Kataryniarz

Bywają rzeczy, które nie powinny się zdarzyć i to była jedna z tych rzeczy, na które nie mamy wpływu, możemy tylko stać z boku i się przyglądać.

Wybuchają wówczas tysiące słońc, ziemia się łuszczy, anioły zrzucają skrzydła w niemym proteście,

a jednocześnie nic się nie dzieje. Ludzie wciąż kroczą ulicami miast, chmury gnają bez celu przed siebie i tylko może czasem maleńkie dziecko coś dostrzeże, coś usłyszy

i cicho zapłacze, lecz objęte miłością ramion matki jak ciepłym kocem, zaśnie z uśmiechem na twarzy.

Katarynka wygrywała melodię, chłód przenikał jego ciało, omdlewała ręka kręcąca korbą, a żołądek gwałtownie domagał się jedzenia. Październikowe słońce próbowało ogrzać woskowe, wiotkie dłonie zanurzone w wełniane rękawiczki, które swoją świetność miały już dawno za sobą, lecz były to próby daremne. Zesztywniałe palce obejmowały korbę katarynki, jak tonący okrętową belkę a mózg wysyłał rozpaczliwe sygnały do omdlałych ramion: wytrzymaj jeszcze trochę.

Ludzie gnali przed siebie, wiedzeni jakąś tylko im znaną siłą, stawiali kroki mocne, sprężyste, pewne siebie lub sunęli powoli, ociężale, jakby każdy krok, zanim nastąpi, popadał w zadumę, głęboko się zastanawiał czy rzeczywiście chce, aby go postawiono.

Pojawiały się grupy turystów, przeważnie starsi ludzie, którzy mają już dużo czasu, nigdzie im się nie spieszy, więc z chęcią korzystają z wycieczek. Zatrzymują się na chwilę, słuchają w skupieniu, twarze im się wypogadzają, zmarszczki się prostują i stają się znów na chwilę małymi dziećmi.

Liżą słodkie, kolorowe lizaki, cukierki rozpływają im się w ustach, słońce co niektórym wywabia niechciane piegi na twarzy, melodie wygrywane na czarodziejskiej skrzynce, unoszą się wysoko, siadają na liściach, parapetach okien, a nawet na włosach przechodniów.

Sypią się grosze z otwartych okien, pobrzękuje puszka i świat wydaje się piękny i dzieciom z ustami pełnymi słodyczy i panu, który kręci korbą katarynki.

Tak było kiedyś, dawno temu, kiedy ten, który teraz gra, był małym chłopcem i każdego dnia w drodze powrotnej ze szkoły, nadrabiał nieco drogi, aby posłuchać magicznych dźwięków katarynki.

Pewnego dnia kataryniarz zawołał, aby podszedł bliżej

i pozwolił mu przez chwilę kręcić korbą.

Nie szło mu to jednak najlepiej. Nie miał na tyle sił, aby kręcić równomierne korbą i katarynka poczęła wydawać dziwne odgłosy. Charczała, zachłystywała się, dławiła i te dźwięki, które widział jak unosiły się ponad dachami domów, przysiadały na parapetach i włosach przechodniów, teraz unosiły się ociężale jak ranny ptak, by po chwili runąć na bruk i rozsypać się na drobne kryształki.

Wycieczka się ożywiła. Pstrykały aparaty, telefony, proszono o pozowanie do zdjęć, lecz nic nie szło za tym, ani jedna moneta nie wpadła do miseczki ustawionej przed katarynką. Zadowoleni turyści podziękowali i ruszyli dalej zwiedzać miasto. Ludzi na placu było coraz mniej, popołudniowe słońce schowało się za pierzynę chmur i jakby wszystkiego było mało, zaczął siąpić deszcz. Pomyślał, że znów pójdzie głodny spać i kiedy tak stał z opuszczoną głową, naciągając mocniej kaptur tuż obok usłyszał głos:

- Czy mógłbyś zagrać dla mnie Pamiętasz była jesień?

Podniósł głowę. Przed nim stała drobna staruszka. Rozpoznał w niej jedną z turystek. Zwrócił na nią uwagę, bo stała trochę z boku, nie robiła zdjęć, nie hałasowała jak inni, tylko stała i mu się przyglądała.

Twarz jakby znajoma i te oczy - pomyślał.

Zaczął przeglądać pudełka, w których pochowany były taśmy. Znalazł zapomnianą melodię, której od tak dawna już nie grał, założył i kiedy zaczął kręcić korbą, wszystko ożyło, wszystko wróciło.

- Irenka — wyszeptał i teraz poznał te oczy. Oczy dziewczynki, wnuczki kataryniarza, z którą czasem tańczył, najczęściej właśnie przy tej melodii. Irenka, jego pierwsza miłość, która pewnego dnia znikła, rozwiała się jak mgła, by jak mgła, niespodziewanie pojawić się po ponad sześćdziesięciu latach.

Katarynka zwolniła, zadławiła się i zapadła cisza. Tylko serce kataryniarza biło nierówno, podskakując dziwnie. Uśmiech na twarzy Irenki zastygł, dźwięki spadły na ziemię, rozbijając się na tysiące kawałków.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bożena Joanna 23.08.2020
    Urocze opowiadanko. Nie wiem, dlaczego mam w oczach placyk w Tarnowie z pomnikiem kataryniarza. Serdecznie pozdrawiam!
  • Morus 23.08.2020
    A gdzie ty kataryniarzy spotykasz? Bo to przecież prehistoria. Nikt już w ten sposób nie zarabia na życie. Co też ci przyszło do głowy z takim opowiadaniem.
  • Manuel del Kiro 23.08.2020
    Morus - Zawsze współczułem ludziom bez wyobraźni.
    Jeżeli chcesz zobaczyć kataryniarza, przyjedź do Hamburga, na Jungferstieg możesz ich spotkać, grają przy wejściu do metra.
    W Polsce też można ich jeszcze spotkać - w zeszłym roku widziałem jednego na promenadzie w Świnoujściu, więc o jakie prehistorii tu mówimy?
  • Dekaos Dondi 27.08.2020
    Manuel del Kiro→Taki nostalgiczny tekst. Jakby kataryniarz grał o tym, co minęło. Tego typu muzyka, ma w sobie, pewną magię, prawdziwość i duszę jakby. Teraz jest lepsza jakościowo, ale ma tego mniej→w pewnym sensie→nie w każdym.
    Najlepiej mieć w wyobraźni, wiele ''różnych szufladek''. Chociaż czasami imaginacja tak bardzo nie pasuje do realu... że aż trudno.
    No i zakończenie tekstu, bardzo na tak:)↔Pozdrawiam:)↔5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania