Kiedy rośnie poroże
Prolog
Łoś porusza się wolno, niezgrabnie, zwykle inochodem. Po bagnach stąpa głośno chlapiąc, ale na suchym lądzie potrafi skradać się niczym gepard czyhający w wysokiej trawie na małą antylopę albo jak wytrawny kieszonkowiec w zatłoczonym autobusie. Wbrew pozorom jest bardzo zwrotny. Żeruje w dzień i w nocy, ale największą aktywność wykazuje wczesnym rankiem i wieczorem. Wiosną i latem starsze samce żyją samotnie, zimą grupują się w niewielkie stada. Okres godowy łosi nazywany jest bukowiskiem. Łoś nie, gromadzi haremu! Dorosła łosica, wchodząca w okres rui wywołuje samca głośnym, płaczliwym porykiwaniem. Wtedy nic nie jest w stanie zbić łosia z pantałyku. Znajdzie ją na końcu świata, tak jak w tej piosence Czerwonych Gitar. Jak ona się nazywała? A już wiem! „ Płoną dziury i szałasy.”
Kiedy tak naprawdę zostałem łosiem? Nie pamiętam. Czasami wydaje mi się, że jestem nim od urodzenia, ale łosiem nie da się urodzić, żeby się nim stać, trzeba wchłonąć wiele ważnych zasad.
Samuraj poluje na łosia.
Była piękna jesienna sobota, w powietrzu czuć było zapach palonych liści. Na moim łosiedlu domków, w październiku wszyscy palą liście. Starsi mieszkańcy palą te żółte i brązowe, młodsi wolą te zielone. Dzięki tym zielonym, te żółte są jeszcze bardziej żółte, a te brązowe są… dalej brązowe. Kroczyłem szybko chodnikiem, podjarany niczym kopa siana. Tak, to dziś pierwszy raz będę uprawiał seks! Na myśl o tym wydarzeniu jeszcze bardziej przyspieszyłem kroku. Jak zawsze potknąłem się o tę samą wyrwę w chodniku, jebanej chyba nigdy nie załatają! Jak zwykle mijam też monopolowy, a pod nim te same twarze, czerwone jak rozgrzana blacha, a nad nimi napis: „wstąp na metę po setę!” Staram się przemknąć niezauważony, bo zaraz będą sępić o szluga albo o pięćdziesiąt groszy. Udało się!
Naprawdę musieli być dobrze załatwieni, że mnie nie zauważyli. Zaraz zniknę za rogiem i będę miał ich z głowy. Teraz błyskawicznie rodzi się myśl – kogo tam spotkam? Pierwsza opcja to sąsiadka, której powiem dzień dobry, ona mi i tak nie odpowie więc pójdzie gładko i bez zbędnych ceregieli. Druga opcja to dwaj panowie PE, którzy zawsze przy swych bokach mają panie PE. Jeżeli dziś spisali tyle osób ile trzeba, też nie powinno być problemu. Trzecia i najlepsza opcja to pusta ulica i totalny spokój. Wypadam więc zza rogu i boom! Katastrofa. To jeden z nich. Stał naprzeciw jakieś pięć metrów ode mnie. Nasze spojrzenia spotkały się w połowie drogi. Już wiem, że on wie, że ja wiem, że on wie, ale i tak nie rezygnuje i pędzi w moją stronę. Widzę nawet jak zmarszczył czoło obierając taktykę. Kurwa! Byłem pewny, że pod sklepem stali wszyscy, że siedmiu samurajów broni wioski, że siedmiu wspaniałych czyści rewolwery! Tak dać się zaskoczyć! Dobra, stało się! Teraz trzeba będzie walczyć. Mam jednego papierosa i dziesięć złotych w papierku. Nie oddam mu przecież ostatniego szluga. Pod żadnym pozorem nie mogę mu też powiedzieć, że nie mam drobnych, bo będzie chciał żebym poszedł rozmienić. Najgorsze jest jednak to, że z siedmiu samurajów trafiłem na ich wodza. On, nigdy nie odpuszcza i zawsze walczy do utraty tchu. W walkę oddaje całe serce, a przynajmniej wątrobę.
Sytuacja nie wygląda za dobrze. Co robić? Spierdalać czy gadać? Już słyszę jego: „siemasz młody.” Dobra, nie mam szans, trzeba uciekać. Spojrzałem aktorsko na zegarek, odpowiadam szybko: siemasz spieszę się na autobus i zaczynam biec. Biegnę co sił w nogach. Wygrałem, byłem sprytniejszy. Jednak nie! Skurwiel biegnie za mną! Jak to możliwe? Przed chwilą ledwo co stał na nogach. Minąłem nawet po drodze jego bełta. Odwracam się i nie wierzę – dogania mnie. Już po mnie!
Samuraj.
Z daleka już widzę, że coś z nim nie tak, że jest jakiś inny, jakiś mniej czerwony. Przede wszystkim brakowało tej pasji w oczach, którą zawsze widziałem kiedy o coś prosił. Nieważne o co, o papierosa, pięćdziesiąt groszy, czy o to żebym podniósł go z gleby. Zawsze miał w oczach pasję, która tak odróżniała go od reszty. Tym razem, jego wzrok przepełniony był strachem. Samuraj, który nie bał się nikogo i niczego, stał teraz przede mną jak stary, bezzębny tygrys. Nazywali go Samurajem nie z powodu jego wyglądu, bo na pewno nie przypominał roninów z filmów Kurosawy. Mówili tak do niego ponieważ dawno temu stanął w obronie psa. Kundel ugryzł jakiegoś gnojka, który wcześniej wraz ze swoimi kamratami rzucał w niego kamieniami. Psa goniła cała dzielnica, a jeżeli nie cała to przynajmniej jedna dziesiąta. Kiedy już się wydawało, że pies skończy na stosie, drogę tłumowi przeciął Zenek. W ręku trzymał prawdziwą japońską katanę. „Kto pierwszy?” – zapytał wpatrując się w glebę. Kiedy wypowiadał te słowa ostrze miecza zabłysło przecinając zebrany tłum na dwie części. Pierwsza część publiczności od razu się poddała, a ludzie rozeszli się w swoją stronę jakby nic się nie stało. I ci, którzy krwi łaknęli najbardziej, już jej nie chcieli. Na twarzach ludzi, którzy zostali, miecz namalował zdumienie i rozdziawione szczęki. Stali tak w ciszy ponad minutę, a ja wtedy jeszcze dziesięcioletni Łoś poznałem swojego nowego bohatera. Rozdziawione szczęki, poznały zaś łosiedlowego Samuraja, a Zenek zyskał nowego Kompana.
Stał tak na miękkich nogach, a mocno przetłuszczone włosy opadały mu na oczy. Chwilę jeszcze posapał i nagle wystrzelił: „Kompan zdechł”. Kiedy to powiedział resztka pasji zaczęła tryskać ze wszystkich otworów jego ciała. Była tak intensywna, że niemal widoczna dla ludzkiego oka. Ja, stałem jak ten łoś i nie wiedziałem co powiedzieć. „Pomożesz mi go pochować” – wydusił z siebie Samuraj. Kurwa! Miałem dziś uprawiać seks na pieska, a nie kopać dla niego grób. Wiedziałem jednak, że nie mam szans się z tego wymigać, więc się zgodziłem.
Poszliśmy razem po zwłoki Kompana, Samuraj całą drogę nie powiedział nawet słowa. W głowie cały czas miałem Klępę w czerwonych stringach. Chciałem to zakończyć jak najszybciej, bo wiedziałem, że jeśli się spóźnię to zostanę prawiczkiem przynajmniej do następnej soboty. Samuraj, siedział na kamieniu obok mogiły swego najlepszego przyjaciela i pił wino. Widziałem jak łzy spływają mu po czerwonych od alkoholu policzkach. Muszę lecieć! – powiedziałem to z nadzieją, że Samuraj nie szykuje mi następnej niespodzianki. Nie odpowiedział, wpatrywał się tylko w szyjkę butelki, jakby tam mógł znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania świata. Zostawiłem go z jego podręczną encyklopedią i ruszyłem w stronę domu Agaty.
Klępa.
Leżałem obok śpiącej, czarnowłosej klępy. Głowę miała przytuloną do mojej klatki. Jej długie włosy co chwila wpadały mi do ust. Pachniały kokosem. Starałem się ich jakoś pozbyć, ale kiedy udało mi się uporać z jednym, za chwilę pojawiał się następny. Czy to wszystko? – myślałem wpatrując się w sufit. To jest ten cały seks dla, którego ludzie potrafią zrobić tak wiele? To przez niego ludzie się rozstają? To dla niego są ze sobą przez całe życie?
Tę lawinę myśli przerwała Agata. Zrobiła to w iście przebojowym stylu. Podniosła tułów i zaczęła przeciągać się we wszystkie strony. Kołdra zsunęła się tak, że widziałem ją gołą od pasa w górę. Zatrzymałem wzrok na jej piersiach. Były piękne, nieco sterczące i umiarkowanie pełne i nie swobodnie falujące, lecz delikatnie podtrzymane, ściągnięte, ale nie ściśnięte. Kiedy skończyła przedstawienie, wycelowała we mnie ten swój szelmowski uśmiech. Przepadłem…
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania