Poprzednie częściKidultsi (część otwierająca)

Kidultsi (część środkowa)

Już Cię nie boli? Tragedia. Idziemy. Jakby smoła rozlała mu się w płucach. Paganini moich uczuć. Choć był nieco rozczarowany, że wigilia się kończy, za wszelką cenę chciał uniknąć kłótni, był uległy, nie marudził, że mogliby jeszcze posiedzieć, bo kieliszki nawilżone, bo nie widać jeszcze dna półmiska ze śledziami, zwyczajnie ubrał się w trapery, kurtkę, pożegnał teścia, szwagierkę, babcię i wyszedł. Dopiero w aucie zdobył się na odwagę. Po co braliśmy tego czerwonego trupa, ze szpitala jest blisko, mogliśmy przyjść z buta. Iwona prawie się zagotowała. Bo jest zimno, ciotko? Zresztą, oj dobra, nieważne, jedź. Myślisz, kurwa, tylko o sobie i swojej wygodzie. Jak zwykle. Siedział i gapił się na płatki śniegu opadające z wolna jeden po drugim na przednią szybę. Z otępienia wyrwał go krzyk Iwony. Na co czekasz? Jedź. Odpalił niespełna litrowy silniczek swej namiastki auta, wycofał i ruszył w stronę szpitala. Kiedy dojechali na parking przy akademikach Uniwersytetu Medycznego i wysiedli z auta, Sebastian wyjął z kieszeni nieco zmiętą paczkę fajek. Stali nieruchomo w kłębach dymu, nie odzywając się do siebie. Zastanawiał się, kiedy po raz ostatni paliła w jego towarzystwie. Jej pełen melancholii wzrok zawieszony gdzieś nad kuflem Perły Chmielowej, gdy siedzą w ciemnym kącie Hubertusa. Szedł jeden Lucky Strike za drugim. Jesienny wieczór. Pięć dni mi się spóźnia. Ale czuję takie napięcie. Cienkie pończochy i jedwabna bluzka na ostatniej imprezie sylwestrowej. Całą noc jaraliśmy w garażu. Kolega Marek pragnął, próbował włożyć język byle gdzie. Wszędzie. A później? Abstynencja od marca, ale teraz, kiedy nie trzeba już karmić? Zadeptali kiepy i ruszyli w kierunku szpitala. Na oddziale było spokojnie. Mała leżała grzecznie w swoim łóżeczku, czuwała nad nią matka Iwony. Jezu, co tak długo? Wyglądała szykownie, przez co zupełnie absurdalnie w tym miejscu i okolicznościach. Długo, długo. Co, mieliśmy wejść i wyjść? Cienka bluzeczka z Zary, skórzane spodnie, pełen makijaż. No dobra, ja będę uciekać, ona spała cały czas. Złapała czarną biodrówkę wiszącą na krześle, zarzuciła ją sobie na ramiona, pożegnała się czule z córką i oschle z zięciem, po czym zginęła w otchłani korytarza, a wraz z nią stukot jej botków od Gino Rossiego za trzysta dziewięćdziesiąt dziewięć złotych. Idź się przespać, ja przy niej posiedzę, jak wstanie, dam mleko. Taki układ odpowiadał Iwonie, po dwóch nieprzespanych nocach potrzebowała odpoczynku. Uważaj, jeżeli coś się stanie, nie wiem, zasika się, bo źle jej zapniesz pieluchę, to cię zastrzelę. Gdy wychodziła, Sebastian z poirytowaniem kręcił głową. Miejscem odpoczynku nie była ławka na korytarzu, ale całkiem przestronny „VIP apartament” w południowym skrzydle załatwiony przez teściów dzięki, powiedzmy otwarcie, znajomości z dyrektorem. Nie zamierzała się ograniczać w korzystaniu z tych dobrodziejstw, najpierw wzięła kąpiel, później zrobiła sobie kolację w zaaranżowanym na aneks kuchenny przedpokoju, a na końcu ułożyła się wygodnie pod kołdrą. Jednakże ta nędzna kalka domowych rytuałów nie przynosiła odprężenia. Jej ciało nie odczuwało żadnej miękkości, pozostawało spięte, wciąż chorobliwie spięte. Boże, czy to się kiedyś skończy? Zamknęła powieki. Chyba nie przy takim mięskim jak Sebastian. Człowiek, który jest niewolnikiem własnej bezsilności, fizjologii i strachu. A gdyby tak zorganizować teleturniej, jedyne w swoim rodzaju show, gdzie moglibyśmy stanąć naprzeciwko siebie i skonfrontować nasze poglądy i plany na resztę życia? Czy znalazłby się choć jeden wspólny mianownik? Ale po kolei. Prowadzący, wiadomo, musi być ikoną elegancji i taktu, zatem któż inny jak nie Tadeusz Sznuk? Miejsce? Jeżeli najlepszy teleturniej w dziejach polskiej telewizji można kręcić na Raabego, to z tym chyba również nie powinno być problemu. Dekoracja? Na wzór Milionerów, to znaczy mało światła, posępny i mroczny klimat, ale pójdziemy nieco dalej i jako oprawy muzycznej użyjemy kliku gotyckich szlagierów. Formuła: trzy identyczne pytania dla każdego z uczestników, oboje wygrywają lub oboje przegrywają, do zwycięstwa potrzeba minimum dwóch zgodnych odpowiedzi. I tak oto, bez oszałamiającego blasku jupiterów, oświetleni jedynie wąskim snopem światła, stoimy pośrodku studia telewizyjnego, po jednej stronie kuchennej wyspy Sebastian, po drugiej ja, na głowie mam słuchawki, pomiędzy nami gospodarz programu, a przed telewizorami stuprocentowa frekwencja, ponieważ ten gatunek kocha zakładać maseczkę ulepioną z cudzych brudów. Tadeusz Sznuk krótko nas zapowiada, potem odwraca się do Sebastiana i zadaje pierwsze pytanie. Dlaczego ożeniłeś się z Iwoną? A: przez uczucie? B: z powodu ciąży? Purpurowa twarz mojego męża. Oczywiście, że A. Pfff, you’re pulling my leg, bro. Gromkie brawa. To samo pytanie do Iwony, możesz już zdjąć słuchawki. Czy wiesz, dlaczego Sebastian się z tobą ożenił? Będę okrutna i dam mu nadzieję. Szepcze: chyba musiał coś do mnie czuć. Spojrzenie prowadzącego utkwione przez moment w oku kamery numer dwa. Dobrze! Prawidłowe odpowiedzi, macie jeden punkt! Pytanie drugie. Sebastianie, czy podejmując decyzję o zamieszkaniu z twoimi rodzicami kierowałeś się - A: swoim lenistwem, obawami i niezaradnością? B: realną oceną waszych możliwości finansowych i stwierdzeniem, że na razie sami nie dacie rady się utrzymać? Gest triumfu. Bez wahania B. Roziskrzone źrenice Iwony. Nie pierdol mi tu. Identyczne pytanie. Bez wątpienia A. Jęk zawodu na widowni. Niestety. Tym razem odpowiedzi są rozbieżne. Wobec tego zadecyduje ostatnie pytanie! Są trzy możliwe opcje do wyboru, także poziom trudności wzrasta. Sebastianie, gdzie twoja żona chce pojechać w najbliższe wakacje? A: na Maderę? B: do Egiptu? C: na półwysep Gargano? Jego spocone dłonie zaciśnięte kurczowo na krawędzi wyspy. Na, na, na. Ja pierdolę, nie wiem. Nie wiem. Przepraszam, czy możemy to jeszcze raz nakręcić? Klęska. Zupełna. Jesteśmy na żywo, panie Sebastianie. Otworzyła powieki i westchnęła. Wieczór panieński. Ona, jej siostra, druhna i najlepsza przyjaciółka zarazem przy elegancko nakrytym stole w restauracji Locomotiva na ulicy Północnej. Wiesz, on jest trochę pierdołowaty i dziecinny, ale w gruncie rzeczy to dobry chłopak i na pewno bardzo opiekuńczy! Chłopak. Ta opinia była niezwykle budująca w okresie poprzedzającym ślub, okresie pełnym wahań, stresu i życia na wariackich papierach. Ale teraz? Analizując opinie ludzi z ich otoczenia, czyli matki, teściowej, przyjaciół, a nawet samego Sebastiana, Iwona coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że wyszła za chłopca właśnie, a nie za mężczyznę, który w dodatku nie robi nic, aby ten wizerunek zmienić. On maszerujący przed ołtarz kościoła Najświętszej Maryi Panny Nieustającej Pomocy krokiem najebanego pingwina. Kretyńskie tiki, miny uchwycone przez kamerzystę podczas ślubu oraz zabawy w domu weselnym. Położyła sobie dłonie na piersiach. Boże. Jego nieobecny wzrok, kiedy coś do niego mówi, kiedy o coś go prosi, a na końcu opierdala za to, że zapomniał, o co go prosiła. Jej zaciśnięte pięści gotowe obłożyć twarz Sebastiana karzącymi ciosami za bezczynność, inicjatywną impotencję. Nagle poczuła ból brzucha i zgagę. Zerwała się z łóżka i pobiegła do łazienki z trudem tłumiąc wymioty. Męczyła się piętnaście minut zanim dolegliwości ustąpiły na tyle, że mogła się ubrać i wrócić na oddział. Tak, Sebastian najchętniej wszedłby na pokład wahadłowca, który zabrałby go w podróż do krainy dzieciństwa, gdzie w radio wciąż na okrągło lecą Fun Factory i Macarena, gdzie starszy brat, zawsze służący dobrą radą i mogący przyjebać z liścia, kiedy odkryje, że grzebaliśmy w jego rzeczach, czuje się odpowiedzialny za naszą edukację światopoglądowo- kulturalną i czuje dumę, kiedy prosimy go, aby pożyczył nam całkowicie zjechaną taśmę z klasyką dziś archaicznie brzmiących legend rocka pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych, gdzie w telewizji bezustannie emitują „Yattamana” i „Zorro”, a w kinie triumfy święcą komedie w stylu „Chłopaki nie płaczą” lub „Poranek kojota”, gdzie zamiast w Pro Evolution Soccer na konsoli dalej gra się w Contrę i Mario Bros na Pegasusie, gdzie wiedzę na temat świata zdobywa się z takich pism jak „Bravo” czy „Popcorn”, a nie „Vice”, „Clash” oraz „Shape”, Google czy Wikipedii, gdzie nie trzeba dbać o ubiór, bo każdy ma to samo i jest git, gdzie żarcie pod nos podstawia matka lub babcia, a jedyne obowiązki to odkurzanie przedpokoju i wynoszenie śmieci. Tak, jego główny problem leżał w tym, że wcale nie chciał tego świata, tej ciepłej niszy opuszczać. I dlatego ogłuszony przez ryk tego co było, a co nie powinno już wracać, nie zauważył jak Iwona weszła do sali, ale weszła ledwo trzymając się na nogach. Spojrzał na komórkę, dochodziła trzecia nad ranem. Co się stało? Wyglądasz okropnie. Nie wiem, chyba mam gorączkę, rzygam non stop. Sebastian podniósł się z sobie właściwą ociężałością, podszedł do żony, dotknął jej czoła i wciągnął brzuch. Rzeczywiście, jesteś gorąca. Iwona podeszła do okna i osunęła się na fotel, który stał obok łóżka małej. A jak ona? Dobrze, o północy zjadła mleko, zmieniłem jej pieluchę, wcześniej trochę marudziła, ale teraz już ok. Iwona siedziała z podkulonymi nogami, trzymała się za brzuch, dyszała, a jej twarz wykrzywiał bolesny grymas. Mężu, zrób coś. Sebastian robił, ale robił, co mógł, by nie napotkać wzroku małżonki, wiedział czego ona oczekuje, a ona, przynajmniej tak mu się zdawało, wiedziała, że on nie chce jej tego dać, że sam tego nie zaproponuje. Mam iść po lekarza? Nie ma lekarzy. Boże, gdzie ty masz łeb? Jest wigilia. Walka nie miała sensu, Sebastian doskonale o tym wiedział, wiedział również, że Iwona zrobi, co zechce, jak zawsze, dociśnie obcas albo wjedzie mu na ambicję, więc tym razem postanowił rzucić tarczę nim nastąpi wymiana ciosów. Ok, zadzwonię do twoich starych, niech ktoś tutaj przyjedzie, a ja zawiozę cię do nich. Gdy telefonował do ojca Iwony, bezmierna irytacja ścisnęła mu gardło. Ona ucieka, a ja mam się martwić. Wróciwszy na salę, usiadł na parapecie tuż nad głową Iwony, przytulił swą twarz do jej nieco tłustych włosów i patrzył spokojnie jak jej organizm przeżywa atak rotawirusów. Po około dwudziestu minutach od telefonu do sali weszła teściowa. No? Co się dzieje? Iwona milczała. Jest chora, ma gorączkę, wymiotuje. A biegunka? Nie mówiła nic o biegunce. Matka podeszła do niej i musnęła jej czoło. Faktycznie, jest rozpalona. Idźcie na Jaczewskiego, może ktoś tam jest na dyżurze, to coś wam dadzą. Ja posiedzę z małą. Sebastian rzucił małżonce pytające spojrzenie, a ta trzymając się za usta skinęła głową na „tak”. To chodź. Ale musisz jeszcze skoczyć do pokoju po kurtki. Dobijcie mnie. Ok, zaraz wracam, rzekł zniechęcony. Przez drogę zastanawiał się, kiedy powinien zadzwonić do rodziców, zdecydował się na to w drodze powrotnej, idąc ubrany w swoją kurtkę, a kurtkę Iwony niosąc pod pachą. Cześć. Wiem, że jest wcześnie. No stało się, Iwona ma grypę żołądkową, nie może zostać w szpitalu. No. No. Tak. Raczej będzie. Ok, dzięki, teraz idziemy na Jaczewskiego, potem zawiozę ją do teściów i wracam. Teściowa. Dobra, to czekam, do zobaczenia. Kiedy wrócił na oddział, Iwona czekała przed salą, pomógł jej ubrać kurtkę i ruszyli w stronę windy. Na ogólną Izbę Przyjęć Państwowego Szpitala Klinicznego numer cztery maszerowali pięć minut. W środku panowała ciemność zupełna. Nim zdążyli cokolwiek powiedzieć, na końcu długiego korytarza rozbłysnął mały punkt, który okazał się błyskiem stolikowej lampki w dyżurce pielęgniarek. Słucham państwa, zadudnił niski, lecz niewątpliwie kobiecy głos. Dobry wieczór, czy jest lekarz dyżurny? Małżonka dostała jelitówki, to znaczy chyba jelitówki i, no, eee, dlatego jesteśmy tutaj. Zrobili parę kroków do przodu, by zobaczyć z kim rozmawiają. Korpulentna postać wychynęła zza półotwartych drzwi, stanęła naprzeciw Iwony i popatrzyła na nich w sposób wyraźnie dający do zrozumienia, że tutaj na pomoc nie mają co liczyć. Lekarz dyżuruje, ale jest w jeszcze gorszym stanie niż pani. Sebastian uniósł wysoko brwi. To znaczy? Żona czuje się kiepsko, to jest szpital, mamy dowód ubezpieczenia, oczekujemy pomocy. Pielęgniarka burknęła coś pod nosem, weszła do kanciapy, wykręciła jakiś numer, a po chwili zjawiła się lekarka. Rzeczywiście, pani doktor dyszała, była spocona i toczyła nierówną walkę z napadami drgawek. Spierdalamy, szepnęła Iwona. Po opuszczeniu szpitala prędko udali się na parking przy akademikach, wsiedli do auta i ruszyli w kierunku Milenijnej. Niespełna kwadrans później Iwona leżała w sypialni matki pod grubym czerwonym kocem. Sebastian usiadł na pufie przy łóżku. Idź do kuchni, przynieś mi jakąś Smectę albo coś, zaordynowała. Pobiegł do kuchni, raz dwa przygotował lek, a po chwili był z powrotem z kubkiem ohydnej zawiesiny. Bardzo, ale to bardzo zależało mu na postawieniu Iwony na nogi. Jak najszybciej. Następne minuty, aż do wyjścia, poświęcił na obserwację żony. Nie odzywali się do siebie. Wyglądała lepiej niż godzinę temu, nie śmiał jednak proponować, by wróciła do szpitala razem z nim. To ja powinienem się rozchorować. Materac. Kamienny sen. Ożywił się kilka minut po piątej. Czas wracać do małej. Wstał z pufy, ucałował Iwonę w policzek, pożyczył szybkiego powrotu do zdrowia jak jakiejś dalekiej ciotce albo kuzynce, ubrał się i wyszedł. Nie palił po drodze, zależało mu na błyskawicznym znalezieniu się przy córce i oddelegowaniu teściowej nim rozpocznie się cała ta poranna krzątanina. Ale gdy został sam z dzieckiem, poczuł się porzucony jak człowiek, który wypadł za burtę i który nie ma szans na ocalenie, ponieważ nikt na statku tego nie zauważył. Nagle w sali wybuchł słodko- gorzki zapach, fetor właściwie. Mała zrobiła kupę i zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Sebastian natychmiast sięgnął po akcesoria do przewijania, załatwił temat dosłownie w minutę, ale to nie pomogło. Wziął dziecko na ręce i bujał, chodził od ściany do ściany, od ściany do okna, spacerował tak długo, aż zdrętwiały mu ramiona, bezskutecznie. Powinni być niedługo, na pewno są w okolicach Świdnika. Nie miał siły. Klapnął, przytulił małą do piersi i zaczął jej śpiewać kołysankę. Im bardziej się starał, tym głośniej ona krzyczała, doprowadzając go na skraj rozpaczy, był dosłownie milimetr od ryku, żałosnego lamentu ciamajdy, nieudacznika, który czeka aż ktoś wreszcie przyjdzie i go wyręczy, dlatego też, gdy w końcu przybyła odsiecz, gdy ujrzał rodziców, eksplodował radością wiernego kundla, cieszącego się z powrotu swego pana do domu. Gdyby miał ogon, na pewno by nim zamerdał.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania