Kaśka
Poznałam go będąc na pierwszym roku psychologii. Koleżanka zaprosiła mnie na imprezę, a konkretnie na swój wieczór panieński i to był w zasadzie jedyny powód dla którego się zgodziłam. Nie byłam wtedy rozrywkową dziewczyną, przez co wśród swoich znajomych ze studiów i z okolicy uchodziłam za dziwadło, ale szczerze mówiąc miałam to w dupie, dopóki dawali mi święty spokój. Tym razem jednak pomyślałam że może rzeczywiście warto byłoby się wyrwać z domu chociaż na chwilę. Powiedziałam więc że przyjdę, nie zdając sobie sprawy, że ten wieczór będzie początkiem mojego nowego życia.
Miało być zupełnie inaczej - babskie gadanie, picie nieprzyzwoitych ilości alkoholu i ewentualnie dla rozrywki jakiś facet wyskakujący znienacka i robiący striptiz przy wtórze rozwrzeszczanych, sikających w majty panienek. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że wszystkie zabrały swoich chłopów! „Co to za wieczór panieński z facetami?” - pomyślałam - „To nie tak miało być! Tak się nie bawimy, dziewczyny!” To nie był żaden wieczór panieński tylko normalna impreza. I nagle zdałam sobie sprawę, dlaczego tak naprawdę to mi się nie podobało. Tylko ja byłam sama. Każda z nich uwieszona na ramieniu mniej lub bardziej przystojnego fagasa, wszyscy stoją, tańczą, albo siedzą i się obściskują, a tu nagle ja staję w drzwiach, a obok mnie... no właśnie, nikt. Poczułam się potwornie i przez myśl przeszło mi (choć dziś wiem że wcale tak nie było), że Aśce, tej która wychodziła za mąż, chodziło o to żeby mnie upokorzyć przed wszystkimi dziewczynami. „Patrzcie, oto ona. Ta, która nie ma chłopaka. Na pewno jeszcze dziewica!”- słyszałam już w głowie te ich głupie komentarze. „Gówno wiecie!” - pomyślałam w duchu, bo co jak co, ale dziewicą już nie byłam. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miałam chłopaka. Był kiedyś jeden (to właśnie on „zrobił ze mnie kobietę”), ale rozstaliśmy się po 3 miesiącach, bo nie chciałam się zgodzić na numerek z jego koleżanką. Męczył mnie o to niemal od początku naszej znajomości, aż w końcu dał sobie spokój i z tym żeby mnie namawiać i ze mną w ogóle. O co chodzi tym facetom? Dlaczego każdy marzy o tym żeby przespać się z dwiema panienkami? Albo jeszcze lepiej patrzeć jak one bawią się ze sobą? Mnie na przykład odpycha sama myśl o dwóch pieprzących się chłopach. Lubię dziewczyny, ale nie tak jak większość facetów by tego chciała. Powiedziałam więc że nie ma mowy, a on na to że jestem zacofana i nie umiem korzystać z życia. Umiem do cholery, ale dlaczego ma to polegać na bzykaniu innej panny, czy to samej, czy z facetem? I tak nasze drogi rozeszły się. Z tego co wiem zrobił dziecko dziewczynie z sąsiedniego bloku i zostawił ją dla jeszcze innej. Ten to ma światopogląd, bęcwał pieprzony.
I gdy tak stałam i myślałam o tym wszystkim podczas gdy towarzystwo bawiło się w najlepsze, zrobiło mi się cholernie smutno. Usiadłam więc gdzieś w kącie z kieliszkiem szampana w ręku i zaczęłam płakać. Byłam schowana i myślałam że nikt mnie nie widzi kiedy nagle usłyszałam:
- Olej go, to dupek. Szkoda łez na takiego.
Podniosłam głowę i zobaczyłam go. Stał nade mną i uśmiechał się. Miał niesamowicie białe zęby, śniadą cerę i wypielęgnowane dłonie. Przyglądałam mu się chyba z minutę i wyobraziłam sobie jak te dłonie wędrują po moim ciele w górę i w dół i w górę i w dół i...
- Nie o to chodzi - odpowiedziałam spuszczając wzrok - po prostu wszystkim się układa w życiu, tylko ze mną jest chyba coś nie tak.
Nagle uświadomiłam sobie że zwierzam się obcemu facetowi! Ale on zaczął rozmawiać ze mną tak, jakbyśmy znali się od zawsze. Powiedział mi że właśnie wyszedł z wojska, a zanim go powołali rzuciła go dziewczyna z którą był 6 lat. Po prostu stwierdziła że już go nie kocha. A mieli wziąć ślub zaraz po tym jak on skończy służbę. „Oho” - pomyślałam - „wyposzczony goguś chyba szuka okazji żeby zamoczyć swoją wędkę”, chociaż jeśli mam być szczera w tamtej chwili mnie samej bliżej było do Maryi Dziewicy niż do Lolo Ferrari (Panie świeć nad jej duszą) i tak naprawdę nie miałam nic przeciwko temu, żeby ten wieczór skończył się maratonem w moim lub jego łóżku.
Przegadaliśmy cały wieczór, praktycznie o niczym. Opowiedziałam mu chyba o wszystkich swoich problemach, a on słuchał! Potrafił słuchać jak nikt inny do tej pory. Nie dawał mi żadnych rad, niczego nie próbował tłumaczyć - po prostu pozwolił mi wylać z siebie wszystkie żale i tego właśnie potrzebowałam. Wygadać się. To śmieszne, bo sama powinnam umieć rozwiązywać własne problemy, ale jak to się mówi szewc bez butów chodzi więc i studentka psychologii ma prawo mieć osobiste kłopoty z którymi sobie nie radzi.
Nie skończyło się jednak w łóżku, chociaż z każdą minutą coraz bardziej tego chciałam. Odprowadził mnie do domu nad ranem, przysunął się do mnie powoli i musnął wargami moje usta, doprowadzając mnie do obłędu. I poszedł. A ja stałam tam z przymkniętymi oczami próbując ochłonąć. Minęło kilka minut, zanim weszłam do mieszkania, zdając sobie sprawę, że...nie mam jego numeru telefonu! Ale co tam, w końcu to nie ja powinnam zadzwonić, tylko on. Ale on nie ma mojego numeru telefonu! „Kaśka” - pomyślałam - co ty do cholery zrobiłaś? Facet jak marzenie zjawia się u twoich stóp jak rycerz z bajki, a ty nie dajesz mu numeru telefonu!” Ogarnęła mnie czarna rozpacz. Rzuciłam się na niepościelone łóżko i rozejrzałam po pokoju - brudne ciuchy na podłodze, kawałki pizzy w pudełku które stoi już ze trzy dni, staniki rzucone na krzesło, kosmetyki walające się po stoliku. Może i dobrze że nie wszedł, bo wtedy by zobaczył, że nie tylko faceci to bałaganiarze, o nie. „Lepiej posprzątaj mieszkanie zanim będziesz się ładować z buciorami w cudze życie próbując je poprawiać jako psycholog” - usłyszałam w myślach. Ale nie miałam już sił, by cokolwiek robić. Opadłam więc na poduszkę i zanim zasnęłam powtórzyłam kilka razy do siebie na głos: ”On nie ma mojego telefonu. Patryk nie ma mojego telefonu”. Zasnęłam.
Przez kilka następnych dni chodziłam jak struta. Ciągle myślałam o Patryku, a do tego zaczął mi się okres, co pogorszyło sytuację. Dziewczyny wiedziały, że lepiej się do mnie nie zbliżać. Zawaliłam egzamin i w ogóle czułam się podle. Prosto z zajęć szłam do domu i przesypiałam całe dnie. Nawet nie wiem ile ich minęło od tamtego wieczoru, ale chyba z milion. Aż w końcu zadzwonił! Mój telefon zadzwonił! Rzuciłam się na słuchawkę jak wygłodniała lwica na małą, niewinną antylopkę stojącą u wodopoju.
- Słucham - wydyszałam podniecona.
- Cześć kochanie, jak się czujesz? Może odwiedzisz nas w sobotę, co? Tatuś urządza małą imprezkę z okazji przejścia na emeryturę. Będzie parę osób, rozerwiesz się troszkę. Co ty na to?
- Dobrze mamo - odparłam próbując kryć rozczarowanie w głosie.
- Wszystko w porządku Kasiu? Brzmisz nieciekawie.
- Tak mamo. Dostałam okresu, to dlatego. Wszystko ok. Przyjadę.
Instynkt macierzyński nie pozwalał mamie tak łatwo dać za wygraną, ale w końcu jakoś udało mi się przekonać ją, że to rzeczywiście wina okresu i rozmowa szybko się skończyła.
Odłożyłam słuchawkę niemalże zrozpaczona. Ale znów zadzwonił telefon. Tym razem to on! Patryk zadzwonił! Powiedział że zapomniał wziąć ode mnie numer i dopiero Aśka mu podała. Mówił że nie może przestać myśleć o tamtym wieczorze i chce się ze mną spotkać.
I spotkaliśmy się znowu. Na kolejnej imprezie, dwa dni później. I tak zaczęliśmy się spotykać coraz częściej, aż w końcu, po kilkunastu tygodniach wprowadziłam się do niego. Wiem że to za szybko, w końcu ledwo znałam faceta, ale czułam, że to ten na którego czekałam. Było nam razem cudownie, we wszystkim się rozumieliśmy. Bardzo szybko też zanurzył wędkę w moim stawiku. A był wyśmienitym wędkarzem, trzeba mu to przyznać. Potrafił to robić godzinami. Minęły cztery miesiące naszej znajomości i mój stawik został zarybiony.
Patryk od razu przypadł do gustu moim rodzicom. Zwłaszcza tacie, który znalazł z nim temat na długie pogawędki - wojsko. Okazało się że tata studiował razem z dowódcą Patryka a potem razem służyli w tej samej jednostce.
- Rysiek był zawsze cholernym pracoholikiem, ale chyba i on w końcu poszedł na emeryturę, co?
- Tak, tato, ale dopiero kilka miesięcy temu. Wiem że strasznie się nudzi w domu.
Lubiłam kiedy mówił do niego „tato”, choć mieliśmy się pobrać dopiero za pół roku. Na szczęście nie należałam do konserwatywnej rodziny i mama nie miała nic przeciwko temu, żebym przed ołtarzem stanęła z dużym brzuchem.
- Pobieracie się z miłości - mówiła - a dziecko jest jej przypieczętowaniem. Nieważne kiedy się urodzi.
A urodziło się miesiąc po ślubie. Nie mogłam w to uwierzyć. Kiedy lekarze wyciągali ze mnie to małe stworzenie byłam najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. To takie cudowne uczucie, nosić w sobie kogoś, kto później na twoich oczach będzie rósł, dojrzewał, stawał się dorosły, potem zakładał własną rodzinę i sam będzie miał takie małe ludziki, które będą dla ciebie wnukami, a ty będziesz znowu patrzyła jak te ludziki rosną, dojrzewają, stają się dorosłe i one też będą miały małe ludziki, a ty, jeśli będziesz miała naprawdę dużo szczęścia, będziesz mogła nazywać je swoimi prawnukami i będziesz patrzeć jak one rosną i dojrzewają i...To chyba najpiękniejsze, co może spotkać kobietę. Kochasz tego malca odkąd tylko da ci się we znaki i zacznie kopać cię w brzuch od środka, ale to wcale nie będzie dla ciebie coś bolesnego. To będzie coś, na co będziesz czekać z niecierpliwością, aż znów zacznie kopać, a ty będziesz wiedziała że on czy ona tam jest i że wkrótce będziesz mogła trzymać jego czy ją w rękach i tulić i całować i troszczyć się o niego czy o nią. Patryk też to czuł. No może nie to samo, ale widziałam ten błysk w jego oczach kiedy dotykał mojego brzucha i czuł jak nasza mała córeczka (wtedy nie wiedzieliśmy) rusza się i kopie i chce się wydostać już na świat. I wydostała się, nasza mała Andżelika. Bo ona była takim aniołem dla nas, takim darem z niebios, chociaż nie powiem żebym była osobą skłonną aż do takich porównań, ale tak właśnie czułam. Kiedy lekarze mi ją pokazali od razu powiedziałam że będzie mieć na imię Andżelika a Patryk się zgodził bez zastanowienia.
Tak sobie rosło nasze maleństwo, oczko w głowie tatusia. Wszystko dla niej robił, wszędzie z nią chodził, na spacery i bawił się z nią lalkami i w ogóle był cudowny. Nie przypuszczałam nawet, że facet może się tak zachowywać. Zawsze myślałam że te wszystkie tiu tiu tiu to nie w ich stylu, a tu nagle mój Patryk tak się rozćwierkał, że aż mi czasem było głupio tego słuchać. Nie żebym tego nie lubiła - po prostu to ja powinnam się tak zachowywać a nie on. Tak myślę.
Andżelika miała roczek kiedy okazało się, że będzie miała rodzeństwo. Ach ten Patryk. W ogóle nie dał mi wytchnienia. Strasznie cierpiał gdy byłam w ciąży, bo niestety trochę się bałam że te wszystkie wygibasy mogą zaszkodzić naszemu maleństwu, chociaż pod koniec tak mnie jakoś wzięło, że nabrałam ochoty na seks. Nie wiem co to jest, ale tak jakoś czułam nieodpartą pokusę. No więc sobie trochę ulżył, ale po porodzie już tak łatwo nie było, bo musiałam trochę odczekać. Zresztą lekarz też powiedział mu, żeby wziął na wstrzymanie. Nie chciał się przyznać, ale on chyba trochę sam sobie pomagał, no bo nie mógł tak za długo, więc po prostu bawił się sam ze sobą. Tak podejrzewam, ale nie powiedział mi tego nigdy. No ale później to już wróciło do normy. A potem znowu był ten czas kiedy rósł we mnie mały człowieczek i znowu czułam to samo, taką radość, że coś we mnie rozkwita, a potem się rusza i kopie i chce wyjść, a potem wychodzi. Ale tym razem to nie była mała dziewczynka, tylko mały chłopiec. Ale nie mogłam już go nazwać małym aniołkiem, bo nie było takiego imienia dla małego aniołka. Więc nazwaliśmy go Adaś, tak jak pierwszy mężczyzna na świecie. Teraz Adaś był oczkiem w głowie tatusia. Rozumiałam to, bo w końcu obaj byli facetami, więc Patryk cieszył się że będzie mógł teraz uczyć Adasia tych wszystkich męskich spraw, a ja z Andżeliką będziemy mogły zająć się babskimi.
Tylko że to nie trwało długo. Gdy dzieci były już w takim wieku że rozumiały wszystko, Patryk już się tak nimi nie zajmował. Wracał z pracy, mówił że jest zmęczony i że chciał zjeść obiad i w spokoju poczytać gazetę albo obejrzeć telewizję. A jak Andżelika albo Adaś chcieli coś, to odsyłał ich do mnie. Zawsze mówił: ”Idźcie do mamy, bo tatuś jest zmęczony”. I dzieci szły do mamy, no bo jak mogłam im czegokolwiek odmówić. Przecież to były moje dzieci, moje najukochańsze skarby. Odrabialiśmy razem lekcje, chodziliśmy na zakupy, bawiliśmy się i jeździliśmy do dziadków. Razem. Bez tatusia. Bo tatuś był zmęczony. A ja to co, do cholery? Czy on myślał, że to tak łatwo siedzieć z dziećmi cały dzień? Że to takie proste zajęcie? Że ja nic innego nie robię tylko odpoczywam? A kto ci pierze majtki i skarpetki? A kto ci obiady gotuje? Kto sprząta w domu? Kto robi zakupy, odprowadza dzieci do szkoły, odrabia z nimi lekcje, chodzi na zebrania? JA!
Wtedy zorientowałam się, że już nie ma mojego Patryka. Nie ma już tego faceta w którym się zakochałam. Teraz jest pan i władca. Wiecznie zmęczony, na nic nie ma siły. Nawet dla swoich dzieci. Odpędza je od siebie jak muchy. I mnie też. Już nawet się ze sobą nie kochamy. Bo on nie ma siły, nie ma chęci. Ja już nie pamiętam co to jest dobry seks. A ja przecież dopiero zaczynam żyć! Mam 30 lat i teraz wiem, czego chcę od życia. Chcę być kochana, chcę żeby się mną ktoś interesował, żeby mówił mi że jestem piękna, że ładnie wyglądam i pachnę. Chcę żeby było tak jak na początku, kiedy się poznaliśmy. Ale nie jest. I nie będzie. Teraz już tylko jesteśmy małżeństwem. Jesteśmy ze sobą z przyzwyczajenia. Na papierku. Mamy dwójkę dzieci, po 30 lat na karku i koniec. A dalej co? Tylko z górki? Do emerytury? To właśnie teraz powinniśmy chwytać dzień. Od razu przypomina mi się Paweł, mój pierwszy chłopak, który wtedy mówił, że jestem zacofana i nie umiem korzystać z życia. Gdybyśmy poznali się teraz to bym ci pokazała na co mam ochotę i do czego jestem zdolna. Carpe diem, cholera jasna! Ale nie z moim Patrykiem. Już nie.
Rozwiedliśmy się. Po co się dalej oszukiwać. Dzieci zostały ze mną, ale Patryk je odwiedza. Nie mogę mu przecież zabronić. To w końcu między nami się zepsuło. Pyta mnie czy wszystko w porządku, czy niczego nie potrzebuję. Jest troskliwy i czasami wydaje mi się, że może kiedyś znowu...
Któregoś razu wysłałam dzieci do mojej mamy na dwa tygodnie. Powiedziała żebym odpoczęła. Ona jedna rozumie, w końcu jest kobietą. Odnowiłam więc kontakty z kilkoma koleżankami ze studiów. Mnie się nie udało skończyć, bo zaszłam w ciążę, ale niektóre z nich są psychologami. Spotkaliśmy się kiedyś w knajpie na pogaduchach. Opowiedziałam im o tym co mnie się do tej pory przydarzyło, jakie mam cudowne dzieci i że...jestem sama. I zrobiło mi się smutno. Odeszłam więc od stolika, podeszłam do baru i zamówiłam drinka. Sączyłam go powoli przez słomkę i poczułam jak łza spływa mi po policzku. Gość który siedział obok mnie przysunął się, spojrzał na mnie i powiedział:
- Olej go, to dupek. Szkoda łez na takiego.
A ja pomyślałam: „O nie, kolego, drugi raz nie będę tego zaczynać”.
9 - 11.07.2003
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania