Kiedy ból mówi
Są w życiu chwile, gdy wszystko, co mieliśmy za pewne, pęka.
Czasem choroba, strata, załamanie psychiczne albo niepojęty lęk, który nie ma imienia.
W takich momentach łatwo uwierzyć, że zostaliśmy ukarani albo że ktoś „na górze” przestał się nami interesować.
A może to wcale nie kara, lecz inny sposób mówienia – język, którego jeszcze nie rozumiemy?
Można spróbować patrzeć na cierpienie jak na echo dawnego błędu, które wciąż próbuje się naprawić.
Nie jako moralny grzech, ale jako dziedziczone zniekształcenie naszej psychiki — stary, ewolucyjny mechanizm obrony.
Czasem ciało i umysł wciąż reagują tak, jakby świat był miejscem zagrożenia, choć już nie musi nim być.
To echo można nazwać „pierworodnym lękiem” — pierwszym oddzieleniem od zaufania, które nosimy w pamięci gatunku.
Kiedy nauka mówi o zaburzeniach, a teologia o grzechu, obie próbują opisać to samo:
chwilę, gdy człowiek traci równowagę między światem zewnętrznym a wewnętrznym.
Z perspektywy psychologii — to trauma.
Z perspektywy duchowej — utrata kontaktu ze źródłem.
Z perspektywy życia — zaproszenie, by tę równowagę odzyskać.
Jeśli spojrzeć na własny ból w ten sposób, przestaje być wrogiem.
Staje się wskazówką.
Pokazuje, w której części duszy zabrakło światła, a nie gdzie zawiniłeś.
Nie trzeba wierzyć w dogmat, żeby to zrozumieć.
Wystarczy potraktować każdą trudność jak wiadomość:
„Tu, w tym miejscu, życie chce być bardziej widziane.”
Niektórzy nazwą to głosem Boga, inni językiem biologii, jeszcze inni – procesem uzdrawiania.
Wszystkie te nazwy opisują to samo zjawisko:
świadomość, która próbuje się wyrównać.
I wtedy wiara i nauka nie stoją po przeciwnych stronach.
Jedna mówi o sensie, druga o mechanizmie.
A człowiek — o doświadczeniu, które prowadzi przez jedno i drugie, aż do punktu, w którym ból przestaje być wrogiem,
bo staje się początkiem zrozumienia.
Zrozumienie staje się początkiem przebaczenia,
sobie.

Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania