kawałki rozbitego lustra

Kawałki rozbitego lustra

Niczego oprócz malutkiego potencjału nie przyniosłem na ten świat. Odejdę z niego zabierając ze sobą tylko to, kim się stałem. Bagaż pełen miłości lub nienawiści, subtelne odcienie dobra lub zła.

Minęło wczoraj, za mną są wszystkie dni i lata. Jestem czasem minionym chwil wkomponowanych we własną osobowość. Bogactwem kolorów, uczuć, smaków, zapachów, relacji z drugim człowiekiem, który dzięki mnie stał się inny, lepszy, gorszy. Każdej spotkanej istocie coś z siebie dałem i coś od niej przyjąłem. Zachowałem to coś lub zdecydowałem głęboko zakopać w niepamięci.

Posiadam serce i duszę wypełnione skarbami, którymi obdarzyli mnie moi najbliżsi. Zgromadziłem kolekcję uśmiechów, pieszczot, przytuleń, objęć, słów. Niepowtarzalne bogactwo radości i smutku. Łez wylanych w dzieciństwie nad martwą kotką, która wybiegała na moje spotkanie i uczucie miłości, która przepełnia i wylewa się bez umiaru. Jestem więc bardzo bogatym człowiekiem.

Na ścianach mojego życia wiszą obrazy, na których jestem szczęśliwy, a w mej pamięci pozostają te, gdzie jest smutek, egoizm i żal do całego świata. Czerpię swoją siłę z całego wachlarza uczuć i zdarzeń, które ukształtowały moją osobowość. Pamiętam każdy pojedynek na złośliwości, szermierkę na słowa pogardy i słodki smak lekarstwa, które wyleczyło wszystkie ropiejące rany.

Pomimo osiągnięcia mistrzostwa odłożyłem broń, gdy zrozumiałem/odczułem, że każdy zadany cios i choćby najmniejsza wyrządzona krzywda powracają. Stając się gotowym na przyjęcie ciosu, bez pragnienia oddania go, stałem się niezwyciężony. Doświadczyłem palety uczuć i barw niedostępnych nigdy wcześniej. Każdy przyjęty cios, złe słowo, spojrzenie, odbijają się od niewidzialnej zbroi, tego bezcennego daru, którego nie można zdobyć w żaden inny sposób.

Nad moim życiem wzeszło słońce miłości, jej blask rozświetla mą drogę, na której czekają na mnie góry i doliny życia. Mam wielką nadzieję, że będą to najwyższe góry i najgłębsze doliny pełne gigantów próbujących mnie powstrzymać. Miłość do mojego Boga czyni mnie przygotowanym na wyzwania, na tor przeszkód, na upadki. Na sprostanie największym wyzwaniom.

Gdy to słońce przesłaniają chmury, potykam się na prostej drodze. Zdany tylko na własną pamięć z trudnością stawiam kolejny krok. Igła w kompasie mego serca szaleje, ktoś zabazgrał drogowskazy na rozstajach dróg. Cień i mrok biorą mnie w ramiona sprowadzając chłód i dreszcze. Zapomniane już dawno uczucie strachu rodzi pierwsze owoce. Zaczynam biec na oślep.

Potykam się, padam na kolana, spuszczam wzrok, z oczu zaczynają płynąć łzy. Podchodzisz do mnie, podajesz mi dłoń. Wszystko oprócz Ciebie jest okrucieństwem nie do przyjęcia.

We wczesnej młodości, nie znając reguł gry zwanej życiem, wylicytowałem szlema bez atu. Jakiś głos powiedział kontra, ja bezmyślnie odrzekłem re. I tak gram już od 40 lat. Gdy skończę okaże się, czy byłem wówczas wielkim głupcem, czy jednak nie?

Wszyscy ludzie są dwubiegunowi. Większość mieści się w tzn. normie. Samopoczucie i energia życiowa rosną i opadają w nich w rytmie oddechu wewnętrznego świata. Wędrują szybciej lub wolniej od bieguna do bieguna. Niektórzy biegną bardzo szybko i zapędzają się poza granicę oczywistości, inni zawieszają się na którejś ze stron, pozostając w stanie wrzenia lub zamarzają.

Jestem człowiekiem gór i dolin, wędrowcem po świecie ludzkiej egzystencji, poszukiwaczem samego siebie. Odnajduję siebie w tak niesamowicie skomplikowanych splotach niemożliwości, zaprzeczających logice współistnienia. Nieskończoność w nieskończoności, ukryta i jednocześnie utkana w i z wieczności. Niemożliwe – a jednak dla mnie tak bardzo realne, zamknięte w mojej głowie. Najprostsze z prostych, jednak tak bardzo pięknie złożone w swym istnieniu.

W tym roku zdobywam już trzecią górę. Rośnie we mnie moc, siła, szczęście prawie rozrywa, zmuszając do kolejnego kroku. Wreszcie upragniony szczyt, ekstaza zmieszana ze łzami radości. Podnoszę ręce wysoko do góry i woła do mojego Boga – dziękuję, dziękuję, dziękuję, proszę cię Panie daj mi kolejną górę – jestem gotów znów wspinać się na zdartych kolanach z wbitymi w ścianę paznokciami.

Budzę się rano i już wiem, co się stało. Jestem w ciemnej, mrocznej dolinie. I po co tak mi się śpieszyło, zapomniałem na chwilę, że w życiu są nie tylko góry do zdobycia. Zaczynam pełzać, wiem, że nie mogę się zatrzymać ani na chwilę, bo utknę tutaj na dłużej. Łkam, jęczę wtulony w poduszkę, ale poruszam się „do przodu”. Motywuje się, zachęcam do jakiegokolwiek działania. Modlitwa trochę pomaga.

Dziękuję Ci Panie za tę dolinę. Wiem, że w górach zdobywam siłę, a w dolinach mądrość. Wiem, że tego właśnie teraz potrzebuję i dziękuję za to. Proszę daj mi siłę.

Jeśli to płytka dolina, to może za trzy, cztery dni dotrę do krawędzi. Jeśli nie, to może to zająć nawet kilka tygodnie. Kilka tygodni! Nie dam rady, siadam i płaczę. Po chwili spostrzegam, że znowu pełzam. Dobrze, to nie pierwsza i nie ostatnia dolina, dam radę, dam radę, dam radę. Wiem, że z każdym kolejnym dniem będzie lżej. A gdy dotrę do krawędzi znów ujrzę słońce i odnajdę miłość.

Jestem zakochany. Od zawsze zakochany w tej samej kobiecie. Nie, nie jestem zakochany, ja ją po prostu kocham, kocham od tak dawna, że często o tym zapominam jak o oddychaniu, ale ta miłość jest we mnie czymś, czego nikt nie może mi odebrać. Cóż za wspaniałe uczucie. Pamiętam czas, gdy bardzo bałem się miłości, zranienia, które może spowodować komplikacje. Tymczasem odrobina tego uczucia, które posiadam teraz, mogłaby uleczyć cały ból, jaki tylko mogę sobie wyobrazić. Uwaga jestem uzbrojony i niebezpieczny, mogę zarażać miłością, stać się przyczyną epidemii.

Znów jestem na szczycie, rozciąga się stąd jakże piękny i zarazem straszny widok. Szybkość przemian, kulturalny chaos. Cała nasza kilkutysięczna historia wrzucona do miksera, zamieniona w papkę i wpompowywana w umysły ludzi bez umiaru, komu ile się zmieści. Tak wyposażeni ścierają się ze sobą jednostki, masy, izmy. A ja siedzę sobie i czekam aż jakiś podmuch wiatru albo ogon smoka reklamy strąci mnie znów do tego kotła buchającego parą, walczącego ciepła i zimna, miłości i nienawiści, dobra i zła.

Zamilcz, zamilcz człowieku zanim umieszczą cię w ciasnej klatce i spróbują naprawić. Śniłem kiedyś koszmar, że im się to udało.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Józef Kemilk ponad rok temu
    Mi się podoba. Wykasuj tytuł (są dwa). Z wyłączeniem dat, cyfry zapisujemy słownie (40)
    pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania