Kiedy odeszłaś

W przerwach między drzewami połyskuje szeroki horyzont morza. Ben oddala się w stronę dolnego krańca ogrodu. Jaskrawa biel jego koszuli wywołuje ból w oczach Gordona. Zauważa, że w kuchennym oknie stoi Ann, ale udaje, że jej nie widzi. - Skąd pochodzisz, Ben? - woła. - Moi rodzice mieszkają teraz w Walii, ale ja dorastałem w szkole z internatem w Sydney - odpowiada Ben, nie odwracając się. - Ja też spędziłem sporą część dzieciństwa w szkole z internatem dla młodych kawalerów, w Irlandii. Jakie to dziwne, że tylu ludzi to przechodzi. Czy twoi rodzice mieszkali za granicą? - Moja matka zajmowała się muzyką, a ojciec zwykł podróżować razem z nią po świecie. - Ach tak. A ty sam jesteś uzdolniony muzycznie? - Ben kręci głową. - W szkole, do której chodziłem, nie uczyli niczego prócz umiejętności znajdowania się w towarzystwie. - Rozumiem. Szkoły z internatami to zabawne miejsca. Ja nie chciałem posłać tam dziewczynek, mimo że życzyli sobie tego rodzice Elspeth. Wolałem, żeby wychowywały się tutaj, w Glasgow. - Ludzie, którzy posyłają dzieci do takich szkół, nie powinni ich w ogóle mieć - oświadcza z goryczą Ben, odzierając gałązkę z liści. Gordon zaczyna rozumieć swojego przyszłego zięcia trochę lepiej. Ann i Ben pobrali się w dawnym kościele matki Gordona, przy Sauchiehall street w Glasgow. Całe miasto ustawiło się szeregiem na przeciwległym chodniku, by przyglądać się blademu oblubieńcowi Ann Fraser, kiedy wychodził z kościoła z czerwonego piaskowca w przyciasnym i obcisłym garniturze ślubnym. Garnitur został wybrany przez ojca Bena, który w ten sposób usiłował dodać odrobiny klasy ślubowi syna. Ben nie chciał żenić się w urzędzie stanu cywilnego w Walii; uparł się, że ożeni się w tej zapomnianej przez Boga, wietrznej wiosce na pustkowiu. Podczas sesji u fotografa ojciec Bena nie odrywał dłoni od swojej łysiny, mierząc wzrokiem rozczochrane loki Gordona i jego sznurowane półbuty. Matka Bena usiłowała zapalić papierosa na silnym, listopadowym wietrze i starała się ignorować gapiów stojących po drugiej stronie ulicy. Miodowy tydzień spędzili w Szwajcarii, gdzie włosy Bena spłowiały. Ann nie potrafiła uwierzyć we własne szczęście: kiedy kładł się do łóżka i zasypiał, siadywała nad nim i wodziła palcami po jego skórze. Ben chciał od razu mieć dzieci i Ann nie spierała się z nim o to, podobnie zresztą jak nigdy się nie spierała z nim o nic. Podczas pierwszych miesięcy małżeństwa Ann nie przejmowała się zbytnio tym, że nie udaje jej się zajść w ciążę. Ale po sześciu miesiącach jałowych starań zaczęła się denerwować. "Nie martw się, kochanie", mawiał Ben, kiedy widział, jak z rozpaczą sięga do szafki po podpaski, które przyczepiała sobie do specjalnego paska.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania