łapię głęboki wdech i z ulgą stwierdza, że już nic nie uciska jej płuc i może normalnie oddychać. Gorzej z jej żołądkiem. Na wspomnienie smaku i zapachu krwi robi się jej niedobrze. Oprócz starszego mężczyzny nie ma tu nikogo, wcześniej go nie zauważyła. Jest tak drobny i mały jak dziecko, na dodatek zlewa się z ciemnym tłem. Ma na sobie czarną bluzkę i jakiś ciemny, lekko połyskujący, trudny do określenia kolor spodni. Coś między czarnym, a srebrnym. Jego srebrne włosy związane są w warkocz z tyłu głowy. Smukłe palce pokryte są liczną ilością pierścieni, nadgarstki obwieszone ma bransoletkami z różnymi przywieszonymi do nich symbolami, paznokcie są nienaturalnie długie i pomalowane na czarno. Unosi na nią wzrok i Aria zamiera. To nie są ludzkie oczy, tylko...jakie? Są fioletowo-srebrne bez źrenic. Patrzą na nią z ciekawością. Co to za człowiek? Otwiera szeroko oczy i wyrywa się z jego mocnego uścisku. Nagle przeszywa ją ból. Krzywi się. Opatrunek upada na ziemię z nieprzyjemnym plaśnięciem.
-Tylko nie krzycz.-mówi spokojnym, kojącym głosem. Schyla się i sięga po zielony...bandaż pokryty czymś czerwonym. Krwią? Mężczyzna podąża za jej spojrzeniem i uśmiecha się.-Tak to miało ci pomóc, ale teraz...no cóż, muszę zrobić nowe.
Aria nie jest zdolna do wypowiedzenia choćby słowa. Gdzie ona do cholery jest? Z jego palców błyskają pojedyncze, fioletowo-granatowe płomyczki. Albo to omamy, co jest bardzo prawdopodobne, albo sen. Choć ona stawia na omamy. Walnęła się naprawdę mocno w głowę. Nieznajomy wyciąga do niej rękę. Aria przenosi wzrok na swój nadgarstek. Jest poszarpany. Jakby ktoś wbił jej grabie i szarpnął nimi, widzi...o Boże, czy to są...mięśnie? Skóra nieprzyjemnie odstaję w miejscach, gdzie bestia wbiła swoje pazury. Jakaś biało-żółta substancja widnieje pod jej skórą, a zaschnięta krew wciąż znajduję się pod jej paznokciami. Nieprzyjemny widok. Bardzo głębokie to zadrapanie. Odwraca wzrok z obrzydzeniem i spazmami nieprzyjemnych skurczy żołądka.
-Tak, dość nieprzyjemny widok, co? Pozwolisz, że ci pomogę?- ma jakiś inny wybór? Mimo wszystko mężczyzna jest miły i chce jej naprawdę pomóc. Uśmiecha się do niej przyjaźnie. Wciąż mówi do niej tym kojącym głosem, jakby zwracał się do dzikiego zwierzęcia, które można spłoszyć choćby najmniejszym ruchem. Powoli wyciąga do niego rękę. Nie patrzy, bo tym razem z pewnością zwymiotuję. Ręka boli i każdy najmniejszy ruch powoduję mocne ukłucie i przeszywający na wskroś ból. Czuję ciepło, mrowienie i delikatne odrętwienie. Ręka jej sztywnieję i już po chwili słychać radosny głos.-Gotowe! Och, jestem w tym naprawdę dobry.
Aria spogląda na nieznajomego, potem na swój nadgarstek. Jej oczy robią się jak spodki. Nic nie ma...to znaczy jej ręka jest cała i...zdrowa? Jak to możliwe? Jak on to zrobił? Kim on jest?
-Masz, wypij. To pomaga na żołądek.
Aria sięga po szklankę. Jej ciało jest obolałe i każdy najmniejszy ruch sprawia jej niemałą trudność. Krzywi się wyciągając rękę, ale milczy. Nie chce pokazywać temu mężczyźnie, jak bardzo została…poturbowana. Opiera głowę o poręcz łóżka i posłusznie wypija zawartość plastikowego kubeczka. O dziwo, napój jest smaczny. Słodko-gorzki i gęsty. Spazmy żołądka mijają niemal natychmiast. Zamyka oczy, wciąż jest wykończona. Odstawia kubek i opiera głowę na poduszce. Oddycha równomiernie.
-Co z nią?-pyta jakiś męski głos, nie należący do...tego z fioletowymi oczami. Nie zamierza otwierać oczu by sprawdzić kto to. Powieki są teraz takie ciężkie. Ale ten głos jest znajomy.
-Jest silna. Myślałem, że tego nie przeżyję, ale...-Fioletowo Oki odzywa się stłumionym głosem.-Potrzebuję dużo snu. Została naprawdę mocno poturbowana. Miała złamane ze dwa żebra, straciła dużo krwi i jeszcze to zadrapanie na ręce. Do tego ma siniaki na niemalże całym ciele. Obawiam się, że miała też lekki wstrząs. Nie będzie za bardzo pamiętać, co się wtedy stało.- Krótkie westchnienie i czyiś dotyk na dłoni, niemal pali jej skórę. Ma ochotę otworzyć oczy, ale naprawdę nie ma na to siły. Sen zaczyna wyciągać ku niej swoje ręce, a ona się im poddaję. Zanim jednak ogarnie ją błogi sen słyszy:-Jest silna, ale nie jest...-Głosy cichną i nie dowie się kim nie jest. Zapada w głęboki sen.
***
-Co z nią?-słyszy jakiś głos.
-Jej stan jest wciąż niestabilny.-odzywa się ktoś jeszcze. Chwila ciszy.
-Wydobrzeje?-po tych słowach następuję cisza, a potem znów zapada w sen.
***
-...dobrą robotę. W tej chwili nie mamy nikogo lepszego, trzeba czekać.-dociera do niej jakiś głos. Ma wrażenie, że z drugiego pomieszczenia. Nie zamierza otwierać oczu, czuję się zbyt lekko, a stan nieświadomości jest taki błogi, że ani myśli się budzić. Nawet nie ma ku temu powodów.
-Tak, wiem.-odpowiada jakaś druga osoba. Chyba jest zła. Tym lepiej, że śpi, chyba.-Ale dobrze wiesz, że nie należę do osób siedzących bezczynnie. Nie możemy pozwolić jej umrzeć.
-Och, uspokój się. Od kiedy zależy ci tak bardzo na jakiejś dziewczynie? Nie znasz jej, po co ją tu w ogóle przyprowadziłeś? Dobrze wiesz, że Prawo...
-Dobrze znam Prawo! Została zaatakowana przez kenime. Miałem prawo, a nawet obowiązek ją uratować. To też mówi Prawo, czyż nie?
Cisza. Jakiś stłumiony odgłos.
-W każdym razie postąpiłeś bardzo lekkomyślnie, i dobrze o tym wiesz. Pomyślałeś może choć przez chwilę o Vivien?-Znów zapada długa chwila ciszy.-Tak też myślałem. Przecież wiesz...
***
-...się poprawia. Myślę, że jutro podam jej serum. Żebra się zrosły, siniaki bledną, organizm pozbył się trucizny. Nie widzę przeciwwskazań. Martwią mnie tylko obrażenia głowy. Być może nie będzie pamiętać ataku...w najgorszym razie nie będzie pamiętać nic.
-Jak to nic?! Przecież mówiłeś, że...że to tylko lekki wstrząs! Nie przyda nam się, gdy będzie nic nie pamiętać.-Cisza, szuranie i odgłos jakby ktoś przywalił w coś pięścią.
-Nie unoś się tak. Prędzej, czy później sobie przypomni.
-Oby to nastąpiło prędzej niż później.-Ciche westchnienie i odgłos oddalających się kroków.
-Och, kochanie. Nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze. Musi być.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania